Właściwie – z
niewieloma, naprawdę, wyjątkami – trudno by mi było zrobić
podobny zestaw w przypadku innego dramatopisarza. Ale jeśli chodzi o
Szekspira, którego zna się, nawet jeśli myśli się, że się nie
zna (taka kulturalna osmoza zachodzi tutaj czasem zupełnym
przypadkiem, bo Szekspira się przerabiało i przerabia, czerpiąc z
niego garściami inspiracje, wątki, sposoby rozwiązania fabuły i
tak dalej), sprawa była tylko kwestią czasu.
niewieloma, naprawdę, wyjątkami – trudno by mi było zrobić
podobny zestaw w przypadku innego dramatopisarza. Ale jeśli chodzi o
Szekspira, którego zna się, nawet jeśli myśli się, że się nie
zna (taka kulturalna osmoza zachodzi tutaj czasem zupełnym
przypadkiem, bo Szekspira się przerabiało i przerabia, czerpiąc z
niego garściami inspiracje, wątki, sposoby rozwiązania fabuły i
tak dalej), sprawa była tylko kwestią czasu.
I. Hamlet
(jeśli klikniecie w link w tytule, wyruszycie prosto do tekstu sztuki na Wolnych Lekturach; poza „Hamletem” w tłumaczeniu Józefa Paszkowskiego, wszystkie pozostałe przekłady są autorstwa Leona Ulricha)
Zaczniemy od pierwszego miejsca, bo ono jest w moim przypadku
zupełnie standardowe i możecie teraz prychnąć z lekceważeniem –
jest w nas coś takiego, co każe prychać, kiedy ktoś przyznaje, że
jego ulubionym, hm, czymkolwiek jest coś, co jako ulubione mogą
wskazać właściwie wszyscy – ale nic na to nie poradzę. Za
dobrze pamiętam, w jakim oszołomieniu zostawiła mnie lektura
„Hamleta” wiele lat temu. Wiecie, człowiek ma ambicję poczytać
klasykę w wieku lat nastu, więc siada i czyta, i nagle buch, oto
właśnie przeczytał „Hamleta”. A zaczyna się niewinnie: jakiś
duch na murach, ktoś komuś wlewa truciznę przez ucho (no bo, come
on!, przez ucho?), aż nagle
patrzymy, a tu ostatnia strona, Fortynbras wkracza do Elsynoru i poza
Horacym nie ma nikogo, kto by mu wyjaśnił, co się właściwie
stało, że wszyscy zginęli. Jest
w „Hamlecie” kilka motywów, które zawsze mnie intrygują, bo
odczytuję je wciąż na nowo przy kolejnej lekturze – albo
oglądaniu kolejnego wystawienia. Relacja Hamleta z Gertrudą (czy on
był maminsynkiem, zbuntowanym nastolatkiem, prawdziwie pogrążonym
w żałobie synem, może wyszły z niego różnego rodzaju problemy
natury raczej seksualnej?), wątek
Ofelii (dlaczego zrobiła to, co zrobiła – naprawdę chodziło o
uczucie do Hamleta? Śmierć ojca? Osamotnienie, zawiedzione
nadzieje, może wystawienie na pośmiewisko, wywrócenie życia do
góry nogami?), wreszcie zaś
to, co dzieje się pomiędzy Hamletem, Rosenkranzem i Guildensternem.
