Baśń nie całkiem baśniowa albo o „Pani Bovary” (Nabokoviada #3)

„Pani Bovary” – i tu następuje pierwszy zgrzyt między moją refleksją na temat tej powieści a jej wykładnią u Nabokova – jest powieścią bliską doskonałości między innymi dlatego, że nie szuka winnych. Pokazuje los swojej głównej bohaterki, nie twierdząc, że stało się jak się stało przez jej „upadek moralny”, ani że to wina społecznego układu wokół niej, pewnej hierarchii, symboli, plątaniny teorii i praktyki, jaka trzymała społeczeństwo razem w pierwszej połowie XIX wieku we Francji. Pokazuje raczej, że to wypadkowa wszystkich tych kwestii, i to pokazuje to subtelnie, bez młotkowania czytelnika. Nabokov pisze, że takie czytanie tej powieści jest bzdurą, wracając do swojego ulubionego porzekadła, że na cóż nam roztrząsanie realizmu powieściowego – wydaje mi się jednak, że tutaj można iść o oczko dalej.

Nie wiem, czy jest sens ostrzegać, ale na wszelki wypadek powiem: oczywiście, spojlery.

Miejsce prawdę ci powie

Spośród trzech czynników – pisze Nabokov – […] otoczenie jest znacznie mniej istotne od pozostałych [czyli dziedziczności i czynnika X]. Argumentuje, że jakiekolwiek wywodzenie postępowania postaci z tego, w jakim otoczeniu umieszcza je pisarz, nie ma sensu, sam bowiem wszystko starannie zaplanował i opisał. Wykład o „Pani Bovary” jest bowiem tak naprawdę dużym testem tego, co pisarz zaznaczał delikatniej już wcześniej: czy literatura i rzeczywistość mają się do siebie jakkolwiek, czy jedna oddziałuje na drugą, czy nie. Nabokov jest raczej zwolennikiem tego, że świat powieści jest zamknięty, zaprojektowany i jakiekolwiek wycieczki poza niego – w tym także i te nasze, czytelnicze, w których projektujemy nasze emocje na bohaterów lub odwrotnie – nie mają sensu. Czemu się czepiam? Owszem, pisarz projektuje otoczenie, w jakim żyją jego postaci – otoczenie to jednak, jako słowo, ma nieco więcej sensów: chodzi nie tylko o społeczność, mieszkańców wsi czy miasteczka, ale o sam krajobraz wokół postaci.

To, w jakim miejscu żyją Bovary, odbija się bowiem na ich losach – w jak najbardziej „strukturalnym” sensie, o czym Nabokov nie wspomina. Zachwyca go struktura, gdzie każda z części powieści rozpisana jest na dwa miejsca i
opisy, które podbudowują nastrój. Ale czy nie jest trochę tak, że bohaterów Flaubert dostraja do miejsc? Duchota panująca w Tostes a idylliczna niemal dolino-podobna kraina, w której leży Yonville, które ostatecznie okaże się być miejscem faktycznej – filisterskiej, napisałby pewnie Nabokov – duchoty. To pierwszy przykład. A to, jak wyobrażenia snute przez Emmę w jej małych miejscowościach ucieleśniają się w Rouen, które okazuje się być głównie wyposażone w to, co Nabokov nazwałby pewnie symbolami złego gustu u niewyrobionej Emmy: teatr, katedrę, tandetny hotel (inne miejsca są jakby przechodnimi, widzimy je w biegu – nie zabraknie nam eskpady po mieście w bulwersującej ówczesnych czytelników scenie z powozem, ale znowu: widzimy to miasto oczyma fiakra, który je zna i obwozi po tych miejscach, które są dobrze znane, teoretycznie ciekawe dla turystów). Nabokov trochę o tym wspomina, ale jednak urywa ten wątek.

 Powieść, chociaż dzieje się, według Nabokova, także w 1848, nie odbija
niepokojów rewolucji. To wcale nie oznacza jednak, że jakoś nie przywołuje
niepokojów czasu (źródło). 

 

Pękające w szwach zdania

To, jak pisze Flaubert, zachwyciło mnie, nawet bardzo (wspominałam już o tym krótko), zachwyciło i Nabokova. To jeden z takich przypadków, kiedy wiemy, że autorowi tak po prostu nie wyszło, ale że to celowe, przemyślane i uczynione z premedytacją. Bardzo wolno piszący Flaubert – 80 do 90 stron rocznie, sympatia Nabokova do autora „Pani Bovary” uwarunkowana jest po trosze też tym sposobem pisania – napisze w liście, że:

Naprawdę dobre zdanie w prozie powinno być jak wers w poezji, coś, czego nie można zmienić, coś, tak jak poezja, rytmiczne i dźwięczne [cytuję za Nabokovem, s. 201].

