Dokąd pędzisz, Kozacze albo o „Nocy wigilijnej” i „Wiju” N. Gogola

Styl, w jakim pisze
Nikołaj Gogol, może być na początku trudny do przebrnięcia.
Pisarz sadza nas koło siebie, ręką pokazuje otoczenie i zapuszcza
się w opowieść, gdzie wszystko się ze sobą wiąże, więc albo
zaakceptujemy, że ten świat przedstawiony sam się napędza, albo
uciekniemy co tchu. Ja zostałam i nie żałuję.

W twórczości
Gogola jest taki wczesny etap, kiedy pisarz akcję swoich opowiadań osadzał
na Ukrainie, wśród Kozaków. I w tych właśnie opowiadaniach nie
brak fascynacji miejscowymi wierzeniami, tym, wokół czego toczyło
się życie w futorach rozsianych po stepie i jak myślano, że
urządzony jest wszechświat. Nie brak w nich zmysłu satyrycznego
(przy „Nocy wigilijnej” zaśmiałam się kilka razy, bo jest
naprawdę celnie napisana), nie brak też w gruncie rzeczy tego, co w
światopoglądzie Gogola fundamentalnego: wiary w przyjście
Antychrysta i tego, że moce piekielne są niekiedy silniejsze od
mocy niebieskich (co najlepiej chyba widać w „Wiju”, gdzie nie
powstrzymuje ich nawet to, że bohater stoi przecież w cerkwi). Nie
wiem, czy wiecie, ale Gogol uważał, że po każdym wystawieniu jego
dramatu powinno się odbywać nabożeństwo pokutne – nie dlatego,
że były obrazoburcze, ale dlatego, że mówiły o przyjściu
Antychrysta, a przed nim trzeba się wzbraniać, więc na wszelki
wypadek…
W obu opowiadaniach
dostajemy więc kilka scen z życia Kozaków. W „Nocy wigilijnej”
noc wigilijną (no nie czujecie się zaskoczeni, prawda?), kiedy to w
pustej i zawianej śniegiem wsi nagle robi się coś jakoś za ludno
i macza w tym palce diabeł i pewna miejscowa czarownica, w „Wiju”
zaś sceny z trudnego życia studenckiego. Oba mają też w sobie
sporo z takiego baśniowego straszenia. W „Nocy…” mamy przecież
kowala, który potrafi okiełznać diabła i kazać mu się zanieść
do stóp samej cesarzowej Katarzyny (i stojącego nieopodal, świetnie
opisanego Potiomkina), a w „Wiju” magiczną trójkę – trzech
studentów, trzy noce czuwania nad zwłokami, aspekty znane z braci
Grimm, gdzie „chłopiec, który nie wiedział, co to strach”
dostaje na koniec księżniczkę i odczarowany zamek, podczas gdy
bohater Gogola kończy… no, zdecydowanie mniej szczęśliwie. Choć
i skala jest mniejsza: nie idzie o żadne zaczarowane królestwa, ale
o wieś w pobliżu Kijowa i nie o żadne księżniczki, ale o córkę
miejscowego setnika.
Trochę to proste, ale ponieważ od razu przyszło mi na myśl jako ilustracja do wpisu, umieszczam: obraz Ilji Riepina „Kozacy piszą list do sułtana” (1891). Źródło.
Autor trochę
czaruje, że zapisuje historie tak, jak je usłyszał, ale widać, co
go w nich fascynuje, co podkreśla i co podrasowuje, wykorzystując
lokalne wierzenia. Dynamika poszczególnych scen jest arcyciekawa:
powstałe w ten sposób obrazy są jak ryciny z tej starej,
nadgryzionej zębem czasu książki z bajkami, której baliśmy się
w dzieciństwie (nie mówcie, że takiej nie mieliście!).
Zakończenie „Wija” to pod tym względem majstersztyk. Dodajcie
do tego obrazki z życia – tu też na porządku dziennym jest
demonstrowanie sprytu, pielęgnowanie lenistwa i przemyślności
bohaterów, takiej dzikiej wypadkowej pozwalającej przeżyć w
niełatwych warunkach, podtrzymywanie mitu o Kozacczyźnie, który
niedługo się przecież skończy (nie bez kozery „Noc…”
obejmuje też scenę audiencji Zaporożców u Katarzyny II). Jestem
zakochana w tych samonapędzających się skojarzeniach, w postaciach
takich jak Paciuk Brzuchaty, Kozak, który podobno zawarł pakt z
diabłem, co objawia się w tym, że nie musi już nawet podnosić
pierogów do ust, bo same mu się tam pchają, ledwo je otworzy.
Oczywiście z omastą, chociaż w poście.
Co jest w tych
opowiadaniach strasznego, zapytacie? Gogol się niespecjalnie
patyczkuje: chociaż jego diabeł w „Nocy…” zdaje się być
zabawny, widać, jak przemożny ma wpływ na życie wsi. A w „Wiju”
cała sekwencja z nieszczęśliwym studentem, omadlającym zwłoki
wiedźmy, nocą, w zaniedbanej cerkwi, wśród straszydeł… Nie
będziecie się może trzęśli ze strachu, ale jeśli lubicie baśnie
Grimmów, do tego te bez happy endu,
znajdziecie w „Wiju” coś dla siebie. Przy czym sama postać wija
jest niesamowita. Trochę demon, trochę sędzia, ten, który widzi,
chociaż nic nie widzi – i przynosi nieuchronną zgubę. Ale i
sobie, wszak wszystko, co weszło do cerkwi, nie zdążyło już z
niej uciec. I zarosło burzanem, i przeszło do historii, a ta łatwo
zmienia się w legendę i czasami trudno w nią uwierzyć.
Chyba pora, skoro mnie tak Gogol zachwycił, na zapoznanie się w końcu z „Martwymi duszami”…?
____________________
A
na jutro zapraszam na wpis o kojących odgłosach pociągu, naśladowcach Frazera i obscenicznych (a jakże), pogańskich (a jakże) kultach.

