Słuchajcie, tak właściwie mniej więcej wszystko, co chciałam napisać, napisał już Misiael z Mistycyzmu Popkulturowego, ale wyszłam z założenia, że w końcu skoro piszę prawie codziennie, mogłabym i o tej sprawie napisać szerzej. A chodzi mi o to, co jakoś tak w trakcie weekendu się pojawiło, a mianowicie o sprawę fanpage’a „Recenzje z Lubimy Czytać”.
Może
„sprawa…” jako wyrażenie się tu źle kojarzy, ale
wiecie, o co mi chodzi (a jeśli nie wiecie: powstał fanpage
„Recenzje z Lubimy Czytać”, na którym administrator –
czy jakże się zarządzająca fanpagem osoba nazywa – wrzuca
printscreeny z co okrutniejszych wobec klasycznych czy uznanych za
arcydzielne powieści opinii użytkowników z uzasadnieniami, które
napisane są albo słabym językiem, albo nie pozostawiają suchej
nitki na opiniowanej książce; to tak w skrócie). I teraz tak: mam
bardzo mieszane uczucia względem całej sprawy. W szerokim
odczytaniu intencji fanpage’a można zauważyć dwie ogólne
tendencje: albo uznanie, że umieszczane na fanpage’u opinie mają
być zabawne, albo że oto nadszedł kres cywilizacji. Oczywiście w
związku z tym ten kres, że klasyki się nie ceni, arcydzieła
spadają z piedestału, bo ktoś śmie powiedzieć, że „Stary
człowiek i morze” jest stustronicową opowieścią o rybach
(no, jakby nie spojrzeć: jest).
„sprawa…” jako wyrażenie się tu źle kojarzy, ale
wiecie, o co mi chodzi (a jeśli nie wiecie: powstał fanpage
„Recenzje z Lubimy Czytać”, na którym administrator –
czy jakże się zarządzająca fanpagem osoba nazywa – wrzuca
printscreeny z co okrutniejszych wobec klasycznych czy uznanych za
arcydzielne powieści opinii użytkowników z uzasadnieniami, które
napisane są albo słabym językiem, albo nie pozostawiają suchej
nitki na opiniowanej książce; to tak w skrócie). I teraz tak: mam
bardzo mieszane uczucia względem całej sprawy. W szerokim
odczytaniu intencji fanpage’a można zauważyć dwie ogólne
tendencje: albo uznanie, że umieszczane na fanpage’u opinie mają
być zabawne, albo że oto nadszedł kres cywilizacji. Oczywiście w
związku z tym ten kres, że klasyki się nie ceni, arcydzieła
spadają z piedestału, bo ktoś śmie powiedzieć, że „Stary
człowiek i morze” jest stustronicową opowieścią o rybach
(no, jakby nie spojrzeć: jest).
I
teraz tak: jasne, te opinie często bywają zabawne, ale nie w tym
rzecz. Widzicie, nikt nie rodzi się z wiedzą, o czym jest „Tango”
Mrożka (ba, na pewno znajdziecie u siebie w pamięci przykład
takiej książki, o której po tytule myśleliście, że jest o czym
innym, niż faktycznie jest). Skąd zatem zdziwienie, że ktoś
spodziewał się, że będzie o tańcu? Można tu powiedzieć, że
kombinuję, bo przecież mamy od tego szkołę, a będąc w szkole
jak można nie wiedzieć, że… i tak dalej. Tutaj wyłazi nam
wielokroć przeze mnie przywoływana kwestia kanonu, a że kanon jest
problematyczny, wszyscy wiemy, wszyscy tam byliśmy i na własnej
skórze przekonaliśmy się, że nie ze wszystkim w kanonie nam po
drodze (choć potrzeby jego istnienia nie neguję, ale to jest inna
sprawa). Nie wspominając o czymś, o czym wiele osób przecież
myśli: edukacja lekturowa u nas bywa bardzo problematyczna – od
sposobu omawiania lektur poczynając, przez ich dobór na przekonaniu
ucznia, że przeczytanie takiej książki będzie ciekawe i z
korzyścią dla niego kończąc. Ale o tym też już rozmawialiśmy
(o tutaj na przykład).
teraz tak: jasne, te opinie często bywają zabawne, ale nie w tym
rzecz. Widzicie, nikt nie rodzi się z wiedzą, o czym jest „Tango”
Mrożka (ba, na pewno znajdziecie u siebie w pamięci przykład
takiej książki, o której po tytule myśleliście, że jest o czym
innym, niż faktycznie jest). Skąd zatem zdziwienie, że ktoś
spodziewał się, że będzie o tańcu? Można tu powiedzieć, że
kombinuję, bo przecież mamy od tego szkołę, a będąc w szkole
jak można nie wiedzieć, że… i tak dalej. Tutaj wyłazi nam
wielokroć przeze mnie przywoływana kwestia kanonu, a że kanon jest
problematyczny, wszyscy wiemy, wszyscy tam byliśmy i na własnej
skórze przekonaliśmy się, że nie ze wszystkim w kanonie nam po
drodze (choć potrzeby jego istnienia nie neguję, ale to jest inna
sprawa). Nie wspominając o czymś, o czym wiele osób przecież
myśli: edukacja lekturowa u nas bywa bardzo problematyczna – od
sposobu omawiania lektur poczynając, przez ich dobór na przekonaniu
ucznia, że przeczytanie takiej książki będzie ciekawe i z
korzyścią dla niego kończąc. Ale o tym też już rozmawialiśmy
(o tutaj na przykład).
