Moje nazwisko Głowacki. Aleksander Głowacki. Albo o pseudonimach

Właściwie żyjemy
w kulturze, w której imię i nazwisko daje nam pewną tożsamość,
choćby dlatego, że jest wpisane we wszystkich dotyczących nas
papierach. Innymi słowy, kiedy myślimy „Jan Kowalski” albo
„Anna Nowak” myślimy o naszym znajomym Janie bądź Annie,
ewentualnie o sobie, jeśli akurat tak się nazywamy. Ba, skojarzenia z imionami mamy zazwyczaj bardzo silne. I myślimy
sobie, że cóż lepszego, niż zobaczyć swoje imię i nazwisko na
okładce książki. A jednak! Skąd się zatem biorą pisarskie
pseudonimy? I po co?

Widzicie,
zastanawialiśmy się tak ostatnio z Domownikiem, że wyobrażając
sobie twarz autora „Lalki” i w ogóle myśląc o nim jako o
postaci bardziej jednak myślimy o Bolesławie Prusie. To, że w
istocie był to Aleksander Głowacki wydaje się wówczas dziwną
perspektywą, ba, rodzajem takiej szkolnej wiedzy, która jest w
gruncie rzeczy ciekawostką, jakiej używa się z rzadka w praktyce.
Owszem, wiadomo, że Prus naprawdę nazywał się Głowacki, a
pseudonim stworzył od herbu, jakim pieczętowała się jego rodzina.
Ale jednak nieczęsto powiemy, że autorem „Lalki” to był tak
naprawdę niejaki Głowacki, wszak Prus to pseudonim. To taki
przypadek, w którym to „imię sceniczne” przylgnęło do osoby
mocniej niż prawdziwe.

Bo przecież mamy
też pisarzy, którzy pseudonimów używali, a jednak kojarzymy ich z
nimi dlatego, że mówiono nam o nich na lekcjach polskiego; używamy
jednak ich imienia i nazwiska. Taki Litwos na przykład. Albo Maurycy
Zych. Pamiętacie Maurycego Zycha? Wydaje mi się, że clou tej
reakcji i tego rozróżnienia w ogóle polega w tym przypadku na
roli, jaką pełni pseudonim. W pierwszym, czyli Prusa, chodziło o
wyraźne rozróżnienie czegoś,
co nazwałabym personą,
to znaczy Aleksander Głowacki pisał co innego niż Prus. Podobno
sam autor trochę się krępował podpisywać twórczość własnym
nazwiskiem – nim chciał sygnować prace naukowe – stąd i
pseudonim, który potem został i to, jak pisałam, został na dobre (właściwie nie wiem, czy Aleksander Głowacki jest równie popularny, śmiem jednak wątpić).
Tymczasem rozmaici Litwosi i Zychowie służyć mieli jednak czemuś
innemu.
 
 
 
 A tak właśnie herb Prus wygląda. 

Nieprzypadkowo bowiem popularność piszących pod pseudonimami tego
typu rośnie w okresie zaborów. To w sumie niezły sposób, żeby
przechytrzyć cenzurę, obejść ewentualny zakaz publikowania albo
nie zwracać na siebie zbyt bacznej uwagi cenzorskiego oka, bo
przecież wiadomo, że cenzor będzie bardziej wyczulony na
Sienkiewicza niż na Litwosa. Czasami sprawa rozgrywała się tylko
wewnątrz środowiska pisarskiego – przy krytyce kolegów i
koleżanek po piórze używano pseudonimu, do wypowiadania się na
tematy dotyczące własnych interesów używano pseudonimu. I
niewiele tu przeszkadzało to, że dla środowiska – a i części
czytelników przynajmniej – tożsamość zapseudonimowanego autora
był jasna jak słońce. Wytworzył się taki przedziwny savoir vivre oparty trochę na niedopowiedzeniu, a trochę na takim „przecież ja nic nie mówię, nie, nie”. Ciekawe, prawda? Swoją drogą wierzę, że w części przypadków można było nie wiedzieć, kto się pod danym pseudonimem kryje. Chyba że mieliśmy do czynienia na przykład ze Stefanem Iksmoreżem.

