Dawno nie było
niczego o przeczytanych książkach, ale bynajmniej nie dlatego, że
odwiesiłam działalność czytelniczą na kołek, tylko dlatego, że
umyślił mi się znowu tekst w dwupaku. Czemu? Bo czytane przeze
mnie dwie powieści są do siebie podobne i bardzo różne naraz, ale
że łączą je zręby konstrukcyjne, pomyślałam, że ciekawiej niż
pisać o nich osobno, będzie je ze sobą zestawić. W tekście
umiarkowane spojlery, jeśli jesteście wyczuleni, ale – nie, nie
zdradzam, kto zabił.
niczego o przeczytanych książkach, ale bynajmniej nie dlatego, że
odwiesiłam działalność czytelniczą na kołek, tylko dlatego, że
umyślił mi się znowu tekst w dwupaku. Czemu? Bo czytane przeze
mnie dwie powieści są do siebie podobne i bardzo różne naraz, ale
że łączą je zręby konstrukcyjne, pomyślałam, że ciekawiej niż
pisać o nich osobno, będzie je ze sobą zestawić. W tekście
umiarkowane spojlery, jeśli jesteście wyczuleni, ale – nie, nie
zdradzam, kto zabił.
Na
początek, dla jasności i ogólnego wyklarowania: „Morderstwo pod
cenzurą” dzieje się w listopadzie 1930 roku w Lublinie. Komisarz
Zygmunt „Zyga” Maciejewski, trapiony przez demony przeszłości,
musi rozwikłać zagadkę zabójstwa prawicowego dziennikarza,
znalezionego przez sąsiadkę martwego w bardzo barwnym entourage’u.
„Magnetyzer” z kolei to powieść ulokowana u schyłku lat 20. Tu
komisarz Jerzy Drwęcki, trapiony przez widmo nienapisanego
doktoratu, tropi ślady tajemniczego magnetyzera, przez którego
mogły się wydarzyć, upchnięte w rubrykę „samobójstwa”,
zgony młodych dziewcząt. Rzecz dzieje się w Warszawie. Na początek
może tyle, szczegóły tuż-tuż.
początek, dla jasności i ogólnego wyklarowania: „Morderstwo pod
cenzurą” dzieje się w listopadzie 1930 roku w Lublinie. Komisarz
Zygmunt „Zyga” Maciejewski, trapiony przez demony przeszłości,
musi rozwikłać zagadkę zabójstwa prawicowego dziennikarza,
znalezionego przez sąsiadkę martwego w bardzo barwnym entourage’u.
„Magnetyzer” z kolei to powieść ulokowana u schyłku lat 20. Tu
komisarz Jerzy Drwęcki, trapiony przez widmo nienapisanego
doktoratu, tropi ślady tajemniczego magnetyzera, przez którego
mogły się wydarzyć, upchnięte w rubrykę „samobójstwa”,
zgony młodych dziewcząt. Rzecz dzieje się w Warszawie. Na początek
może tyle, szczegóły tuż-tuż.
Świadomie zgarnęłam w bibliotece obie książki, wiedząc, że
dzieją się w międzywojniu. Częściowo zapewne przez wzgląd na
popularność Eberharda Mocka, tropiącego wówczas w kryminałach
Marka Krajewskiego, mroczne sprawki w Breslau (choć przyznam, że
znajomość z tym detektywem zakończyłam dość szybko i nie
pozostaję pod jego urokiem), częściowo zaś, jak podejrzewam,
dlatego, że to przeszłość nie do końca wyeksploatowana. Obaj
autorzy wybierają czas już po zamachu majowym. U Lewandowskiego
wszyscy już niby wiedzą, że rządzi wojsko, ale na dobrą sprawę
da się to pokryć wspomnieniem legionów, zasługami marszałka i
ogólnym „wcale nie jest tak źle, jak wygląda”. Bo też i w
Warszawie jakoś wszyscy chyba bardziej przywykają do takiego a nie
innego biegu historii.