Ale przecież, jak słusznie prawi Nabokov, Flauberta zapamiętano ze względu na te zdania – głównie jako pisarza, który „popchnął” realizm bądź naturalizm, ugruntował go i rozwinął. Jedno z drugim wiąże się dość ściśle. Przyjrzyjmy się, jak blisko szczegółu, jak dokładny jest autor „Pani Bovary”. To wiąże się z warstwową kompozycją powieści, o czym pisze Nabokov, ale równocześnie wynika z tego, jak precyzyjnie pisarz komponuje świat otaczający bohaterów. To może dawać bardzo silne złudzenie prosto pojętego realizmu, stąd może wynikać ta legenda Flauberta-naturalisty. Jeszcze oddam na chwilę głos Nabokovowi:

Ale realizm i naturalizm są tylko względnymi pojęciami. To, co określamy w dziełach danego autora jako naturalizm, wydaje się ludziom starszej generacji przesadą w nagromadzeniu odpychających szczegółów, a młodszej niedostatkiem takich detali. Wszelkie „-izmy” przemijają, „-iści” umierają, sztuka pozostaje. [s. 209]

Ale zobaczcie, jak pisarz w ogóle nie gubi rytmu w zdaniu, rozpycha je tysiącem drobiazgów, a jednak nie dostajemy zdań-monstrów, porozpychanych dookreślnikami, przymiotnikami, całym tym jednak trącącym grafomaniom sztafażem, jaki przydarza się mniej precyzyjnym twórcom. To coś, co w „Pani Bovary” było dla mnie najbardziej godne podziwu – to i efekt, który nazwałam na swój użytek montażem filmowym; jeśli macie przeczytać z całej powieści jedną scenę, niech to będzie absolutnie arcymistrzowska scena festynu rolniczego. Przy nagrodzie za merynosa rozpłodowca nie wiedziałam już, czy mam się po prostu pośmiać, czy jednak klęczeć nabożnie, podziwiając, jak świetnie to zostało wymyślone i – przede wszystkim! – napisane. Jeden fałszywy krok, a wrażenie byłoby zupełnie inne.

 

I jeszcze słówko o bohaterach

 Podejrzewam, że przy rozmawianiu o „Pani Bovary” każdy czeka, aż będzie mógł powiedzieć coś o samej pani Bovary, Emmie Rouault. Otóż, przyznam szczerze, ja nie czekam. Bo też i zapewne wiele zostało o niej powiedziane –
Nabokova zaś interesuje głównie jako kreacja literacka, i to nie sama, a raczej w całości kompozycji. Zamiast więc pisać Wam o czymś, co albo wiecie sami, albo czytaliście o tym już wcześniej w niejednym miejscu, chciałabym zwrócić uwagę na pozostającą w cieniu, a i przez autora „Lolity” zbytą dość szybko, postać – Justyna.

Nie wiem, czy w ogóle go kojarzycie – to taki „chłopiec do wszystkiego” u rodziny aptekarza Homais. Nabokov każe na niego zwrócić uwagę, ale zbywa go jako „Dickensowskie dziecko”. Ale jeśli drzemie w tej postaci coś więcej? „Pani Bovary” uważana była za powieść szalenie obsceniczną, a Flauberta ciągano po sądach – co jeśli ta ówczesna „obsceniczność” ukrywa się też w postaci Justyna? Zwróćcie uwagę, kiedy po raz pierwszy dostajemy o nim nieco więcej danych: obserwuje prasującą ubrania Emmy służącą. Justyn zaintrygowany i zafascynowany pyta o to, jaką funkcję pełną wszystkie te elementy garderoby. To raz. Później wiemy, że Emma przy nim odbywa swoją toaletę, a chłopiec obserwuje ją z kąta – zafascynowany. To dwa. Na koniec dowiadujemy się, że targany wyrzutami sumienia chodzi na jej grób, by opłakiwać zmarłą. To trzy. Te elementy charakterystyki bohatera nie bez kozery, jak sądzę, wyglądają właśnie tak. Pamiętajmy o Flaubertowskiej precyzji.

