Najlepszy człowiek w całej Pradze albo o „Vojcie Náprstku” Mileny Seckiej

„To co, chyba znalazłaś najlepszego człowieka w całej Pradze”, stwierdził mój Domownik, kiedy zadowolona zamknęłam książkę. No tak, chyba znalazłam, i zaraz Wam o nim opowiem.

Nie wiem, czy też tak macie, ale kiedy nagle natykam się na jakąś postać historyczną, która z jakiegoś powodu wyda mi się kusząca (obejrzyjcie sobie, jakim zdjęciem reklamuje się praskie Náprstkovo muzeum, to po części zrozumiecie moją nagłą fascynację), sprawdzam, czy ktoś napisał o niej książkę. Nie, żeby mnie jakoś specjalnie bawiły biografie – nigdy nie uważałam się za ten typ czytelniczki – ale jest coś w pisaniu jednych ludzi o drugich, co sprawia, że ten typ literatury mnie jednak przyciąga.

W Czechach sprawa jest o tyle skomplikowana, że – albo może ja czegoś nie odnotowałam – nie było tam jak dotąd takiej fali demistyfikujących czy pokazujących inne strony książek o postaciach znanych z pierwszych stron… Hm, nie gazet, nie, nie – ale podręczników do historii. Co prawda ukazała się niedawno taka jakby „demitologizująca” biografia pierwszego czechosłowackiego prezydenta Tomasza Garrigue Masaryka, więc oczywiście pobiegłam kupić, ale powiem Wam, że jestem w połowie i jakoś mnie specjalnie nie porwała. Przetwarzanie w kółko tych samych informacji, autor kryjący się za jakimiś pozorami obiektywności i chronologiczny sposób opowiadania sprawiają, że jeśli cokolwiek się o danej postaci wie, można się nieźle zaziewać.

Vojta Náprstek w młodości, jeszcze przez emigracją do USA. Źródło.

Milena Secká wybrała nieco inny sposób i o Vojcie Náprstku… Ale właśnie: czy Wy wiecie, kim był Náprstek? Bo widzicie, oczywiście dobrze wiedziałam o istnieniu muzeum, znałam jego profil (generalnie „rzeczy egzotyczne”), ale o samym założycielu, no, jakoś nie złożyło się. A tymczasem z monografii Seckiej wyłania się fascynująca postać. Adalbert Fingerhut, który wraz z rozwojem czeskości jako takiej zmienia imię i nazwisko na czeskie, udziela się politycznie w rewolucji 1848 i musi uciekać do Stanów Zjednoczonych przez aparatem bezpieczeństwa monarchii austro-węgierskiej. Człowiek, który z niespożytą energią wciąż chciał się uczyć czegoś nowego – i w tych Stanach jako jeden z pierwszych wpadł na to, że może idąc rozmawiać z Indianami, warto nauczyć się czegoś w ich języku. Mężczyzna, który żył ideałem czystej miłości do „kobiety-patriotki”, co nie przeszkadzało mu żyć w długim nieformalnym związku, a później czekać przez wiele lat na śmierć matki, żeby poślubić inną swoją ukochaną. Założyciel i członek wielu najdziwniejszych stowarzyszeń (co powiecie na Stowarzyszenie, które miało wprowadzić w Czechach do powszechnej hodowli indyki? Stowarzyszenie cyklistów, miłośników zoo, zwolenników budowy wieży widokowej na Petrzynie czy czeskich turystów to przy tym nic, a oczywiście we wszystkich brał udział).

Fan emancypacji kobiet. Świetny mówca. Polityk miejski. Walczył o prawa wyborcze dla kobiet, ale i o to, żeby można było jeździć z dzieckiem w wózku po chodniku (austro-węgierskie urzędy były, wyobraźcie sobie, przeciw). Nie cierpiał współczesnej mu mody, za to złościł się, że psy muszą wszędzie chodzić na smyczy. Zabiegał o jak najwięcej zieleni miejskiej. Kolekcjonował cuda-dziwy. Fascynowała go Japonia. Przez jego dom przewinęło się mnóstwo podróżników, ekscentryków i kolekcjonerów. Niektóre z zebranych przez niego eksponatów można oglądać do dzisiaj, mimo usiłowań wielu instytucji, by te zbiory skutecznie rozproszyć.

I taki bardziej ikoniczny bohater z lat późniejszych. Źródło.

Secká opowiada trochę chronologicznie, zwłaszcza żeby wprowadzić czytelnika w temat, a trochę problemowo. Spory rozdział poświęcony jest emancypacji kobiet i czyta się go świetnie także dlatego, że jest bogato ilustrowany cytatami zgromadzonymi w archiwaliach muzeum. Bo Náprstek organizując wykłady dla kobiet zadbał o to, by rozdawać im notatniki tak, by mogły co je zainteresuje – zapisać. Trochę jakby sam dbał o to, by nie zabrakło źródeł do opisu jego działalności. Autorka książki wybiera co smakowitsze cytaty. Trochę może dziwić sposób odnoszenia się do głównego bohatera: pisze o nim czasami z imienia i nazwiska, czasami po imieniu, a czasami per „pan”. Ale nie martwcie się, nie stawia go na piedestale: zauważa niekonsekwencje w działaniu albo różne śmiesznostki. Dzięki temu postać, którą nam przedstawia, jest z krwi i kości.

A do tego w książce jest pełno zdjęć. Jeśli brakuje takich z epoki – są nieco późniejsze, żeby pokazać jak coś mogło mniej więcej wyglądać. No, po prostu, palce lizać. Aż mi głupio tak Wam zachwalać książkę, która zapewne się po polsku nie ukaże, ale… Ale jeśli będziecie w Pradze, to zajdźcie koniecznie chociaż popatrzeć na dom U Hlánků i Náprstkovo muzeum. Warto pomyśleć, że czasami bez takiego na pozór szalonego oryginała jakaś kultura mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. A pod niektórymi kątami – nie wyglądać w ogóle.


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.