We wrześniowej odsłonie „Klasyki Horroru 2” czytamy utwory spod znaku weird fiction. To dla mnie doskonała okazja, żeby w ogóle lepiej zorientować się, czym weird fiction w ogóle jest.
W bardzo ciekawym
eseju Chiny Mielville’a pod intrygującym tytułem „M. R. James and the Quantum Vampire”
(jak mogłam nie przeczytać czegoś, co ma w tytule M. R. Jamesa?)
autor pisze o tym, że w zasadzie w gatunku, jakim jest weird
chodzi nie tyle o to, co nas
straszy, ale jak nas straszy. M. R. James wziął się tam
nieprzypadkowo: otóż, jak argumentuje Mielville, James wprowadza do
literatury straszydła niekonwencjonalne, owłosione potwory, których
bohaterowie doświadczają dotykiem bardziej niż wzrokiem, rzadko w
całości. Esej przeczytałam jakiś czas temu i zasadniczo wzięłam
sobie to dość proste rozpoznanie Mielville’a do serca. Sięgając
więc po polecanego przez Was na Facebooku Ambrose’a Bierce’a
zaczaiłam się więc na sam rodzaj strachu, jakiego weird
ma dostarczać.
eseju Chiny Mielville’a pod intrygującym tytułem „M. R. James and the Quantum Vampire”
(jak mogłam nie przeczytać czegoś, co ma w tytule M. R. Jamesa?)
autor pisze o tym, że w zasadzie w gatunku, jakim jest weird
chodzi nie tyle o to, co nas
straszy, ale jak nas straszy. M. R. James wziął się tam
nieprzypadkowo: otóż, jak argumentuje Mielville, James wprowadza do
literatury straszydła niekonwencjonalne, owłosione potwory, których
bohaterowie doświadczają dotykiem bardziej niż wzrokiem, rzadko w
całości. Esej przeczytałam jakiś czas temu i zasadniczo wzięłam
sobie to dość proste rozpoznanie Mielville’a do serca. Sięgając
więc po polecanego przez Was na Facebooku Ambrose’a Bierce’a
zaczaiłam się więc na sam rodzaj strachu, jakiego weird
ma dostarczać.
Z
tym że – od razu na wstępie muszę to zastrzec – wzięłam na
warsztat tom opowiadań Bierce’a „Jeździec na niebie i inne
opowiadania”, poprzedzony zacną przedmową Michała Sprusińskiego,
a tłumaczony przez autora „Obłędu” Jana Krzysztonia. Ten
tomiczek, wydany w znanej i lubianej serii Nike Czytelnika w końcu
lat siedemdziesiątych, daje przegląd twórczości Bierce’a z
różnych jej nurtów. Są tam więc i opowiadania wojenne, i
historie grozy, i makabreski. Czy wszystkie je łączy ten dziwny
rodzaj strachu, jakiego szukamy w weird?
Poniekąd. Przeczytałam siedem opowiadań i postaram się teraz nad
nimi pochylić, żeby dać Wam pewną odpowiedź na to pytanie. A
jeśli interesuje Was sam Bierce, polecam wpis Qbusia na jego temat.
tym że – od razu na wstępie muszę to zastrzec – wzięłam na
warsztat tom opowiadań Bierce’a „Jeździec na niebie i inne
opowiadania”, poprzedzony zacną przedmową Michała Sprusińskiego,
a tłumaczony przez autora „Obłędu” Jana Krzysztonia. Ten
tomiczek, wydany w znanej i lubianej serii Nike Czytelnika w końcu
lat siedemdziesiątych, daje przegląd twórczości Bierce’a z
różnych jej nurtów. Są tam więc i opowiadania wojenne, i
historie grozy, i makabreski. Czy wszystkie je łączy ten dziwny
rodzaj strachu, jakiego szukamy w weird?
Poniekąd. Przeczytałam siedem opowiadań i postaram się teraz nad
nimi pochylić, żeby dać Wam pewną odpowiedź na to pytanie. A
jeśli interesuje Was sam Bierce, polecam wpis Qbusia na jego temat.
