Gotowi do wspólnego przedzierania się tajemniczymi ścieżkami, pełnymi niezwykłych artefaktów, dziwnych wydarzeń i podejrzanych indywiduów? To właśnie proponuję wspólnie robić przez cały nadchodzący rok: czytać stare (czyli takie sprzed 1945 roku) opowiadania grozy i dzielić się wrażeniami. Właściwie to takie wyzwanie – czy też akcja – którą też nie musicie się z nikim dzielić. Będę udzielać pewnych wskazówek, ale kierunek, w którym pójdziecie, to, co przeczytacie etc. – będzie w dużej mierze zależało od Was.
Jak to działa?
Ano, co miesiąc będzie się pojawiał nowy wpis, a także Instastory i słówko w odcinku podcastu – o tym, co w danym miesiącu proponuję. Także w zależności od tego, jakie źródło preferujecie, tam też zajrzyjcie po inspiracje i wskazówki. Na rozpoznawanie terenu opowiadaniowego pod danym hasłem będziemy mieć miesiąc, a potem przejdziemy do kolejnego. Haseł jest 10, bo zakładam, że kwiecień-maj i lipiec-sierpień zgrupujemy, bo kto siedzi w internetach na majówkę i wakacje? Żeby uzyskać jakąś miłą gratyfikację, możecie odkreślać sobie przeczytane opowiadanie na takiej oto gwiazdce – jej ramiona łączą się ze sobą, bo i ścieżki, którymi chciałabym z Wami chodzić, również się ze sobą łączą i pokazują różne oblicza starej grozy, wzajemne inspiracje i wpływy (tutaj chciałam podziękować Luce Rhei, która przed kilkoma laty organizowała wyzwanie „Klasyka Grozy” i dzięki której wciągnęłam się w starą grozę – Luka udzieliła błogosławieństwa temu wyzwaniu, z czego jestem dumna i szczęśliwa naraz!).
Zaczynamy dzisiaj – i pozostajemy w klimacie do końca stycznia – pod hasłem „Tak brzmi groza” (potem pójdziemy w prawo do hasła na luty, czyli „Szanuj przeszłość” i tak dalej, aż zrobimy kółko). Co to oznacza?
Bo jak właściwie brzmi groza?
Właśnie o tym chciałabym, żebyśmy się – w imię klasyki! – przekonali. Tradycja creepy historii w okolicach Bożego Narodzenia ma się dobrze w podobno najbardziej nawiedzonym kraju świata, czyli w Wielkiej Brytanii (w linku znajdziecie tekst o bardziej nawiedzonych hrabstwach, w których zamieszkiwał i lokował swoje utwory nasz dzisiejszy bohater – jedno sprawdziłam, było bardzo niesamowicie!). To też zresztą miejsce, gdzie opowiadania o duchach przeszły pewną ewolucję, dając początek nowożytnemu gatunkowi ghost stories. Stąd też zaczniemy w tym czasie i z zupełnym klasykiem: poznajcie Montague’a Rhode’a Jamesa (zwanego przez przyjaciół Montym). Akademika, człowieka, którego na noc zatrzaśnięto w jednej z collegowych bibliotek i absolutnego mistrza dwuznaczności i niedopowiedzenia.
Tak M. R. James wyglądał około roku 1900. Źródło. Czujecie ten akademicki vibe?
M. R. James (znany raczej z inicjałów niż z dość pechowych i kojarzących się z kolonializmem imion) miał w zwyczaju pisywać swoje opowiadania po to, by czytać je na głos swoim uczniom i studentom – pracował bowiem w Cambridge na uniwersytecie i w Eton w szkole – w okolicach Świąt. Klimat musiał być świetny, w każdym razie siedząc jakiś czas temu w listopadowy wieczór w jednym z pokojów imponującego King’s College w Cambridge, gdzie M. R. James pracował, patrzyłam na uschnięte badyle za oknem, słuchałam szelestów i popatrywałam na naburmuszone postaci z portretów i myślałam sobie, że niewiele trzeba tutaj właściwie dodawać (oprócz może tego, jak potem nie bojąc się wrócić rowerem do domu w ciemności rozświetlanej jedynie wątłą latarką).