Comments

  1. Bukowina

    O, dzięki że mi przypomniałaś Gogola, majówka to świetny czas żeby przeczytać go jeszcze raz 🙂 Od lat uwielbiam literaturę rosyjską i jest w tym sporo własnie jego zasługi, jego wizji świata która zafascynowała mnie jeszcze w gimnazjum.
    W sumie odetchnęłam z ulgą kiedy po przyjeździe na studia okazało się, że teraz życie studenta nie jest już takie jak u Gogola 😀

    1. Post
      Author
      admin

      Polecam się :-). Dla mnie to było pierwsze faktyczne zetknięcie z jego pisarstwem (bo czytałam kiedyś "Nos", ale dawno i nieprawda) i teraz szykuję się na "Martwe dusze", tylko znajdę sobie stosowne wydanie ;-). A że na szczęście życie studenta wygląda już inaczej — o tym przekonuje i "Wij" (uff!).

    2. Post
      Author
    1. Post
      Author
      admin

      Oj tak, mi podpasował bardzo — ale rozumiem, co może się w "Wiju" nie podobać (polecam dla skonfrontowania "Noc wigilijną"!), bo to jest coś pomiędzy baśnią, opowiadaniem a przypowieścią (i już rozumiem Twoją i Dominiki rozmowę o tym, co stało się z dwoma pozostałymi studentami ;-)).

    2. Karolina Sosnowska

      Prawda? Bo oni zniknęli, jakby byli tylko po to, żeby wprowadzić filozofa na scenę, a potem na końcu sobie powzdychać, co też biedaka spotkało. Oj, Gogol potraktował ich instrumentalnie ;)!
      A tej "Nocy wigilijnej" kiedyś spróbuję, wszystko, co trąci baśnią brzmi dla mnie ciekawie 😀

    3. Post
      Author
      admin

      Tak, ale w moim odczuciu to był akurat spadek po konstrukcji baśni: trzech bohaterów, najważniejszy jest jeden, dwóch stanowi coś w rodzaju wstępu-ramy, w której mamy obserwować tego jednego, wybranego. Gogol ich potem zakomponował w końcówce — zobacz, że najmłodszy już dorósł i tak jakby "przejął" zwyczajową rolę tego, który w "Wiju" był postacią główną. Także wydaje mi się, że wyszedł z tej rozprawy "jak wykorzystać baśniową trójkę bohaterów" całkiem obronną ręką ;-).