Wszystko to może oczywiście świadczyć, że Justyn kocha się w Emmie, tak zdaje się w jednym miejscu sugerować sam Nabokov – później jednak nie umieszcza Justyna wśród miłości Emmy. A przecież traktowała ona tego chłopca jako odbicie swojej próżności, widząc, że jakoś na niego działa. To zastanawiająca koincydencja. Bo może Emma nie tyle była obiektem uczuć Justyna, co podziwiał ją jako pewien ideał kobiecości, do którego sam chciał dążyć? Fascynacja strojem, toaletą, sposobem bycia Emmy nie musiała przecież świadczyć o miłości, ale właśnie może o tym, że pani Bovary była dla delikatnego chłopca ideałem, jaki chciałby osiągnąć? Wtedy i scenę na cmentarzu – którą bezlitośnie krytykuje Nabokov – da się czytać inaczej. Justyn płacząc nad Emmą, płacze nad sobą, nad straconą nadzieją, że zostanie tym, kim bardzo chciałby zostać, ale wówczas społeczeństwo go odrzuci. I tak funkcjonuje na jego marginesie, ale to przecież nieporównywalna sytuacja do tej, w jakiej mógłby się znaleźć. I tak Justyn wyrasta dla mnie na postać tragiczną, rozdartą, a zarazem doskonale pocieniowaną, opisaną delikatnie, ale sugestywnie. I podatną na interpretacje, a takie elementy świata powieściowego zdecydowanie lubię najbardziej.

 

***
Koniecznie przeczytajcie dzisiejszy wpis Nai (znajdziecie go tutaj). O „Pani Bovary”, jak sami wiecie, z chęcią porozmawiam, o notkach naszych i o spostrzeżeniach Nabokova – także. A już w lutym zapraszamy na kolejny odcinek Nabokoviady: tym razem pojawi się na nich dr Jekyll. No i, rzecz jasna, pan Hyde.

Comments

  1. Niekoniecznie Papierowa

    Jak tylko dotrę wieczorem do domu napiszę więcej, a na szybko chciałam zauważyć, że zgadzam się w 100% co do sceny festynu. Jest genialna! Chociażby dla niej warto było przeczytać powieść. I też uważam, że Nabokov niesłusznie zbywa Justyna. Dla mnie to była interesująca postać.

    1. Post
      Author
    2. Niekoniecznie Papierowa

      Przyznam, że nie do końca rozumiem dlaczego Nabokov tak źle opisuje Justyna i traktuje go jako postać niewiarygodną? Chyba dokładnie pisze "nieprzekonywującą w swojej dobroci". Ja też zwróciłam na niego uwagę i sądzę, że jest w tej postaci coś więcej. To w końcu on jest przy Emmie, gdy ta sięga po truciznę. I scena ze służącą prasującą bieliznę: pełna fascynacji kobiecością i intymnością, o których głośno się nie mówi. Kupuję nawet scenę płaczu na cmentarzu.
      Co się zaś tyczy samej Emmy… zanim zabrałam się za "Panią Bovary" przeczytałam wywiad z Javierem Mariasem, który uważa, że Flaubertowi udała się trudna sztuka, jako mężczyznie wiarygodnie przedstawić kobiecą postać. Podczas lektury nie byłam przekonana. Zastanawiałam się nawet przez chwilę czy Emma jest aby główną bohaterką. Powieść zaczyna się przecież od opisu dzieciństwa Karola a kończy sukcesami Homaisa. Dużo bliżej mi do tego, co powiedział Julian Barnes: „Nawet ci, którzy potępili Panią Bovary i uznali, że powinna być zakazana, rozpoznali prawdę portretu tego typu kobiety w tego rodzaju społeczeństwie, z czym nigdy wcześniej nie spotkali się w literaturze. Właśnie dlatego powieść okazała się niebezpieczna”.
      I na koniec: jakież filmowe sceny pisał Flaubert. Oprócz sceny festynu, moją ulubioną jest rozmowa Emmy z księdzem. Pyszności!

    3. Post
      Author
      admin

      Myślę, że dlatego, że Justyn ma być owym "Dickensowskim dzieckiem", to raz, a dwa, że niewiarygodność tej postaci wspiera tezę Nabokova odnośnie realizmu Flauberta (czy też "realizmu"): delikatny i mdlejący na widok krwi chłopiec bałby się pójść na cmentarz.

      Masz rację, to że właśnie on jest takim "przewodnikiem" Emmy do miejsca z trucizną jest znaczące (a przecież ją podziwia i chce dla niej jak najlepiej — a jednak!).

