Jeszcze jeden kamień albo o „Kamieniu na kamieniu” W. Myśliwskiego

Wybaczcie ciszę na blogu, ale spotkała
mnie dość nieprzyjemna sytuacja: ktoś włamał się do naszego
domu i zwędził między innymi mój laptop. Sami zatem rozumiecie,
że nie bardzo miałam na czym pisać, a regularnie podprowadzać
komputera Domownikowi za bardzo nie chciałam, z kolei na telefonie
pisać, przyznaję, nie umiem. Ale dość o tym – na szczęście są
dookoła super ludzie i mogę teraz pisać do Was z pożyczonego
laptopa zapasowego, póki nie uda mi się sprawić sobie własnego
nowego. Także blog odżywa, a jeśli notki pojawiają się rzadziej,
to tylko dlatego, że taki przeprowadzam letni eksperyment. A teraz
wróćmy do tego, co nas wszystkich interesuje, czyli do książek.
Zapraszam na mój kamyk, dołożony do wszystkich innych, o przeczytanym ostatnio „Kamieniu na
kamieniu” Wiesława Myśliwskiego.

Zamiast wstępu – nieco
sentymentalnie
Kiedy myślałam o tym tekście,
chciałam go zacząć tak: Są książki dobre, bardzo dobre i
jest „Kamień na kamieniu”
.
I to mniej więcej oddaje mój poziom zachwytu (narzekania też będą,
ale dalej i krótko tym razem). Do tej pory myślałam, że tym
zachwycającym mnie tak okropecznie Myśliwskim pozostanie „Ostatnie
rozdanie”, bo – choć literacko znakomite – ani „Nagi sad”,
ani „Pałac” aż tak mnie do siebie nie przekonały. Tymczasem
dzieło, o którym mówi się jako o zwieńczeniu nurtu chłopskiego
w twórczości autora, pozostawiło mnie głęboko przejętą.
Widzicie, są takie sytuacje, w których książka jest tak dobrze
napisana, że pozostajemy w niemym zachwycie – zdarza się. Ale w
„Kamieniu na kamieniu” było też sporo rzeczy, które jeszcze
pamiętam z dzieciństwa (kiedyś wspominałam, że w ogóle mam
wrażenie, że na wsi pewne rzeczy trwały dłużej) albo fragmenty,
które tak bardzo przypominały mi Dziadków, że coś aż kręciło
w żołądku. O tym, że chyba pierwszy raz zobaczyłam, że ktoś
też używa zwrotu „iść na szagę”, nie wspominam. Ale pewnie
dość już macie tego emocjonowania się, podczas gdy nie wiadomo
jeszcze, o co chodzi, prawda? No to zacznijmy tekst właściwy.
O
czym to w ogóle jest?
Główny
bohater, Szymon Pietruszka, jeden z czwórki synów chłopskiego
małżeństwa ze wsi gdzieś w centralnej Polsce, postanawia
wybudować grób. Snuje więc swoją historię o tym, co go ku temu
skłoniło, odsłaniając przed czytelnikiem zawiłe losy swoje i
swojej rodziny. Punkt wyjściowy jest taki: wiemy, że Szymon mieszka
z bratem, Michałem. Michał nie mówi, nie wiemy jednak, co się
stało, że na wsi postrzegany jest jako ktoś, kto pełni rolę
„wioskowego głupka”. Szymon nie był żonaty, mieszka w dość
staromodnych warunkach, jest jakoś pod szcześćdziesiątkę i
powziął tę idee fixe o budowie grobu, w którym chce pochować
wszystkich: rodziców, braci z ich rodzinami, siebie i Michała. Co
go ku temu skłoniło? Jak wyglądała jego przeszłość? Co się
stało z Michałem? Te wszystkie pytania zaczynają zyskiwać
odpowiedzi wraz z gawędą Szymona, powracającą do dawnych
wydarzeń, na wpół realistyczną, na wpół magiczną, w
zapętających się dygresjach, w obrazach zmieniającej się wsi.
I przerywnik muzyczny. Jeśli nie znacie jeszcze Tęgich Chłopów,
powiem Wam, że to doskonała kapela.
 