James pisał opowiadania i opowiadania te są pełne dwuznaczności, niepewnych interpretacji, różnego rodzaju podejrzeń – i dzięki temu zachowują świeżość do dzisiaj. Można bowiem czytać je w klimacie epoki, można je brać pod włos i zastanawiać się nad nimi przy użyciu różnych nowszych narzędzi interpretacyjnych – i wciąż będą się bronić. Zachwycałam się nimi już kilka razy (tu razem z Tarniną, dzięki której w ogóle na Jamesa trafiłam, a także tu i tu), więc więcej na temat możecie poczytać przeklikując się przez odnośniki, a tymczasem: co proponuję w tym miesiącu, ale tak serio?
Spróbujcie przeczytać jedno opowiadanie M. R. Jamesa na głos. Możecie dla siebie, możecie poczytać innym – może to dobra okazja na spotkanie ze znajomymi, kiedy już przegrane zostaną wszystkie gry planszowe, jedzenie zjedzone, a tematy poruszone? Nie wiem, czy wypada mi proponować czytanie dzieciom – niby baśnie, które im czytamy, są okrutne, ale nie wiem, czy chciałabym być wystraszona przez Jamesa, kiedy byłam mała. Także zostawiam pod Waszą rozwagę i zgodnie z poziomem zimnej krwi Waszych pociech. Ale już partnerzy (wypróbowałam!) są dobrym materiałem. Możecie czytać po polsku – mamy co najmniej dwa wydania: Wydawnictwa Literackiego z serii „Stanisław Lem poleca” (1976) i pełniejsze wydawnictwa C&T (2005) pod tytułem „Opowieści starego antykwariusza”. Możecie też sięgnąć po angielskie wersje (wszystkie znajdziecie albo na poświęconej im stronie Thin Ghost albo na niezawodnym projekcie Gutenberg).
Ale które opowiadania czytać?
Możecie oczywiście skusić się na dowolne. Dajcie się skusić tytułowi, nastrojowi czy ilustracjom. Jeśli jednak chcecie, to podaję trzy typy spośród moich faworytów (przetestowane również w czytaniu na głos!):
- „Przyjdę na twoje wezwanie, mój chłopcze!” („Whistle, and I’ll Come to You, My Lad!”). Czyli pewien niewierzący w nadprzyrodzone sytuacje profesor wyjeżdża na urlop nad morze i zostaje skonfrontowany z czymś, co zdaje się, że wprowadziło się do jego pokoju.
- „Numer 13” („Number 13”). Czyli ponownie pewien profesor wybiera się, ale tym razem zawodowo, w kraj, i buszując w bibliotece odkrywa, że ten sąsiad, którego podejrzewa o conocne dyskoteki nie dość, że chyba nie jest jego sąsiadem, to najwyraźniej nie są to wcale dyskoteki.
- „Stracone serca” („Lost Hearts”). Czyli opowiadanie, od którego James właściwie zaczął straszyć swoich studentów – wszystko, czego możecie chcieć od klasycznego dreszczu na plecach, po lekko Grimmowskie klimaty.
Czy są to najstraszniejsze opowiadania Jamesa? Niekoniecznie. Ale doskonale nadają się do czytania na głos i mają ten niejednoznaczny, niepokojący klimat. Mnie osobiście najbardziej przeraża „Hrabia Magnus”, ale już nie jestem taka, żeby zachęcać do czytania na głos opowiadania, w którym najstraszniejszy jest, no cóż, głos.
Chcę wziąć udział, ale nie chcę czytać na głos! Co teraz?
Jeśli mimo wszystko nie widzicie się jakoś w roli narratora, to możecie zawsze spróbować posłuchać, jak Wam czytają! Niekoniecznie musicie biegać za siostrą, partnerem czy sąsiadami, nawołując ich, by poczytali Wam Jamesa – możecie sięgnąć po nagrania. Tutaj na przykład znajdziecie jedno z polecanych opowiadań, „Whistle…”, czytane przez Michaela Horderna, który także grał w cudnej ekranizacji z 1968 roku (bardzo polecam!). Po polsku dostępne jest dzięki Tchnieniu Grozy opowiadanie „Stracone serca”. Możecie także w ramach rozpoznawania terenu sięgnąć po podcast („A Podcast to the Curious”), poświęcony klasycznej grozie spod znaku Jamesa.
***
Jeśli macie pytania, chcecie się podzielić uwagami, a może po prostu pogadać o Jamesie, ja zawsze z chęcią. Należę zdecydowanie do osób, które można skusić do oderwania się od wszystkiego, zagadując je „A może byś tak chciała porozmawiać o opowiadaniach M. R. Jamesa?”. Odpowiedź bowiem brzmi: zawsze!