    4. Karolina Sosnowska

      Ha, możliwe! Od tej strony na to nie spojrzałam… I za to właśnie lubię Twoje notki (i komentarze), zawsze odnajdę dzięki nim jakieś nowe tropy. Szalenie inspirujące 🙂

    5. Post
      Author
  2. Dominika S.

    Ale mnie zaskoczyłaś swoją recenzją, po cichu liczyłam, że razem ze mną ponarzekasz na "Wija" 😛 W każdym razie ja się absolutnie nie odnalazłam w tej historii. Nie skojarzyła mi się z baśniami braci Grimm, a sam wij w ogóle nie wywarł na mnie wrażenia 🙁 Żałuję, że nie wyciągnęłam z Gogola tyle dobrego, co Ty.

    1. Post
      Author
      admin

      Oj nie, ja sobie nawet jak teraz myślę o tej końcówce, to mam ciarki na plecach :-). Podobało mi się, jak Gogol gra z kontekstami kulturowymi i jak z nich splata własną historię, ten (a)religijny kontekst bardzo mnie ujął, ta zrujnowana cerkiew, mroczny stwór-bóstwo na sam koniec, to wszystko zdecydowanie w moich klimatach i pięknie napisane :-). Bo sam wij wydaje mi się tu być takim rodzajem bóstwa właśnie, to ten jedyny, który widzi, z żelazną twarzą, ten, który pokazuje to, czego nie widać, choć sam spojrzeć nie może — bardzo to jest w moim odczuciu mocna scena.

    2. Dominika S.

      Rozumiem Twój punkt widzenia i wreszcie wiem, co się może w "Wiju" podobać 🙂 Na mnie niestety opowiadanie wrażenia nie wywarło, bo wszędzie widziałam niewykorzystany potencjał, a może po prostu w tym przypadku nie umiem tego właściwie zinterpretować. W każdym razie umieszczenie straszydeł w cerkwi to dobry pomysł, ale mam wrażenie, że jakoś nie wybrzmiał, że to nie zostało zaakcentowane. Tak samo jak Wij. Pojawia się i zaraz koniec historii.

    3. Post
      Author
      admin

      Można też to właśnie w ten sposób odczytać: że pojawia się na samym końcu (a wiemy, że się pojawi, przez tytuł i dopisek autora na początku), więc jest tym bardziej zaakcentowany — bo zostajemy z jego obrazem na koniec, jest najważniejszy. Wszak najczęściej zapamiętujemy to, co na początku i na końcu, może w ten sposób komponował utwór Gogol?

    4. Dominika S.

      Bardzo możliwe, trudno krytykować klasyków, więc nie wątpię, że Gogol miał zamysł na tę historię i go zrealizował. Tylko zwyczajnie mnie to nie przekonało.

    5. Post
      Author
      admin

      Absolutnie też nie mówię, że klasyków krytykować nie można, po prostu podrzucam różne możliwości odczytania na korzyść Gogola ;-). Tak jak pisałam, rozumiem, że ta historia nie każdego musi wciągnąć, ale polecam "Noc…" dla jeszcze jednego podejścia, a nuż tym razem chwyci ;-)?

  3. Altti Anonim

    Ach! Ależ mi przypomniałaś! Teraz złapałem za antologię opowiadań grozy, żeby sobie "Wija" odświeżyć… Pierwszy raz spotkałem się z tym opowiadaniem w postaci słuchowiska w radiowej Trójce, dziecięciem jeszcze będąc. No i został przy mnie ten nastrój, gdy ciemną nocą lekko zaszumione głosy z radioodbiornika odgrywały piekielne sceny z cerkwi i ukazał się Wij o twarzy żelaznej z powiekami, których sam otworzyć nie umiał… To miało w sobie coś z tyj bajęd wioskowych opowiadanych po zmierzchu, przy łojowej lampce. I może dlatego taki mam do tego tekstu sentyment.