dzieją się w międzywojniu. Częściowo zapewne przez wzgląd na
popularność Eberharda Mocka, tropiącego wówczas w kryminałach
Marka Krajewskiego, mroczne sprawki w Breslau (choć przyznam, że
znajomość z tym detektywem zakończyłam dość szybko i nie
pozostaję pod jego urokiem), częściowo zaś, jak podejrzewam,
dlatego, że to przeszłość nie do końca wyeksploatowana. Obaj
autorzy wybierają czas już po zamachu majowym. U Lewandowskiego
wszyscy już niby wiedzą, że rządzi wojsko, ale na dobrą sprawę
da się to pokryć wspomnieniem legionów, zasługami marszałka i
ogólnym „wcale nie jest tak źle, jak wygląda”. Bo też i w
Warszawie jakoś wszyscy chyba bardziej przywykają do takiego a nie
innego biegu historii.
Co innego w Lublinie Wrońskiego: jest też o dwa lata później,
sanację już nie tyle zbywa się mrugnięciem oka, ile widzi, że
wszystko okrzepło, a w tym okrzepnięciu jest raczej rozlazłe,
samonapędzające się donikąd. Bardzo dobrze zagrało to właśnie
w Lublinie, który będąc miastem, jest jednak na uboczu – bo ani
to przecież stolica, ani nawet centrum regionu, o którym wszyscy
pamiętają. W końcu, jak konkludują sami bohaterowie, to nie Lwów.
sanację już nie tyle zbywa się mrugnięciem oka, ile widzi, że
wszystko okrzepło, a w tym okrzepnięciu jest raczej rozlazłe,
samonapędzające się donikąd. Bardzo dobrze zagrało to właśnie
w Lublinie, który będąc miastem, jest jednak na uboczu – bo ani
to przecież stolica, ani nawet centrum regionu, o którym wszyscy
pamiętają. W końcu, jak konkludują sami bohaterowie, to nie Lwów.
A jak już jesteśmy przy miejscu dziania się: pamiętacie, jak kiedyś zastanawialiśmy się nad sposobem istnienia miast w literaturze?
To tutaj mamy dwa, bardzo ciekawe, przypadki. Bo Lublin w
„Morderstwie…”, zwłaszcza w początkowych scenach, jest bardzo
papierowy. Krakowskie Przedmieście jest zawsze „reprezentacyjne”,
komisarz chodzi po swoich wydeptanych ścieżkach, przecina plac
Litewski i tak dalej. Później robi się dużo ciekawiej: Wroński
gra z historią lubelskiego zamku i remontem słynnej kaplicy, a już
najciekawiej w ogóle robi się, kiedy Maciejewski musi wracać do
swojego niezbyt reprezentacyjnego domu (piękna scena z psami!).
Lewandowski teoretycznie też nie oszczędza nam nazw ulic, ale kiedy
już się one pojawiają, znaczą jakby więcej: kiedy Drwęcki musi
udać się na Wolę w niezbyt przyjemne rejony i dowiadujemy się
dokładnie, jaką trasą idzie, nie chodzi tylko o topograficzne
odwzorowanie jego śladów, ale nazwy ulic niosą ze sobą znaczenie.
Wszak warszawski półświatek na każdej z nich miał swoją
specyfikę.
To tutaj mamy dwa, bardzo ciekawe, przypadki. Bo Lublin w
„Morderstwie…”, zwłaszcza w początkowych scenach, jest bardzo
papierowy. Krakowskie Przedmieście jest zawsze „reprezentacyjne”,
komisarz chodzi po swoich wydeptanych ścieżkach, przecina plac
Litewski i tak dalej. Później robi się dużo ciekawiej: Wroński
gra z historią lubelskiego zamku i remontem słynnej kaplicy, a już
najciekawiej w ogóle robi się, kiedy Maciejewski musi wracać do
swojego niezbyt reprezentacyjnego domu (piękna scena z psami!).
Lewandowski teoretycznie też nie oszczędza nam nazw ulic, ale kiedy
już się one pojawiają, znaczą jakby więcej: kiedy Drwęcki musi
udać się na Wolę w niezbyt przyjemne rejony i dowiadujemy się
dokładnie, jaką trasą idzie, nie chodzi tylko o topograficzne
odwzorowanie jego śladów, ale nazwy ulic niosą ze sobą znaczenie.
Wszak warszawski półświatek na każdej z nich miał swoją
specyfikę.