A
jak przy środowisku jesteśmy: zwróćcie uwagę, że to samo
środowisko sprawiało czasami, że ukrycie się pod pseudonimem
gwarantowało debiut albo popularność. Tak, zgadliście, mówię o
pisarkach. George Eliot radzono przecież, by podpisywała się
męskim pseudonimem, bo jej pisarstwo odstaje od tego, jak zwykły
pisać kobiety. Ilość męskich pseudonimów Marii Konopnickiej jest
całkiem spora (choć niektóre wyraźnie sobie z formy kpią –
Mruczysław Pazurek, sami wiecie). Generalnie zaś odbicie tej
sytuacji mamy i dzisiaj, kiedy to autorkom – chociaż jednak
bardziej na Zachodzie chyba, niż w Polsce – radzi się podpisywać inicjałami, żeby kogokolwiek nie zniechęcić. Co jest problemem
co najmniej dziwnym, bo przyznaję, że nie do końca rozumiem, jak w
dzisiejszych czasach może zniechęcić kogoś fakt, że autorka
nazywa się „Joanna” a nie „Jan”. Niemniej wywołuje to
podobno skojarzenia ze „stylem pisania” „charakterystycznym”
dla danej płci (ilość cudzysłowów w tym zdaniu wcale nie jest
przypadkowa).
 
 
 
 
 
A to z kolei Sienkiewiczowski Oszyk.  

Pojawiają
się również pseudonimy tam, gdzie nazwisko pisarza niespecjalnie
się mu podoba bądź nie pasuje do wymarzonego emploi.
Jest taka scena w jednej ze sztuk Járy
Cimrmana, w której postaci zastanawiają się, czemu Otokar Březina
(poeta czeski;
jeśli lubicie symbolizm, pokochacie Březinę)
nie używał własnego nazwiska, bo cóż mu przecież przeszkadzało,
że nazywał się Václav
Jebavý. Ale,
no cóż, bycie poetą symbolistą z tak prozaicznym imieniem i
nazwiskiem musiałoby być zadaniem trudnym (zresztą na drodze do wypracowania sobie pseudonimu Březina imię początkowo zachował, Otokar pojawił się później). Tak samo jak Václav
Voňavka (to
oznacza „perfumę”) wybrał nieco bardziej szorstki i pasujący
do bezlitosnego wiwisektora ludzkich dusz (przynajmniej do czasu nastania socrealizmu) pseudonim Řezáč.
Ale
żeby nie było, że zaczynam od Prusa, a potem hyc-hyc, zmierzam na
południe, to z polskich twórców moim ulubionym bodaj przykładem
jest Władysław Orkan (czyli
Franciszek Smaciarz). Ponownie, przybiera on nazwisko znaczące, żeby
wzbudzić w odbiorcy pożądanie uczucia.

A
jeśli chodzi o dzisiejszy odbiór pseudonimów to… No właśnie:
macie takich pisarzy, którzy w myślach nierozerwalnie funkcjonują
u Was pod swoimi pseudonimami, a ich prawdziwe nazwiska to właściwie
taka ciekawostka?

Comments

    1. Fatalne Skutki Lektur

      Też o nich pomyślałam 🙂

      A w kategorii pojedynczych autorów: Charles Dodgson brzmi zbyt sztywno i wiktoriańsko w porównaniu do Lewisa Carrolla… (choć jego pomysł na pseudonim wynikał z tego samego rozumowania co Szostaka)

    2. Post
      Author
      admin

      Ha, patrzcie, a ja nawet nie wiedziałam, że to pseudonim ;)! Z takich "podwójnych" pseudonimów, to przez wiele lat pozostawałam pod urokiem braci Rojek, póki się nie okazało, że to jak najbardziej pojedyńczy Marian Eile ;). To znaczy pod urokiem trwam, ale już wiem, że to pseudonim ;).

      @Fatalne Skutki Lektur, ano właśnie, przy czym nie wiem, czy Carroll nie brzmi też bardziej dystyngowanie, to znaczy przenosi niejako autora o oczko wyżej? Tak to brzmi dla mojego ucha, ale czy tak było w istocie w epoce…?

  1. Marta Kowal

    Wit Szostak – mój ulubieniec. Ponoć niewielu wie jak nazywa się naprawdę (ja wiem, ale nie powiem :P), ale w tym przypadku chodzi o rozgraniczenie prac naukowych od literatury, więc się człowiekowi nie dziwię, że ukrył się za pseudonimem 🙂

    1. Karolina Sosnowska

      Też chciałam powiedzieć o Wicie 🙂 I też wiem jak się nazywa, ale nie powiem 😉 Dowiedziałam się w sumie od koleżanki, której znajoma miała z nim do czynienia jako z wykładowcą. Długi czas wiedząc, że "Wit Szostak" to pseudonim, myślałam po prostu, że on się nazywa Witold Szostak, ale to bardziej skomplikowane.