![]() |
Nie jest to najoryginalniejsza myśl, na jaką wpadłam w tym tygodniu, ale: wpis ilustrują zdjęcia z wojny secesyjnej. Źródło. |
Najbardziej
znanym – i jak twierdzi Wikipedia najczęściej włączanym do
antologii w ogóle – opowiadaniem Bierce’a jest „Przy
moście nad Sowim Potokiem” (pisała o nim również Beata). Rzecz cała wygląda następująco:
oto na moście trwają przygotowania by powiesić człowieka. Wokół
– żołnierze, skazaniec – już ma pętlę na szyi, w dole –
Sowi Potok, opieszale toczący swoje wody dokądś tam. Dzieje się
to w czasie wojny secesyjnej, gdzieś na południu, skazaniec jest
jednym z tych, którzy z jakichś powodów nie zaciągnęli się do
armii konfederatów, choć im z serca sprzyja. Próbując się jakoś
zrewanżować narodowi i historii postanowił mimo wszystko dokonać
jakiegoś czynu – i tak trafił w sytuację, w której go
zastajemy. Opowiadanie zawiera kilka twistów, których zdradzała
rzecz jasna nie będę (i ze względu na dużo większą ilość
czasów w języku angielskim myślę, że muszą one robić większe
wrażenie niż w przekładzie), ale dla mnie jest ciekawym
protoekspresjonistycznym (nie jestem pewna, czy takie słowo
istnieje, ale wiecie mniej więcej, o co mi chodzi) eksperymentem
opisującym względość poczucia upływu czasu i tego, co się
właściwie z nami dzieje. Bierce zaciera różnice między tym
stanem, w którym niby postrzegamy rzeczywistość, a jednak w
gruncie rzeczy jesteśmy we własnej głowie snując marzenia i
plany, a tym, jak faktycznie się zachowujemy. A czemu tak nagle
wyjeżdżam z tym ekspresjonizmem? Bo widzicie, „Przy moście…”
bardzo mocno przypominało mi niektóre opowiadania Ladislava Klimy,
Richarda Weinera i innych autorów, których opowiadania możecie
znaleźć w antologii „Czas i śmierć”. Oni wszyscy jakoś tam
mniej lub bardziej wokół ekspresjonizmu krążyli, doświadczenie I
wojny światowej odcisnęło na nich ogromne piętno. Pod tym
względem zresztą groza wojny, która wpłynęła na Bierce’a –
wojny nowoczesnej i totalnej, jaką była ta z lat 60. XIX wieku w
USA – podobnie odbija się w jego twórczości. Oczywiście
znacznie wcześniej, ale śledzenie takich podobieństw zawsze
wydawało mi się ciekawe.
znanym – i jak twierdzi Wikipedia najczęściej włączanym do
antologii w ogóle – opowiadaniem Bierce’a jest „Przy
moście nad Sowim Potokiem” (pisała o nim również Beata). Rzecz cała wygląda następująco:
oto na moście trwają przygotowania by powiesić człowieka. Wokół
– żołnierze, skazaniec – już ma pętlę na szyi, w dole –
Sowi Potok, opieszale toczący swoje wody dokądś tam. Dzieje się
to w czasie wojny secesyjnej, gdzieś na południu, skazaniec jest
jednym z tych, którzy z jakichś powodów nie zaciągnęli się do
armii konfederatów, choć im z serca sprzyja. Próbując się jakoś
zrewanżować narodowi i historii postanowił mimo wszystko dokonać
jakiegoś czynu – i tak trafił w sytuację, w której go
zastajemy. Opowiadanie zawiera kilka twistów, których zdradzała
rzecz jasna nie będę (i ze względu na dużo większą ilość
czasów w języku angielskim myślę, że muszą one robić większe
wrażenie niż w przekładzie), ale dla mnie jest ciekawym
protoekspresjonistycznym (nie jestem pewna, czy takie słowo
istnieje, ale wiecie mniej więcej, o co mi chodzi) eksperymentem
opisującym względość poczucia upływu czasu i tego, co się
właściwie z nami dzieje. Bierce zaciera różnice między tym
stanem, w którym niby postrzegamy rzeczywistość, a jednak w
gruncie rzeczy jesteśmy we własnej głowie snując marzenia i
plany, a tym, jak faktycznie się zachowujemy. A czemu tak nagle
wyjeżdżam z tym ekspresjonizmem? Bo widzicie, „Przy moście…”
bardzo mocno przypominało mi niektóre opowiadania Ladislava Klimy,
Richarda Weinera i innych autorów, których opowiadania możecie
znaleźć w antologii „Czas i śmierć”. Oni wszyscy jakoś tam
mniej lub bardziej wokół ekspresjonizmu krążyli, doświadczenie I
wojny światowej odcisnęło na nich ogromne piętno. Pod tym
względem zresztą groza wojny, która wpłynęła na Bierce’a –
wojny nowoczesnej i totalnej, jaką była ta z lat 60. XIX wieku w
USA – podobnie odbija się w jego twórczości. Oczywiście
znacznie wcześniej, ale śledzenie takich podobieństw zawsze
wydawało mi się ciekawe.