Opowiadacz
komiczno-tragiczny
Po
„Nagim sadzie” wymieniłyśmy z Claudette kilka uwag o tym, że u
Myśliwskiego zawsze ktoś komuś coś opowiada. Jednak w dotychczas
przeze mnie przeczytanych powieściach te narracje nie są nigdy
skierowane do kogoś konkretnego. Czasami dlatego, że nie mogą –
są zafiksowane w czasie i poza niego wyjść nie mogą („Pałac”),
kiedy indziej zaś wydają się być raczej takim zagadywaniem
nieszczęścia („Nagi sad”, „Kamień na kamieniu”).
Bohaterowie Myśliwskiego mówią dużo, przywołują w zadziwiającym
porządku coraz to nowe historie, które jednak nie zawsze mają
wiele wspólnego ze smutną sytuacją, która zza nich wystaje.
Szymon nie jest tu wyjątkiem – a może jest i wzorcowym
egzemplarzem – ale w ogóle w „Kamieniu…” widać to bardzo
często: i ukochana Szymona, Małgorzata, zagaduje i zaprzęga do
pracy i jego, i nas, by nie stanąć przed trudnym wyborem, co
właściwie konkretnego przekazać, i naczelnik gminy, którego
Szymon prosi o przydział cementu, zaczyna snuć opowieść jak taką
plączącą się nić, która ma wprawdzie początek i koniec, ale
wcale nie jesteśmy pewni, jak trafiliśmy z punktu A do punktu B i
co się po drodze stało. To przegadywanie swojej – nazwijmy to –
kondycji ludzkiej jest tutaj charakterystyczne, ale wcale nie jest
takie wyczuwalne od razu. Właśnie dlatego, że Myśliwski nie
odkrywa wszystkich kart na początku: musimy krok po kroku śledzić
historie, rozplątywać je (jeśli się da) i rozkładać fakty jak
karty na stole. Trochę w tym magicznych sztuczek (widzisz jedno,
choć dzieje się drugie), trochę zaś – jak w jednej z historii z
„Kamienia…” o akordeoniście, który tak długo ogrywał swoją
muzyką Śmierć, aż nie zepsuł mu się akordeon – zagadywanie
nieuchronnego.
Być
może wydaje się Wam teraz, że to taka książka, w której ktoś
siedzi i smęci – ale nie, wiecie, to jest wbrew pozorom strasznie
tragikomiczna opowieść z doskonałymi elementami komicznymi (nie
wiem, jak to zabrzmi, ale serio dawno się tak nie uśmiałam, jak na
co poniektórych fragmentach „Kamienia…” – inna sprawa, że
też i raz co najmniej zwilgotniały mi oczy, chociaż zwykle się
nie wzruszam, na historii wiejskiego cmentarza). Trochę jest tam
takiej stereotypowej chłopskiej zawziętości, która pod tragicznym
potencjałem ma też komediowe dno, więc nic dziwnego, że ciągnący
się od dawna międzyrodzinny spór o miedzę ojciec Pietruszka może
skwitować niemal jak bohaterowie „Samych swoich”: Wojnęśta
przegrali, to i z Prażuchami mamy jeszcze przegrać?
[cytuję
z wydania Znaku z 2008 roku,
s.
167]. Jest tu też i miejsce na wyrzekanie, że Szymon idzie w czasie
wojny do partyzantki, bo nie chce mu się pracować na roli (inna
sprawa, że bohater tak bardzo chce uciec od swojego losu, że ląduje
jako spadkobierca rodzinnego gospodarstwa, i to taki, który zaczyna
być postrzegany jako zagorzały konserwatysta): Ta
wojna też ci się trafiła jak ślepej kurze ziarno, żeby tylko nic
nie robić
[s.
139].