Ach, no i za grabarzy. Weseli grabarze u Szekspira to coś jakby ci
wszyscy sarkastyczni patolodzy w dzisiejszych seriach kryminalnych.
zupełnie standardowe i możecie teraz prychnąć z lekceważeniem –
jest w nas coś takiego, co każe prychać, kiedy ktoś przyznaje, że
jego ulubionym, hm, czymkolwiek jest coś, co jako ulubione mogą
wskazać właściwie wszyscy – ale nic na to nie poradzę. Za
dobrze pamiętam, w jakim oszołomieniu zostawiła mnie lektura
„Hamleta” wiele lat temu. Wiecie, człowiek ma ambicję poczytać
klasykę w wieku lat nastu, więc siada i czyta, i nagle buch, oto
właśnie przeczytał „Hamleta”. A zaczyna się niewinnie: jakiś
duch na murach, ktoś komuś wlewa truciznę przez ucho (no bo, come
on!, przez ucho?), aż nagle
patrzymy, a tu ostatnia strona, Fortynbras wkracza do Elsynoru i poza
Horacym nie ma nikogo, kto by mu wyjaśnił, co się właściwie
stało, że wszyscy zginęli. Jest
w „Hamlecie” kilka motywów, które zawsze mnie intrygują, bo
odczytuję je wciąż na nowo przy kolejnej lekturze – albo
oglądaniu kolejnego wystawienia. Relacja Hamleta z Gertrudą (czy on
był maminsynkiem, zbuntowanym nastolatkiem, prawdziwie pogrążonym
w żałobie synem, może wyszły z niego różnego rodzaju problemy
natury raczej seksualnej?), wątek
Ofelii (dlaczego zrobiła to, co zrobiła – naprawdę chodziło o
uczucie do Hamleta? Śmierć ojca? Osamotnienie, zawiedzione
nadzieje, może wystawienie na pośmiewisko, wywrócenie życia do
góry nogami?), wreszcie zaś
to, co dzieje się pomiędzy Hamletem, Rosenkranzem i Guildensternem.
Ach, no i za grabarzy. Weseli grabarze u Szekspira to coś jakby ci
wszyscy sarkastyczni patolodzy w dzisiejszych seriach kryminalnych.
II. Juliusz Cezar
Mam taki plan, żeby zapoznać się lepiej z rzymskimi sztukami
Szekspira, bo podoba mi się, jak wykorzystuje on te motywy
historyczne, żeby w gruncie rzeczy opowiadać o historiach sobie
współczesnych (a i takich, które się nie starzeją, bo mechanizmy
sprawowania władzy w gruncie rzeczy – mimo zmienności ustrojów –
pozostają w pewien sposób stałe). „Juliusz Cezar” to moje nie
takie dawne odkrycie: wiecie, Szekspir w bardzo dobrej formie, sporo
smaczków. Taka sztuka, która owszem, zajmuje się tym, co się nam
z Cezarem kojarzy: jego zamordowaniem, ale skupia się na tym, co
było potem – w jaki sposób pryskają marzenia skonfrontowane z
ponurą rzeczywistością, jak wygląda krajobraz po teoretycznym
zwycięstwie. W dodatku, można by było sobie pomyśleć, że Bard
prezentuje nam tylko jedną stronę medalu: a tu w trakcie czytania
łatwo jest się zorientować, że nie przedstawia on żaden ze stron
sporu jako „tej sympatycznej”. Co wcale nie jest takie oczywiste,
bo przecież każdy chce wiedzieć kto tu jest tym sprawiedliwym, a
kto się myli i kogo osądzi historia. A w „Juliuszu Cezarze” to
wcale nie jest takie proste.
Szekspira, bo podoba mi się, jak wykorzystuje on te motywy
historyczne, żeby w gruncie rzeczy opowiadać o historiach sobie
współczesnych (a i takich, które się nie starzeją, bo mechanizmy
sprawowania władzy w gruncie rzeczy – mimo zmienności ustrojów –
pozostają w pewien sposób stałe). „Juliusz Cezar” to moje nie
takie dawne odkrycie: wiecie, Szekspir w bardzo dobrej formie, sporo
smaczków. Taka sztuka, która owszem, zajmuje się tym, co się nam
z Cezarem kojarzy: jego zamordowaniem, ale skupia się na tym, co
było potem – w jaki sposób pryskają marzenia skonfrontowane z
ponurą rzeczywistością, jak wygląda krajobraz po teoretycznym
zwycięstwie. W dodatku, można by było sobie pomyśleć, że Bard
prezentuje nam tylko jedną stronę medalu: a tu w trakcie czytania
łatwo jest się zorientować, że nie przedstawia on żaden ze stron
sporu jako „tej sympatycznej”. Co wcale nie jest takie oczywiste,
bo przecież każdy chce wiedzieć kto tu jest tym sprawiedliwym, a
kto się myli i kogo osądzi historia. A w „Juliuszu Cezarze” to
wcale nie jest takie proste.