I rzut oka na ulicę Chłodną w Warszawie w epoce mniej więcej tej, co trzeba. Źródło.
Lublin w „Morderstwie…” jest, jak wspomniałam, może mniej
urokliwy, ale ma tę zaletę, że naprawdę niewiele się w nim
dzieje i to całkiem nieźle fabule robi. W Warszawie w
„Magnetyzerze” historia się zagęszcza i dzieje się jakby cała
naraz: nietrudno jest w „Ziemiańskiej” spotkać historycznych
jej bywalców w trakcie historycznie znanej czynności. Jasne, jest
to zarazem interesujące, bo postaci zachowują się zgodnie z
„kanonem” (czasami może aż nazbyt: Boy jakby nie miał nic do
roboty poza antyklerykalnymi perorami i sprawdzaniem tłumaczeń z
francuskiego) i miło jest zobaczyć, jak zostają wplątani w
intrygę kryminalną, ale mimo wszystko czasami aż by się chciało,
żeby Drwęcki zaszedł do jakiejś mało znanej knajpy na Powiślu
(swoją drogą, o ile Drwęcki spotyka same tuzy, o tyle Maciejewski
już nie, chociaż zastanawiam się, czy jedna z postaci nie jest aby
aluzją do Józefa Czechowicza; do wątku tej postaci mam jednak
kilka zastrzeżeń – czy może nawet nie do wątku, a do jego
poprowadzenia). Wracajmy jednak do „Magnetyzera”: z drugiej
strony bowiem opisy Warszawy są i ciekawe, i malownicze, i widać,
że autor dużo przeczytał i zgrabnie zakomponowuje to w tło swojej
powieści. Wrońskiemu nie do końca to wychodzi, bo widać,
zwłaszcza do połowy, co i gdzie czytał (czego w posłowiu zresztą
nie kryje). Ale jako że się rozkręca sądzę, że im dalej w
kolejne tomy, tym sytuacja wygląda lepiej.
urokliwy, ale ma tę zaletę, że naprawdę niewiele się w nim
dzieje i to całkiem nieźle fabule robi. W Warszawie w
„Magnetyzerze” historia się zagęszcza i dzieje się jakby cała
naraz: nietrudno jest w „Ziemiańskiej” spotkać historycznych
jej bywalców w trakcie historycznie znanej czynności. Jasne, jest
to zarazem interesujące, bo postaci zachowują się zgodnie z
„kanonem” (czasami może aż nazbyt: Boy jakby nie miał nic do
roboty poza antyklerykalnymi perorami i sprawdzaniem tłumaczeń z
francuskiego) i miło jest zobaczyć, jak zostają wplątani w
intrygę kryminalną, ale mimo wszystko czasami aż by się chciało,
żeby Drwęcki zaszedł do jakiejś mało znanej knajpy na Powiślu
(swoją drogą, o ile Drwęcki spotyka same tuzy, o tyle Maciejewski
już nie, chociaż zastanawiam się, czy jedna z postaci nie jest aby
aluzją do Józefa Czechowicza; do wątku tej postaci mam jednak
kilka zastrzeżeń – czy może nawet nie do wątku, a do jego
poprowadzenia). Wracajmy jednak do „Magnetyzera”: z drugiej
strony bowiem opisy Warszawy są i ciekawe, i malownicze, i widać,
że autor dużo przeczytał i zgrabnie zakomponowuje to w tło swojej
powieści. Wrońskiemu nie do końca to wychodzi, bo widać,
zwłaszcza do połowy, co i gdzie czytał (czego w posłowiu zresztą
nie kryje). Ale jako że się rozkręca sądzę, że im dalej w
kolejne tomy, tym sytuacja wygląda lepiej.
