Tak, tak, dzisiaj jest ten dzień, kiedy możecie po przeczytaniu wpisu zawinąć się w płaszcz i fuknąć z oburzeniem, że kalam i bezczeszczę. Nic jednak nie poradzę na to (i mam nadzieję, że jednak się nie zawiniecie), że od czasu do czasu czytając jakiegoś bardzo poważnego klasyka znajduję w środku jakiś cytat, który ubarwia mi wieczór. Chciałabym się z Wami podzielić takimi odkryciami z ostatniego czasu. Traf chciał, że będą to dramaty. I niczego tak naprawdę bezcześcić nie zamierzam.
Oczywiście to nie jest tak, że do danej książki zasiada się z zamiarem znalezienia w niej zabawnego fragmentu, który sprawi, że spędzimy dość zabawny wieczór, zastanawiając się, skąd się to tam wzięło. Powody bywają różne: świadome rozbijanie tragizmu komizmem, granie ze stylistyką, nawiązywanie do antyku, dziwne tłumaczenie, poszukiwanie niewyświechtanego rymu i tym podobne. Owocuje to jednak od czasu do czasu takim dość podejrzanym fragmentem, który jednak — nadal — wcale nie musi rzucić nam się w oczy. Kiedy się tak staje? Moja teoria jest taka, że po pierwsze, kiedy jesteśmy zmęczeni (swobodniej się wtedy podchodzi do tekstu), a po drugie: przy ponownej lekturze. Wybrałam jako przykład dzieła klasyczne, bo do nich najczęściej podchodzimy bardzo czołobitnie i można uznać, że nawet nie wypada się nam roześmiać — a przecież to nic złego, w dodatku zaś może sprawić, że lepiej zapamiętamy lekturę.
No, ale może przejdźmy do przykładów, bo na nie na pewno w to środowe popołudnie czekacie. Niech więc ubarwią i Waszą rzeczywistość.
Johann Wolfgang von Goethe, „Götz von Berlichingen”
Sam dramat bardzo Wam polecam, bo jest niesamowicie ciekawy. Czego tam nie ma: i wojny chłopskie, i zła królowa, i dzielny rycerz, który jest zbyt dzielny, więc wiemy, że coś niedobrego może z tego wyniknąć. I ta scena, od której w ogóle zaczęło się moje myślenie o tym wpisie. Otóż mniej więcej w trzech czwartych akcji dostajemy krótką scenę przy ognisku. Wokół siedzi rodzina, omawiają sprawy istotne dla fabuły może mniej, raczej w takim Szekspirowskim duchu „potrzebujemy prostaczków dla rozluźnienia atmosfery”, aż tu nagle jedno z dzieci wbiega na scenę z następującym lamentem:
Chomik mnie ugryzł!
To zderzenie późnośredniowiecznych/wczesnorenesansowych księstw niemieckich z tym chomikiem (wiem, że występującym na polach po prostu, ale kojarzącym mnie się z domowym pupilem przede wszystkim) wybiło mnie z rytmu czytania na tyle, że na dobre zapadło mi w pamięć.
A jak o Szekspirze mowa…
William Szekspir, „Makbet”
W trzecim bodaj akcie, kiedy Makbet już jest właściwie przekonany, że Banka trzeba usunąć ze sceny zdarzeń, naradza się z Lady Makbet, co im czynić przystoi. Jest mu już ciężko na duszy i sam nie bardzo wie, co to i jak będzie. Zwierza się więc małżonce tymi słowami:
O, full of scorpions is my mind dear wife!
Thou know’st that Banquo and his Fleance lives.
I, jak widzicie, fragment ten wesoły w ogóle nie jest. Przeciwnie, mroczność i szaleństwo się potęgują, z raz obranej zbrodniczej drogi trudno zejść — i tak dalej, i tak dalej. Ale przypominając sobie ostatnio fragmenty „Makbeta” w tłumaczeniu Leona Ulricha i natrafiwszy na ten fragment zdumiałam się bardzo. Bo gdzie podziały się skorpiony?
Dusza ma pełna niedźwiadków, o żono!
Wszak wiesz, że Banquo i jego Fleance żyją.