III. Wieczór
Trzech Króli
Trzech Króli
Przyznaję się Wam bez bicia, sztuka sama w sobie nie należy może
do takich, których fabułę jestem w stanie recytować za dnia i
wybudzona nocą. Ale mam do tej akurat sztuki sentyment z powodu
dwóch rzeczy: tłumaczenia i postaci błazna. Zacznę może od tego
drugiego: lubię Szekspira właśnie za to, że zręcznie żongluje
tego typu, no cóż, typami. Błazen jest tu oczywiście nie tylko
wesołkiem, potrafi być w ogóle kołem zamachowym akcji i wydaje
się, że widzi dużo więcej niż pozostałe postaci – wiecie, to
z tej szkoły później mamy, na ten przykład, Stańczyka albo i
nawet Touchstone’a z trylogii o Abhorsenie Gartha Nixa (nie ma to jak
odległe skojarzenia). Co zaś się tyczy tłumaczenia: mówi się,
że każde pokolenie powinno mieć „swojego” Szekspira. Przyznam,
że nigdy nie zajmowałam jakiejś zdecydowanej pozycji w sporze,
czyje tłumaczenie jest najlepsze (no dobrze, zasadniczo nie
przepadam za przekładami Macieja Słomczyńskiego), ale w przypadku
„Wieczoru Trzech Króli” mam swojego faworyta: to tłumaczenie
Stanisława Dygata. Bo wiecie, z przekładami Szekspira (jak zresztą
i innych sztuk) jest tak, że niekiedy reżyser, chcąc wystawić je
na scenie, zlecał takie osobne tłumaczenie – nie zawsze były one
wydawane, ale mamy więcej takich pojedynczych przekładów, niż się
wydaje. To może jeszcze na sam koniec, combo: tłumaczenie piosenki
Błazna –
do takich, których fabułę jestem w stanie recytować za dnia i
wybudzona nocą. Ale mam do tej akurat sztuki sentyment z powodu
dwóch rzeczy: tłumaczenia i postaci błazna. Zacznę może od tego
drugiego: lubię Szekspira właśnie za to, że zręcznie żongluje
tego typu, no cóż, typami. Błazen jest tu oczywiście nie tylko
wesołkiem, potrafi być w ogóle kołem zamachowym akcji i wydaje
się, że widzi dużo więcej niż pozostałe postaci – wiecie, to
z tej szkoły później mamy, na ten przykład, Stańczyka albo i
nawet Touchstone’a z trylogii o Abhorsenie Gartha Nixa (nie ma to jak
odległe skojarzenia). Co zaś się tyczy tłumaczenia: mówi się,
że każde pokolenie powinno mieć „swojego” Szekspira. Przyznam,
że nigdy nie zajmowałam jakiejś zdecydowanej pozycji w sporze,
czyje tłumaczenie jest najlepsze (no dobrze, zasadniczo nie
przepadam za przekładami Macieja Słomczyńskiego), ale w przypadku
„Wieczoru Trzech Króli” mam swojego faworyta: to tłumaczenie
Stanisława Dygata. Bo wiecie, z przekładami Szekspira (jak zresztą
i innych sztuk) jest tak, że niekiedy reżyser, chcąc wystawić je
na scenie, zlecał takie osobne tłumaczenie – nie zawsze były one
wydawane, ale mamy więcej takich pojedynczych przekładów, niż się
wydaje. To może jeszcze na sam koniec, combo: tłumaczenie piosenki
Błazna –
Kiedym był chłopcem beztroskim i miłym,
Choć deszcz i wiatry, choć wiatr i deszcz,
Błazeńskie sprawy zabawą mi były,
Bo deszcz deszczem deszczy – tak wkoło dzień w dzień.