O ile w „Przy
moście nad Sowim Potokiem” ten strach to strach skazańca lub
niepewność o jego losy (choć Bierce średnio nam ułatwia zadanie,
pokazując skazańca z nie najlepszej strony, ale wyposażając go w
myśli o rodzinie), o tyle w kolejnych opowiadaniach, które
czytałam, chodzi już zdecydowanie o nastrój grozy. Zacznijmy może
od „Przygody w Brownville”. Nasz narrator jest
kąśliwie usposobionym nauczycielem w małej miejscowości w
pięknych okolicznościach przyrody, który zamieszkuje w pokoju w
niezbyt przytulnym pensjonacie. Życie płynie mu tak, jak można
sobie wyobrazić – narzeka na pensjonat, jedzenie, właścicielkę
pensjonatu – aż tu do rzeczonego pensjonatu (wiem, słowo
„pensjonat” występuje w tym akapicie z nieprzyzwoitą wręcz
częstotliwością) przybywają dwie siostry i ich opiekun. Mężczyzna
ma być przyjacielem ich ojca, jest starszy, dystyngowany i
zdecydowanie „kasiasty”, więc prywatne nemezis narratora,
właścicielka pensjonatu, jest wniebowzięta. Nasz narrator jednak
ma pewien kłopot: bo czy tylko wydaje mu się, czy słyszał, jak
starsza z sióstr zarzucała swemu opiekunowi chęć morderstwa…? I
dlaczego wkrótce znaleziono ją martwą w łóżku (a były to czasy
sprzed „wynalezienia zawału”, jak zauważa nasz kąśliwy
opowiadacz)? „Przygoda w Brownville” to trochę romans, trochę
historia z magnetyzmem w tle – Bierce w ogóle nie stroni od
wykorzystywania popularnych w jego epoce wiary w spirytyzm i hipnozę
zdolną nakłonić do najróżniejszych rzeczy, a trochę mystery
horror. Czego się boimy?
Oczywiście dziwnego i niewyjaśnialnego wpływu opiekuna obu sióstr
na otoczenie. I, jak to zwykle w klasycznej grozie bywa, los kobiet
jest tu nie do pozazdroszczenia.
