Przy okazji
dzisiejszego dnia warto sięgnąć po uznawanego za jednego z
najstraszniejszych klasyków.
dzisiejszego dnia warto sięgnąć po uznawanego za jednego z
najstraszniejszych klasyków.
Żeby nie przedłużać
– chciałabym Wam napisać o dziesięciu wybranych przeze mnie
(zupełnie subiektywnie i bez jakiegoś skomplikowanego klucza)
opowiadaniach Edgara Allana Poego i o tym, co tak właściwie jest
w nich strasznego. A co, być może, z perspektywy dzisiejszego
czytelnika, już nie jest. Kolejność opowiadań odpowiada układowi
ze zbioru „Opowieści niesamowite”, w przekładzie Bolesława
Leśmiana i Stanisława Wyrzykowskiego, ja akurat miałam wydanie
Wydawnictwa Literackiego z roku 1976.
– chciałabym Wam napisać o dziesięciu wybranych przeze mnie
(zupełnie subiektywnie i bez jakiegoś skomplikowanego klucza)
opowiadaniach Edgara Allana Poego i o tym, co tak właściwie jest
w nich strasznego. A co, być może, z perspektywy dzisiejszego
czytelnika, już nie jest. Kolejność opowiadań odpowiada układowi
ze zbioru „Opowieści niesamowite”, w przekładzie Bolesława
Leśmiana i Stanisława Wyrzykowskiego, ja akurat miałam wydanie
Wydawnictwa Literackiego z roku 1976.
Portret owalny
Opowiadanie to jest jednym z najkrótszych w zbiorze. Oto nasz
narrator snuje się po nocy w jakimś zapadłym, acz odpowiednio
gotyckim krajobrazie, w końcu znajduje zamek, w którym mógłby
przenocować (gdzie bowiem lepiej nocować w gotyckim entourage’u
niż w zamku, no sami powiedzcie). Traf chce, że w pokoju, gdzie
zamierza skłonić swą zmęczoną podróżą głowę wisi portret
pięknej niewiasty i jest biblioteczka. Portret jest w jakiś sposób
niesamowity, biblioteczka zachęca do czytania, a że nasz narrator
wyznaje zdrową zasadę, że przed snem należy poczytać, więc –
czyta. I tak dowiaduje się historii portretu i dociera do źródła
jego niesamowitości. Czym Poe nas straszy? Oprócz, jak mogliście
się zapewne zorientować, przestrzeni, w jakich umieszcza akcję
opowiadania, mamy tu motyw wykorzystywania drugiej osoby do własnych
celów, toksyczną miłość i – jak sądzę – inspirację dla
„Portretu Doriana Graya” Oscara Wilde’a. Najstraszniejsze
pozostaje, moim zdaniem, to, co w dużej ilości opisywanej tutaj
klasycznej grozy, czyli los kobiety, która nie bardzo ma możliwość
wywikłać się z tego, w co została przez taką a nie inną
rzeczywistość wplątana.
narrator snuje się po nocy w jakimś zapadłym, acz odpowiednio
gotyckim krajobrazie, w końcu znajduje zamek, w którym mógłby
przenocować (gdzie bowiem lepiej nocować w gotyckim entourage’u
niż w zamku, no sami powiedzcie). Traf chce, że w pokoju, gdzie
zamierza skłonić swą zmęczoną podróżą głowę wisi portret
pięknej niewiasty i jest biblioteczka. Portret jest w jakiś sposób
niesamowity, biblioteczka zachęca do czytania, a że nasz narrator
wyznaje zdrową zasadę, że przed snem należy poczytać, więc –
czyta. I tak dowiaduje się historii portretu i dociera do źródła
jego niesamowitości. Czym Poe nas straszy? Oprócz, jak mogliście
się zapewne zorientować, przestrzeni, w jakich umieszcza akcję
opowiadania, mamy tu motyw wykorzystywania drugiej osoby do własnych
celów, toksyczną miłość i – jak sądzę – inspirację dla
„Portretu Doriana Graya” Oscara Wilde’a. Najstraszniejsze
pozostaje, moim zdaniem, to, co w dużej ilości opisywanej tutaj
klasycznej grozy, czyli los kobiety, która nie bardzo ma możliwość
wywikłać się z tego, w co została przez taką a nie inną
rzeczywistość wplątana.