IV. Makbet
(a tu kiedyś pisałam o fragmencie tłumaczenia Ulricha: klik)
Znowu możecie wzruszyć ramionami, ale „Makbet” to jest
niesamowita sztuka. Mamy tu i magię, której lepiej unikać (a może
to żadna magia, tylko myślenie życzeniowe, złe myśli, których
już nie chce się nam trzymać na postronku, więc hulają po
świecie, zerwane?), i Szkocję (Szekspir często wybiera na tło
akcji jakąś zamorską krainę, która niewiele ma wspólnego z
rzeczywistością – że tak wspomnę nadmorskie Czechy z „Opowieści
zimowej” – ale tutaj ta Szkocja pasuje do mrocznego, dusznego
klimatu sztuki), i konflikt sumienia nałożony na konflikt w
małżeństwie, w państwie, w relacjach przyjacielskich. W dodatku,
ponownie, to taka sztuka, którą łatwo czytać na bardzo różne
sposoby. Ilość wątków sprawia, że o niektórych zapominamy i
przypominamy sobie dopiero podczas kolejnej lektury (bądź oglądania
wystawienia) i myślimy „ale to tam jest, naprawdę? Jak ja to
przeoczyła/em?”. W dodatku zaś jest całe mnóstwo monologów,
których nic, tylko nauczyć się na pamięć i recytować w chwilach
wściekłości.
niesamowita sztuka. Mamy tu i magię, której lepiej unikać (a może
to żadna magia, tylko myślenie życzeniowe, złe myśli, których
już nie chce się nam trzymać na postronku, więc hulają po
świecie, zerwane?), i Szkocję (Szekspir często wybiera na tło
akcji jakąś zamorską krainę, która niewiele ma wspólnego z
rzeczywistością – że tak wspomnę nadmorskie Czechy z „Opowieści
zimowej” – ale tutaj ta Szkocja pasuje do mrocznego, dusznego
klimatu sztuki), i konflikt sumienia nałożony na konflikt w
małżeństwie, w państwie, w relacjach przyjacielskich. W dodatku,
ponownie, to taka sztuka, którą łatwo czytać na bardzo różne
sposoby. Ilość wątków sprawia, że o niektórych zapominamy i
przypominamy sobie dopiero podczas kolejnej lektury (bądź oglądania
wystawienia) i myślimy „ale to tam jest, naprawdę? Jak ja to
przeoczyła/em?”. W dodatku zaś jest całe mnóstwo monologów,
których nic, tylko nauczyć się na pamięć i recytować w chwilach
wściekłości.
Szekspira za tę sztukę krytykowano, bo miała ponoć schlebiać
masowym gustom (zresztą stąd i, jak się mówi, tytuł), ale dał
nam w niej postać Jakuba i jego monolog o teatrze, więc jak na
schlebianie czemukolwiek – bardzo udanie. Że – skoro już wyżej
przywołałam Nixa – mamy tutaj błazna o imieniu Touchstone.
masowym gustom (zresztą stąd i, jak się mówi, tytuł), ale dał
nam w niej postać Jakuba i jego monolog o teatrze, więc jak na
schlebianie czemukolwiek – bardzo udanie. Że – skoro już wyżej
przywołałam Nixa – mamy tutaj błazna o imieniu Touchstone.
Bonus:
ulubiony sonet – Sonet 66 (posłuchajcie tego wykonania, niestety
znalazłam wyłącznie koncertowe, ale mimo wszystko)
ulubiony sonet – Sonet 66 (posłuchajcie tego wykonania, niestety
znalazłam wyłącznie koncertowe, ale mimo wszystko)
Wiem, wiem, że to już drugi wpis pod rząd z muzyką
zamiast ilustracji; widać deszczowe lato mnie tak
nastraja.