      Tak, właściwie przecież widzimy wszystko oczami tego młodszego kolegi Karola, który jest nam narratorem i przewodnikiem po tym świecie (stąd wcale on taki beznamiętny nie jest, jak się zwykło mówić). A że przecież nie mógł wiedzieć, co siedziało w duszach bohaterów, to są oni może — w tej interpretacji — takim odbiciem jego stanów wewnętrznych, spojrzenia na społeczność, rozdawane przez nią role?

      Ba, wszystkie te montowane, kontrapunktowe sceny są prze-świetne!

    4. Niekoniecznie Papierowa

      Nie do końca przekonuje mnie Nabokov ze swoją złośliwością w przypadku Justyna. Może to trochę naiwne, ale ja jestem w stanie sobie wyobrazić, że był tak zrozpaczony, że nie miało dla niego znaczenia, gdzie i o jakiej porze idzie płakać. A może był po prostu ślepy i otępiały ze smutku?

    5. Post
      Author
      admin

      No właśnie, to chyba całkiem dobrze pokazuje problem z realizmem (jako nurtem literackim i jako pewnym sposobem myślenia o odbijaniu się "naszego" świata w świecie tekstowym): że bardzo łatwo niekiedy pewne rzeczy sobie dodać, rzeczy, które wytłumaczą dane zjawisko. W tym przypadku — gdzie chodzi o coś bardzo emocjonalnego — też. Tylko że po co nam wtedy scena, w której Justyn mdleje na widok krwi? Pokazuje ona jego wrażliwość — myślę, że z tego korzysta Nabokov pisząc, że mało wiarygodny był Justyn na cmentarzu. Tak bym to tłumaczyła. Natomiast zgadzam się, że i mnie nie do końca to przekonuje — przy czym jakoś mi się podoba, że Nabokov szuka znaczenia sceny z krwią. Moim zdaniem jednak ono się lokuje, jak pisałam, trochę gdzie indziej.

  2. Ola

    Scena festynu jest pyszna, a ja co chwilę zatrzymuję się nie tylko nad scenami, ale nad pojedynczymi zdaniami o przecudnej urodzie, jakby wycyzelowanych przez jubilera… Zdanie ukazujące bohaterkę nad talerzem rosołu czy mimochodem przechodzącą przez ogród…"W dni pogodne Emma schodziła do ogródka. Zmarznięta rosa tworzyła na kapuścianych liściach srebrne gipiury, połączone białymi długimi nitkami"… Uwielbiam. Uwielbiam to zdanie. Poezja w kapuścianych liściach…

    1. Post
      Author
      admin

      To prawda: jest coś niesamowitego w tym, jak Flaubert wybiera najzwyczajniejsze rzeczy i miejsca — jakie inne mógłby wybrać, wszak taką sobie umyślił poetykę dla "Pani Bovary" — i potem wyczynia z nimi takie małe cuda. A równocześnie unika w ten sposób kiczu — gdyby te gipiury zwieszały się z róż, byłoby już jakby bardziej zwyczajnie, a nawet, kto wie, blisko zupełnie innego efektu ;-).

  3. naia

    Pyzo, że nie do końca rozumiem tę koncepcję z dostrajaniem bohaterów do miejsc. Mogłabyś napisać o niej coś więcej? Chodzi o to, że krajobraz, w sensie czysto fizycznym, na poziomie strukturalnym powieści koresponduje z zachowaniem bohaterów, tzn. w małych, dusznych miasteczkach mamy do czynienia z dusznym klimatem społecznym, rozkwitem filisterstwa? 🙂 A Rouen, ze swoim teatrem i tandetnymi hotelikami, taka makieta uroków wielkiego miasta, nie bez powodu staje się scenerią dla realizacji sentymentalnych pragnień Emmy, dla kolejnej sztucznej, wydumanej miłości?

    Co do Justyna – przyznam, że mojej uwagi za bardzo nie przykuł. Poprzestałam na tej najprostszej interpretacji – podkochiwał się w Emmie. Ale, jak teraz o tym myślę, to faktycznie, po coś te epizody z jego udziałem, to podpatrywanie jej podczas toalety, zainteresowanie bielizną, musiały się w tej książce znaleźć – w końcu u Flauberta nic nie jest przypadkowe. Ciekawy trop :). Przy następnej lekturze, bo ta na pewno nie będzie ostatnią, zwrócę na tego chłopaczka większą uwagę.