A ponieważ post jest długi i o tym, co mnie smuci, to w pakiecie ilustracyjnym: sowy, które wyglądają, jakby były zadowolone. Zdj. Nuno Barreto.
Jasne,
te opinie są często absurdalne, często przypominają „humor z
zeszytów” – tylko że mimo wszystko czemu ma służyć
śmianie się z nich lub uważanie, że oto skończyła się kultura?
Bo pojawia się coś, co według mnie ma bardzo nieprzyjemne
zabarwienie: zadowolenie z siebie, że my to przecież wiemy, że
Gombrowicz/Mickiewicz/Nabokov i tak dalej. W takim momencie strasznie
łatwo uznać, że jesteśmy „my” i są ci „oni”,
i że ci „oni” czytają, ale nie wiedzą, co czytają, że
mają problem z opisaniem tego, co o przeczytanym materiale myślą i
nagle znajdujemy się w roli, co do której ostrzeżeń w szkolnych
lekturach całe mnóstwo. Pisałam nie raz, że zastanawia mnie, skąd
się bierze potrzeba udowadniania, że „czytanie przysparza mi
szyku” i że dziwi mnie, a i zasmuca, taka postawa „czytam,
więc jestem lepszy”. Dochodzi teraz jeszcze dalsza
konsekwencja: „już nie tylko czytam, ale mówię/piszę
kompetentnie mniej lub bardziej, ale przecież nie tak”. A
jednak, jakby tak się złapać na myśli: no nie jest czasem ten
Hemingway o rybach? A może nie zapałaliśmy wielką miłością do
czegoś, i choć cenimy sobie wpływ tejże książki na inne i
miejsce jej w historii dostrzegamy, to mdli nas na wspomnienie,
takiego dajmy na to, Rafała Olbromskiego?
te opinie są często absurdalne, często przypominają „humor z
zeszytów” – tylko że mimo wszystko czemu ma służyć
śmianie się z nich lub uważanie, że oto skończyła się kultura?
Bo pojawia się coś, co według mnie ma bardzo nieprzyjemne
zabarwienie: zadowolenie z siebie, że my to przecież wiemy, że
Gombrowicz/Mickiewicz/Nabokov i tak dalej. W takim momencie strasznie
łatwo uznać, że jesteśmy „my” i są ci „oni”,
i że ci „oni” czytają, ale nie wiedzą, co czytają, że
mają problem z opisaniem tego, co o przeczytanym materiale myślą i
nagle znajdujemy się w roli, co do której ostrzeżeń w szkolnych
lekturach całe mnóstwo. Pisałam nie raz, że zastanawia mnie, skąd
się bierze potrzeba udowadniania, że „czytanie przysparza mi
szyku” i że dziwi mnie, a i zasmuca, taka postawa „czytam,
więc jestem lepszy”. Dochodzi teraz jeszcze dalsza
konsekwencja: „już nie tylko czytam, ale mówię/piszę
kompetentnie mniej lub bardziej, ale przecież nie tak”. A
jednak, jakby tak się złapać na myśli: no nie jest czasem ten
Hemingway o rybach? A może nie zapałaliśmy wielką miłością do
czegoś, i choć cenimy sobie wpływ tejże książki na inne i
miejsce jej w historii dostrzegamy, to mdli nas na wspomnienie,
takiego dajmy na to, Rafała Olbromskiego?
Zresztą:
wbrew pozorom te opinie często są pisane niezłym językiem, po
prostu w przestrzeni portalu można powiedzieć ot, co nam nie gra, w
jaki sposób uderza w naszą wrażliwość, co nie pasuje w klasyku –
bo nie zostaniemy za to ocenieni (w teorii). Jasne, czasami
nieporadnym językiem, ale nie zawsze. Jasne, czasami, bo nie znamy
konwencji, nie umiemy docenić roli dzieła w historii – ale czy
zawsze umiemy? Zawsze nas zachwyca? Od kiedy nas zachwyca? Widzicie,
pamiętam doskonale, kiedy przy czytaniu czegoś uznawanego za
arcydzieło myślałam „tak, niesamowite!”, ale przecież
nie zawsze mnie tak oświecało, czasami pozostaje uznać klasyka za
klasyka ze względu na to, co zrobił. A jego dzieło wcale się już,
albo w minimalnym stopniu, nie broni. I teraz ponownie: nie
zapominajmy o tym, że kanon ewoluuje. Wiecie, ilu zapomnianych
pisarzy błąka się po kanonie sprzed wielu lat? Całe mnóstwo.
Dzisiaj czytając niektórych uśmiechniemy się, myśląc: o rety,
serio to było uznawane za arcydzieło? Co nie oznacza oczywiście,
że uważam, że Bułhakow czy Sofokles zaraz z niego wyleci –
chodzi mi bardziej o taką ostrożność w mówieniu, że coś jest
wielkie, bo jest wielkie.
wbrew pozorom te opinie często są pisane niezłym językiem, po
prostu w przestrzeni portalu można powiedzieć ot, co nam nie gra, w
jaki sposób uderza w naszą wrażliwość, co nie pasuje w klasyku –
bo nie zostaniemy za to ocenieni (w teorii). Jasne, czasami
nieporadnym językiem, ale nie zawsze. Jasne, czasami, bo nie znamy
konwencji, nie umiemy docenić roli dzieła w historii – ale czy
zawsze umiemy? Zawsze nas zachwyca? Od kiedy nas zachwyca? Widzicie,
pamiętam doskonale, kiedy przy czytaniu czegoś uznawanego za
arcydzieło myślałam „tak, niesamowite!”, ale przecież
nie zawsze mnie tak oświecało, czasami pozostaje uznać klasyka za
klasyka ze względu na to, co zrobił. A jego dzieło wcale się już,
albo w minimalnym stopniu, nie broni. I teraz ponownie: nie
zapominajmy o tym, że kanon ewoluuje. Wiecie, ilu zapomnianych
pisarzy błąka się po kanonie sprzed wielu lat? Całe mnóstwo.
