Zapewne widzicie tytuł wpisu i myślicie sobie „czy świat naprawdę potrzebuje kolejnej recenzji Czterdzieści i cztery?”. Podejrzewam, że światu jest to głęboko obojętne, a i ja nie odczuwam potrzeby recenzowania. Dlatego napiszę Wam dzisiaj po prostu, co mi się w tej powieści podobało, co się nie podobało i gdyby ktoś miał ochotę o tym pogadać, to, jak wiecie, ja zawsze z chęcią. Trochę spojlery, ale właściwie to nie bardzo.
Obcowanie z potworami z innych światów najwyraźniej sprawiło, że ludzie przesuwali granicę tego, co jest dziwne, a co nie.
No to co ci się, Pyzo, podobało?
Nie będę się krygowała: bardzo mi się podobało, że powieść ma główną bohaterkę, nie zaś bohatera. Nie mam nic do bohaterów, ale jakże przyjemnie jest sięgnąć po książkę, w której to kobieta biega, obija sobie żebra pękającymi fiszbinami gorsetu i pała żądzą zemsty. Dobrze skonstruowane bohaterki to rzadkość (nawet kiedyś wpis o tym napisałam), więc generalnie buzia mi się śmiała do Elizy Żmijewskiej. Prawda, że Piskorski wyposażył ją na dobrą sprawę w biografie kilku bohaterek. Owszem, można by coś z niej ująć: bo to i kapłanka pradawnej religii, i powstanka listopadowa, i poetka, i okazuje się, że wszystkich zna i wszędzie ma jakieś kontakty. Ale ponieważ całość działa, to nie mam tu większych zastrzeżeń.
Niektórym może pachnieć Mary Sue — ale wydaje mi się, że ze względu na to, że Piskorski zaprzęga do akcji wszystkie te wcielenia Elizy, a nie po prostu macha nam nimi przed nosem, można ten zarzut sobie odpuścić. Miałam wątpliwości, czy to wyposażenie Elizy również w bycie kapłanką Żmija ma sens i nie jest takim kwiatkiem do kożucha. Ale ponieważ zadziałało i faktycznie miało znaczenie w fabule (a nawet w rozwiązaniu zagadki), to przestałam narzekać i bardzo mi się ogólnie sceny cmentarne podobały. Do tego dochodzi jeszcze jeden aspekt: autor podrzuca nam inne bohaterki, historyczne, zajmujące podobne co Eliza pozycje w społeczeństwie. To równoważy ewentualną myśl „ale serio?” i co więcej zachęca do poszukiwań takich bohaterek na własną rękę. I to również jest super, bo pokazuje, że to, co myślimy o społeczeństwie sprzed stu lat nie równa się temu, jak to społeczeństwo faktycznie wyglądało. I nawet nie przeszkadzało mi, że wątek emancypacji kobiet nie zajmuje zbyt wiele miejsca (patrz zresztą cytat z powieści w nagłówku wpisu). Zgadzam się, mogłoby być go więcej, ale zasadniczo czytelnik „łapie”, jak to wszystko może w taki sposób w takim a takim świecie przedstawionym działać. Tego zatem, na co narzekałam sama pisząc o „Smoku Jego Królewskiej Mości” tutaj bym broniła.

Oczywiście mówimy tutaj o historii alternatywnej, a nie o ścisłych faktach. Co nie zmienia faktu, że Emilia Plater czy Józefa Rostkowska istniały i robiły to, co robiły. Ale skoro o alternatywności mowa: podobał mi się świat przedstawiony (jak to dobrze określiła Hadyna, to taki „Indiana Jones” w świecie Dickensa, a ja za Dickensem, jak się okazuje, przepadam). Dopiero po lekturze dowiedziałam się, że pomysł autor przedstawił już w „Zadrze” — a niektórzy bohaterowie pojawiający się na kartach „Czterdzieści i cztery” tamże mają swoje początki i źródła — ale to właściwie w niczym nie przeszkadza w czytaniu powieści jako samodzielnej. Mechanizm działania jest opisany ciekawie (zwłaszcza porzucone ścieżki rozwoju nauki i techniki), w dodatku sam pomysł na eter jako coś napędzającego gospodarkę fajnie koresponduje z XIX-wiecznymi pomysłami. A skoro rzecz dzieje się w XIX stuleciu, no to tym wyborniej.