    Zastanawia mnie jeszcze kwestia tego narratora. Ja bym nie powiedziała, że przez cały czas widzimy świat oczami kolegi Karola, raczej, że oddaje on dosyć szybko głos narratorowi wszechwiedzącemu (który ukazuje nam najpierw świat z perspektywy samego Karola – tak poznajemy Emmę – a później już, po ślubie, z perspektywy pani Bovary). Jaki był cel tego zabiegu? Czy mieliśmy najpierw spojrzeć na Karola z boku, żeby mieć od razu pojęcie, jak nieporadną był figurką? Zestawić to później z jego własną perspektywą, a następnie Emmy (tą najbardziej krytyczną)?

    1. Post
      Author
      admin

      Tak, dokładnie. Nie chodzi mi jednak o taki często omawiany w szkole podstawowej (przynajmniej za moich czasów) trop w rodzaju "przyroda korespondowała z zachowaniem Marcina Borowicza" ;-), tylko o to, że krajobrazy są tutaj jak starannie zaprojektowana scenografia. I odwrotnie: że przez to, jak wpływają na bohaterów, widzimy tylko pewien ich wyimek (jak z tymi scenami w Rouen). Nie wiem, czy teraz moja interpretatorska intencja jest jaśniejsza :-)?

      Początkowo też tak, jeśli chodzi o narratora, myślałam. Ale co, jeśli to jest faktycznie pewna projekcja? Ciekawie korespondowałoby to ze zdaniem Nabokova na temat (nie)utożsamiania się — bo co jeśli już na tym najbardziej podstawowym poziomie mamy to utożsamienie najgłębsze, a nasz narrator wcale nie jest wszechwiedzący, tylko — mówiąc prosto z mostu — nam ściemnia, że jest? 😉 Jeśliby jednak przyjąć Twoją interpretację: po co taki zabieg? Może po to, żeby pokazać, że Emma nie jest początkiem i końcem tej opowieści, żadną klamrą, jest w tytule, ale idzie o coś innego, o pokazanie szerszego obrazu, kondycji ludzkiej — nie wiem, jak to lepiej nazwać?

  4. naia

    O rany, czasy Marcina Borowicza to ja też już mam dawno za sobą :). Ale chyba rozumiem, co masz na myśli. Może i coś w tym jest, bo w końcu Flaubert dużo uwagi poświęca opisowi Yonville i podkreśla, że to miasteczko na swój sposób odseparowane, otoczone lasami, górami, polami… A, znowu – u Flauberta nie ma nic przypadkowego :).

    Nie wiem, po co taki zabieg, ale nie do końca rozumiem też, czemu służyłaby taka sztuczka z narratorem, o której piszesz. Ta narracja to dla mnie zagadka :). Ale myśl, że Emma, mimo tytułu, nie jest tak naprawdę w centrum tej opowieści, ma sens – bo faktycznie, opowieść zaczyna się „przed” nią i toczy jeszcze przez chwilę dalej, po jej śmierci. Może to też jakiś sposób na pokazanie, że „wiecznie żywa” pozostaje przeciętność i filisterstwo?

    1. Post
      Author
      admin

      Żeby pokazać, że narrator tak naprawdę nie tylko pokazuje nam sytuację Emmy, co bardziej ogólną figurę ugrzęźnięcia w sytuacji, z której trudno się wydobyć o własnych siłach? Która byłaby też w pewien sposób jego sytuacją? Tak bym gdybała ;-).

      Jeśli taki byłby ostatecznie jakiś "morał", to by było dość przygnębiające ;-). Ale możliwe. Mnie się wydaje, że interpretacyjnie ciekawe jest i to, że Emma (w swojej wyobraźni bohaterka ponadprzeciętna skazana na przeciętność) jest właśnie jedną z wielu, zaplątanych w podobne myślenie o sobie, i stąd powieść pokazuje nam świat "przed" i "po" niej. Co więcej: chyba tylko dla Karola (w mniejszym stopniu świadomie dla ich córki) odejście Emmy wywraca świat do góry nogami? Emma nie zostaje nawet przestrogą — to jest jakoś straszne, że zupełnie się o niej zapomina w tej społeczności.

  5. Judith

    Kurczę, do głowy by mi nie przyszło, żeby spojrzeć na Justyna z tej perspektywy. Też odbierałam go jako zauroczonego Emmą. Jednak fakt, że fascynował go jej ubiór, postawa, kobiecość właśnie, a nie Emma jako osoba, do której mógłby romantycznie wzdychać. To bardzo ciekawa teoria i wydaje mi się właściwa. Wszystkie klocki wskakują na miejsce. To dlatego Flaubert, który nie zostawia nic przypadkowi, pokazuje nam go w takich a nie innych momentach/scenach.

