Panowie komisarze albo o „Morderstwie pod cenzurą” M. Wrońskiego i „Magnetyzerze” K. T. Lewandowskiego

Dawno nie było
niczego o przeczytanych książkach, ale bynajmniej nie dlatego, że
odwiesiłam działalność czytelniczą na kołek, tylko dlatego, że
umyślił mi się znowu tekst w dwupaku. Czemu? Bo czytane przeze
mnie dwie powieści są do siebie podobne i bardzo różne naraz, ale
że łączą je zręby konstrukcyjne, pomyślałam, że ciekawiej niż
pisać o nich osobno, będzie je ze sobą zestawić. W tekście
umiarkowane spojlery, jeśli jesteście wyczuleni, ale – nie, nie
zdradzam, kto zabił.

Na
początek, dla jasności i ogólnego wyklarowania: „Morderstwo pod
cenzurą” dzieje się w listopadzie 1930 roku w Lublinie. Komisarz
Zygmunt „Zyga” Maciejewski, trapiony przez demony przeszłości,
musi rozwikłać zagadkę zabójstwa prawicowego dziennikarza,
znalezionego przez sąsiadkę martwego w bardzo barwnym entourage’u.
„Magnetyzer” z kolei to powieść ulokowana u schyłku lat 20. Tu
komisarz Jerzy Drwęcki, trapiony przez widmo nienapisanego
doktoratu, tropi ślady tajemniczego magnetyzera, przez którego
mogły się wydarzyć, upchnięte w rubrykę „samobójstwa”,
zgony młodych dziewcząt. Rzecz dzieje się w Warszawie. Na początek
może tyle, szczegóły tuż-tuż. 
Świadomie zgarnęłam w bibliotece obie książki, wiedząc, że
dzieją się w międzywojniu. Częściowo zapewne przez wzgląd na
popularność Eberharda Mocka, tropiącego wówczas w kryminałach
Marka Krajewskiego, mroczne sprawki w Breslau (choć przyznam, że
znajomość z tym detektywem zakończyłam dość szybko i nie
pozostaję pod jego urokiem), częściowo zaś, jak podejrzewam,
dlatego, że to przeszłość nie do końca wyeksploatowana. Obaj
autorzy wybierają czas już po zamachu majowym. U Lewandowskiego
wszyscy już niby wiedzą, że rządzi wojsko, ale na dobrą sprawę
da się to pokryć wspomnieniem legionów, zasługami marszałka i
ogólnym „wcale nie jest tak źle, jak wygląda”. Bo też i w
Warszawie jakoś wszyscy chyba bardziej przywykają do takiego a nie
innego biegu historii.