Dzisiaj czytając niektórych uśmiechniemy się, myśląc: o rety,
serio to było uznawane za arcydzieło? Co nie oznacza oczywiście,
że uważam, że Bułhakow czy Sofokles zaraz z niego wyleci –
chodzi mi bardziej o taką ostrożność w mówieniu, że coś jest
wielkie, bo jest wielkie.
No
właśnie, dochodzi do tego jeszcze aspekt „oceniania”
książek na portalu. O tym także wspominałam,
i wyciągając wnioski z dyskusji zakładam, że nie tylko dla mnie
takie ocenianie jest bardziej „dla siebie”. Oczywiście
taką opinię widać, w dowolnym portalu możemy sprawdzić ocenę
czy ilość gwiazdek, jaką dana książka ma i posarkać, że takie
„Jądro ciemności” dostaje trzy na szynach, ale jednak nie
da się tutaj nie uwzględnić tego, że do gry wchodzą emocje. Och,
z jaką rozkoszą można po zakończonej lekturze dać im upust,
jeśli nas wymęczyła. A wracając do samego oceniania i kwestii
szkolnych: zobaczcie, teraz to nie my za przeczytanie lektury
jesteśmy oceniani, ale my możemy ocenić je, i nikt nam nic nie
zrobi. Nie bardzo, sądzę, można w tym kontekście zapomnieć i o
tym, że działa to w dwie strony.
właśnie, dochodzi do tego jeszcze aspekt „oceniania”
książek na portalu. O tym także wspominałam,
i wyciągając wnioski z dyskusji zakładam, że nie tylko dla mnie
takie ocenianie jest bardziej „dla siebie”. Oczywiście
taką opinię widać, w dowolnym portalu możemy sprawdzić ocenę
czy ilość gwiazdek, jaką dana książka ma i posarkać, że takie
„Jądro ciemności” dostaje trzy na szynach, ale jednak nie
da się tutaj nie uwzględnić tego, że do gry wchodzą emocje. Och,
z jaką rozkoszą można po zakończonej lekturze dać im upust,
jeśli nas wymęczyła. A wracając do samego oceniania i kwestii
szkolnych: zobaczcie, teraz to nie my za przeczytanie lektury
jesteśmy oceniani, ale my możemy ocenić je, i nikt nam nic nie
zrobi. Nie bardzo, sądzę, można w tym kontekście zapomnieć i o
tym, że działa to w dwie strony.
Poza
tym, niezależnie od wszystkich innych czynników, nadal pozostaje
mój problem z tym, czemu to ma służyć. Tutaj wyraźnie można
rozdzielić kilka linii, widocznych w całości: administrator strony
nie komentuje, a jedynie podaje ocenę i ewentualnie „soczysty”
cytat z opinii, ale zamieszcza je w całości i to serwowane pod
nickiem kogoś konkretnego i wtedy trudno powiedzieć, czy to jest
pokazanie zjawiska, czy jednak krytyka ad hominem (tutaj zastanawiam
się: jednak nick internetowy to jest pewien rodzaj tożsamości,
stąd trudno powiedzieć, że to opinie „anonimowe”). A jak
przy tym wątku jesteśmy: strasznie dziwne wydaje mi się też i to,
że o fanpage’u napisał w „Dużym Formacie” Wojciech
Orliński, półżartem, półserio pokazując, że niezależnie od
języka, jakim zostały napisane (a który – jak pisałam – nie
zawsze jest taki zły, jak by to wynikało z komentarzy) często
pokazują w lapidarny sposób coś, co czujemy przy lekturze. Mogą
pokazywać też przy okazji, gdzie leży problem z „przerabianiem”
lektur w szkole. I jeszcze inny problem: jak to jest z kontekstem?
Potrzebujemy go? Czy sztuka sama się broni? Czy jednak musimy się
przygotować do obcowania z konkretnym dziełem? Czy wtedy
wyciągniemy z niego więcej dla siebie – i w ogóle?
tym, niezależnie od wszystkich innych czynników, nadal pozostaje
mój problem z tym, czemu to ma służyć. Tutaj wyraźnie można
rozdzielić kilka linii, widocznych w całości: administrator strony
nie komentuje, a jedynie podaje ocenę i ewentualnie „soczysty”
cytat z opinii, ale zamieszcza je w całości i to serwowane pod
nickiem kogoś konkretnego i wtedy trudno powiedzieć, czy to jest
pokazanie zjawiska, czy jednak krytyka ad hominem (tutaj zastanawiam
się: jednak nick internetowy to jest pewien rodzaj tożsamości,
stąd trudno powiedzieć, że to opinie „anonimowe”). A jak
przy tym wątku jesteśmy: strasznie dziwne wydaje mi się też i to,
że o fanpage’u napisał w „Dużym Formacie” Wojciech
Orliński, półżartem, półserio pokazując, że niezależnie od
języka, jakim zostały napisane (a który – jak pisałam – nie
zawsze jest taki zły, jak by to wynikało z komentarzy) często
pokazują w lapidarny sposób coś, co czujemy przy lekturze. Mogą
pokazywać też przy okazji, gdzie leży problem z „przerabianiem”
lektur w szkole. I jeszcze inny problem: jak to jest z kontekstem?