No właśnie, tu zaczyna się robić ciekawie. Wroński bierze
konwencję i stwarza nam tego komisarza Maciejewskiego z obowiązkowym
zestawem demonów, choć jakby trochę podrasowanych. Bo i motyw żony
dostajemy, i traumy (mam jednak wrażenie, że dużo korzystniejsze
byłoby tu niedopowiedzenie), i hektolitrów alkoholu na uciszenie
sumienia. Z drugiej nasz Zyga po Sherlockowsku-Holmesowsku boksuje,
próbuje ułożyć sobie życie z grubsza, póki sobie o swoich
obowiązkowych autodestrukcyjnych skłonnościach nie przypomni i
mimo wszystko bardzo lubi swoją pracę. Autor od połowy (wiem,
wiem, ciągle piszę, że „od połowy”, ale co zrobić, kiedy tak
to wygląda?) kilka razy zasunie mu prztyczka w nos, żeby komisarza
nieco rozchmurzyć (och, pościg samochodowy jest cudownie napisany:
jeśli zastanawiacie się, czy przeczytać, a macie wolne popołudnie,
to dla tego pościgu warto) i stąd też zresztą myślę, że owa
trauma mogła być opisana w sposób nieco bardziej niedopowiedziany
– albo nieco lepiej. Językowo bowiem „Morderstwo…” co jakiś
czas zgrzytnie.
konwencję i stwarza nam tego komisarza Maciejewskiego z obowiązkowym
zestawem demonów, choć jakby trochę podrasowanych. Bo i motyw żony
dostajemy, i traumy (mam jednak wrażenie, że dużo korzystniejsze
byłoby tu niedopowiedzenie), i hektolitrów alkoholu na uciszenie
sumienia. Z drugiej nasz Zyga po Sherlockowsku-Holmesowsku boksuje,
próbuje ułożyć sobie życie z grubsza, póki sobie o swoich
obowiązkowych autodestrukcyjnych skłonnościach nie przypomni i
mimo wszystko bardzo lubi swoją pracę. Autor od połowy (wiem,
wiem, ciągle piszę, że „od połowy”, ale co zrobić, kiedy tak
to wygląda?) kilka razy zasunie mu prztyczka w nos, żeby komisarza
nieco rozchmurzyć (och, pościg samochodowy jest cudownie napisany:
jeśli zastanawiacie się, czy przeczytać, a macie wolne popołudnie,
to dla tego pościgu warto) i stąd też zresztą myślę, że owa
trauma mogła być opisana w sposób nieco bardziej niedopowiedziany
– albo nieco lepiej. Językowo bowiem „Morderstwo…” co jakiś
czas zgrzytnie.
I na Lublin też. Źródło.
Lewandowski postępuje trochę inaczej, bo mniej w „Magnetyzerze”
takich schematycznych kryminalnych tropów. Ani ten Drwęcki taki
znowu nieszczęśliwy, ani te jego demony przeszłości nie do
przezwyciężenia na amen, ani sama fabuła ikonicznie kryminalna.
Ba, nieźle wiemy od początku, o co chodzi i pomału sobie po nitce
do kłębka, z dużą ilością pomyślnych przypadków, dojdziemy.
Dochodzi do tego zakończenie, które można uznać za pośpieszne i
nieudane, a można – co, przyznaję się, robię – interpretować
jaki taki chwyt spoza konwencji właśnie. Nasuwa się taka
interpretacja właśnie z racji prowadzenia całej fabuły. Bo
widzicie, „Magnetyzer” pisany jest dwutorowo: z jednej strony rok
1928 i sprawa Drwęckiego, z drugiej historia dziadka styczniowego
weterana, który stołuje się w tym samym, co nasz komisarz,
przybytku. I oczywiście, że będą się one ze sobą łączyć, bo
łączyć się mają. Że przypadek? Myślę, że zamierzony, bo dla
mnie „Magnetyzer” jest – choć z dbałością o szczegóły –
to powieścią kryminalnie często bardzo umowną. Bo i „ten zły”
dostanie swoją wielką przemowę na koniec, zamiast działać, a
zakończenie będzie jednak slapstickowe. Nie każdemu musi się to
spodobać, ale gdybym miała porównywać komfort czytania i
zaciekawienie całością, tu „Magnetyzer” wypada od
„Morderstwa…” zdecydowanie lepiej.
takich schematycznych kryminalnych tropów. Ani ten Drwęcki taki
znowu nieszczęśliwy, ani te jego demony przeszłości nie do
przezwyciężenia na amen, ani sama fabuła ikonicznie kryminalna.