Co innego w Lublinie Wrońskiego: jest też o dwa lata później,
sanację już nie tyle zbywa się mrugnięciem oka, ile widzi, że
wszystko okrzepło, a w tym okrzepnięciu jest raczej rozlazłe,
samonapędzające się donikąd. Bardzo dobrze zagrało to właśnie
w Lublinie, który będąc miastem, jest jednak na uboczu – bo ani
to przecież stolica, ani nawet centrum regionu, o którym wszyscy
pamiętają. W końcu, jak konkludują sami bohaterowie, to nie Lwów. 
A jak już jesteśmy przy miejscu dziania się: pamiętacie, jak kiedyś zastanawialiśmy się nad sposobem istnienia miast w literaturze?
To tutaj mamy dwa, bardzo ciekawe, przypadki. Bo Lublin w
„Morderstwie…”, zwłaszcza w początkowych scenach, jest bardzo
papierowy. Krakowskie Przedmieście jest zawsze „reprezentacyjne”,
komisarz chodzi po swoich wydeptanych ścieżkach, przecina plac
Litewski i tak dalej. Później robi się dużo ciekawiej: Wroński
gra z historią lubelskiego zamku i remontem słynnej kaplicy, a już
najciekawiej w ogóle robi się, kiedy Maciejewski musi wracać do
swojego niezbyt reprezentacyjnego domu (piękna scena z psami!).
Lewandowski teoretycznie też nie oszczędza nam nazw ulic, ale kiedy
już się one pojawiają, znaczą jakby więcej: kiedy Drwęcki musi
udać się na Wolę w niezbyt przyjemne rejony i dowiadujemy się
dokładnie, jaką trasą idzie, nie chodzi tylko o topograficzne
odwzorowanie jego śladów, ale nazwy ulic niosą ze sobą znaczenie.
Wszak warszawski półświatek na każdej z nich miał swoją
specyfikę.
 I rzut oka na ulicę Chłodną w Warszawie w epoce mniej więcej tej, co trzeba. Źródło.
Lublin w „Morderstwie…” jest, jak wspomniałam, może mniej
urokliwy, ale ma tę zaletę, że naprawdę niewiele się w nim
dzieje i to całkiem nieźle fabule robi. W Warszawie w
„Magnetyzerze” historia się zagęszcza i dzieje się jakby cała
naraz: nietrudno jest w „Ziemiańskiej” spotkać historycznych
jej bywalców w trakcie historycznie znanej czynności. Jasne, jest
to zarazem interesujące, bo postaci zachowują się zgodnie z
„kanonem” (czasami może aż nazbyt: Boy jakby nie miał nic do
roboty poza antyklerykalnymi perorami i sprawdzaniem tłumaczeń z
francuskiego) i miło jest zobaczyć, jak zostają wplątani w
intrygę kryminalną, ale mimo wszystko czasami aż by się chciało,
żeby Drwęcki zaszedł do jakiejś mało znanej knajpy na Powiślu
(swoją drogą, o ile Drwęcki spotyka same tuzy, o tyle Maciejewski
już nie, chociaż zastanawiam się, czy jedna z postaci nie jest aby
aluzją do Józefa Czechowicza; do wątku tej postaci mam jednak
kilka zastrzeżeń – czy może nawet nie do wątku, a do jego
poprowadzenia). Wracajmy jednak do „Magnetyzera”: z drugiej
strony bowiem opisy Warszawy są i ciekawe, i malownicze, i widać,
że autor dużo przeczytał i zgrabnie zakomponowuje to w tło swojej
powieści. Wrońskiemu nie do końca to wychodzi, bo widać,
zwłaszcza do połowy, co i gdzie czytał (czego w posłowiu zresztą
nie kryje). Ale jako że się rozkręca sądzę, że im dalej w
kolejne tomy, tym sytuacja wygląda lepiej. 
No właśnie, tu zaczyna się robić ciekawie. Wroński bierze
konwencję i stwarza nam tego komisarza Maciejewskiego z obowiązkowym
zestawem demonów, choć jakby trochę podrasowanych. Bo i motyw żony
dostajemy, i traumy (mam jednak wrażenie, że dużo korzystniejsze
byłoby tu niedopowiedzenie), i hektolitrów alkoholu na uciszenie
sumienia. Z drugiej nasz Zyga po Sherlockowsku-Holmesowsku boksuje,
próbuje ułożyć sobie życie z grubsza, póki sobie o swoich
obowiązkowych autodestrukcyjnych skłonnościach nie przypomni i
mimo wszystko bardzo lubi swoją pracę. Autor od połowy (wiem,
wiem, ciągle piszę, że „od połowy”, ale co zrobić, kiedy tak
to wygląda?) kilka razy zasunie mu prztyczka w nos, żeby komisarza
nieco rozchmurzyć (och, pościg samochodowy jest cudownie napisany:
jeśli zastanawiacie się, czy przeczytać, a macie wolne popołudnie,
to dla tego pościgu warto) i stąd też zresztą myślę, że owa