Sami rozumiecie: „mieć duszę pełną niedźwiadków” weszło teraz do mojego stałego repertuaru, kiedy coś mnie martwi. Przy czym na usprawiedliwienie tłumacza dodam, że „niedźwiadki” to dawna nazwa skorpionów w polszczyźnie (gwiazdozbiór Skorpiona też niegdyś nazywał się Niedźwiadkiem), tylko że to znaczenie chyba zatarło się już niemal zupełnie na rzecz baraszkujących młodych miśków. W duszy Makbeta. Przekładanie to jednak niebezpieczna praca.
I jeszcze coś z rodzimej twórczości:
Juliusz Słowacki „Książę Niezłomny”
To jest właściwie rodzaj trawestacji poetyckiej, takiego zapożyczenia i przerobienia fabuły, z dramatu Calderona de la Barcy (Barci?). W tym sensie, że Słowacki nie sporządził tłumaczenia, ale coś w rodzaju własnej wersji, tyle że po polsku. Pomyślicie, że jestem strasznie płytką i czepialską Pyzą, ale jak tylko na scenie pojawiła się postać zapisywana jako „Don Żuan Kutinio” wiedziałam, że miejscami zachowanie powagi przy czytaniu będzie trudne. Mój ulubiony fragment, pozwólcie:
Chwała Bogu, że przecie stoję o swej sile,
Na brzegu, kędy maje widzę i apryle,
A już nie te przeklęte bałwany i szkuty,
Kakatosy, maestry, gdzie człowiek ma buty,
Ale chodzić nie może; gdzie od kul ucieka.
Tu wpada w morze, kędy pan ludożer czeka.
I jak to mówią u ludzi, spadł z rynny pod wodę…
Ach, czego tu nie ma! Są i kakatosy (kokosy? kaktusy? jedno i drugie? ale na pokładzie?), i przede wszystkim bardzo grzeczny pan ludożer, który nieszczęśnika zje, co prawda, ale w sposób uprzejmy (jak sądzę, chodzi o rekina o wyrafinowanych manierach). A przy tym nie przestaje mnie zadziwiać, jak cudownie Słowacki potrafił zaprzęgnąć rymy, żeby układały się w sensy (ten pokład, który się chwieje, więc nie da się po nim chodzić — a tylko opisany przez brak możliwości użytkowania obuwia). No, zachwyca mnie ten Słowacki, zachwyca. A przy okazji i miejscami wywołuje uśmiech.
Czy macie takie swoje fragmenty z klasyków, które chcąc nie chcąc przywołują na Wasze twarze chyba nie do końca zawsze zamierzony przez autora uśmiech?
Comments
Pan ludożer <3
Słowacki najlepszy :). Ale niedźwiadki mnie zawsze rozczulają, i jakiś ten Makbet sympatyczniejszy z głową ich pełną, a nie jakiś pajęczaków.
Author
Tak, taki puszystszy, powiedziałabym, ale to może być mylące ;).
"Dusza pełna niedźwiadków" <3
I nieodmiennie uśmiech na mej twarzy wywołuje "Pieść o Rolandzie" i słynne "Roland czuje, że śmierć jest już blisko. Uszami mózg mu się wylewa" 😉
Pieśń. Pieśń o Rolandzie. Oczywiście 😉
Mój ulubiony fragment ^^.
Author
Podpisuję się, Roland dostarcza przy każdej lekturze nowych wrażeń :D.
Wychodzi na to, że polski Makbet miał dużo łatwiej, niż ten oryginalny. Skorpiony czają się w umyśle jednego, drugiemu przypadają w udziale sympatyczne niedźwiadki. Kiedy przeczytałam ten cytat w głowie miałam tylko jednego misia – tego o bardzo małym rozumku:)
Author
Kubuś Puchatek dał asumpt do całych rozważań, jak by tu obsadzić "Makbeta" postaciami z Milne'a, czego efekt jest na Facebooku w postaci Lady Makbet – Królika ;).