***
A żeby nie było,
że wpis jest tak bardzo Pyzocentryczny postanowiłam zapytać mojego
Domownika, jakie są „jego” Szekspiry i dlaczego, i co ciekawe
tylko jedna sztuka zmieściła się i w mojej, i w jego piątce. A
poza tym uzasadnienia podał takie, że nie mogłam się oprzeć,
żeby nie zapisać:
że wpis jest tak bardzo Pyzocentryczny postanowiłam zapytać mojego
Domownika, jakie są „jego” Szekspiry i dlaczego, i co ciekawe
tylko jedna sztuka zmieściła się i w mojej, i w jego piątce. A
poza tym uzasadnienia podał takie, że nie mogłam się oprzeć,
żeby nie zapisać:
I. Burza
za wszystko właściwie: za czary, za historię niechcianych wakacji
na tropikalnej wyspie, za postać Ariela i za tę figurę mędrca,
który nie może sobie zupełnie poradzić z rzeczywistością i w
końcu zrzeka się swojej magii
na tropikalnej wyspie, za postać Ariela i za tę figurę mędrca,
który nie może sobie zupełnie poradzić z rzeczywistością i w
końcu zrzeka się swojej magii
II. Juliusz Cezar
za cudowną teatralność mechanizmów władzy, za to, że nie ma tam
„bardziej lubianej” strony, a szanse bohaterów są wyrównanie i
zdecydowanie za scenę rozmowy Brutusa z Kasjuszem o śmierci Porcii
„bardziej lubianej” strony, a szanse bohaterów są wyrównanie i
zdecydowanie za scenę rozmowy Brutusa z Kasjuszem o śmierci Porcii
III. Sen nocy
letniej
letniej
za Puka, za uroczych rzemieślników i opisanie tego, jak zmienia
człowieka letnia noc, spędzona w środku lasu
człowieka letnia noc, spędzona w środku lasu
IV. Król Lear
za to, że jest
dramatycznie przejmującą opowieścią o wierności do końca, o
smutku starości, za intensywność doświadczenia
dramatycznie przejmującą opowieścią o wierności do końca, o
smutku starości, za intensywność doświadczenia
V. Hamlet
za oldschoolowego ojca-kreta, który doprowadza Hamleta do obłędu,
za pustą gadaninę Poloniusza i za próbę przekonania wszystkich,
że teatr naprawdę może służyć do wielkich rzeczy
za pustą gadaninę Poloniusza i za próbę przekonania wszystkich,
że teatr naprawdę może służyć do wielkich rzeczy
A Wasze ulubione sztuki Szekspira się tu znalazły? Macie szczególne
powody, dla których są Wam bliskie i do nich wracacie? A może
którychś szczególnie nie znosicie?
powody, dla których są Wam bliskie i do nich wracacie? A może
którychś szczególnie nie znosicie?
Comments
Moje ulubione to Sen nocy letniej i Poskromienie złośnicy…pierwsze, które zobaczyłam i dzięki temu niezapomniane 🙂
Author
O, wiesz, że coś w tym jest, w mojej piątce właściwie jest tylko jedna sztuka, którą poznałam niedawno, resztę znam od dawna i wracam co jakiś czas — z pamięcią o tej pierwszej lekturze/wystawieniu, bo to faktycznie jakoś w człowieku zostaje :).
Och, Pyzo, coś Ty narobiła: uświadomiłaś mi właśnie, że znam z Szekspira tylko "Makbeta" i "Romea i Julię" (usilnie kołacze mi się po głowie, że jeszcze coś tam na pewno było, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć co…!), i trochę mi z tą świadomością głupio. A swoją drogą, ciekawy zbieg okoliczności, bo akurat jakieś pół godziny temu zakupiłam na Kindla zbiór Szekspirowskich dramatów, żeby wreszcie nadrobić te braki…
Ale póki co namówiłaś mnie na Myśliwskiego, "Ostatnie rozdanie" już od paru dni patrzy na mnie z półki, więc Szekspir będzie musiał odleżeć swoje w kolejce :).