Ba, nieźle wiemy od początku, o co chodzi i pomału sobie po nitce
do kłębka, z dużą ilością pomyślnych przypadków, dojdziemy.
Dochodzi do tego zakończenie, które można uznać za pośpieszne i
nieudane, a można – co, przyznaję się, robię – interpretować
jaki taki chwyt spoza konwencji właśnie. Nasuwa się taka
interpretacja właśnie z racji prowadzenia całej fabuły. Bo
widzicie, „Magnetyzer” pisany jest dwutorowo: z jednej strony rok
1928 i sprawa Drwęckiego, z drugiej historia dziadka styczniowego
weterana, który stołuje się w tym samym, co nasz komisarz,
przybytku. I oczywiście, że będą się one ze sobą łączyć, bo
łączyć się mają. Że przypadek? Myślę, że zamierzony, bo dla
mnie „Magnetyzer” jest – choć z dbałością o szczegóły –
to powieścią kryminalnie często bardzo umowną. Bo i „ten zły”
dostanie swoją wielką przemowę na koniec, zamiast działać, a
zakończenie będzie jednak slapstickowe. Nie każdemu musi się to
spodobać, ale gdybym miała porównywać komfort czytania i
zaciekawienie całością, tu „Magnetyzer” wypada od
„Morderstwa…” zdecydowanie lepiej.
Dochodzimy wreszcie do sedna, tego, co wszystkich najbardziej zwykle
interesuje, czyli do naszych bohaterów. To i owo zostało już o
nich powiedziane, dodam więc dla porządku to, czego jeszcze napisać
nie zdążyłam. Otóż Maciejewski jest sympatyczny. Dawno żaden
książkowy detektyw nie wzbudził we mnie takiej sympatii – i to
właściwie trudno powiedzieć do końca, dlaczego. Bo i narzeka, i z
lubością wspomina traumy, i posprzątanie w domu mu czynem ohydnym
i wykraczającym poza obowiązkowy zakres obowiązków, a ponadto
wszyscy biorą go za oprycha. A jednak jest w nim – też przez te
wspomniane prztyczki – coś, co pozwala doczytać powieść do
końca mimo spadków wiary w nią i wyjść z tej przygody
zadowolonym.
interesuje, czyli do naszych bohaterów. To i owo zostało już o
nich powiedziane, dodam więc dla porządku to, czego jeszcze napisać
nie zdążyłam. Otóż Maciejewski jest sympatyczny. Dawno żaden
książkowy detektyw nie wzbudził we mnie takiej sympatii – i to
właściwie trudno powiedzieć do końca, dlaczego. Bo i narzeka, i z
lubością wspomina traumy, i posprzątanie w domu mu czynem ohydnym
i wykraczającym poza obowiązkowy zakres obowiązków, a ponadto
wszyscy biorą go za oprycha. A jednak jest w nim – też przez te
wspomniane prztyczki – coś, co pozwala doczytać powieść do
końca mimo spadków wiary w nią i wyjść z tej przygody
zadowolonym.
Drwęcki natomiast dostaje przecudny wątek niedokończonego
doktoratu (i to u samego Łukasiewicza), o którym ciągle ktoś mu
przypomina, nie wspominając już o tym, że nadal reaguje pewnym
przestrachem na słowa niedoszłego promotora. Każdy, kto zmagał
się kiedyś z pracą dyplomową westchnie ciężko we wspólnocie
doświadczeń z Drwęckim. I nasz komisarz, mimo wszystko, to w duchu
taki akademik: bo w gruncie rzeczy najwięcej przyjemności sprawia
mu możliwość użycia wiedzy z zakresu logiki, wprowadza wręcz w
euforię, znacznie bardziej niż bijatyki i ostateczna konfrontacja.
Tu potrzeba jednak mniej subtelnych środków, które Drwęcki,
właściciel podziwianego przez wszystkich nowoczesnego colta, niby
posiada, ale jakby w mniej interesujący sposób używa.
doktoratu (i to u samego Łukasiewicza), o którym ciągle ktoś mu
przypomina, nie wspominając już o tym, że nadal reaguje pewnym
przestrachem na słowa niedoszłego promotora. Każdy, kto zmagał
się kiedyś z pracą dyplomową westchnie ciężko we wspólnocie
doświadczeń z Drwęckim. I nasz komisarz, mimo wszystko, to w duchu
taki akademik: bo w gruncie rzeczy najwięcej przyjemności sprawia
mu możliwość użycia wiedzy z zakresu logiki, wprowadza wręcz w
euforię, znacznie bardziej niż bijatyki i ostateczna konfrontacja.
