O
dzbanie Darków krąży sto legend. Oto prawdziwa historia.
dzbanie Darków krąży sto legend. Oto prawdziwa historia.
„Dzban
ciotky Becky”, wydanie Naszej Księgarni z 1999 roku, s. 5
ciotky Becky”, wydanie Naszej Księgarni z 1999 roku, s. 5
Przyznam
się Wam, że miałam o tej książce nieco inne wyobrażenie:
bardziej myślałam o niej jako powieści dla dziewcząt, podczas gdy
to całkiem poważna powieść obyczajowa, w której to, co
najciekawsze – jak zwykle bywa – kryje się w tle.
się Wam, że miałam o tej książce nieco inne wyobrażenie:
bardziej myślałam o niej jako powieści dla dziewcząt, podczas gdy
to całkiem poważna powieść obyczajowa, w której to, co
najciekawsze – jak zwykle bywa – kryje się w tle.
O
co chodzi? Dwie rodziny,
powiązane niezliczonymi więzami pokrewieństwa, Darkowie i
Penhallowowie, gromadzą się na „bankiecie” starszej wiekiem
ciotki, która ma w swoim posiadaniu pewien dzban. Dzban ten jest
uważany za niezwykle cenny i każdy chce go mieć – nawet jeśli
ciotki, słynącej z ciętego języka, nie cierpi. Wszystkie
wydarzenia osnute są na kanwie tego właśnie wydarzenia: bo okazuje
się, że nie da się tak łatwo dowiedzieć, kto otrzyma pożądany
przez wszystkich dzban.
co chodzi? Dwie rodziny,
powiązane niezliczonymi więzami pokrewieństwa, Darkowie i
Penhallowowie, gromadzą się na „bankiecie” starszej wiekiem
ciotki, która ma w swoim posiadaniu pewien dzban. Dzban ten jest
uważany za niezwykle cenny i każdy chce go mieć – nawet jeśli
ciotki, słynącej z ciętego języka, nie cierpi. Wszystkie
wydarzenia osnute są na kanwie tego właśnie wydarzenia: bo okazuje
się, że nie da się tak łatwo dowiedzieć, kto otrzyma pożądany
przez wszystkich dzban.
Zacznę
możne od tytułu. Nie jestem wielką fanką przeinaczania
oryginalnych tytułów, ale muszę powiedzieć, że w tym przypadku
jakoś mi pasuje bardziej „Dzban…” niż „W pajęczynie życia”
(„A Tangled Web”). Dlaczego? Owszem, całość rozsnuta jest na
pajęczynach wzajemnych powiązań, przecinających się losów,
znamiennych przypadków i dawnych wydarzeń, rezonujących we
współczesności, ale tym,
co łączy wszystko w całość i nadaje jej znaczenie, jest właśnie
dzban. Czy ciotka Becky – na którą patrzymy przede wszystkim
oczyma tych, którzy jej nie cierpią – naprawdę była tylko
złośliwą staruszką? Czy może jednak miała nosa i przewidywała
taki a nie inny obrót wydarzeń? A może jednak miała szczęście?
Albo wszystko wyszło dokładnie odwrotnie? Trudno stwierdzić, i to
jest w tej powieści zdecydowanie najlepsze.
możne od tytułu. Nie jestem wielką fanką przeinaczania
oryginalnych tytułów, ale muszę powiedzieć, że w tym przypadku
jakoś mi pasuje bardziej „Dzban…” niż „W pajęczynie życia”
(„A Tangled Web”). Dlaczego? Owszem, całość rozsnuta jest na
pajęczynach wzajemnych powiązań, przecinających się losów,
znamiennych przypadków i dawnych wydarzeń, rezonujących we
współczesności, ale tym,
co łączy wszystko w całość i nadaje jej znaczenie, jest właśnie
dzban. Czy ciotka Becky – na którą patrzymy przede wszystkim
oczyma tych, którzy jej nie cierpią – naprawdę była tylko
złośliwą staruszką? Czy może jednak miała nosa i przewidywała
taki a nie inny obrót wydarzeń? A może jednak miała szczęście?
Albo wszystko wyszło dokładnie odwrotnie? Trudno stwierdzić, i to
jest w tej powieści zdecydowanie najlepsze.
Oprócz
może tła. Bo tło – powieść dzieje się na przełomie lat 20. i
30. – tutaj to rzecz ważna. Jeśli chodzi o bohaterów i
poszczególne wątki, to zaskoczeń nie ma, wszystko rozegrane jest
zgodnie ze sztuką. Mamy więc dryblasa o przydomku „mały”,
energicznych wdowców, pragnące dziecka kobiety, chcące wielkiej
miłości nastolatki i niekochane sieroty. Montgomery operuje na dość
wyrazistych cechach, żeby bohaterowie w swoim mrowiu nam się nie
zaczęli mylić, i portrety poszczególnych osób często oparte są
na dwóch-trzech cechach charakterystycznych, i to właściwie tyle.
Spośród tych, którzy wybijają się na tym tle są Małgorzata
(bardzo dobry portret kobiety, która nie wyszła za mąż, więc
społeczeństwo patrzy na nią z pogardą – choć nie ma ku temu
powodów) i… W sumie,
muszę powiedzieć, że chyba głównie Małgorzata. Lubię
też postać Donny, głównie dlatego, że pokazuje, jak pod wpływem
impulsu można podejmować decyzje i jak one rzutują na nasze –
zdawałoby się ugruntowane i zdroworozsądkowe – podejście do
świata i patrzenie nań.
może tła. Bo tło – powieść dzieje się na przełomie lat 20. i
30. – tutaj to rzecz ważna. Jeśli chodzi o bohaterów i
poszczególne wątki, to zaskoczeń nie ma, wszystko rozegrane jest
zgodnie ze sztuką. Mamy więc dryblasa o przydomku „mały”,
energicznych wdowców, pragnące dziecka kobiety, chcące wielkiej
miłości nastolatki i niekochane sieroty. Montgomery operuje na dość
wyrazistych cechach, żeby bohaterowie w swoim mrowiu nam się nie
zaczęli mylić, i portrety poszczególnych osób często oparte są
na dwóch-trzech cechach charakterystycznych, i to właściwie tyle.