    Sama pani Bovary była dla mnie zawsze postacią tragiczną z tego powodu, że była przecież bardzo młodą dziewczyną o wielkich marzeniach, skłonnościach do fantazji i gorącej krwi, a wrzucona została w nudny świat, którego nie mogła znieść. Stąd jej romanse, zapożyczanie się, tworzenie siebie jako nowej/innej postaci, od tej którą powinna być.

    Flaubert jest jednym z nielicznych klasyków, którego czyta się przyjemnie. Tak jak napisałaś, nie tworzy zdań monstrów naszpikowanych przymiotnikami, porównaniami i tak dalej. Jest dużo bliżej nas dzięki mniej "bogatej" konstrukcji, a jednocześnie zachwyca, bo jego zdania i tak są piękne. Nie trudno zrozumieć zachwyt Nabokova w tym przypadku 😉

    1. Post
      Author
      admin

      Tak sobie też na początku myślałam, ale jakby tak spojrzeć na Emmę sprzed zamążpójścia, to ona w gruncie rzeczy też funkcjonuje w takim dość nudnym świecie — a jednak tym, co ją popchnie ku nieszczęśliwym zwrotom akcji jest to (ostateczne) rozczarowanie małżeństwem. Chociaż z drugiej strony, Flaubert informuje nas, że przecież Emma im bardziej idzie w długi, romanse i tak dalej, tym bardziej nienawidzi Karola — i odwrotnie. Jakby on jednak był siłą napędową do tego wszystkiego, a w ostatecznym rozrachunku okazuje się, że to on ją jednak najbardziej kochał.

  6. Rozkminy Hadyny

    Czytałam nie tak dawno "Panią Bovary" i stwierdziłam, że średnio do mnie przemawia. Szczególnie, że zaraz potem wzięłam się za "Annę Kareninę", która mnie powaliła na kolana i zawładnęła wyobraźnią. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinnam przeczytać "Panią Bovary" jeszcze raz, żeby skupić się tym razem mniej na bohaterach, a bardziej na formie i w szczególności na języku? Zupełnie nie pamiętam sceny festynu. Shame, shame.

    1. Post
      Author
      admin

      A widzisz, ja też zestawiam te dwie książki, ale u mnie proporcje są odmienne ;-). Ja z tych, co są antyfanami "Anny Kareniny", może to kwestia samej historii, może stylu Tołstoja, nie wiem jeszcze, wciąż się zastanawiam.

      A dla samej sceny festynu warto sobie "Panią Bovary" powtórzyć albo zajrzeć i do tej sceny samej jako takiej.

  7. Barbara

    „Powieść bliska doskonałości”, no, to na pewno. Właściwie chyba trzeba by powiedzieć „powieść doskonała”. Tak po prostu. I to mnie właśnie od Flauberta tak odpycha, ta jego cholerna doskonałość, przez którą nie prześwieca nic ludzkiego. Dla mnie to było zimne jak lód, choć, nie da się zaprzeczyć: perfekcyjne.

    1. Post
      Author
      Pyza

      A moim zdaniem tam jest mnóstwo emocji, tylko to wszystko jest zgrabnie zapakowane: scena w powozie chociażby, o której pisze Nabokov. Mistrzostwo: niby nic w niej nie ma takiego, a pod spodem kłębią się najróżniejsze rzeczy. Mnie „Pani Bovary” do Flauberta bardzo przekonała, ale rozumiem Twoje zdanie. Ja po prostu lubię patrzeć, jak książki są zrobione i ta doskonałość Flauberta mi imponuje :-).

    1. Post
      Author
      Pyza

      Polecam, w ogóle dobrze jest moim zdaniem konfrontować się z książkami po latach, odkrywa się wtedy (czasem to dobrze, czasem źle, bo można się samodzielnie odrzeć ze złudzeń i dobrych wspomnień, ale takie ryzyko ;-)) ciekawe rzeczy. Jeśli przyjąć, że Flaubert wykalkulował te emocje, tak jak w ogóle starannie planował swój sposób pisania – to jest zapewne tak, jak piszesz. Mnie jednak one poruszały, głównie dlatego, że są naprawdę dobrze zaplanowane i że tam jednak są, będę się upierała ;-).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.