moście nad Sowim Potokiem” ten strach to strach skazańca lub
niepewność o jego losy (choć Bierce średnio nam ułatwia zadanie,
pokazując skazańca z nie najlepszej strony, ale wyposażając go w
myśli o rodzinie), o tyle w kolejnych opowiadaniach, które
czytałam, chodzi już zdecydowanie o nastrój grozy. Zacznijmy może
od „Przygody w Brownville”. Nasz narrator jest
kąśliwie usposobionym nauczycielem w małej miejscowości w
pięknych okolicznościach przyrody, który zamieszkuje w pokoju w
niezbyt przytulnym pensjonacie. Życie płynie mu tak, jak można
sobie wyobrazić – narzeka na pensjonat, jedzenie, właścicielkę
pensjonatu – aż tu do rzeczonego pensjonatu (wiem, słowo
„pensjonat” występuje w tym akapicie z nieprzyzwoitą wręcz
częstotliwością) przybywają dwie siostry i ich opiekun. Mężczyzna
ma być przyjacielem ich ojca, jest starszy, dystyngowany i
zdecydowanie „kasiasty”, więc prywatne nemezis narratora,
właścicielka pensjonatu, jest wniebowzięta. Nasz narrator jednak
ma pewien kłopot: bo czy tylko wydaje mu się, czy słyszał, jak
starsza z sióstr zarzucała swemu opiekunowi chęć morderstwa…? I
dlaczego wkrótce znaleziono ją martwą w łóżku (a były to czasy
sprzed „wynalezienia zawału”, jak zauważa nasz kąśliwy
opowiadacz)? „Przygoda w Brownville” to trochę romans, trochę
historia z magnetyzmem w tle – Bierce w ogóle nie stroni od
wykorzystywania popularnych w jego epoce wiary w spirytyzm i hipnozę
zdolną nakłonić do najróżniejszych rzeczy, a trochę mystery
horror. Czego się boimy?
Oczywiście dziwnego i niewyjaśnialnego wpływu opiekuna obu sióstr
na otoczenie. I, jak to zwykle w klasycznej grozie bywa, los kobiet
jest tu nie do pozazdroszczenia.
Jak już przy
kobietach jesteśmy – kolejnym opowiadaniem, które przeczytałam,
były „Oczy pantery”.
Już na początku zostajemy
ostrzeżeni, że „obłąkane nie powinny wychodzić z mąż” i
jesteśmy świadkami, jak pewna panna odmawia kawalerowi swej ręki
twierdząc, że jest dziedzicznie szalona. Kawaler stara się
zachować racjonalnie, wszak jego wybranka ma piękne, hipnotyzujące
wręcz, oczy, ale historia, którą od niej słyszy, napawa go
obrzydzeniem. Czy to nie jakaś legenda miejska, powtarzana w
tysięcznych wariacjach, żeby straszyć dzieci? Tak myśli, dopóki
coś dziwnego w tym stylu nie spotyka jego samego. Bierce znów daje
nam nieszczęśliwą bohaterkę, która nie ma zasadniczo wpływu na
swój – a jakże, fatalny – los. Pozostajemy
jednak z niepokojącym pytaniem, kto tu był ofiarą, a kto sprawcą?
Bo cała sprawa wcale nie jest taka prosta, jak się wydaje (powinnam
tutaj dodać jakiś niepokojący wielokropek: … ).
kobietach jesteśmy – kolejnym opowiadaniem, które przeczytałam,
były „Oczy pantery”.
Już na początku zostajemy
ostrzeżeni, że „obłąkane nie powinny wychodzić z mąż” i
jesteśmy świadkami, jak pewna panna odmawia kawalerowi swej ręki
twierdząc, że jest dziedzicznie szalona. Kawaler stara się
zachować racjonalnie, wszak jego wybranka ma piękne, hipnotyzujące
wręcz, oczy, ale historia, którą od niej słyszy, napawa go
obrzydzeniem. Czy to nie jakaś legenda miejska, powtarzana w
tysięcznych wariacjach, żeby straszyć dzieci? Tak myśli, dopóki
coś dziwnego w tym stylu nie spotyka jego samego. Bierce znów daje
nam nieszczęśliwą bohaterkę, która nie ma zasadniczo wpływu na
swój – a jakże, fatalny – los. Pozostajemy
jednak z niepokojącym pytaniem, kto tu był ofiarą, a kto sprawcą?
Bo cała sprawa wcale nie jest taka prosta, jak się wydaje (powinnam
tutaj dodać jakiś niepokojący wielokropek: … ).