Author
Doskonały zbieg okoliczności w takim razie, zbiór dramatów Szekspira brzmi pysznie :). W razie czego polecam też aplikację Shakespear Pro, daje dostęp do całości dzieł Barda w oryginale, ja korzystam w tym roku z niej dość obficie, bo to dobra rzecz i można niepostrzeżenie podczytywać Szekspira :). A poza tym — wcale nie głupio, to fajnie, bo ile odkrywania! 🙂
Ooo, super, bardzo się cieszę: mam nadzieję, że Ci się spodoba (i z chęcią przeczytam o Twoich wrażeniach!). Dobrej lektury! 🙂
Dawnom tu nie był, lecz wymów tylko Stratfordczyka miano, a wnet się pojawiam… ;-D
No dobra. Wystarczy błazenady. Lubisz "Hamleta", znając Cię (choć dosyć mało) zdaję sobie sprawę, że to nie snobizm. A widziałaś ekranizację Zefirellego? Szczerze polecam. Od jej czasu Ian Holm jest dla mnie głównie Poloniuszem, nawet w "Obcym. Ósmym pasażerze Nostromo". A gra Mela Gibsona… No cóż. Dla mnie najlepsza ekranizacja. A "Rosenkranz i Guildenstern nie żyją"?… Szczerze polecam.
Co zaś się tyczy nadmorskiej Bohemii (bo to jednak tak Czechy przez wtórną interpretację, chyba), to warto przypomnieć Polskę u Jarry'ego ("Ubu Król") i Bułgarię u Voltaire'a ("Kandyd"). Innymi słowy: zachodni pisarze dysponowali mapami, na któych na wschód od Łaby znajdował się napis "tu mieszkają smoki". 😉
A jeśli swoją hierarchię mogę na (nomen omen) marginesie zaznaczyć, to byłaby ona taka:
1. Hamlet
2. Makbet
3. Burza
4. Kupiec wenecki
5. Henryk V (no cóż… nie wiem jak się to stało, ale lepiej mi smakuje niż te Leary, Koriolany, Cezary i stracone zachody kumoszek z Windsoru)
5a. Poskromienie złośnicy.
To ja już skończyłem…
Author
Muszę częściej wymawiać w takim razie 😉 (choć i pobrzmiało w tej odezwie trochę z takiego wampirycznego Marlowa :D).
Nie, wiesz, że nadal nie widziałam? Głównie dlatego, że nie mam żadnego nagrania, a w telewizji się jakoś nie złożyło — ale mam w planach, to na pewno (a jak rekomendujesz, że najlepsza ekranizacja, to na pewno sprawdzę!).
Mnie się jednak wydaje, że to nie jest taka zupełnie wtórna interpretacja: Bohemia to Czechy (jako region, bo tu chodzi o "królestwo czeskie" w rozumieniu korony świętego Wacława, tak przynajmniej to sobie interpretuję). Sam motyw szalenie mi się podoba, bo przecież "narody bez morza się degenerują", więc to ciekawe, że te Czechy przynajmniej tam są nad morzem (i pełne są niedźwiedzi) ;).
A "Henryka V" znam tylko z ekranizacji Branagha (pamiętam, że widziałam ją — może w liceum? może wcześniej? — i że zrobiła na mnie spore wrażenie, ale poza tym poczuciem, niewiele więcej z niej pamiętam; zdecydowanie muszę ponadrabiać!).
Ja się tu nie zamierzam kreować na jakiegoś szekspirowskiego eksperta… Zefirelli po prostu postawił na dobrych autorów i oddał duszność atmosfery. A taki, np. Branagh zrobił z "Hamleta" operetkę, w której Rosenkranz-i-Guidenstern przyjeżdżają koleją. No. Operetka.