Co zostaje, a co
znika?
Ale
to jest, w dużej mierze, przede wszystkim książka o pamiętaniu i
zapominaniu. Jeśli choć jednego Myśliwskiego czytaliście, nie
odkryłam teraz przed Wami Ameryki – ale zobaczcie, on to umie tak
sprytnie za każdym razem zrobić inaczej, że i, chociaż też w
„Kamieniu…” historia kręci się wokół tego, na co mówimy
chłopska krótka pamięć, wygląda to inaczej niż w poprzednich
powieściach. Nie tylko dlatego, że forma znowu jest inna – znamy
lepiej bohatera, mamy ponazywane, niemal klasyczne, rozdziały,
podział na dialogi i tak dalej – ale i dlatego, że Szymon nieco
bardziej explicite
się nad tymi zagadnieniami zastanawia. I tak słowami ojca
Pietruszki możemy dowiedzieć się, że:
[…] po
chłopach nie pomniki i nie księgi, ale łzy zostają. W ziemi
zgniją, a ziemia też ich nie pamięta. Ale jakby ziemia chciała
wszystkich pamiętać, musiałaby nie rodzić. A ziemi przeznaczenie
rodzić [s. 153].
Myśl owinięta jest tu nawet nie tyle o „co po nas zostanie”,
ale o ziemię, ona jest w centrum i na niej należy się skupić –
za życia żywi, choć potrafi być niewdzięczna, po śmierci
zapomina, choć pożera, bo musi robić to, co do niej należy i się
nie rozpraszać (generalnie taka jest i filozofia ojca bohatera, więc
to przy okazji taka samo-ilustracja). Może da się coś zapamiętać,
więc Szymon na początku opowie nam o swoich dziadkach, ale potem
przecież nikt już pamiętał nie będzie: bo i Szymon dzieci nie
ma, i Michał nic powiedzieć o tym, nie powie, i wszystko zostanie
zapomniane. Nie ma w tym jednak aż takiej bolesnej zadry:
[…] bo może
czas nie idzie wcale naprzód, ale kręci się jak wskazówka zegarka
i wszystko jest wciąż w tym samym miejscu [s. 248].
To
znowu coś na kształt auto-refleksji, bo przecież w tym wspominaniu
kręcimy się z bohaterem w kółko – chociaż raczej takie na
wodzie, więc raz w mniejszym, raz w większym, jedno w drugim, to
znika, to zostaje, tamto się pojawia, historie uzupełniają się
nawzajem. Zresztą to, co wspominane, może do nas wrócić: jako
duch powieszonego przy drodze muzykanta w podwójnym wspomnieniu, bo
z drugiej ręki (ktoś kiedyś go widział i opowiadał), jako duch
dziadka, który przysiada się do bohatera, wracającego z
zakrapianej imprezy, nawet jako nasza własna historia, opowiadana
przez kogoś innego.
I coś na
zakończenie
„Kamień…” jest też kopalnią najróżniejszego rodzaju
opowieści w opowieściach, historii, które jakby urywają się z
głównego ciągu i zostają w pamięci jako byty jakby osobne.
Myśliwski zresztą bardzo zręcznie umieszcza w tych historiach
gawędy, które znamy skądinąd: z baśni chociażby. Piękne są te
opowieści (gdybyście chcieli się poczuć zachęceni, zajrzyjcie
chociażby do końcówki rozdziału pierwszego (w moim wydaniu od
strony 51). A że miałam też ponarzekać? Widzicie, coś podobnego
przytrafiło mi się podczas lektury „Ostatniego rozdania” –
szczegółowo już nie pamiętam, o jaki detal poszło, ale sęk w
tym, że lubię, kiedy, przy całym mnożeniu planów czasowych i
zapętleniach narracji, wszystko się składa. A w „Kamieniu…”
(o ile nic nie przeoczyłam: poprawcie mnie, jeśli się mylę)
bohater najpierw wyraźnie wspomina, że żal mu było, że
ukradziono jego narzędzia fryzjerskie, po czym na samym końcu –
już po tej kradzieży – strzyże brata (być może czym innym, ale
skoro najpierw narzeka, że nie ma tych narzędzi, skłania ku
zastanowieniu się: czym?).
Ale to, jak sami widzicie, zupełna drobnostka i jeszcze da się ją
wytłumaczyć. Przede mną teraz dwie powieści Myśliwskiego
nagrodzone Nike, więc już zacieram ręce (czytając „Widnokrąg”
i łakomie zerkając na „Traktat o łuskaniu fasoli”). A „Kamień
na kamieniu” gorąco Wam polecam. Skuście się kiedyś, warto!
A jeśli już czytaliście – z chęcią wymienię się wrażeniami!
***
A w sobotę
zapraszamy wraz z Tarniną na przesunięty z wyżej opisanych
względów Piknik. Spotkamy tam między innymi Szarą Damę, bo
gościć będziemy Elizabeth Gaskell i jej opowiadania.

Comments

  1. Snafu

    Okropna sprawa z tym włamaniem! I dość przerażająca.
    "Kamień na kamieniu" to świetna książka, świetna gawęda. Mocno wczułam się w klimat, też dorastałam na wsi. Myślę, że będzie ona bliska sercom przede wszystkim tym, którzy wychowywali się na wsi (lub nadal tam mieszkają).
    Jak myślisz co się przydarzyło Michałowi? Ja celowałabym w obóz koncentracyjny, o ile nie pomyliłam czegoś z datami.

    1. Post
      Author
      admin

      Tak, myślę, że doświadczenie wsi na pewno rzutuje na lekturę — nie wiem, czy nie mając go, odbiera się tę książkę podobnie. Dla mnie to było dość niesamowite wrażenie, bo wszystko wyglądało tak znajomo, że aż się czułam, jakby ktoś spisał coś, co sama wiedziałam ;-). Dawno nie miałam takiego poczucia w trakcie lektury.