Przejdźmy teraz do
dwóch opowiadań, które zdecydowanie są opowiadaniami grozy –
mamy w nich nawet, choć nieco nietypowe, ale jednak: duchy. „Śmierć
Halpina Fraysera” i „Drogę
w świetle księżyca”, bo
o nich mowa, łączy motyw nagłego odejścia członka naznaczonej
przez zbrodnię rodziny w nieznane. Halpin Frayser, poeta zaplątany
w dziwnie nieprzyzwoitą relację z własną matką zostaje porwany
na statek – z kolei Joel Hetman Senior z „Drogi…” ucieka w
popłochu na widok czegoś, czego nikt inny nie widzi. Sprawa
zagadkowego zgonu Fraysera jest mozaikowa, w nieoczekiwany sposób
łączy się ze sprawą polowania na zbiegłego mordercę, a finał
znajduje w idealnym etnourage’u, czyli na położonym wśród lasów
małym zaniedbanym wiejskim cmentarzu. Trochę
to wariacja na temat zemsty zza grobu, i to takiej w wydaniu a la
Erynie, trochę zaś przypowieść z wplecionym pomiędzy wiersze
morałem. Czy jest strasznie? Na swój sposób oczywiście tak, ale
nie jest to najbardziej przerażające opowiadanie Bierce’a. Dużo
większe wrażenie robi, moim zdaniem, „Droga w świetle księżyca”.
Tu też mamy do czynienia z – jak się okazuje, przypadkową –
zemstą zza grobu, występuje tu jednak motyw nieznanego zagrożenia,
opisany w sposób bardzo sugestywny. Z półsłówek wiemy, że coś
zakradło się do domu Hetmanów, ale co to było, tego się na sto
procent nie dowiemy. I to wywołuje gęsią skórkę. Bierce znowu
sięga do spirytyzmu i daje nam podrozdział, w którym przemawia do
nas duch – jako równoprawny uczestnik opowieści ma w końcu w
niej ostatnie słowo.
dwóch opowiadań, które zdecydowanie są opowiadaniami grozy –
mamy w nich nawet, choć nieco nietypowe, ale jednak: duchy. „Śmierć
Halpina Fraysera” i „Drogę
w świetle księżyca”, bo
o nich mowa, łączy motyw nagłego odejścia członka naznaczonej
przez zbrodnię rodziny w nieznane. Halpin Frayser, poeta zaplątany
w dziwnie nieprzyzwoitą relację z własną matką zostaje porwany
na statek – z kolei Joel Hetman Senior z „Drogi…” ucieka w
popłochu na widok czegoś, czego nikt inny nie widzi. Sprawa
zagadkowego zgonu Fraysera jest mozaikowa, w nieoczekiwany sposób
łączy się ze sprawą polowania na zbiegłego mordercę, a finał
znajduje w idealnym etnourage’u, czyli na położonym wśród lasów
małym zaniedbanym wiejskim cmentarzu. Trochę
to wariacja na temat zemsty zza grobu, i to takiej w wydaniu a la
Erynie, trochę zaś przypowieść z wplecionym pomiędzy wiersze
morałem. Czy jest strasznie? Na swój sposób oczywiście tak, ale
nie jest to najbardziej przerażające opowiadanie Bierce’a. Dużo
większe wrażenie robi, moim zdaniem, „Droga w świetle księżyca”.
Tu też mamy do czynienia z – jak się okazuje, przypadkową –
zemstą zza grobu, występuje tu jednak motyw nieznanego zagrożenia,
opisany w sposób bardzo sugestywny. Z półsłówek wiemy, że coś
zakradło się do domu Hetmanów, ale co to było, tego się na sto
procent nie dowiemy. I to wywołuje gęsią skórkę. Bierce znowu
sięga do spirytyzmu i daje nam podrozdział, w którym przemawia do
nas duch – jako równoprawny uczestnik opowieści ma w końcu w
niej ostatnie słowo.
![]() |
Źródło. |
Najdziwniejszym
opowiadaniem,
na jakie trafiłam, było „Draństwo”.