Prawdziwy opis
wypadku z p. Waldemarem
wypadku z p. Waldemarem
Pan Waldemar, widzicie, umiera – na gruźlicę. Staje się więc
wdzięcznym obiektem badań dla narratora, który zgodnie z duchem
epoki para się hipnozą. Bo czy da się zahipnotyzować
umierającego? I czy taka osoba wówczas umrze, a może jednak będzie
posuszna wezwaniom hipnotyzera? Narrator zasiada więc przy łożu
pana Waldemara, wzywa lekarskie konsylium, i zaczyna upiorny
eksperyment. O, powiem Wam, to jest naprawdę straszne opowiadanie i
mam ciarki na myśl o nim. Nie dość, że w bardzo ciekawy sposób
podchodzi do samego motywu hipnozy (bo jednak opowiadań i powieści,
gdzie pojawia się hipnotyzer mamy sporo, ostatnio pisałam na
przykład o pomyśle Algernona Blackwooda
albo Ambrose’a Bierce’a
na to, a pozostaję tylko przy grozie), to jeszcze jest to wszystko
opisane w tak sugestywny i ciarkogenny sposób, że obraz pana
Waldemara, który usiłuje przemówić, zostaje z czytelnikiem
jeszcze na długo. Co mogę dodać: jeśli chcielibyście zapoznać
się z jakimś opowiadaniem Poego, żeby się pobać, polecam to
jedno zdecydowanie!
wdzięcznym obiektem badań dla narratora, który zgodnie z duchem
epoki para się hipnozą. Bo czy da się zahipnotyzować
umierającego? I czy taka osoba wówczas umrze, a może jednak będzie
posuszna wezwaniom hipnotyzera? Narrator zasiada więc przy łożu
pana Waldemara, wzywa lekarskie konsylium, i zaczyna upiorny
eksperyment. O, powiem Wam, to jest naprawdę straszne opowiadanie i
mam ciarki na myśl o nim. Nie dość, że w bardzo ciekawy sposób
podchodzi do samego motywu hipnozy (bo jednak opowiadań i powieści,
gdzie pojawia się hipnotyzer mamy sporo, ostatnio pisałam na
przykład o pomyśle Algernona Blackwooda
albo Ambrose’a Bierce’a
na to, a pozostaję tylko przy grozie), to jeszcze jest to wszystko
opisane w tak sugestywny i ciarkogenny sposób, że obraz pana
Waldemara, który usiłuje przemówić, zostaje z czytelnikiem
jeszcze na długo. Co mogę dodać: jeśli chcielibyście zapoznać
się z jakimś opowiadaniem Poego, żeby się pobać, polecam to
jedno zdecydowanie!
Złoty żuk
Tutaj moje zachwyty są już mniejsze, chociaż „Złoty żuk” to
absolutny klasyk i inspiracja dla takiego chociażby Roberta Lewisa
Stevensona. Jeśli lubicie opowieści o pirackich skarbach i
bohaterach, którzy złapali bakcyla przygody (albo zostali ugryzieni
przez dziwnego złotego chrząszcza), a w wolnych chwilach układacie
tajemne kody, by porozumiewać się z otoczeniem, będziecie
zachwyceni. Ja bym zapewne była, gdybym odkryła to opowiadanie w
wieku lat kilku, gdy porozumiewałyśmy się z przyjaciółką serią
liścików, oczywiście tajemniczo zaszyfrowanych. Bo widzicie, sporą
część opowiadania zajmuje wyjaśnienie, jak jeden z bohaterów
odkrył tajemnicę pewnego kodu, natomiast cała reszta jest
poprawnie i według reguł sztuki skomponowanym opisem dochodzenia
przez narratora, że jego przyjaciel naprawdę ma mapę skarbu
piratów, a nie po prostu zwariował. Otoczka grozy jest raczej
pretekstowa, ale znajdzie się pewna czaszka z pustymi oczodołami i
rozważania nad niewesołym losem pirata.