Ja prosty człek jestem i proste rzeczy mnie zacieszają, zatem zawsze delikatny uśmiech me lico zdobi, jak ktoś z patosem czyta "Pana Tadeusza" fragment o kluczniku 🙂 Tak, tak, rozśmiesza mnie już od licealnych czasów staroświecka nazwa chwosta 😀
Author
Och, z odpowiednią emfazą wcale nie dziwne, że ten fragment brzmi dzisiaj tak, jak brzmi ;).
Witam,
jestem debiutantką na rynku wydawniczym, piszę opowieści z założenia śmieszne, choć z morałem w tle. Czy zechciałaby Pani przeczytać moją książkę pt. "Z pamietnika samoten wróżki", która ukazała się w styczniu tego roku nakładem wydawnictwa Edipresse Polska i zrecenzować ją? Jeśli tak, to proszę napisać w jakiej formie mogłabym ją do Pani wysłać, elektronicznej czy papierowej.
Pozdrawiam serdecznie i gratuluję wyróżnienia,
Ewa Zdunek
Author
Dziękuję, ale nie podejmowałam dotychczas współpracy ani z wydawnictwami, ani autorami :).
"Chomik mnie ugryzł!" – piękna sprawa 🙂
Author
Byle nie w rzeczywistości, w dramacie niech sobie gryzie ;).
Pyzo droga, czytam Cię od dawna, ale pierwszy raz komentuję, więc na początek: dobry wieczór, miło Cię poznać! 🙂
Co do wpisu: czytam od jakiegoś czasu z mężem, na głos, "Ogniem i mieczem" i przy takim właśnie głośnym czytaniu wychodzą z tej powieści takie kwiatki, że co rusz musimy przerywać, żeby się w spokoju naśmiać. Nie zaznaczam ich niestety na bieżąco, ale pamiętam np. to:
"Skrzetuski skoczył jej ręce całować, a gdy kniahini dyskretnie wyszła, całował i usta, bo był człowiek porywczy".
Albo (humor najniższych lotów, wiem, ale jak się pozwoli temu zdaniu wybrzmieć…):
" – Panie, nie wytrzymamy – kupa za wielka!"
Albo ten wywód Podbipięty o trzech głowach:
" – Ot! Nie zdarzyło się! Szczęścia nie ma! Po dwie nieraz bywało, ale trzech nigdy. Nie udało się zajechać, a trudno prosić wrogów, by się ustawili równo do cięcia. Bóg jeden widzi moje smutki: siła w kościach jest, fortuna jest… ale adolescentia uchodzi, czterdziestu pięciu lat dobiegam, serce do afektów się wyrywa, a trzech głów jak nie ma, tak nie ma!…"
Och, i te wszystkie powiedzonka: "Otom jest w kłopocie", "Szelmą jestem bez uszu", "Masz diable kubrak!" – to już na stałe weszło do codziennego repertuaru.
Z jakiegoś powodu strasznie rozbawiło nas też podsumowanie Dzikich Pól, na samym początku powieści: "Bo takie to już były te pola".
A cytat o niedźwiadku piękny! W życiu nie skojarzyłabym tego ze skorpionem…
Author
I wzajemnie, i wzajemnie, mnie także miło :). Zawsze to miło, jak taki czytelnik da znać o sobie :)!
Och, czytanie Sienkiewicza na głos w ogóle potrafi przynieść nieoczekiwane korzyści tego rodzaju (przy "Bez dogmatu" tak miałam, a dochodzą mnie słuchy, że z "W pustyni…" bywa podobnie, o czym planuję się sama wkrótce przekonać ;)). Piękne są te fragmenty (łącznie z tym niby najniższym, ale jednak zaskakującym ;)).
Nie mogę się powstrzymać i podrzucę linka do Bronisława Maja interpretującego "Potop" 😉 https://www.youtube.com/watch?v=8-aZWUPSSGA
Author
@Aha, no właśnie, toż to jest kolejny kamyczek do tego sądu, że Sienkiewicz w czytaniu na głos zyskuje dość specyficzny urok :D.
Taak, niedzwiadki��, jeden z niebieskich zaskoczen
A kto pamieta z kola fortuny 'duchowi memu dala w pysk i poszla'?
Author
Słowacki (bo to Słowacki był, prawda?) królem tego typu fragmentów, wychodzi na to ;).