Oto w dzikich górach coś
roszarpuje na strzępy myśliwego. Jego przyjaciel zaś twierdzi, że
wyglądało to, jakby myśliwy walczył sam ze sobą albo z
niewidzialnym przeciwnikiem. „Draństwo” budzi ciarki
przerażenia, zwłaszcza w opisach tego, jak myśliwy obserwuje owo
niewidoczne „draństwo” i choć bardzo chciałby uciec, to jednak
zostaje, bo denerwuje go, że miałby opuścić własny kawałek
ziemi. Portret przyjaciela myśliwego też jest świetny – to
dziennikarz, chcący być pisarzem, więc mało kto wierzy w jego
relację, w dodatku koroner jawnie się z niego naigrawa. A ławnicy
najchętniej poszliby do domu, a nie wikłali się w jakieś
nadnaturalne sprawki. Ten kontrast daje świetny efekt i w połączeniu
z potencjalnym końcowym rozwiązaniem zagadki (bo nigdy nie dowiemy
się, czy było właściwe, czy tylko efektowne) fajnie się
komponuje.
opowiadaniem,
na jakie trafiłam, było „Draństwo”.
Oto w dzikich górach coś
roszarpuje na strzępy myśliwego. Jego przyjaciel zaś twierdzi, że
wyglądało to, jakby myśliwy walczył sam ze sobą albo z
niewidzialnym przeciwnikiem. „Draństwo” budzi ciarki
przerażenia, zwłaszcza w opisach tego, jak myśliwy obserwuje owo
niewidoczne „draństwo” i choć bardzo chciałby uciec, to jednak
zostaje, bo denerwuje go, że miałby opuścić własny kawałek
ziemi. Portret przyjaciela myśliwego też jest świetny – to
dziennikarz, chcący być pisarzem, więc mało kto wierzy w jego
relację, w dodatku koroner jawnie się z niego naigrawa. A ławnicy
najchętniej poszliby do domu, a nie wikłali się w jakieś
nadnaturalne sprawki. Ten kontrast daje świetny efekt i w połączeniu
z potencjalnym końcowym rozwiązaniem zagadki (bo nigdy nie dowiemy
się, czy było właściwe, czy tylko efektowne) fajnie się
komponuje.
Na koniec zostawiłam
dowcipną makabreskę pod tytułem „Czesana krowa”.
Tytułowa krowa jest
paskudnym stworzeniem kopiącym wszystkich, którzy do niej podejdą.
Po co do niej podchodzić, zapytacie? Otóż ciotka narratora życzy
sobie, by krowę z jakiegoś powodu czesano. Cała okolica drży w
strachu, żeby na nich nie
padło, a kiedy mąż ciotki umiera, dodatkowo także dlatego, że
ciotka zapewne weźmie sobie nowego małżonka. Który będzie musiał
czesać krowę. Siła tego opowiadania leży w tym, jak zostało
napisane, taka prosta historyjka jak z piosenki, którą zabija się
czas na nudnym postoju zostaje podkoloryzowana, tu i ówdzie dorzuca
się anegdotkę, tło zaś jest mocno makabryczne. Trochę więc
„fuj”, a trochę jednak chcąc nie chcąc się człowiek śmieje.
Jeśli nie lubicie się bać, ale mimo to macie ochotę na twórczość
Bierce’a, sięgnijcie chociaż po „Czesaną krowę”.
dowcipną makabreskę pod tytułem „Czesana krowa”.
Tytułowa krowa jest
paskudnym stworzeniem kopiącym wszystkich, którzy do niej podejdą.
Po co do niej podchodzić, zapytacie? Otóż ciotka narratora życzy
sobie, by krowę z jakiegoś powodu czesano. Cała okolica drży w
strachu, żeby na nich nie
padło, a kiedy mąż ciotki umiera, dodatkowo także dlatego, że
ciotka zapewne weźmie sobie nowego małżonka. Który będzie musiał
czesać krowę. Siła tego opowiadania leży w tym, jak zostało
napisane, taka prosta historyjka jak z piosenki, którą zabija się
czas na nudnym postoju zostaje podkoloryzowana, tu i ówdzie dorzuca
się anegdotkę, tło zaś jest mocno makabryczne. Trochę więc
„fuj”, a trochę jednak chcąc nie chcąc się człowiek śmieje.