      Moim zdaniem to musiało być coś później. Bo zobacz, on po wojnie jeszcze przyjeżdża do Pietruszków, limuzyną, z prezentami. A że wynosi się z domu w dość specyficznych okolicznościach (wołając, że Boga nie ma), a w czasie wojny się ukrywa podobnie jak Szymon myślę, że należał do partii komunistycznej — później był pewnie wysoko postawionym urzędnikiem. I stąd moja hipoteza: że usunięto go w ramach czystek, może był w więzieniu, może go torturowano i stąd ta przemiana? A może po prostu tak przeżył upadek idei, w które wierzył?

    2. Snafu

      O widzisz, a mi się jakoś wydawało, że przyjechał przed, jednak coś pomyliłam. Myślę, że to raczej więzienie i tortury, bardzo mi do czegoś takiego pasuje jego zachowanie.

      Ja czułam się jakbym powróciła do dzieciństwa, chwilami czułam się błogo :), mimo, że nie jest to lekka lektura.

    3. Post
      Author
      admin

      Przyjechał w czasie wojny (to ta nierozwiązana sprawa, że Szymon do dzisiaj nie wie, o czym chciał z nim wtedy pilnie pomówić), ale już się wtedy ukrywał, a że wszystko inne zgadza się z tym kursem rzeczy, to tak bym rozumowała. Tak, też ta hipoteza z więzieniem do mnie przemawia bardziej, ale i ten upadek idei można by z tekstu wywnioskować: bo Szymon ciągle podkreśla, jaki Michał był delikatny.

      Tak, dokładnie! Lekka na pewno nie, chociaż ma absolutnie przepyszne fragmenty komiczne (ten kopiący ojciec!) :-).

  2. Charlie Librarian

    We mnie też "Kamień na kamieniu" poruszył lawinę wspomnień z czasów wiejskich. Jak dla mnie te wspomnienia są tak głęboko powiązane z emocjami, że nie mogę o nich myśleć na chłodno. A proza Myśliwskiego wygrywała na mej duszy naprawdę najrzewniejsze melodie. Dobrze, że masz jeszcze "Widnokrąg" do przeczytania. Dla mnie jedna z najlepszych książek jakie dane mi było przeczytać w życiu.

    1. Post
      Author
      admin

      Niesamowite są zupełnie niektóre elementy "Kamienia…" — nic takiego, co ma cię wzruszyć prosto, bo jest napisane, żeby wzruszyć: po prostu wzrusza, bo tak dobrze jest napisane, nawet jeśli nic specjalnie wzruszającego tam jako tako nie ma.

      Och, "Widnokrąg" jest póki co niesamowity, ale nic nie mówię, bom dopiero w trakcie II rozdziału :-). Generalnie mam wrażenie, że po dwóch pierwszych powieściach Myśliwski się mocniej nawet rozkręcił, jeśli wypada tak powiedzieć: one już były dobre, ale robi się jeszcze lepiej :-).

  3. Bazyl

    U nas mówi się "na siagę". Rzut beretem od Sandomierszczyzny, więc może dlatego zniekształcone? Myśliwskiego mam za sobą tylko "Traktat …", ale po przeczytanym niedawno " Skoruniu" Płazy, chyba coś przytargam z biblio 🙂 Będzie grane na sentymentach 😛

    1. Post
      Author
      admin

      Może to taka wersja z mazurzeniem (stąd to zmiękczenie)? "Traktat…" właśnie czytam (i przypomniałeś mi, żeby i za "Skoruniem" się obejrzeć), ale z Myśliwskiego polecam "Kamień…" bardzo gorąco (granie na sentymentach poziom mistrzowski :-)) i "Widnokrąg" również — napiszę o nim niedługo; ten polecam głównie dlatego, że to doskonała książka, choć sentymentalnie nie taka mocna jak "Kamień…" w moim, oczywiście, odczuciu :-).