absolutny klasyk i inspiracja dla takiego chociażby Roberta Lewisa
Stevensona. Jeśli lubicie opowieści o pirackich skarbach i
bohaterach, którzy złapali bakcyla przygody (albo zostali ugryzieni
przez dziwnego złotego chrząszcza), a w wolnych chwilach układacie
tajemne kody, by porozumiewać się z otoczeniem, będziecie
zachwyceni. Ja bym zapewne była, gdybym odkryła to opowiadanie w
wieku lat kilku, gdy porozumiewałyśmy się z przyjaciółką serią
liścików, oczywiście tajemniczo zaszyfrowanych. Bo widzicie, sporą
część opowiadania zajmuje wyjaśnienie, jak jeden z bohaterów
odkrył tajemnicę pewnego kodu, natomiast cała reszta jest
poprawnie i według reguł sztuki skomponowanym opisem dochodzenia
przez narratora, że jego przyjaciel naprawdę ma mapę skarbu
piratów, a nie po prostu zwariował. Otoczka grozy jest raczej
pretekstowa, ale znajdzie się pewna czaszka z pustymi oczodołami i
rozważania nad niewesołym losem pirata.
Serce –
oskarżycielem
oskarżycielem
Kolejny pisarski majstersztyk i nie od parady jedno z tych opowiadań,
które się bardzo często przywołuje jako klasyka nad klasykami. Bo
jak to jest napisane! Narrator usiłuje nas przekonać, że wszystko
z nim w porządku – my zaś widzimy, że nie, absolutnie,
człowieku, jesteś tak daleko od „w porządku”, jak tylko się
da! – a im bardziej potęguje się ten rozdźwięk, tym robi się
straszniej. Poe opisuje nam więc relację sługi pana, widzianą
oczyma tego pierwszego (przez co robi się jeszcze upiorniej, gdy
zdamy sobie sprawę, że może pozycja pana wcale nie wgląda tak,
jak nam to opisuje sługa), a wszystko to zostaje przedstawione za
pomocą takich krótkich pociągnięć pędzla. Widzimy, jak nocną
porą do pokoju pana wsuwa się ręka sługi… Potem jego głowa…
Aż strach pomyśleć, co będzie, kiedy w końcu wejdzie tam cały.
Upiorne, świetnie napisane, autentycznie straszne.
które się bardzo często przywołuje jako klasyka nad klasykami. Bo
jak to jest napisane! Narrator usiłuje nas przekonać, że wszystko
z nim w porządku – my zaś widzimy, że nie, absolutnie,
człowieku, jesteś tak daleko od „w porządku”, jak tylko się
da! – a im bardziej potęguje się ten rozdźwięk, tym robi się
straszniej. Poe opisuje nam więc relację sługi pana, widzianą
oczyma tego pierwszego (przez co robi się jeszcze upiorniej, gdy
zdamy sobie sprawę, że może pozycja pana wcale nie wgląda tak,
jak nam to opisuje sługa), a wszystko to zostaje przedstawione za
pomocą takich krótkich pociągnięć pędzla. Widzimy, jak nocną
porą do pokoju pana wsuwa się ręka sługi… Potem jego głowa…
Aż strach pomyśleć, co będzie, kiedy w końcu wejdzie tam cały.
Upiorne, świetnie napisane, autentycznie straszne.