Pomysł na to, co właściwie znaczy „czterdzieści i cztery” też mnie czytelniczo usatysfakcjonował. Widzicie, mnie odkąd się dowiedziałam o istnieniu tej zagadki, fascynuje jej rozwiązanie. To znaczy właściwie nie rozwiązanie (bo tego raczej nie poznamy), ale hipotezy, o co też wieszczowi chodziło. Powieściowy Mickiewicz trochę błądzi we mgle: a to zadedykuje komuś utwór, bo sądzi, że „coś w tym jest”, a to mu się co nieco przyśni, więc zapisze, a to podpyta kogoś, kto był na miejscu, „jak to było” i po swojemu przerobi. Natomiast pomysły Piskorskiego, czemu właściwie „imię jego czterdzieści i cztery” podobają mi się bardzo. Oba. Nie mogę się zdecydować, który bardziej. Bardzo też przypadły mi do gustu zręcznie skomponowane cytaty, poprzedzające rozdziały (zgadzam się z Qbusiem, że fajnie pokazują one autorowe wyczucie języka epoki; i z Wiedźmą, że pozwalają na wprowadzenie tego, na co nie ma potem szerzej czasu w samej fabule). Generalnie od czasów wiedźmińskiej sagi nie przypominam sobie, żeby takie „wprowadzacze” tak dobrze mi się w trakcie lektury zgrywały z tym, o czym była mowa w rozdziale. Plus ogromny za zabawę z przetwarzaniem wierszy z epoki tak, by pasowały do świata przedstawionego w powieści.
To teraz pora ponarzekać, co?
Ponieważ zasadniczo, jak widzicie, jestem czytelnikiem lekturą usatysfakcjonowanym, nie będę jakoś bardzo narzekać. Można powieści wytykać, że wszystkiego jest w niej za dużo. Jest taki moment, kiedy nagle zaczyna dziać się dużo i szybko (aczkolwiek w ogóle dzieje się tu dużo i szybko, więc może: więcej i szybciej), i jeszcze przylatują smoki (miałam od razu skojarzenia z cyklem napoleońskim Naomi Novik i nie ja jedna). To był taki moment, kiedy pomyślałam sobie „co za dużo, to nie zdrowo”. Ale widzicie, to jest napisane na tyle sprawnie, że człowiek wciąga się i macha ręką nawet i na te rozwiązania fabularne, które wiele nie wnoszą (albo są tylko takim szybkim mrugnięciem oka do czytelnika), i przyjmuje je z dobrodziejstwem inwentarza.

Można by się też zastanowić, czy chwila oddechu nie zrobiłaby fabule lepiej niż nieustanne wrzucanie Elizy w coraz to nowe i coraz bardziej niebezpieczne sytuacje. Owszem, bohaterka czasem siada i nawet może poczytać książkę. Ale z drugiej strony mamy też kilka wątków wprowadzonych dla zmyłki — żeby nie wszystko prowadziło po nitce do kłębka (wątek z szyframi na ten przykład), niby dają czytelniczy oddech, a jednak to jest oddech pozorny. Podobnie właśnie ze scenami, w których Eliza się przebiera, czyta albo myśli o swojej poezji. Tego wątku mogłoby być nawet ociupinkę więcej. Miałam wrażenie, że w natłoku innych spraw i rewelacji on nieco z drugiej połowy powieści znika.
Nie wiem też do końca, na ile jestem fanką wielkich owadów. A wielkie owady stanowią cały spory osobny fragment świata przedstawionego. Sam pomysł jest w porządku, zakomponowany w całość został tak, że nic tu nie odstaje ani się nie rwie, że skorzystam z krawieckiej metafory. To o co mi chodzi? Nie mam zupełnie jasnego zdania w tej kwestii. Może po prostu akurat owady nieco wytrąciły mnie z nastroju kontemplacji „co też żyje w alternatywnych wszechświatach sprzed stu lat z okładem”? Może niebezpiecznie dobierające się do głów nieostrożnych nie-tubylców istoty przywodziły mi za bardzo na myśl rozwiązania rodem z „Długiej Ziemi” Pratchetta i Baxtera? Sympatyczny Byron pomimo wyjaśnień (klarownych) autora na końcu, czemu przydał mu taką, a nie inną rolę, też mnie trochę uwierał. Wiadomo, każdy nosi jednak w sobie jakąś własną interpretację takich postaci. Plus zastanowiło mnie, czemu Eliza patrząc na dworzyszcze Byrona myśli o wampirze Polidoriego jako o postaci bliższej Draculi — jednak lord Ruthven ani w nietoperza się nie zamieniał, ani też bardzo niedyskretny w sianiu mroku i spijaniu krwi nie był (aczkolwiek tak jak pisze Tanayah, po powieści widać jednak detaliczną pracę ze źródłami, więc może ten wampir akurat to taka mała wpadka z rozpędu?). Rozwiązanie wątku Napoleona przyniosło mi też chwilę zadumy. Bo jakoś miałam wrażenie, że powstańcom chodziło o coś więcej, no ale rozczarowanie może każdego złamać.
Ale to już trochę marudzenie dla marudzenia, więc kończę.