Tu potrzeba jednak mniej subtelnych środków, które Drwęcki,
właściciel podziwianego przez wszystkich nowoczesnego colta, niby
posiada, ale jakby w mniej interesujący sposób używa.
Nieco surowo brzmi, ale cóż, trzymajmy się już tej raz obranej
konwencji. Obie powieści czytało mi się bardzo przyjemnie i
bawiłam się dobrze – z „Magnetyzera” niektóre partie
podczytując na głos, bo choćby opisy Warszawy są naprawdę
niezłe. Czytając „Morderstwo…” trzeba wziąć pod uwagę tę
nieszczęsną pierwszą część, ale potem się rozkręca
(wspominałam o pościgu – więc wiecie). Z chęcią za czas jakiś
sięgnę po kolejne tomu obu serii, bo ciekawa jestem, jak też
autorzy rozwijają w nich losy bohaterów i konstrukcje światów
przedstawionych.
konwencji. Obie powieści czytało mi się bardzo przyjemnie i
bawiłam się dobrze – z „Magnetyzera” niektóre partie
podczytując na głos, bo choćby opisy Warszawy są naprawdę
niezłe. Czytając „Morderstwo…” trzeba wziąć pod uwagę tę
nieszczęsną pierwszą część, ale potem się rozkręca
(wspominałam o pościgu – więc wiecie). Z chęcią za czas jakiś
sięgnę po kolejne tomu obu serii, bo ciekawa jestem, jak też
autorzy rozwijają w nich losy bohaterów i konstrukcje światów
przedstawionych.
A Wy mieliście okazję się z panami komisarzami zapoznać?
I jeszcze akuratnie wypadło, że we wpisie o kryminałach obiecałam podać rozwiązanie zagadki z wczoraj. Podświetlam na biało, gdyby ktoś sobie nie życzył, żeby mu podpowiadać. Oczywiście jeśli coś jest niejasne, z chęcią odpowiem, o co mi chodziło, sami wiecie. A to odpowiedzi:
Poziomo
2 May
6 Niemcewicz
9 Rolleczek
12 Szymborska
2 May
6 Niemcewicz
9 Rolleczek
12 Szymborska
Pionowo
1 Pasternak
3 Shelley
4 Dostojewski
5 Szmaglewska
7 Joyce
8 Grabiński
10 Krasiński
11 Skarga
Comments
Czytałam "Magnetyzera" i całkiem mi się podobał, ale nie jako kryminał a opowieść o Warszawie. Jako kryminał był schematyczny, miał kiepskie zakończenie (niczym z filmu sensacyjnego klasy B). Ale scena u Fischera, palce lizać!
Author
Tak, to jest właśnie taka książka, którą lepiej się czyta jako opowieść o Warszawie (idea wędrowania po mieście jako podróży w czasie mnie urzekła) niż jako kryminał. Chyba właśnie, że się założy, że to celowa gra z konwencją. Wtedy nawet zakończenie może się podobać (a mnie, przyznaję, jednak jakoś urzekło to, jak się całość kończy, bardzo, powiedziałabym, ikonicznie ;)). Szykuję się na tom drugi za czas jakiś, gdyż — jak głosi okładkowa notka — pojawia się w nim Gombrowicz :).
Ja autora za wybryki rozmaite wpisałam na listę autorów nieczytanych, więc nawet Gombrowicz mnie nie przekona :). Ale mam nadzieję, że Ci się spodoba.
A czy w tym stosie polskich kryminałów masz jakieś autorki, czy tylko panów :)?
Author
Niestety niewypożyczona była tylko "Kryminalistka" Jodełki, więc tylko tę wzięłam, natomiast bardzo bym chciała jeszcze przeczytać te autorki, o których pisałaś u siebie: Kwiatkowską i Grzegorzewską (właśnie sprawdziłam, czy dobrze sobie wynotowałam ;)), mam jeszcze na oku Bondę, żeby wreszcie zobaczyć, o co się rozchodzi :).