Potrzebujemy go? Czy sztuka sama się broni? Czy jednak musimy się
przygotować do obcowania z konkretnym dziełem? Czy wtedy
wyciągniemy z niego więcej dla siebie – i w ogóle?
Obserwując
zaś komentarze na tymże fanpage’u: widzicie, nie chodzi mi o
krytykę w rodzaju „a może sam napisz recenzję, zobaczymy,
czyś taki elokwentny”. Bo myślę, że tak, że elokwentny i w
tym problem, w alienacji właśnie. Że gdzieś się to wszystko
rozeszło i właściwie to nie wiem, w którym momencie. Bo mamy
zdekonstruowanych romantyków od lat wielu, wielu, a w szkole dalej
uczymy o tym, że „Słowacki wielkim poetą był”, a
„Polska Chrystusem narodów” (bez cudzysłowu).
Oczywiście, pewne teorie będą sobie krążyły w obiegu mniej czy
bardziej zamkniętym, bo taka ich uroda. Ale to dziwne, jak niewiele
zmienia się w programie nauczania. Nawet w szkole podstawowej:
myślę, że takie „W pustyni i w puszczy” mogłoby być
naprawdę interesującą lekturą, gdyby dopuścić myśl o nim jako
o lekturze kolonialnej. O czym zresztą już nie raz wspominałam. I
to dałoby się zrobić, nawet nie używając słów takich jak
„kolonializm” i z daleka omijając nazwisko Edwarda Saida.
zaś komentarze na tymże fanpage’u: widzicie, nie chodzi mi o
krytykę w rodzaju „a może sam napisz recenzję, zobaczymy,
czyś taki elokwentny”. Bo myślę, że tak, że elokwentny i w
tym problem, w alienacji właśnie. Że gdzieś się to wszystko
rozeszło i właściwie to nie wiem, w którym momencie. Bo mamy
zdekonstruowanych romantyków od lat wielu, wielu, a w szkole dalej
uczymy o tym, że „Słowacki wielkim poetą był”, a
„Polska Chrystusem narodów” (bez cudzysłowu).
Oczywiście, pewne teorie będą sobie krążyły w obiegu mniej czy
bardziej zamkniętym, bo taka ich uroda. Ale to dziwne, jak niewiele
zmienia się w programie nauczania. Nawet w szkole podstawowej:
myślę, że takie „W pustyni i w puszczy” mogłoby być
naprawdę interesującą lekturą, gdyby dopuścić myśl o nim jako
o lekturze kolonialnej. O czym zresztą już nie raz wspominałam. I
to dałoby się zrobić, nawet nie używając słów takich jak
„kolonializm” i z daleka omijając nazwisko Edwarda Saida.
I
tak dochodzimy do momentu, w którym obie strony czują się urażone:
autorzy piszący, że „Lalka” jest bez sensu i ci, którzy
„Lalkę” cenią. Czy ta pierwsza opinia jest po prostu
wyrazem frustracji? Pokazem nieoczytania? Zamknięciem na szersze
interpretacje, niechęcią do poszukiwań, o co właściwie chodzi?
Niekoniecznie przecież. A ta druga wyrazem snobizmu? Przekonaniem o
tym, że arcydzieło to arcydzieło, a jego wymowa jest zazwyczaj
jednoznaczna? Przekonaniem o swojej słuszności? Również
niekoniecznie.
tak dochodzimy do momentu, w którym obie strony czują się urażone:
autorzy piszący, że „Lalka” jest bez sensu i ci, którzy
„Lalkę” cenią. Czy ta pierwsza opinia jest po prostu
wyrazem frustracji? Pokazem nieoczytania? Zamknięciem na szersze
interpretacje, niechęcią do poszukiwań, o co właściwie chodzi?
Niekoniecznie przecież. A ta druga wyrazem snobizmu? Przekonaniem o
tym, że arcydzieło to arcydzieło, a jego wymowa jest zazwyczaj
jednoznaczna? Przekonaniem o swojej słuszności? Również
niekoniecznie.
Tak
czy inaczej: smutno mi.
czy inaczej: smutno mi.
Comments
Nie ukrywam, zdarza mi się pośmiać z ludzkiej głupoty. Pierwszy raz dzisiaj u Ciebie przeczytałam o tej stronie i myślałam, że coś śmiesznego się tam znajdzie, ale raczej nie. Smutno też mi się nie zrobiło. Wolę przeczytać, co ktoś naprawdę pomyślał o książce, niż podchodzenie do literatury na klęczkach i uznawanie za arcydzieła książek tylko dlatego, że tak wypada, chociaż właściwie nie wiemy dlaczego.
Ani te opinie nie są prawdziwie głupie czy śmieszne, ludzie w komentarzach wyśmiewający się z nich też błyskotliwie tego nie robią. Wiele hałasu o nic.
Niektóre opinie są moim zdaniem uzasadnione, niektóre pokazują brak zrozumienia o czym książka była czy że niektóre zamiary artystyczne były celowe. Ale zdarza się przecież. Większość tych opinii jest pisanych przez licealistów pewnie. Nie dziwi mnie, że nie zawsze się połapią.
