W mrocznym, mrocznym domu albo o „Domu pod Tonącą gwiazdą” J. Zeyera

Powiem Wam od razu
na wstępie: nie przepadam za tym, jak Julius Zeyer pisze. Jego styl
wydaje mi się pretensjonalni, bohaterowie słabo zarysowani, a cała
historia ma zwykle sprawiać tajemniczo-tajemnicze wrażenie. No, ale
z drugiej strony, skoro mamy miesiąc z mystery horror,
to aż żal byłoby Zeyera nie przeczytać i nie przywołać.

Niestety
z tego, co wiem, Zeyera nie lubili też polscy tłumacze – czy
właściwie lubił go Miriam i przez chwilę fascynowali się nim
młodopolanie, ale potem jakoś popadł w zapomnienie. Więc jeśli
chcecie sięgnąć po Zeyera, to raczej szybciej znajdziecie go w
zbiorach Polony albo Federacji Bibliotek Cyfrowych niż w
antykwariacie, bo przekłady wychodziły dawno i w niewielkich
nakładach. Akurat „Dom pod Tonącą Gwiazdą”, o którym chcę
Wam napisać, został przetłumaczony w 1927 roku przez Emmę
Łazarską – nie umiem powiedzieć, jak, bo korzystałam z dobroci
obcowania z oryginałem – a i bardziej znane dzieło Zeyera „Trzy
legendy o krucyfiksie” w tłumaczeniu Miriama właśnie ujrzało
światło dzienne w naszej ojczyźnie trzy lata wcześniej. Potem
zapada nad twórczością Zeyera cisza, ale też to i taki trochę
pisarz: „chodzący” w epoce, bo nieźle łapiący fruwające po
niej prądy, ale czy uniwersalny? No, ja mam wątpliwości – co już
zapewne zauważyliście – ale pozostawiam Wam do osądzenia.

Dzisiaj
będzie trochę o zagadkach i o straszeniu, jak przystało na mystery
horror
, którym „Dom…”
moim zdaniem zdecydowanie jest. Oto
bowiem nasz młody bohater, Czech kształcący się w Paryżu na
medyka, zrządzeniem losu zaczyna bywać w dziwnej kamienicy. Czemu
dziwnej? Nad drzwiami ma ona coś na kształt reliefu z „tonącą
gwiazdą”, czyli gwiazdą wpadającą do morza (w każdym razie tak
to sobie interpretuje nasz bohater), zamieszkują ją dziwni ludzie i
sam przypadek sprowadzający narratora w to miejsce jest dziwny.
Musicie wiedzieć, że bohater będzie non stop polegał na
przeczuciach i podejrzeniach – spacerując po Paryżu trafia do
gotyckiego kościółka niedaleko kamienicy, jeden z jego pacjentów
okazuje się tam mieszkać, no, rozumiecie. Te wszystkie zbiegi
okoliczności służą temu, by nasz główny bohater wszedł w
podejrzaną relację z owym pacjentem, jakim okazuje się być Słowak
– tu zresztą następuje chyba jedyne przełamanie Tajemniczego
Nastroju humorem, kiedy dowiadujemy się, że koledzy ze szpitala
uważają naszego bohatera za nie lada jakiego poliglotę, skoro jest
w stanie porozumiewać się w językach słowiańskich – o imieniu
Rojko.
Zamiast zdjęcia ponurej kamienicy, jak można by się spodziewać, pomnik Zeyera w Pradze. Pomysłowy i, nie można powiedzieć, klimatyczny. Źródło.
 

Nasz
bohater spaceruje więc po kamienicy, poznając jej ponurych
lokatorów – trzy stare panny bądź wdowy, które niczym Mojry
rozplątują wciąż sieci życia, w których się zaplątały (tyle
że głównie swoje własne), Virginię, starszą prostytutkę
uwikłaną w toksyczny romans z młodym hulaką, w końcu zaś z
Rojkiem właśnie. Starszy mężczyzna spowiada się naszemu
bohaterowi ze swojego życia i czegóż tam nie brak: praktyki
czarnoksięskie, mroczny romans, angielski lord, hazard, tajemniczy
zamek, miłość aż po grób i poza niego, wyrzuty sumienia. Muszę
przyznać, że podczas tej opowieści można spokojnie grać w bingo,
autor bowiem przeprowadza nas przez wszystkie obowiązkowe tropy.

Ale
gdzie jest właściwie tajemnica? No cóż, tajemnic tu nie brakuje –
nie wiemy tak naprawdę wszystkiego o Rojku, chociaż ten deklaruje
się jako chcący szczerze opowiedzieć historię swojego życia
(tylko czemu wybucha takim dziwnym, histerycznym śmiechem?). Nie
wiemy, co sprawia, że Virginia nie może wyplątać się z romansu i
co się z nią tak właściwie stało. Kolejną zagadką są losy
naszych trzech Mojr, które w dodatku zostają jeszcze zaplątane w
„tekście w tekście”, bo dostaniemy długi pasaż z Thomasa de
Quincey, w którym możemy rozpoznać, jaką funkcję właściwie
kobiety pełnią w kamienicy. Przynajmniej w przenośni. Mamy
zatem i grozę, i zagadkę (niejedną). Ale muszę przyznać, że nie
tylko styl – nieco jak na dzisiejsze czasy wydumany – mnie do
„Domu…” zniechęcił: otóż Zeyer stosuje trik, za którym nie
przepadam jeszcze bardziej. Spiętrzywszy tajemnice daje pozorne
rozwiązanie (nie będę spojlerowała), tego typu, który
„uprzątana” nam scenę dziania się, ale niczego tak naprawdę
nie wyjaśnia. A że klimat
mnie aż tak bardzo nie porwał, to pozostałam nieco na autora
rozeźlona. Ale może do jego twórczości trzeba mieć jakiś własny klucz?
To jeszcze nie koniec mojego udziału w październikowym haśle. Nie na darmo w końcu czytam opowiadania Edgara Allana Poe’go.
 

Comments

    1. Post
      Author
      admin

      Ja też Cię jakoś namawiać nie będę, bo sama nie jestem fanką, ale jeśli już po coś sięgać, to raczej po "Trzy legendy o krucyfiksie". Zeyer jest raczej mało znany poza Czechami, więc żaden wstyd :-).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.