Jeśli nie lubicie się bać, ale mimo to macie ochotę na twórczość
Bierce’a, sięgnijcie chociaż po „Czesaną krowę”.
I
to tyle moich wrażeń. Bardzo to była ciekawa przygoda i myślę,
że do twórczości autora jeszcze wrócę. A już niedługo napiszę
Wam o przygodach z drugim autorem czytanym ze względu na jego
przynależność do nurtu weird,
czyli H. P. Lovecraftem.
to tyle moich wrażeń. Bardzo to była ciekawa przygoda i myślę,
że do twórczości autora jeszcze wrócę. A już niedługo napiszę
Wam o przygodach z drugim autorem czytanym ze względu na jego
przynależność do nurtu weird,
czyli H. P. Lovecraftem.
Comments
O tak, los kobiet w klasycznych opowieściach grozy jest zazwyczaj jak najgorszy. Pisząc pracę o początkach powieści gotyckiej mogłam zebrać cały pęczek niewinnych bohaterek mordowanych, uprowadzanych, gwałconych albo zmuszanych do samobójstwa, w dowolnej kolejności. Nawet jeżeli wydawało mi się, że wszystko zmierza do najlepszego końca i zostało już tylko pół strony opowieści, jakby znikąd pojawiał się oszalały ojciec dziewczyny i przebijał ją sztyletem, albo coś w tym stylu. Przykre. Przydałoby się coś stylizowane na staroć, ale pisane współcześnie oczywiście, pokazujące historię w której ginie mężczyzna, a za to kobiety prowadzą dochodzenie i łapią winnego.
Krowa na początku była bardzo intrygująca. zastanawiam się, czy to celowy zabieg, że to dziwne zdjęcie wyjaśniłaś na absolutnym końcu. Niemniej koncept czesania krowy bardzo mi się podoba 😀
Author
No niestety, przy czym oprócz przemocy jawnej, to znaczy takiej, co do której nie ma się wątpliwości (jak to wspomniane przebijanie sztyletem) dochodzi jeszcze przemoc wynikająca z systemu, w którym żyją bohaterowie, z przyjętych zwyczajów, wreszcie — z dręczenia psychicznego. Taką "Przygodę w Brownville" da się czytać właściwie jako studium współuzależnienia w toksycznej relacji dwojga ludzi. I wtedy jest niemniej strasznie.
No skoro miało być weird… 😉 A opowiadanie o krowie bardzo polecam, jest trochę Toporowskie w klimacie, przemoc też tam jest, ale w dość ironicznym ujęciu.
Cieszę się, że sięgnęłaś po tego właśnie autora;) Jeśli jeszcze będziesz miała okazję, przeczytaj opowiadanie "Człowiek i wąż". Może Cię zainteresować;)
Author
O, dzięki za inspirację, nie oddałam jeszcze Bierce'a do biblioteki, więc zajrzę, czy jest tam "Człowiek i wąż" :-).
„Śmierć Halpina Fraysera” i „Droga w świetle księżyca” to dwa z moich ulubionych, zresztą w sumie "Oczy pantery" też mi się bardzo podobały. Dorzucam jeszcze prędko secesyjno-makabryczną "Chickamaugę".
A jeśli chodzi o "Przy moście…", to ciekawie się je czyta drugi lub i trzeci raz, gdyż wtedy dostrzega się, ile podpowiedzi podrzuca czytelnikowi Bierce.
Author
Chyba napiszę suplement do wpisu, jak uda mi się przeczytać kolejne polecane opowiadania Bierce'a :-). Co do "Przy moście…" — wypróbowałam tę strategię czytelniczą i faktycznie, widać to, ale nie wiem, kiedy czyta się lepiej: kiedy nie wiadomo, co się stanie, czy kiedy wiadomo :-).
"Draństwo" w https://marginopis.blogspot.com/2015/04/adynatochromatyka-w-radiu-erewan.html
Przepraszam za nachalność 😉
Author
Najpierw muszę nadrobić opowiadanie Lovecrafta (co mam w niedługich planach), żeby się wypowiedzieć, ale będę miała w pamięci!