Author
Bo — jak słusznie dopowiadają dziewczyny w komentarzach dalej — chyba też i intencje fanpage'a były jednak inne, a inaczej wyszło (zgadzam się z tą hipotezą, chociaż oczywiście nie mam pewności, czy tak jest).
Ojoj, temat rzeka. Niedawno na jednym z blogów widziałam wpis o tym, czy "zmuszać się do czytania" – chodziło w nim rzecz jasna o książki uznawane za "dzieła", a przez które dziś nie umiemy przebrnąć. Tyle tylko, że mnie się wydaje, że jak ktoś chce być oczytany, to jednak klasykę powinien znać (nawet jeśli jej lektura jest bardziej męcząca, niż książek Mroza), a nie tylko ograniczać się do kryminałów i fantastyki. Wczoraj też czytałam recenzję Karriby o tym, że Jądro ciemności jest strasznie nudne. I są tacy (i to nawet wielu), co twierdzi, że nie potrafi przebrnąć przez "Mistrza i Małgorzatę", czego ja nie kumam, bo moim zdaniem to bardzo przyjemna powieść. Ale uważam, że każdy ma prawo do własnej opinii i może mu się książka nie podobać, nawet jeśli jest uznawana za arcydzieło. Przyjmowanie a priori, że coś jest arcydziełem i krytykowanie tych, którym się nie podobało (bo nie zrozumieli) jest pewnego rodzaju snobizmem. Z trzeciej strony, jest tu jakiś warunek, żeby te krytyczne opinie były merytoryczne, a nie podszyte niewiedzą i ignorancją – bardzo fajnie pisze o tym Stephen King w najnowszej książce, że najczęstszą krytyką (zwłaszcza wśród młodych ludzi) jest zdanie: to jest głupie. Być może autor tego Fanpage'a po prostu chciał wyłapać śmieszne kawałki (i nie miał nic więcej na myśli) – ja też kiedyś popełniłam taki wpis, tyle tylko że zwracałam raczej uwagę na brak logiki czy niepoprawność gramatyczną, a nie na to, czy autor recenzji ma rację, czy nie.
"Stephen King w najnowszej książce, że najczęstszą krytyką (zwłaszcza wśród młodych ludzi) jest zdanie: to jest głupie."
Tak pewnie jest kiedy trafiają na coś, czego nie rozumieją, ale nie mają narzędzi, żeby wskazać, co im właściwie się nie podoba.
Trzeba mieć na uwadze to, że Lubimy Czytać to nie jest portal dla krytyków literackich, tylko narzędzie do katalagowania przeczytanych książek przede wszystkim. Osobiste opinie są tam jak najbardziej na miejscu.
"Tak pewnie jest kiedy trafiają na coś, czego nie rozumieją, ale nie mają narzędzi, żeby wskazać, co im właściwie się nie podoba."
Ale jednak są w stanie (i chcą!) sformułować jakąś opinię. Dla mnie to jest jednak pewna wartość – jest tu płaszczyzna na której można pracować.
Author
No i tak poza tym wydaje mi się, że w dużej mierze to nie są opinie pisane na zasadzie "a teraz zabiorę głos i powiem wam, jak jest", ale bardziej żeby spróbować określić siebie wobec książki. Na poziomie świadomym czy nieuświadomionym — ale skoro coś zostaje zapisane, to znaczy, że coś w tej książce takiego było, że chcieliśmy się tym podzielić ze światem.
Ja mam wrażenie, że nawet Ci-Co-Przeczytali-Wszystko mieli w swoim życiu taki moment, że jakimś dziełem klasyki chcieli rzucić o ścianę. Albo że czytali dzieło, do którego zrozumienia nie mieli odpowiednich narzędzi. Czytając te "zabawne" opinie na temat "Lalki", "Ferdydurke" czy "Tanga" tak naprawdę czytamy swoje własne niewypowiedziane opinie (dla jednych będą to opinie z czasów podstawówki, dla innych – szczere sądy, o których nigdy nie wspomnieliby podczas zajęć na polonistyce).
Inna sprawa, że czasem nawet te klasyczne klasyki zdarza nam się odbierać bardziej lub mniej emocjonalnie (ja sama podczas "Nędzników", mojej chyba najbardziej ukochanej książki, bardziej kibicuję bohaterom niż śledzę tło obyczajowe i dygresje historyczne). Właśnie czytałam "Przeminęło z wiatrem" i na pytanie Narzeczonego, jak mi się podoba, stwierdziłam z wypiekami na twarzy "też chcę mieć tartak, jak Scarlett!". Gdybym napisała to na Lubimy Czytać, to pewnie trafiłabym na ten fanpage 😉 Z moimi latami studiów polonistycznych i setkami tomów przeczytanej klasyki, pewnie zostałabym uznana za półdebila, który nie dostrzega licznych odcieni powieści. Jak bardzo by się mylili, przecież na co dzień nie wypowiem zdania bez cytatu z "Dialogów" Platona lub subtelnego nawiązania do "Ulissesa" Joyce'a.
Author
O, to, to. Stąd moje pytanie: a od kiedy mnie zachwyca? Przecież są dzieła, z którymi zderzamy się w nieodpowiednim momencie i odbijamy się od nich jak od ściany, i zostaje z nami tylko frustracja, że jakieś to takie niewydarzone. Tylko że tu chyba dochodzi jeszcze kwestia tego, czy pamiętamy o tym odbiciu, czy się nam może coś takiego nie przytrafiło jakoś, czy przypadkiem trochę anachronicznie nie pamiętamy tylko tych zrozumiałych spotkań z lekturą — też tak może przecież być.