Comments
„Whistle …” jest wydane w jakiejś zapomnianej antologii z końca ubiegłego stulecia pod tytułem „Zagwiżdż chłopcze a przybędę”. Słabo pamiętam fabułę, ale atmosfera tego opowiadania była mistrzowska. Chętnie sięgnę po nie raz jeszcze…
Author
Lepszy tytuł niż ten polski, który znalazłam. A znasz ekranizacje? Są co najmniej dwie, idą w różnych kierunkach: nowsza (z Johnem Hurtem, świetnym!) bardziej właśnie bazuje na klimacie, natomiast ta starsza (z równie znakomitym, choć zupełnie innym, Michaelem Hordenem) eksploruje bardziej tego Jamesowskiego „ducha”, który się tam pojawia. Co ciekawe, nikt nie idzie w wierne – a moim zdaniem przy okazji dzisiaj bardzo queerowe – adaptowanie tego tekstu.
A ja pamietam fabule, polecam
Bardzo mnie cieszy takie wyzwanie na cześć „Lukowych” Przestrzeni Grozy! Spróbuję się z nim, bo tęskniłam za czytaniem starych strasznych historii, a bez wyzwania sytuację ratowały tylko momentami wznowienia klasyki grozy Vespera 😉
Uff, dobrze, że można posłuchać nagrania, bo nie przepadam za czytaniem na głos. A tak zrobię sobie 2 w 1: zaliczę pierwsze zadanie oraz sprawdzę, czy dam radę jednak przekonać się do audiobooków. A to drugie jest mi potrzebne dlatego, że obecnie dojeżdżam do pracy i chętnie wykorzystałabym w ten sposób czas (czytać w środkach komunikacji niestety nie mogę, choroba lokomocyjna).
Pyzo, noworoczne uściski <3
Author
Wychodzę z założenia, że razem zawsze raźniej :-D. No i brakowało mi tego wyzwania, więc ucieszyłam się, że Luka nie ma nic przeciwko <3. Vesper chyba nie wydaje opowiadań, prawda? Poego zdaje się wydali, ale opowiadania to raczej C&T (dobrze, że wychodzą po polsku!). Chociaż szkoda, wydania Vespera są takie piękne...
Zachęcam spróbować - ja kiedyś myślałam, że nie lubię, a teraz tak spędzamy z Domownikiem wieczory ;-). Ale odsłuchać również polecam, a w komunikacji miejskiej się nie wystraszysz, za dużo ludzi, więc to bezpieczne!
Ściskam również noworocznie <3!
Ba, powiem Ci, że taka jestem szybka, że nawet już przesłuchałam „Stracone serca” 😀 Trochę mi momentami przeszkadzała wymowa czytającego, ale na słuchawkach w domu jakoś mi się udało utrzymać skupienie 🙂 Tylko niezbyt się wystraszyłam 😉
A Vesper, faktycznie, przoduje w powieściach. Ale wydania cudne!
Author
No to faktycznie, jest moc :-). Co do wymowy, ja jestem wyrozumiała coraz bardziej, kiedy odkryłam, że sama wymawiam różne rzeczy rozmaicie w odstępie kilku minut ;-). Mówisz, że nie straszne? Mnie się „Lost Hearts” wydają jednym z najbardziej „mięsistych” (dosłownie!) opowiadań Jamesa – owszem, nie buduje w nich takiego klimatu w jak niektórych innych. Masz zamiar posłuchać czegoś jeszcze? W razie czego widziałam, że na Tchnieniu grozy można posłuchać także „Whistle…” po polsku, a tam atmosfera jest cudownie dziwna i creepy (polecam również ekranizacje, ta z 2010 to najsmutniejsza i nastraszniejsza rzecz, jaką widziałam).
No wydania Vespera są wspaniałe, dlatego tym bardziej boli mnie, że te z C&T są takie słabiutkie. Pod względem papierniczym (czy jakże to nazwać).
A właśnie, wielka szkoda z tą jakością C&T. Może to kwestia niszowości i przez to małej ilości pieniędzy na wydania takich tytułów, ale z drugiej strony Vesper na tym zbudował markę, więc nie wiem, nie rozumiem 😉
A co do słuchania, nie jestem pewna, ciągle się tak do końca nie przekonałam, ale może i spróbuję jeszcze za jakiś czas czegoś posłuchać.