Beczka
Amontillada
Amontillada
To takie opowiadanie, w którym mnożą się dna,
mnożą się zagadki i finałowo nic nie jest jasne. Dwóch
odwiecznych wrogów, a może przyjaciół, którzy pokłócili się w
pewnym momencie (o co?) schodzi razem do piwnic. Jeden kusi drugiego
tym, że ma tam tytułową beczkę Amontillada, wybornego wina, które
chce z nim wypróbować. Droga jest jednak dziwna i kręta, a
piwnica, gdzie rzekomo ma stać beczka wina, wygląda, jakby była
przygotowana w zupełnie innym celu. Jest tu trochę kpin (kielnia z
zaskoczenia), trochę rebusów i łamigłówek
(bohaterowie zresztą prozumiewają się tak, by czytelnik miał nad
czym myśleć – że nie wspomnę o znaczących imionach), jest i
groza, bardzo moim zdaniem w stylu Horacego Walpole’a,
widziałam wręcz oczyma wyobraźni to opowiadanie zilustrowane przez
Szymona Kobylińskiego. Ciekawa gra z pewną już jednak tradycją.
mnożą się zagadki i finałowo nic nie jest jasne. Dwóch
odwiecznych wrogów, a może przyjaciół, którzy pokłócili się w
pewnym momencie (o co?) schodzi razem do piwnic. Jeden kusi drugiego
tym, że ma tam tytułową beczkę Amontillada, wybornego wina, które
chce z nim wypróbować. Droga jest jednak dziwna i kręta, a
piwnica, gdzie rzekomo ma stać beczka wina, wygląda, jakby była
przygotowana w zupełnie innym celu. Jest tu trochę kpin (kielnia z
zaskoczenia), trochę rebusów i łamigłówek
(bohaterowie zresztą prozumiewają się tak, by czytelnik miał nad
czym myśleć – że nie wspomnę o znaczących imionach), jest i
groza, bardzo moim zdaniem w stylu Horacego Walpole’a,
widziałam wręcz oczyma wyobraźni to opowiadanie zilustrowane przez
Szymona Kobylińskiego. Ciekawa gra z pewną już jednak tradycją.
Czarny kot
Przerażające studium człowieka pogrążającego się w psychozie i
absolutnie koszmarne opowiadanie. Jeśli należycie do tego typu
czytelników, którym nóż się w kieszeni otwiera, gdy czytają o
bezcelowym dręczeniu słabszych – ostrzegam. Przeczytałam to
opowiadanie na głos Domownikowi i do teraz mi wypomina, że
właściwie dlaczego ja mu to zrobiłam. Narrator to znowu, jak w
kilku już opisanych przypadkach, mało wiarygodna figura, trochę
przypominająca narratora „Serce – oskarżycielem”. Deklaruje
jedno, robi drugie. Twierdzi, że coś jest białe, podczas gdy my
widzimy, że jest czarne. Wiemy, że światu byłoby zdecydowanie
lepiej bez niego, podczas gdy on o wszystkie swoje czyny oskarża
innych. Sprawiedliwości staje się jednak zadość zgodnie ze
schematem, który już wcześniej sam Poe wypracował: z jednej
strony mamy pewną niesamowitość (tytułowy kot), z drugiej do
głosu dochodzą pewne prawidła ludzkiej, aczkolwiek w tym wypadku
mocno pokręconej, natury.
absolutnie koszmarne opowiadanie. Jeśli należycie do tego typu
czytelników, którym nóż się w kieszeni otwiera, gdy czytają o
bezcelowym dręczeniu słabszych – ostrzegam. Przeczytałam to
opowiadanie na głos Domownikowi i do teraz mi wypomina, że
właściwie dlaczego ja mu to zrobiłam. Narrator to znowu, jak w
kilku już opisanych przypadkach, mało wiarygodna figura, trochę
przypominająca narratora „Serce – oskarżycielem”. Deklaruje
jedno, robi drugie. Twierdzi, że coś jest białe, podczas gdy my
widzimy, że jest czarne. Wiemy, że światu byłoby zdecydowanie
lepiej bez niego, podczas gdy on o wszystkie swoje czyny oskarża
innych. Sprawiedliwości staje się jednak zadość zgodnie ze
schematem, który już wcześniej sam Poe wypracował: z jednej
strony mamy pewną niesamowitość (tytułowy kot), z drugiej do
głosu dochodzą pewne prawidła ludzkiej, aczkolwiek w tym wypadku
mocno pokręconej, natury.