(A na marginesie: Scarlett z czasów prowadzenia tartaku jest jedną z moich ulubionych jej inkarnacji, chociaż sama bohaterka mnie trochę jednak złościła i w ogóle miałam co do książki mieszane uczucia raczej — kurczę, niemal równo rok temu o tym pisałam ;D).
Ja dzisiaj pierwszy raz spotkałam się z tym profilem i ogólnie całą sprawą.
Wychodzę z tego założenia, że każdy ma prawo do opinii. Czasem te gorsze, jak choćby tytułowe mówiące o rybnej powieści, są impulsem do sięgnięcia po książkę aby przekonać się ile w tym prawdy.
Nie każdy potrafi uchwycić sens powieści, dostrzec coś pomiędzy słowami, czy do lektury przygotować się czytając notki biograficzne czy genezy powstania dzieł. Mamy różnice w postrzeganiu chociażby z perspektywy czasu i wieku nas różniącego (dlatego ja np. jestem zwolenniczką uelastycznienia kanonu lektur).
Rzecz w tym, że serwis LubimyCzytać to taka skarbnica wiedzy dla przeciętnego czytelnika. Znajdziemy tam i poważne recenzje i jednozdaniowe wyrażenie aprobaty bądź de. Ja swoich osądów o książce nie opieram o jedną opinię, a o kilka, więc jak widzę takie 'kwiatki' to je po prostu omijam.
Tu się zrodził problem z tym profilem na facebooku, ponieważ wielu rządnych poklasku i sławy użytkowników Internetu zacznie wypisywać takie bezmyślne bzdury na temat dobrych książek, by znaleźć się na ścianie chwały.
Author
Hm, nie wiem, czy faktycznie tak będzie, zastanawiam się, jak ta cała sprawa się rozwinie. Najbardziej chyba jestem ciekawa, czy administrator strony będzie czekał na ewolucję komentarzy zgodnie z (jeśli tak jest) intencją, czy coś w tej sprawie napisze. Ale tak poza tym: zgadzam się, że zazwyczaj szukając opinii o książce przedzieramy się przez więcej niż jedną opinię, chyba że wiemy, że mamy bardzo zgodny gust z kimś i na tej podstawie wyrokujemy o ewentualnym podjęciu bądź nie lektury.
Myślałam i myślałam i mam wrażenie, że są dewa aspekty całej sprawy. To, czy Klasyka podoba nam się jako książka i jaka była jej rola w kulturze. Osobiście uważam Józefa K za ciężkiego idiotę, a zakończenie "Procesu" powitałam z ulgą radością. Ale wiem, co Autor chciał mi pokazać, czemu było to tak ważne.
A mam wrażenie, że u nas strasznie brakuje możliwości powiedzenia na lekcji polskiego, że ten i ten bohater nas irytował. Albo nudził. Że gdzie ta Oleńka miała oczy. A z drugiej strony, bardzo mało mowa o kontekście powstawania dzieła. Lekcje historii i polskiego są od siebie oderwane, więc zamiast spójnego obrazu, uczeń dostaje misz masz. Ale chyba już o tym rozmawiałyśmy :).
"A mam wrażenie, że u nas strasznie brakuje możliwości powiedzenia na lekcji polskiego, że ten i ten bohater nas irytował. Albo nudził. Że gdzie ta Oleńka miała oczy."
Właśnie! Czasy się zmieniają, decyzje czy rozterki wielu bohaterów będą dla nas teraz nudne czy niezrozumiałe i nie ma się z tym co kryć. Ale pewnie często brakuje czasu na takie dyskusje "od serca". A może też to po części wynika z tego, że niektórzy myślą, że trzeba bardziej intelektualnie podchodzić i nie ma się co emocjonować. Ale mnie najbardziej w pamięci z liceum zapadły właśnie takie dyskusje czy kłótnie nawet. Jedna z bardziej pamiętnych była o postawie lekarzy w gettcie warszawskim przy okazji omawiania "Zdąrzyć przed panem Bogiem". Nie doszliśmy do jednej, właściwej odpowiedzi, ale pamiętam to do dziś.
Author
Dokładnie, o tych emocjach przy czytaniu książek już z @Anną rozmawiałyśmy, ale ja się nadal z tym zgadzam, kto wie, czy nie jeszcze bardziej. Ba, przecież to, że lektura budzi w nas jakieś emocje wcale nie powinno być powodem, dla którego będziemy się wstydzić. Jasne, czasami przesłoni nam to może podziw dla jakichś wyjątkowo udanych literacko elementów utworu, ale też może i doprowadzi do nowych, ciekawych wniosków.
A już kłócenie się o klasykę jest w ogóle interesujące ;). Oczywiście nie na zasadzie "ty żeś nic nie zrozumiał, idź sobie!" ;).
@Pesahson Ja do dziś pamiętam tę martwą ciszę, która zaległa w klasie, kiedy powiedziałam, że nie lubię Józefa K ^^.
@Pyza Dyskusje o klasyce są super, bo niby tekst jest znany, wszyscy wiedzą o co chodzi, a czasami można odnieść wrażenie, że czytaliśmy zupełnie inne książki. I to jest strasznie fajne.