trauma mogła być opisana w sposób nieco bardziej niedopowiedziany
– albo nieco lepiej. Językowo bowiem „Morderstwo…” co jakiś
czas zgrzytnie. 
 I na Lublin też. Źródło.
Lewandowski postępuje trochę inaczej, bo mniej w „Magnetyzerze”
takich schematycznych kryminalnych tropów. Ani ten Drwęcki taki
znowu nieszczęśliwy, ani te jego demony przeszłości nie do
przezwyciężenia na amen, ani sama fabuła ikonicznie kryminalna.
Ba, nieźle wiemy od początku, o co chodzi i pomału sobie po nitce
do kłębka, z dużą ilością pomyślnych przypadków, dojdziemy.
Dochodzi do tego zakończenie, które można uznać za pośpieszne i
nieudane, a można – co, przyznaję się, robię – interpretować
jaki taki chwyt spoza konwencji właśnie. Nasuwa się taka
interpretacja właśnie z racji prowadzenia całej fabuły. Bo
widzicie, „Magnetyzer” pisany jest dwutorowo: z jednej strony rok
1928 i sprawa Drwęckiego, z drugiej historia dziadka styczniowego
weterana, który stołuje się w tym samym, co nasz komisarz,
przybytku. I oczywiście, że będą się one ze sobą łączyć, bo
łączyć się mają. Że przypadek? Myślę, że zamierzony, bo dla
mnie „Magnetyzer” jest – choć z dbałością o szczegóły –
to powieścią kryminalnie często bardzo umowną. Bo i „ten zły”
dostanie swoją wielką przemowę na koniec, zamiast działać, a
zakończenie będzie jednak slapstickowe. Nie każdemu musi się to
spodobać, ale gdybym miała porównywać komfort czytania i
zaciekawienie całością, tu „Magnetyzer” wypada od
„Morderstwa…” zdecydowanie lepiej. 
Dochodzimy wreszcie do sedna, tego, co wszystkich najbardziej zwykle
interesuje, czyli do naszych bohaterów. To i owo zostało już o
nich powiedziane, dodam więc dla porządku to, czego jeszcze napisać
nie zdążyłam. Otóż Maciejewski jest sympatyczny. Dawno żaden
książkowy detektyw nie wzbudził we mnie takiej sympatii – i to
właściwie trudno powiedzieć do końca, dlaczego. Bo i narzeka, i z
lubością wspomina traumy, i posprzątanie w domu mu czynem ohydnym
i wykraczającym poza obowiązkowy zakres obowiązków, a ponadto
wszyscy biorą go za oprycha. A jednak jest w nim – też przez te
wspomniane prztyczki – coś, co pozwala doczytać powieść do
końca mimo spadków wiary w nią i wyjść z tej przygody
zadowolonym.
Drwęcki natomiast dostaje przecudny wątek niedokończonego
doktoratu (i to u samego Łukasiewicza), o którym ciągle ktoś mu
przypomina, nie wspominając już o tym, że nadal reaguje pewnym
przestrachem na słowa niedoszłego promotora. Każdy, kto zmagał
się kiedyś z pracą dyplomową westchnie ciężko we wspólnocie
doświadczeń z Drwęckim. I nasz komisarz, mimo wszystko, to w duchu
taki akademik: bo w gruncie rzeczy najwięcej przyjemności sprawia
mu możliwość użycia wiedzy z zakresu logiki, wprowadza wręcz w
euforię, znacznie bardziej niż bijatyki i ostateczna konfrontacja.
Tu potrzeba jednak mniej subtelnych środków, które Drwęcki,
właściciel podziwianego przez wszystkich nowoczesnego colta, niby
posiada, ale jakby w mniej interesujący sposób używa. 
Nieco surowo brzmi, ale cóż, trzymajmy się już tej raz obranej
konwencji. Obie powieści czytało mi się bardzo przyjemnie i
bawiłam się dobrze – z „Magnetyzera” niektóre partie
podczytując na głos, bo choćby opisy Warszawy są naprawdę
niezłe. Czytając „Morderstwo…” trzeba wziąć pod uwagę tę
nieszczęsną pierwszą część, ale potem się rozkręca
(wspominałam o pościgu – więc wiecie). Z chęcią za czas jakiś
sięgnę po kolejne tomu obu serii, bo ciekawa jestem, jak też
autorzy rozwijają w nich losy bohaterów i konstrukcje światów
przedstawionych.
A Wy mieliście okazję się z panami komisarzami zapoznać? 
I jeszcze akuratnie wypadło, że we wpisie o kryminałach obiecałam podać rozwiązanie zagadki z wczoraj. Podświetlam na biało, gdyby ktoś sobie nie życzył, żeby mu podpowiadać. Oczywiście jeśli coś jest niejasne, z chęcią odpowiem, o co mi chodziło, sami wiecie. A to odpowiedzi:
Poziomo
2 May
6 Niemcewicz
9 Rolleczek
12 Szymborska