Spośród tych, którzy wybijają się na tym tle są Małgorzata
(bardzo dobry portret kobiety, która nie wyszła za mąż, więc
społeczeństwo patrzy na nią z pogardą – choć nie ma ku temu
powodów) i… W sumie,
muszę powiedzieć, że chyba głównie Małgorzata. Lubię
też postać Donny, głównie dlatego, że pokazuje, jak pod wpływem
impulsu można podejmować decyzje i jak one rzutują na nasze –
zdawałoby się ugruntowane i zdroworozsądkowe – podejście do
świata i patrzenie nań.
Przerywnik w formie widoku z Wyspy Księcia Edwarda. Fot. Chensiyuan.
Owszem,
mamy swego rodzaju portret nowej epoki. Reprezentowany głównie
przez Nan, próżne i złośliwe dziewczę z miasta, które ubiera
się zgodnie z najnowszą modą i pali papierosy. Muszę przyznać,
że choć Montgomery wbija szpilkę tu i ówdzie „słodkiej
wiejskiej społeczności”, to jednak to dość bezpośrednia
wyrażona dezaprobata dla takiej „nowoczesności” mnie jednak
zaskoczyła. Bo czemu komasować w jednej osobie wszystko, co złe?
Bo serio, w „Dzbanie…” raczej nie ma innych postaci, które tak
jednoznacznie powodują u czytelnika otwieranie się noża w
kieszeni.
mamy swego rodzaju portret nowej epoki. Reprezentowany głównie
przez Nan, próżne i złośliwe dziewczę z miasta, które ubiera
się zgodnie z najnowszą modą i pali papierosy. Muszę przyznać,
że choć Montgomery wbija szpilkę tu i ówdzie „słodkiej
wiejskiej społeczności”, to jednak to dość bezpośrednia
wyrażona dezaprobata dla takiej „nowoczesności” mnie jednak
zaskoczyła. Bo czemu komasować w jednej osobie wszystko, co złe?
Bo serio, w „Dzbanie…” raczej nie ma innych postaci, które tak
jednoznacznie powodują u czytelnika otwieranie się noża w
kieszeni.
Ale
wróćmy do tła. Muszę przyznać, że przywykłam jakoś myśleć o
LMM jako pisarce, która zatrzymuje nas na progu nowoczesności, na
tym symbolicznym końcu świata XIX wieku, jakim było zakończenie I
wojny światowej. Bohaterowie „Dzbana…” to jednak ludzie,
którzy żyją później, jako się rzekło. Mamy
tutaj więc osoby, które muszą radzić sobie ze skutkami wojny:
wdowy ledwo znające swoich mężów, bo ci zginęli wkrótce po
ślubie, weteranów, którym wojna zrujnowała życie, ich rodziny.
Mamy też wszechobecne – jak na miejsce i czas – auta i
motocykle, którym nikt się już nie dziwi, ale też nie są jeszcze
takie zupełnie „swojskie”. No
i wreszcie modę: którą można się zachwycać albo na którą
można narzekać, ale która równocześnie pokazuje, jak się ten
świat zmienił.
wróćmy do tła. Muszę przyznać, że przywykłam jakoś myśleć o
LMM jako pisarce, która zatrzymuje nas na progu nowoczesności, na
tym symbolicznym końcu świata XIX wieku, jakim było zakończenie I
wojny światowej. Bohaterowie „Dzbana…” to jednak ludzie,
którzy żyją później, jako się rzekło. Mamy
tutaj więc osoby, które muszą radzić sobie ze skutkami wojny:
wdowy ledwo znające swoich mężów, bo ci zginęli wkrótce po
ślubie, weteranów, którym wojna zrujnowała życie, ich rodziny.
Mamy też wszechobecne – jak na miejsce i czas – auta i
motocykle, którym nikt się już nie dziwi, ale też nie są jeszcze
takie zupełnie „swojskie”. No
i wreszcie modę: którą można się zachwycać albo na którą
można narzekać, ale która równocześnie pokazuje, jak się ten
świat zmienił.
Muszę
przyznać, że „Dzban…” jest napisany sprawnie i czyta się go
przyjemnie, ale aż by się chciało, żeby był nieco bardziej
rozbudowany, żeby nabrał takiego narratorskiego oddechu. No,
przynajmniej mi by się chciało.
przyznać, że „Dzban…” jest napisany sprawnie i czyta się go
przyjemnie, ale aż by się chciało, żeby był nieco bardziej
rozbudowany, żeby nabrał takiego narratorskiego oddechu. No,
przynajmniej mi by się chciało.
A wiecie, że od
pierwszego pikniku minął rok? I kiedy to zleciało? Obiecuję jakiś
wpis podsumowujący niedługo, bo – jak wiecie – lubię takie
rzeczy podsumowywać.
pierwszego pikniku minął rok? I kiedy to zleciało? Obiecuję jakiś
wpis podsumowujący niedługo, bo – jak wiecie – lubię takie
rzeczy podsumowywać.