Co do Zimowej Bohemii na morzem leżącej, to sobie muszę odświeżyć tekst… Aż mi się przypomniał dowcip z lat 60. ubiegłego wieku (pewnie znasz): Breżniew dzwoni do Dubczeka. "Towarzyszu, co wy tam ogłaszacie! Jakie znowu Dni Morza! Czechosłowacja nie ma żadnego morza! To prowokacja!", na co Dubczek odpowiada: "Towarzyszu, spokojnie. Gdy wy ogłaszacie Tydzień Kultury Radzieckiej, to my nie protestujemy…" Zatem różnie z tym brakiem morza wypada w kontekście degeneracji 😉
Pozdrawiam!
Bardzo ciekawe pytanie. U mnie wygląda to mniej więcej tak:
Burza – zdecydowany numer 1 i bez wątpienia ma tu ogromne znaczenie inscenizacja Warlikowskiego. Wiadomo. 😉
Sen nocy letniej – jedna z nielicznych sztuk, które czytam co jakiś czas. Wcale nie taka beztroska jakby się mogło wydawać, ale też trup w niej nie ściele się gęsto.
Makbet – musiałam się chwilę zastanowić nad numerem 3, ale jednak postać Lady Makbet przeważyła.
Hamlet – klasyka, ale zasłużenie.
Numeru piątego brak, bo nie mogłam się zdecydować. Nie wszystkie sztuki Szekspira znam wystarczająco dobrze, a te które znam … hm… nie zasługują na top 5. Jako bonus więc wskazuję "Romeo i Julię" w reżyseri Baza Luhrmanna. Tak, młody Di Caprio, skrzydełka Claire Danes, akwarium w łazience, męskie koszule, krzyże w kościele i "Kissing you". Zapierający dech w piersiach kicz.
Author
Wiadomo ;). Och tak, zgadzam się, że w "Śnie…" jest wiele takich kwestii, które tylko na pozór są lekkie, łatwe i przyjemne. No i on jakoś tak się świetnie przeniósł do kultury w ogóle, że można teraz tropić nawiązania w różnych kierunkach. Co zaś się tyczy "Romea…" Luhrmanna, to przyznaję, widziałam go wiele lat temu jako bardzo młoda Pyza i wtedy tego kiczu nie umiałam odebrać na poziomie innym niż, no cóż, kiczu ;). Muszę sobie uciąć kiedyś powtórkę ;).
Dla mnie odpowiedź jest prosta: Król Lear. Pierwszy raz przeczytałam go kilka lat temu, przed pójściem na retransmisję sztyki z National Theatre. Interpretacja była dla mnie prosta, bo mój dziadek przez kilka lat przed śmiercią chorował na demencję, która w końcu przeszła w Alzheimera i powody zachowania Leara były dla mnie zupełnie jasne. Potem z wywiadów w przerwie sztuki dowiedziałam się, że to wcale nie jest oczywista interpretacja, ale Szekspir opisał konkretny rodzaj demencji, który lekarze opisali całkiem niedawno. Niesamowite, jak doskonałym był obserwatorem.
Author
A wiesz, że mnie właśnie ta interpretacja przyszła na myśl właśnie przy okazji tego wystawienia? Samego nie widziałam, jedynie "zajawki" przy okazji innych, ale uderzyło mnie, że to bardzo ciekawy pomysł na tę sztukę — i nawet taki wynikający z niej w sposób naturalny — a wcześniej w ogóle na niego nie wpadłam.
Aaawgh, Hamlet, Hamlet, Hamlet!
Straszliwie lubię też "Wieczór…", polecam Ci ekranizację z 1996 roku – między innymi dlatego, że Błazen nie jest pierwszą śmieszką, ale uśmiech bardzo rzadko pojawia się na jego twarzy…