Zabójstwo przy
rue Morgue
rue Morgue
Od razu powiem, że choć wynik śledztwa był dla mnie
rozczarowujący, to samo opowiadanie zasługuje na uwagę, bo
śledztwo prowadzi sam praszczur Sherlocka Holmesa, C. August Dupin,
podobno pierwsza postać prawdziwego detektywa w literaturze. A staje
przed nie lada zagadką: co stało się w mieszkaniu dwóch kobiet
przy rue Morgue, że znaleziono ich ciała w tak strasznym stanie, a
świadectwa tych, którzy byli na miejscu, w dziwny sposób się ze
sobą nie zgadzają? I czy aresztowany podejrzany miał po prostu
pecha, czy jednak jest winien? Podobieństw do późniejszej
twórczości Conan Doyle’a jest tu sporo: oddany narrator,
podziwiający detektywa, dochodzenie po nitce do kłębka, co się
stało, a nawet wnioskowania naszego detektywa oparte czasami na
bardzo dziwnych poszlakach, mające dowodzić jego geniuszu
dedukcyjnego. Szkoda trochę, że mniej dowiadujemy się o życiu
naszych dwóch przyjaciół, bo dużą część opowieści zajmuje
jednak drobiazgowe opisywanie śladów i świadectw. I tylko finału,
mnie osobiście, nieco żal.
rozczarowujący, to samo opowiadanie zasługuje na uwagę, bo
śledztwo prowadzi sam praszczur Sherlocka Holmesa, C. August Dupin,
podobno pierwsza postać prawdziwego detektywa w literaturze. A staje
przed nie lada zagadką: co stało się w mieszkaniu dwóch kobiet
przy rue Morgue, że znaleziono ich ciała w tak strasznym stanie, a
świadectwa tych, którzy byli na miejscu, w dziwny sposób się ze
sobą nie zgadzają? I czy aresztowany podejrzany miał po prostu
pecha, czy jednak jest winien? Podobieństw do późniejszej
twórczości Conan Doyle’a jest tu sporo: oddany narrator,
podziwiający detektywa, dochodzenie po nitce do kłębka, co się
stało, a nawet wnioskowania naszego detektywa oparte czasami na
bardzo dziwnych poszlakach, mające dowodzić jego geniuszu
dedukcyjnego. Szkoda trochę, że mniej dowiadujemy się o życiu
naszych dwóch przyjaciół, bo dużą część opowieści zajmuje
jednak drobiazgowe opisywanie śladów i świadectw. I tylko finału,
mnie osobiście, nieco żal.
Zagłada domu
Usherów
Usherów
Chyba najbardziej klimatyczne spośród przeczytanych przeze mnie
opowiadań. Oto znowu mamy narratora, który podąża przez ponury
krajobraz w stronę przeklętego, rozpadającego się domu – Domu
Usherów. Posiadłość pozostaje w rękach tego rodu od wieków, ale
sam ród jest na wygaśnięciu. Przyjaciel narratora to ostatni męski
potomek, jego siostra-bliźniaczka zaś znajduje się na łożu
śmierci. Roderick Usher wzywa przyjaciela, by doń przybył, choć
nie widzieli się od lat, i sprawia wrażenie przerażonego, powoli
popadającego w szaleństwo. Co się właściwie dzieje w domu
Usherów, to zagadka, którą rozwikła – bądź nie – nasz
narrator. Na uwagę zasługują tu przede wszystkim sugestywne opisy,
jak również pomysł na bardzo ścisłe powiązanie losów Usherów
i ich rodowej siedziby. Nie wiem, czy jestem fanką niektórych
fabularnych rozwiązań (spod znaku „zanurzamy się w psychikę
bohatera, ale jednak pewne rzeczy musi on robić, bo trzeba popchnąć
fabułę do przodu, inaczej nie pójdzie”), ale dla tej atmosfery
przeklętego uroczyska, warto.