Author
Dokładnie tak! To jest właśnie bardzo ciekawe, że ta sama książka nie dość, że wywołuje różne reakcje, to jeszcze może być widziana jako coś zupełnie innego przez różne osoby! A jak już przy tym jesteśmy: mnie jest Józefa K. szkoda, nic na to nie poradzę (ale rozumiem, że można go nie lubić, bo przy okazji jest z niego czasami straszna pierdoła, brzydko mówiąc ;)).
Ja nie znosiłam i nie znoszę Judyma. Niestety w liceum mieliśmy polonistkę "realizującą program" więc nawet nie było z kim się pokłócić, a z wypracowania w którym Joasia pisze list do Judyma objeżdżając go jak burą sukę i każąc mu się wynosić z jej życia dostałam 3 bo użyłam (Joasia użyła?) zbyt współczesnego (tzn. XX wiecznego) języka.
Ale nie zapomnę tej śmierci w oczach i scyzoryka otwierającego się w kieszeni, kiedy wypowiedziałam swoje zdanie o Judymie wobec pewnego mężczyzny, dla którego do tej chwili (o czym zorientowałam się poniewczasie) Judym był ideałem i wzorem do naśladowania. Piękna scena filmowa!
BTW a jak znajdujecie Józefa K w zestawieniu z Piotrem O'Hey?
Author
Nie cierpię Judyma, to jedna z postaci, na których wspomnienie zgrzytam zębami. A Piotra O'Heya też mi było zawsze żal. Ten tygrys w łazience, te dzieci, z którymi się średnio umie porozumieć — rozumiem, że może irytować, ale mnie i tak go szkoda.
Przejrzałam ten profil i przyznam, że podoba mi się reakcja niektórych czytelników na recenzje, tj. piszą, że jakie są takie są, ale w sumie są trafne. Poczytaliśmy kilka ze współlokatorami i też się pośmialiśmy, ale nie dlatego, że są głupiutkie a my lepsi, tylko właśnie dlatego, że coby nie mówić, są trafne i dobrze pokazują jak dzieło (nie)broni się samo bez wyjaśnienia. Przepraszam, za kolejną analogię ze sztuką współczesną, ale tak samo wygląda wiele przypadków opisywania dzieł przez "nieznających się", czy to jednak pokazuje, że opisujący mają braki w wykształceniu, czy to jednak klasyka ciężko sobie radzi ze współczesnym odbiorcą? (I broń boże, nie znaczy, że klasyka ma sobie z nim radzić na poziomie bestsellerów, w końcu nie taki jest jej cel). Cieszę się też, że autorzy strony odżegnali się od hejtów i apelowali o ich niepisanie. Bo sama mam wrażenie, że właśnie nie dlatego wybierają "glupiutkie" recenzje klasyki bo "oni się nie znajo!" tylko dlatego, że właśnie są bardzo trafne i pokazują jak ta klasyka jest odbierana. Zakładam ten fakt, dlatego, że nie ruszają recenzji książek Tokarczuk czy Szczygła, a właśnie literatury trochę starszej.
PS Pokochałam recenzję o archaizmach w "Panu Tadeuszu". Bo w sumie dobrze mówi o problemie z dzisiejszym odczytaniem przed zajęciami "Pana Tadeusza" – no nie ukrywajmy, język jakiego używał Mickiewicz może być problemem z wczuciem się w tok narracji dla nastolatków.
Author
Dokładnie, te komentarze mnie też ujęły. Bo, jak by nie patrzeć, ten Hemingway naprawdę jest stoma stronami o rybach i tak dalej ;). Też mi przemknęła przez myśl analogia ze sztukami wizualnymi: chyba tutaj częściej jednak dochodzi do takich sytuacji, że ktoś się oburza "ale co to za bohomaz, no straszne", tyle że nie spotyka się to z aż tak żywiołową reakcją pod tytułem "profanie, toż to unizm jest!", to literatura budzi jakieś niezdrowe emocje bardziej (ale może to tylko moje wrażenie?).
Być może to też jest kwestia, że o unizmie się zbyt wiele w szkole nie uczymy. Inne też jest wyśmiewanie "hahaha, nie zna Słowackiego/Mickiewicza/Reymonta" niż "nie zna Strzemińskiego, jak można nie znać Strzemińskiego, ale jaja!". W ogóle pojawiła się nowa recenzja utrzymująca mnie w mojej opinii – czyli "Chłopi" jako książka o ziemniakach. 😉 Myślę, że to kwestia emocji w danych środowiskach. Był, chyba nadal jest, profil "Beka z performance" i tak w zasadzie wszyscy śmieszkowali z młodych performerów, dopóki autor nie wziął się za Marinę Abramovic, wywołała się więc burza pod hasłem "Ale Marinę to ty szanuj!". Tak samo przecież sprawy wystaw Catelana w Polsce i ściąganie meteorytu z rzeźby papieża czy ukrywanie twarzy rzeźby Hitlera. Wszystko chyba zależy od podatności gruntu i tego jak i jakie osoby się dowiedzą o "skandalu", tutaj zainteresowanie podkręcił sam portal LubimyCzytać, którzy napisali cały artykuł o tym jak hejterzy hejtują użytkowników. A nikt nie lubi hejtu, stąd i emocje. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Author
Hm, myślę, że trafiłaś tu w sedno, a przynajmniej w moim odczuciu bardzo blisko sedna: że wiele prądów w sztuce nie staje się takim "powszechnie znanym dziedzictwem", czy nawet nie jest wykorzystywane jako takie (jak się ma sprawa z literaturą — chociaż tym sprawom z papieżem i Hitlerem myślę, że do tego blisko; w tym sensie, że tu chyba nie bardzo chodzi o artyzm, a bardziej o kwestie historyczno-polityczne?). No i tu też zresztą wychodzi problem z edukacją artystyczną u nas, tak na marginesie. Co do emocji wokół sprawy: coś w tym jest.