Mnie dużo bardziej od "Magnetyzera" podobała się "Bogini z Labradoru" tego autora – zahaczająca o Lwów z początków XX wieku. Stylizacja, opis miasta – palce lizać, a małżeńskie perypetie Drwęckiego są po prostu genialne i całkowicie zrywają ze schematem nieszczęśliwego policjanta alkoholika, w sensie – wreszcie detektyw ma naprawdę udane życie seksualne i to jeszcze z własną żoną! Można? Można.
Author
Z chęcią przeczytam, aczkolwiek najpierw wyczytam, co jeszcze mam w najbliższych planach, a potem może się skuszę, żeby iść za ciosem. W ogóle Drwęcki, przez to, że jego przeszłość w "Magnetyzerze" jest dość oględna i niejasna, a najbardziej nawiedza go nienapisany doktorat, jest postacią cudnie konwencjonalno-niekonwencjonalną ;).
P.S. Smutno mi, Boże – Skarga. I mózg mi wyparował 😀
Przypomniały mi się kultowe Jolki w Magazynie Gazety Wyborczej 😀 Rozwiązywałam zębami i pazurami, ale widać wyszłam z wprawy. I absolutnie przecudowny konkurs z "Grą o Tron" organizowany przez Nową Fantastykę kilka lat temu, zadania były mniej więcej w tym stylu 🙂 Więc co prawda w tej krzyżówce zgadłam całe trzy hasła, ale i tak proszę o więcej!
Author
Dziękuję za skojarzenie, nie powiem, pochlebne :)! To postaram się coś przyszykować, może nawet na marzec, bo strasznie wciągające jest układanie takiej krzyżówki :D.
Maciejewski to moja ulubiona seria, ale cóż – jestem z Lublina 🙂 Mogę tylko powiedzieć, że "Morderstwo" z perspektywy pozostałych tomów (już jest siedem, docelowo ma być dziewięć powieści plus tom opowiadań na zamknięcie) jest to trochę wprawka w konwencji. Z konwencją tą autor poczyta sobie z czasem coraz śmielej, podbarwiając a to starym kinem, a to klimatem dworskim, albo przemysłowym, albo mrocznym tłem wojennym i powojennym. W II tomie na przykład pierwsze skrzypce do połowy grają Zielny z Fałniewiczem, wcale nie Maciejewski. Od IV tomu autor bawi się też udanie chronologią (tom VII jest wręcz o zamojskiej młodości Maciejewskiego). Generalnie powstała z tego cała bardzo sympatyczna saga, której pierwsza odsłona jest chyba najsłabszą. Nie muszę chyba dodawać, ze polecam resztę 🙂
Jeśli chodzi o poetę Trąbicza to tak, jest to alter ego Czechowicza 🙂 Pozdrowionka.
Author
Tak się właśnie spodziewałam — już ten podział widoczny w samej pierwszej części, gdzie początek jest jednak słabszy, a później robi się coraz lepiej — doprowadził mnie do takiej hipotezy. Jak dobrze wiedzieć, że się ona potwierdza! Bo bardzo bym chciała dowiedzieć się, co też dalej z Maciejewskim ;). Zapomniałam dodać, że kreacje jego przybocznych są naprawdę niezłe, jasne, dość wyraziste przez to, że złożone z mocnych kresek, ale to w niczym nie przeszkadza.
Czyli jednak — no, tutaj mi trochę zazgrzytało poprowadzenie tego wątku, ale jednak pierwsza intuicja była słuszna. Dzięki :).
Oj, koniecznie sięgnij po kolejne części! Jedna lepsza od drugiej. Naprawdę. Zapraszam na moją receznję na: http://pozycjeobowiazkowe.blogspot.com/2016/02/brud-smrod-i-szpicle-lublin.html
Author
Za czas jakiś sięgnę, wtedy z chęcią porozmawiam o wrażeniach :). Chodzi o komisarza Maciejewskiego, jak wnioskuję? Po przygody Drwęckiego zapewne też sięgnę ;).