opowiadań. Oto znowu mamy narratora, który podąża przez ponury
krajobraz w stronę przeklętego, rozpadającego się domu – Domu
Usherów. Posiadłość pozostaje w rękach tego rodu od wieków, ale
sam ród jest na wygaśnięciu. Przyjaciel narratora to ostatni męski
potomek, jego siostra-bliźniaczka zaś znajduje się na łożu
śmierci. Roderick Usher wzywa przyjaciela, by doń przybył, choć
nie widzieli się od lat, i sprawia wrażenie przerażonego, powoli
popadającego w szaleństwo. Co się właściwie dzieje w domu
Usherów, to zagadka, którą rozwikła – bądź nie – nasz
narrator. Na uwagę zasługują tu przede wszystkim sugestywne opisy,
jak również pomysł na bardzo ścisłe powiązanie losów Usherów
i ich rodowej siedziby. Nie wiem, czy jestem fanką niektórych
fabularnych rozwiązań (spod znaku „zanurzamy się w psychikę
bohatera, ale jednak pewne rzeczy musi on robić, bo trzeba popchnąć
fabułę do przodu, inaczej nie pójdzie”), ale dla tej atmosfery
przeklętego uroczyska, warto.
Hop-Frog
Tu Poe bierze z kolei na warsztat quasi średniowieczne
realia: mamy złego tyrana, gnębionych poddanych, sprytnych dworaków
i nieszczęśliwego błazna, który musi w końcu wziąć sprawy w
swoje ręce. Powraca motyw, który mnie finalnie rozczarował w
„Zabójstwie przy rue Morgue” (nie chcę spojlerować), widocznie
było coś w tym czasie na rzeczy, że powracał w twórczości
Poego. Samo opowiadanie – a
właściwie to, czy Was przestraszy – zależy od odporności na
wykorzystywanie pewnych chwytów, nawiązujących w klimacie do
średniowiecczyzny (nazwijmy to w ten sposób). Mnie nie porwało.
realia: mamy złego tyrana, gnębionych poddanych, sprytnych dworaków
i nieszczęśliwego błazna, który musi w końcu wziąć sprawy w
swoje ręce. Powraca motyw, który mnie finalnie rozczarował w
„Zabójstwie przy rue Morgue” (nie chcę spojlerować), widocznie
było coś w tym czasie na rzeczy, że powracał w twórczości
Poego. Samo opowiadanie – a
właściwie to, czy Was przestraszy – zależy od odporności na
wykorzystywanie pewnych chwytów, nawiązujących w klimacie do
średniowiecczyzny (nazwijmy to w ten sposób). Mnie nie porwało.
Diabeł na wieży
Chyba najdziwniejsze z przeczytanych przeze mnie odpowiadań.
Najbardziej, powiedziałabym, przypomina satyrę na
drobnomieszczaństwo i jego dziwactwa: przywiązanie do nadmiernego
porządku, rutynę, rytuały dnia codziennego. Wszystko to w pozornie
idyllicznym, a w rzeczywistości zaskorupiałym, „najpiękniejszym
miasteczku świata” ulega zachwianiu, kiedy pojawia się w nim
dziwny jegomość. Ni to upiór, ni diabeł, ni pies, ni wydra, ale
porządnie rozregulowuje mieszczanom zegarki, a samo miasteczko jak
jakaś Atlantyda w krzywym zwierciadle zapada się w otchłani dymu z
fajek i zapachu parzonej kapusty. A że jest to opisane tak, że
trudno powiedzieć, co jest żartem, a co serio, co jest jakąś
próbą uchwycenia rzeczywistości, a co bardziej opisem figurek
stojących bezpiecznie na gzymsie nad kominkiem – lektura
opowiadania jest ciekawą przygodą.
Najbardziej, powiedziałabym, przypomina satyrę na
drobnomieszczaństwo i jego dziwactwa: przywiązanie do nadmiernego
porządku, rutynę, rytuały dnia codziennego. Wszystko to w pozornie
idyllicznym, a w rzeczywistości zaskorupiałym, „najpiękniejszym
miasteczku świata” ulega zachwianiu, kiedy pojawia się w nim
dziwny jegomość. Ni to upiór, ni diabeł, ni pies, ni wydra, ale
porządnie rozregulowuje mieszczanom zegarki, a samo miasteczko jak
jakaś Atlantyda w krzywym zwierciadle zapada się w otchłani dymu z
fajek i zapachu parzonej kapusty. A że jest to opisane tak, że
trudno powiedzieć, co jest żartem, a co serio, co jest jakąś
próbą uchwycenia rzeczywistości, a co bardziej opisem figurek
stojących bezpiecznie na gzymsie nad kominkiem – lektura
opowiadania jest ciekawą przygodą.