    1. Post
      Author
      admin

      To świetne opowiadanie jest, bardzo klimatyczne i wierzę, że w radiowej odsłonie musiało wywoływać podobne wrażenia! Sama postać wija właśnie ma w sobie coś z nieuchronności przeznaczenia, której nawet dość lekko podchodzący do rzeczywistości bohater nie może się wymknąć. I wszystko dzieje się właśnie w takiej przestrzeni na poły sakralnej, na poły zdesakralizowanej, co też dorzuca do atmosfery swoje trzy grosze. Nie wspominając o tym, że dla mnie opowiadania Gogola sprawiają wrażenie "napisanych animacji", wręcz widzę tych narysowanych albo kukiełkowych bohaterów przesuwających się po planach tła ;-).

  4. Beata P.

    Cieszę się, że "Wij" Ci się spodobał;) Te sceny czuwania nad zwłokami… Czytałam kiedyś o podobnej historii w opowieściach zebranych przez Oskara Kolberga i bardzo spodobał mi się ten motyw (chociaż Kolberg za bardzo nie straszył swoją relacją, a u Gogola można poczuć ciarki;)

    1. Post
      Author
      admin

      Ooo, to brzmi jak coś, co Kolberg zdecydowanie chciałby zapisać, zresztą ten motyw "czuwaj trzy noce przy moim grobie" jest tu i ówdzie obecny (mnie się skojarzył z Grimmami, jest na przykład w ich "Mogile"). U Gogola zdecydowanie czuć ciarki :-D.

    2. Post
      Author
    3. Altti Anonim

      Tak. I uprzedzając ewentualne oburzenie, wytłumaczę. Otóż Sapek, chyba jako jedyny ze znanych mi autorów, patrzy na tło. Na motywy króla, na motywy jego opozycji, na motywy Geralta, a potem – jako jedyny też – ukazuje sytuację strzygi po odczarowaniu. To prawie moralitet w sprawie palenia na stosie wszystkich nastoletnich przestępców, n'est ce pas? No a potem się Sapek popsuł i napisał przydługą sagę o niczym…

    4. Post
      Author
      admin

      Nie, ja się nie oburzam, byłam po prostu ciekawa :-). I przypomina mi to, że zabieram się za powtórzenie sobie sagi od baaardzo dawna (opowiadania powtarzam często, ale do sagi nie siadłam od naprawdę długiego czasu, a z chęcią już bym się z nią na nowo skonfrontowała).

    5. Altti Anonim

      W takim razie życzę powodzenia 🙂 A co do oburzenia, to przewidywałem, że na iluśtam czytelników naszego dialogu znajdzie się ich około połowy, którzy Sapkowskiego traktują jako ludyczny "retelling" (jakie jest polskie słowo na te maszkaron?) starych baśni. Sapkowski sprawdzał się w opowiadaniach i jako zgrywus i jako wnikliwy obserwator. Może niekoniecznie tej miary co nieodżałowana Angela Carter, ale jednak przy Pilipiuku to niemal filozof.

    6. Post
      Author
      admin

      Nie będę dziękowała, bo pytanie, kiedy się zabiorę, a poza tym nie warto zapeszać ;-). Zastanawiam się nad tym, co napisałeś, bo rzeczywiście w pierwszym odruchu też byłam ciekawa, bo wydało mi się, że to przecież "takie znane" — jednak Sapkowski wszedł chyba już do klasyki, skoro takie myśli się nasuwają ;-). Ale poważnie mówiąc: to jest dobry retelling (no właśnie chyba nie ma dobrego słowa?), nie neguję.

    1. Post
      Author
      admin

      No tak, opowiadania dzieją się w okolicach, z których pochodził: największym miastem dla bohaterów "Nocy…" jest Połtawa.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.