    2. Post
      Author
      admin

      Kurczę, wyjdzie, że tworzymy tu małe kółko konspiratorów, ale… Ja też wiem, jak się nazywa Wit Szostak ;). W sumie dowiedziałam się w dość zabawny sposób, ale cyt, zostawiam to tak, też nie będę nic mówiła :). No i właśnie, to jak z Bolesławem Prusem: odgraniczyć literaturę od nauki :).

    3. Post
      Author
      admin

      Ewentualnie: tajemnica Wita Szostaka polega nie na tym, że mało osób wie, ale że się właśnie tak konspirują, że nikt nic nie powie i tak się to utrzymuje, przez co wszystkim się wydaje, że mało kto wie ;).

      *rozsiewa aurę tajemniczości* No, tak naprawdę to chyba dlatego, że mi się to po prostu podoba :).

    1. Post
      Author
      admin

      Rowling w międzyczasie wydała już "Trafny wybór" pod swoim imieniem i nazwiskiem, myślę, że ten pseudonim to było takie sondowanie czytelników — czy książka obroni się, bo jest dobra, czy dlatego, że jej autorem jest J. K. Rowling, a nie ktoś inny :).

  2. Hannah

    Czasem jedna litera czyni olbrzymią różnicę. Taki Bolesław Leśmian zamiast Lesmana. No i trzeba Leśmiana żeby zasugerować kuzynowi, że Jan Brzechwa jest lepszy od Jana Wiktora Lesmana 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      Właśnie! A już tak bardziej z pokrewieństwa, ale już bez przyjmowania pseudonimów, to ostatnio dowiedziałam się, że z Lesmanami spokrewniony był też Antoni Lange — był wujem Bolesława ;). Przy czym jest taka wersja, że to Lange zasugerował poecie to "ś".

    1. Post
      Author
      admin

      Bo Joe Alex jest od kryminałów, a Maciej Słomczyński od tłumaczenia Szekspira ;). Też niby wiem, że to jedna osoba, ale też ich rozgraniczam :).

    2. Post
      Author
  3. Anonimowy

    Joanna Chmielewska 🙂 Zdziwiłam się jak dowiedziałam się, że to nie jest jej prawdziwe nazwisko i nigdy nie potrafiłam o niej myśleć inaczej niż właśnie "Chmielewska"

    1. Post
      Author
      admin

      Zdecydowanie, to jedna z takich informacji, że nawet jak już człowiek wie, że to pseudonim, to jakoś niespecjalnie wpływa to na myślenie o pisarce :).

  4. Recenzentka

    Chyba największym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, że Jan Kamyczek to Janina Ipohorska. I nie potrafię się przestawić. Poza tym Wojciech Bonowicz zawsze będzie dla mnie Bonowiczem. Stieg Larsson to Stig, więc zmienił tylko imię. W Szwecji w ogóle w zwyczaju jest zmienianie nazwisk na brzmiące bardziej szwedzko. Np. Katerina Janouch to Kateřina Janouchová. Maciej Zaremba to właściwie Bielawski, teraz wrócił do tego nazwiska i podpisuje się obydwoma. Doris Lessing spróbowała sił jako Jane Somers, trochę jak Rowling, żeby sprawdzić się. Mateusz Janiszewski dopiero Dom na rzece Loes napisał pod swoim nazwiskiem, całą resztę publikował pod pseudonimami, za każdym razem innym.

    1. Post
      Author
      admin

      A to ciekawe, czy to dlatego, żeby brzmieć bardziej "po szwedzku" ze względu na sprzedaż książek? Czy tylko dla wygody, na przykład żeby łatwiej się to wymawiało docelowemu odbiorcy?

  5. Altti Anonim

    I nie zapominajmy o Lemie! Przecie "Lem" to kryptonim tajnej akcji KGB mającej na celu zdyskredytowanie zachodniej literatury SF… X-D

    Z zupełnie innej beczki: nieodżałowany Baltazar. Pseudonim, który nadał sobie Sławomir Mrożek, by odróżnić jego utwory po wylewie, gdy stracił umiejętność posługiwania się słowami i odzyskiwał ją w długim boju… I odzyskał całkiem skutecznie, jak widać to w "Pierwszej żonie Adama"

    1. Post
      Author
      admin

      Właśnie, są przecież i pseudonimy nie będące pseudonimami, choć wydawać się mogą pseudonimami ;).

      Doskonały przykład, a zupełnie nie przyszedł mi na myśl. To też spełnia trochę te założenia o jakimś rodzaju "persony", obok której jest ten inny, wcześniejszy pisarz / piszący co innego.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.