A może macie swoje ulubione opowiadania Edgara Allana Poego?
Podzielicie się powodami?
Podzielicie się powodami?
Comments
O, jak ja lubię Poego! Zastanawiałam się podczas czytania Twojego wpisu, które opowiadanie lubię najbardziej i postawię na takie, którego w Twoim zbiorze zabrakło (a szkoda!), mianowicie "Maskę śmierci szkarłatnej" (albo: "Maskę czerwonego moru") – tytułowy motyw był zresztą pięknie potem wykorzystany w jednej scenie "Terroru" Simmonsa, który również polecam, ale jest, nie ukrywam, dość straszny. W każdym razie Poe to zdecydowanie "mój" klasyk grozy, w przeciwieństwie do Lovecrafta.
Author
A było w zbiorze, który czytałam! Ale ponieważ jak zwykle wybierałam w ciemno i na podstawie tytułów, to jakoś ominęłam: przeczytam na pewno przy następnej okazji ("Terror" Simmonsa nie pierwszy też raz pojawia się w polecanych książkach, chyba też sięgnę, choć jeśli straszne, to muszę sobie zorganizować odpowiedni czas na czytanie ;-)). To, co wypada bardzo ciekawie przy lekturze Poego, to odkrywanie, jak bardzo był inspirujących dla kolejnych twórców i ile tropów z jego opowiadań można znaleźć u innych.
O, nie wiedziałam, że w "Terrorze" Simmonsa jest taki wątek. Książka czeka na półce od wakacji. Kupiłam w pakiecie z "Droodem", którego dla odmiany połknęłam od razu.
Ja cenię i Poego i Lovecrafta. Poznałam ich mniej więcej w tym samym czasie i obaj do mnie trafili. Ale nie ukrywam, ze jednak Poego darzę nieco większym sentymentem i uznaniem.
To prawda! I za to w ogóle lubię czytanie klasyków, tyle klapek się potem w głowie otwiera 🙂 Ja muszę w końcu (jeśli chodzi o klasykę grozy) zmierzyć się z "Rebeką" Daphne du Maurier i "Frankensteinem" Shelley 😉
Author
@Czepiamsieksiazek, ano właśnie, ja w sumie w tym roku zaznajomiłam się dopiero z Lovecraftem — warsztatowo mnie nie ujął, ale klimat potrafi budować znakomity i zamierzam się dalej zapoznawać z jego twórczością. Poe z kolei pisał, mam wrażenie, lepiej, lepiej też umiał wykorzystywać to skondensowanie formy, jaką daje opowiadanie. Z kolei (może kwestia epoki?) opowiadania Lovecrafta są jednak niekiedy ciut mniej przewidywalne :-). Trudno ich w ogóle zestawiać, ale skoro obaj zostali wywołani… 😉
@Karolina Sosnowska, och, "Rebeka" jest świetna! Po "Frankensteinie" zostały mi bardziej mieszane uczucia, ale warto samemu przeczytać, dokładnie dlatego, dlaczego piszesz, że sporo odblokowuje to różnych tropów, motywów i wątków, o które się potem co krok człowiek potyka ;-).
Z Lovecraftem nie jest prosto… I nie wolno go zestawiać z Poe, czy Shelleyami, bo to nie ta epoka i nie ta liga. Ba, to nawet nie ten sam sport 🙂
HPL to już XX wiek, dużo macek, dużo ciężkich epitetów i poszukiwanie "odczłowieczonego" koszmaru, podczas gdy Poe poszukiwał go właśnie w człowieku (zastanawialiście się, czy "Fight Club" powstałby w ogóle bez "Williama Wilsona"?), a młoda Shelley pisała dokładnie o tym, jak monstrum "zaraża" się złem od człowieka. Tymczasem HPL odwrotnie – stara się odmalować nastrój konfrontacji z czymś skrajnie nieludzkim.