Czytajcie „Czterdzieści i cztery”, bo to przednia rozrywka. Można spotkać znane postaci w mniej znanych konfiguracjach, poboksować się razem z bohaterką z nie zawsze (a praktycznie: nigdy) niesprzyjającą rzeczywistością, a na koniec nawet wzruszyć. Także pierwsze spotkanie z twórczością Krzysztofa Piskorskiego określam jako bardzo udane. I tak jak wspominałam na początku, gdyby ktoś chciał przegadać wrażenia, to wiecie, gdzie mnie znaleźć.
Comments
Dzięki za podlinkowanie, Pyzo! <3 Przy okazji sobie sama przypomniałam, co sądziłam o książce świeżo po lekturze, bo teraz to głównie pamiętam, że mi się podobała – i tyle 😀 Cieszy wznowienie "Zadry", bo spełni się moje życzenie o przeczytaniu jeszcze jednej powieści w tym świecie. Mam nadzieję, że książka jest równie dobra jak "Czterdzieści i cztery" 🙂
Author
Moja nowa ambicja, żeby dyskutować z wpisami bezpośrednio we wpisie ;-). A tak serio, to odkąd Qbuś Pożerający Książki wymyślił, żeby linkować do wpisów, które już na temat danej książki się pokazały, staram się tę ideę uskuteczniać, bo jest zacna. No i autor wie, że się przeczytało, co miał do powiedzenia :-). Ciekawa jestem, czy w moim przypadku też zostanie wrażenie bez szczegółów, bo widzę, że to szersza kwestia — może dlatego, że to się tak szybko czyta, bo wciąga :-D?
Pamiętam z tej książki chyba dwie rzeczy: że ogólnie mi się podobało, ale że mogłoby być krócej, pewnie o jakieś 70 stron pod koniec 🙂 Natomiast wniosek ogólny był taki, że autor umie pisać, ma wyobraźnię i że chcę więcej.
Author
A nawet co do końcówki nie mam wielkich zastrzeżeń, jeśli chodzi o potencjalne cięcia — zakończenie ładne i nostalgiczne (pewnie przy znajomości „Zadry” jeszcze bardziej), gdzieś ze środka dałoby się na pewno coś wykroić, ale w sumie po co psuć zabawę ;-). Z wnioskami ogólnymi zgadzam się w stu procentach :-D!
Dlatego mam już od dawna Cienioryt i tak sobie stoi i czeka 😀
Author
Chociaż to klimat jednak chyba zupełnie inny niż nasza romantyczno-powstańcza rzeczywistość?
Ale autorowi, mam nadzieję, sposób pisania się nie pogorszył 😀
Author
Ach, no to trzeba wypróbować, będę czekała na relację, bo pewnie wcześniej nie sięgnę, chyba że się jakoś pojawi na mojej półce ;-). Ale skoro na Twojej już stoi i czeka, to masz zdecydowane fory ;-).
Mam nadzieję, że tym razem będzie mi się chciało coś napisać i wrażenia nie znikną w niepamięci 😀
Author
No na fali blogowego ożywienia powinno się udać! 😉
Te fale mają to do siebie, że zupełnie niespodziewanie opadają 😛
Author
Trzymam kciuki, żeby ta jednak się utrzymała, ale to może trzeba szybko czytać ten „Cienioryt” i pisać o nim :-D.
Mam priorytetowy stos, Cieniorytu w nim nie ma. Może na wakacje wezmę 😀
O widzisz, a mnie się akurat wielkie owady bardzo podobały. Ja w ogóle uwielbiam takie eksperymenty z alternatywną ewolucją, więc nawet jeśli były trochę od czapy (czego zupełnie nie czułam w trakcie lektury, jak i teraz, ale rozumiem, że niektórzy mogli takie wrażenie odnieść), to mi to zupełnie nie przeszkadzało.;)
A na zeszłorocznych Targach Książki w Warszawie podczas rozmowy z autorem udało mi się wszystkie moje skojarzenia potwierdzić (wtedy też dowiedziałam się o planowanym wznowieniu „Zadry”). 😉
Author
No i Twój rysunkowy Xa’ru bardzo w porządku jest! Zresztą w ogóle to są spoko postaci, nie mam tutaj jakiegoś żelaznego argumentu oprócz tak zwanych odczuć własnych ;-). Nawet głupio o tym wspominać, bo jedyne, czym można argumentować, to właśnie samo wrażenie, bo warsztatowo czy pomysłowo trudno się czepiać ;-). Czy mówiąc o skojarzeniach, mówisz o znajomości cyklu Novik :-D? Bo aż trudno mi uwierzyć, że ta scena ze smokami to nie jest mrugnięcie okiem do czytelnika :-).
Tak, Novik (zresztą, to jest scena tak bardzo ostatecznie zbędna, że jedynym jej wytłumaczeniem jest puszczanie oczka do czytelnika).:) Oraz moje przypuszczenia odnośnie Napoleona.