Pionowo
1 Pasternak
3 Shelley
4 Dostojewski
5 Szmaglewska
7 Joyce
8 Grabiński
10 Krasiński
11 Skarga

Comments

  1. Anna Flasza-Szydlik

    Czytałam "Magnetyzera" i całkiem mi się podobał, ale nie jako kryminał a opowieść o Warszawie. Jako kryminał był schematyczny, miał kiepskie zakończenie (niczym z filmu sensacyjnego klasy B). Ale scena u Fischera, palce lizać!

    1. Post
      Author
      admin

      Tak, to jest właśnie taka książka, którą lepiej się czyta jako opowieść o Warszawie (idea wędrowania po mieście jako podróży w czasie mnie urzekła) niż jako kryminał. Chyba właśnie, że się założy, że to celowa gra z konwencją. Wtedy nawet zakończenie może się podobać (a mnie, przyznaję, jednak jakoś urzekło to, jak się całość kończy, bardzo, powiedziałabym, ikonicznie ;)). Szykuję się na tom drugi za czas jakiś, gdyż — jak głosi okładkowa notka — pojawia się w nim Gombrowicz :).

    2. Anna Flasza-Szydlik

      Ja autora za wybryki rozmaite wpisałam na listę autorów nieczytanych, więc nawet Gombrowicz mnie nie przekona :). Ale mam nadzieję, że Ci się spodoba.
      A czy w tym stosie polskich kryminałów masz jakieś autorki, czy tylko panów :)?

    3. Post
      Author
      admin

      Niestety niewypożyczona była tylko "Kryminalistka" Jodełki, więc tylko tę wzięłam, natomiast bardzo bym chciała jeszcze przeczytać te autorki, o których pisałaś u siebie: Kwiatkowską i Grzegorzewską (właśnie sprawdziłam, czy dobrze sobie wynotowałam ;)), mam jeszcze na oku Bondę, żeby wreszcie zobaczyć, o co się rozchodzi :).

  2. aHa

    Mnie dużo bardziej od "Magnetyzera" podobała się "Bogini z Labradoru" tego autora – zahaczająca o Lwów z początków XX wieku. Stylizacja, opis miasta – palce lizać, a małżeńskie perypetie Drwęckiego są po prostu genialne i całkowicie zrywają ze schematem nieszczęśliwego policjanta alkoholika, w sensie – wreszcie detektyw ma naprawdę udane życie seksualne i to jeszcze z własną żoną! Można? Można.

    1. Post
      Author
      admin

      Z chęcią przeczytam, aczkolwiek najpierw wyczytam, co jeszcze mam w najbliższych planach, a potem może się skuszę, żeby iść za ciosem. W ogóle Drwęcki, przez to, że jego przeszłość w "Magnetyzerze" jest dość oględna i niejasna, a najbardziej nawiedza go nienapisany doktorat, jest postacią cudnie konwencjonalno-niekonwencjonalną ;).

    2. aHa

      P.S. Smutno mi, Boże – Skarga. I mózg mi wyparował 😀

      Przypomniały mi się kultowe Jolki w Magazynie Gazety Wyborczej 😀 Rozwiązywałam zębami i pazurami, ale widać wyszłam z wprawy. I absolutnie przecudowny konkurs z "Grą o Tron" organizowany przez Nową Fantastykę kilka lat temu, zadania były mniej więcej w tym stylu 🙂 Więc co prawda w tej krzyżówce zgadłam całe trzy hasła, ale i tak proszę o więcej!

    3. Post
      Author
      admin

      Dziękuję za skojarzenie, nie powiem, pochlebne :)! To postaram się coś przyszykować, może nawet na marzec, bo strasznie wciągające jest układanie takiej krzyżówki :D.

  3. Michał Stanek

    Maciejewski to moja ulubiona seria, ale cóż – jestem z Lublina 🙂 Mogę tylko powiedzieć, że "Morderstwo" z perspektywy pozostałych tomów (już jest siedem, docelowo ma być dziewięć powieści plus tom opowiadań na zamknięcie) jest to trochę wprawka w konwencji. Z konwencją tą autor poczyta sobie z czasem coraz śmielej, podbarwiając a to starym kinem, a to klimatem dworskim, albo przemysłowym, albo mrocznym tłem wojennym i powojennym. W II tomie na przykład pierwsze skrzypce do połowy grają Zielny z Fałniewiczem, wcale nie Maciejewski. Od IV tomu autor bawi się też udanie chronologią (tom VII jest wręcz o zamojskiej młodości Maciejewskiego). Generalnie powstała z tego cała bardzo sympatyczna saga, której pierwsza odsłona jest chyba najsłabszą. Nie muszę chyba dodawać, ze polecam resztę 🙂

    Jeśli chodzi o poetę Trąbicza to tak, jest to alter ego Czechowicza 🙂 Pozdrowionka.

    1. Post
      Author
      admin

      Tak się właśnie spodziewałam — już ten podział widoczny w samej pierwszej części, gdzie początek jest jednak słabszy, a później robi się coraz lepiej — doprowadził mnie do takiej hipotezy. Jak dobrze wiedzieć, że się ona potwierdza! Bo bardzo bym chciała dowiedzieć się, co też dalej z Maciejewskim ;). Zapomniałam dodać, że kreacje jego przybocznych są naprawdę niezłe, jasne, dość wyraziste przez to, że złożone z mocnych kresek, ale to w niczym nie przeszkadza.

      Czyli jednak — no, tutaj mi trochę zazgrzytało poprowadzenie tego wątku, ale jednak pierwsza intuicja była słuszna. Dzięki :).

    1. Post
      Author
      admin

      Za czas jakiś sięgnę, wtedy z chęcią porozmawiam o wrażeniach :). Chodzi o komisarza Maciejewskiego, jak wnioskuję? Po przygody Drwęckiego zapewne też sięgnę ;).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.