No dobrze… Już się nie wymądrzam i idę sobie straszyć gdzie indziej… 😉
Author
W szerokim planie sport jednak zbliżony ;-). Zresztą Lovecraft sięga po inspiracje epoką, jego Providence (no, świat przedstawiony, powiedźmy) ma w sobie coś z tego ciężkiego, czarnego romantyzmu, czy może jeszcze inaczej: to jest taki świat po spełnionym śnie czarnego romantyzmu. Taką hipotezę może teraz będę testowała ;-).
Cztery spośród wymienionych przez Ciebie opowiadań są też w moim top 10. Ze względu na motyw sobowtóra u mnie na szczycie jest "William Wilson", którego brakuje w zestawieniu 😉
Super wpis. Mam nadzieję, że skłoni tych, którzy jeszcze nie mieli okazji spotkać się z tekstami Poego do lektury. A na pytanie czy Poe nadal straszy jest tylko jedna odpowiedź. Zawsze. Niezależnie od tego ile lat, dekad i wieków minęło. Mistrz!
Author
Tak jak pisałam na Faceooku: sięgnę! 🙂
Natomiast co do straszenia: niektóre opowiadania straszą zdecydowanie i mocno do dzisiaj (pan Waldemar!), inne z kolei bardziej sugestywnością opisu przestrzeni, w której się rozgrywają. A jeszcze inne ("Hop-Frog") mam wrażenie, że jednak ciut omszały ;-).
Trzy słowa: "Metzengerstein", "William Wilson" 🙂
Author
Doczytam, widzę, że opuszczenie "Williama Wilsona" (które to opowiadanie zresztą otwiera zbiór, jaki czytałam) było karygodne ;-).
Z innej beczki: https://rachelcarrera.files.wordpress.com/2014/02/edgar-allan-pooh-3.jpg?w=584&h=306
E. A. Pooh 😉
Author
Wspaniałe! I bardzo po makabrycznemu w duchu Poe'go :-D.
"William Wilson" – polecam 🙂
Author
Nadrobię! Może w miesiącu z duchami sięgnę, bo znalazłam opinię, że to jedno z najlepszych klasycznych opowiadań o duchach :-).
w sumie to możesz sięgnąć jeszcze po E.T.A.Hoffman co prawda czytałem autora tego wiele lat temu ale mam wrażenie że mógł być inspiracją dla mdzi. Poe 🙂 no i sam poe był ulubieńcem cormana który chyba zekranizował większość jego opowiadań 😉
Author
Znam tylko "Dziadka do orzechów" (bardzo mi się podobał, pisałam nawet o nim już tutaj na blogu), ale faktycznie to fajny pomysł, żeby poznać inne jego dzieła. Dzięki!
Pamiętam, że bardzo mi się podobała "Beczka Amontillada", ale też "Dom Usherów", choć wiadomo, klasyka 🙂 Aż nabrałam ochotę sobie powtórzyć i doczytać te, których nie znam!
Author
Szczęście z opowiadaniami polega na tym, że można sobie je powoli smakować, nawet po jednym co jakiś czas, i niczego się nie traci :-). Sama zamierzam jeszcze doczytywać Poe'ego (kurczę, gdzie tu powinien być apostrof?), bo widzę, że sporo dobroci jeszcze przede mną :-).
"Poego", bez apostrofu;)
Author
Dzięki, zmagałam się jakoś bez sensu z tym apostrofem ;-).
Zdecydowanie za dużo dobrego, by wybrać. Mam dużą słabość do tych z niewiarygodnym narratorem, ale bardzo lubię też "Upadek domu Usherów" (później genialnie wykorzystany przez Bradbury'ego). Ale dorzucam od siebie jeszcze "Berenice" – zakończenie poraża.
Author
A gdzie u Bradbury'ego, z chęcią bym prześledziła :-)? "Berenice" dopisuję do listy!