  4. pesahson

    Myśliwski chodził mi po głowie od dłuższego czasu, ale dopiero Twoje wpisy przekonały mnie, żeby w końcu wziąć się za czytanie.
    Zaczęłam własnie od Kamienia. Im więcej dni mija od skończenia lektury, tym bardziej ta książka mi się podoba i tym bardziej jestem pod wrażeniem jej kunsztu. Zajęło mi jakieś 150 stron, żeby przyzwyczaić się do stylu i potem już poleciało.
    Myśliwski został kolejnym pisarzem, którym będę reklamować polską literaturę obcokrajowcom, bo to literatura najwyższych lotów.
    Podobaja mi się te długie monologi postaci. Nie wiem czemu, ale najbardziej poruszyły mnie 2 strony pytań Michała do rodziny gdy ich odwiedza. Wyzierała z tego jakaś rozpacz.
    I zgadzam się, że bywały momenty bardzo zabawne, jakieś ironiczne myśli Szymona komentujące innych, ale najbardziej bawił mnie epizod dotyczący damskich pończoch. Coś pięknego!
    Swoją drogą, przeczytałam też ostatnio Rzekę Złodziei Crummey'a, którego poznałam dzięki Twojemu blogowi i to też była bardzo udana lektura.

    1. Post
      Author
      admin

      Tak, zdecydowanie się zgadzam, że bardzo warto Myśliwskiego reklamować: zastanawiałam się w trakcie całej lektury, na ile on może być odbierany przez czytelnika zagranicznego jako hermetyczny, skupiony na kontekście lokalnym — ale tak sobie myślę, że jest w samym środku szalenie uniwersalny. A rozczytanie i rozwikłanie tego, pod co ustawiona jest fabuła (i na jakim jest tle) wcale nie zależy od tego, czyśmy są czytelnikami polskimi czy nie. Przy okazji tego lata i tego rozmyślania trafiłam na historię o holenderskim czytelniku, który zapisał w testamencie Myśliwskiemu swój majątek — i to też jest jakiś dowód na to, że to literatura przezgraniczna bardzo :-).

      Och tak, ta scena jest doskonała: jest też świetnie napisana, jakby na jednym oddechu — a mówią te pytania bardzo dużo o samym Michale, kim może być, co pamięta, na czym mu zależy (tam się świetnie przeplata taka jego osobista historia z tym, co prawdopodobnie robi — próba wspomnień i wywiadu "do pracy).

      Cieszę się w takim razie, to bardzo miła dla mnie wiadomość :-)! "Rzekę…" mam jeszcze przed sobą, ale niektórych autorów dawkuję, podczas gdy innych czytam na raz, oba doświadczenia lektury są ciekawe :-).

    2. pesahson

      Co ciekawe, Myśliwskiego po raz pierwszy polecił mi znajomy Austriak, który zachwycił się Kamieniem właśnie. Dzięki niemu zaczęłam czytać też Magdalenę Tulli. Także czasem oczytani obcokrajowcy potrafią pomóc odkryć rodzimą literaturę.
      Wydaje mi się, że w Kamieniu nie ma nic, co by nie mogło trafić do kogoś z innego kręgu kulturowego tak naprawdę. Moi dziadkowie co prawda żyli na wsi, ale ja dużo u nich nie bywałam, więc to dla mnie również jest to świat nieznany. Ale jeżeli ktoś np. czytał Niezależnych Laxnessa czy Błogosławieństwo ziemi Hamsuna, to czemu nie Myśliwskiego? Mocne osadzenie w konkretnym czasie i przestrzeni niczemu w literaturze nie szkodzi, moim zdaniem.

      A po przeczytaniu książki obejrzałam na YT kilka wywiadów z panem Myśliwskim i słyszałam tę historię ze spadkiem. Niesamowite, że takie rzeczy zdarzają się naprawdę. To plot twist jak z filmu, albo powieści.

    3. Post
      Author
      admin

      Dokładnie — mnie się też wydaje, że to są książki bardzo otwarte. I masz rację, to zawsze jest szalenie ciekawe, poznać literaturę swojego języka dzięki komuś, kto posługuje się językiem innym :-). "Kamień…" ma w sobie dużo uniwersalnych treści, wychodzi na to, ale chyba dotyka też tak wielu spraw bardzo ludzkich po prostu, że mnie ta jego siła nie dziwi :-).

    4. Snafu

      Twoja anegdotka z Austriakiem mnie natomiast natchnęła do zrobienia sobie cyklu z mało znanymi u nas, a w danych krajach cenionymi, pisarzami z krajów graniczących z Polską 🙂 Muszę teraz zrobić jakiś rozeznanie w temacie.

    5. Post
      Author
      admin

      O, to bardzo ciekawe, daj koniecznie znać, w jakim kierunku czytelniczym się wyprawisz! Jakiś czas temu już napisałam o literaturach językowych, z którymi chcę zawrzeć bliższą znajomość, dostałam sporo intrygujących polecanek i chociaż jeszcze nie zdążyłam wprowadzić zamiaru w życie — mam w planach i są to plany bardzo przyjemne :-).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.