Tak myślę, że często jak wybuchają skandale w kulturze to właśnie artyzm i wartość artystyczna dzieła jest drugorzędna a bardziej wchodzi polityka i poglądy polityczno-społeczne. Owszem prace Cattelana są pracami dotykających problemów polityczno-społecznych, a jednak nie traktuje się ich jako głos w sprawie, tylko w przypadku pracy z papieżem, zamiast potraktować dzieło jako obiekt dyskusji, zostało ono po prostu zniszczone. Rozumiem, że może oburzać meteor przygniatający papieża, nie rozumiem jednak człowieka, który uważa się za kulturalnego, przeskakującego przez "płotek" i rozbierającego rzeźbę, bo dotyka jego poglądów religijnych. to jest ciężka sprawa, ale pokazuje, że gdzieś umiejętność dyskusji i wyrażania swojego zdania z szacunkiem dla tego z czym się nie zgadzamy, zanika. No i tu też właśnie wchodzi politycyzacja sztuki – bo sztuka mówiąca o polityce to jedno, polityk niszczący sztukę bo się z nią nie zgadza to jednak coś innego. Można było przecież skrytykować dzieło czy nawet zrobić pikietę, bez uszkadzania go. To też chyba jest problem, że do kultury podchodzimy czasem zbyt… emocjonalnie. I kiedy ktoś obraża ważne dla nas dzieło czujemy się jakby obrażał nas. Tyle, że definicja dzieła się rozszerza i za twórczość własną można uznać nawet recenzję. 😉
A problem z edukacją artystyczną u nas głównie jest taki, że na dobrą sprawę poza literaturą, w szkole już nie "dotyka" się innych dziedzin sztuki jak plastyka, muzyka, teatr, film, czy sztuki nowych mediów. Dlatego też literatura budzi być może więcej emocji – ją przynajmniej poznaliśmy.
Author
To jest bardzo, bardzo interesujące, bo przecież argumentem w całej sprawie (dotyczącej "Recenzji z Lubimy Czytać") bywa przecież właśnie to, że pewne rzeczy wynikają z niewiedzy, że autorzy czegoś nie wiedzą i tak dalej. A to jest, no właśnie, wcale nie takie proste — i ta bariera "wie–nie wie" przebiega jednak wcale w nie taki prosty sposób.
O, właśnie, to jest też coś, co chodzi mi po głowie — że w czasie dyskusji krytykując dzieło nie krytykujemy przecież osoby autora/admiratora, a jednak bardzo często można się spotkać z takim poglądem. I teraz: na ile to jest sprawa emocji, a na ile po prostu trudności z oddzieleniem przedmiotu/podmiotu, określeniem tego, co jest obiektem dyskusji? Bo to — upraszczając nieco — widać w takich sprawach właśnie, gdzie okazuje się, że można się poczuć dotkniętym, bo ktoś pisze, że Hemingway jest cały o rybach.
Abstrahując od tego, czy "arcydzieło" może się nie podobać, jest jeszcze jeden problem ze stroną, o której wspominasz. Nie wiem, jakie było założenie, ale w praktyce jest areną do wyśmiewania i obrażania osób, których wypowiedzi się cytuje. To wydaje mi się bardzo nierozsądne w kraju, w którym tak mało się czyta. Czy wyśmiewanie ludzi, którzy jeszcze się nie zniechęcili, przyniesie coś dobrego? Jasne, cytowane opinie często są niedojrzałe, śmieszne albo nieudolne, ale zawahałabym się, nim przyłączyłabym się do igrzysk.
Author
No właśnie, w pierwszym odruchu też miałam takie wrażenie, potem jednak uznałam, że bardzo wyraźnie oddziela się tu to, co w poście (ten fragment opinii plus sama ocena) od tego, co pojawia się w części komentarzy. I to smuci mnie najbardziej, bo zupełnie nie rozumiem, czemu taki komentarz wtedy służy.
Mnie też smutno, głównie dlatego, że kiedy w końcu – w końcu! – powstaje miejsce, w którym można swobodnie ocenić książkę bez lęku o to, że samemu zostanie się ocenionym, ktoś musi przyjść i przywrócić "właściwy" porządek rzeczy. "Właściwy" to znaczy taki, w którym o literaturze wolno mówić wyłącznie specjalistom. Moim zdaniem to zabójcze dla rozmów o książkach, do których i tak już trudno namówić kogokolwiek, kto nie jest blogerem książkowym bądź literaturoznawcą.
Zastanawiam się też, co tak naprawdę wyśmiewa się, kiedy wyśmiewa się tego rodzaju recenzje? Bo przecież ten kulawy język, ten brak umiejętności głębszej analizy utworu, ta nieznajomość kontekstu nie świadczą o głupocie autora recenzji. Świadczą o tym, że być może nie miał on oczytanych rodziców, babci, która zaprowadziłaby go do biblioteki, możliwości uczęszczania do dobrej szkoły czy pójścia na dobre, humanistyczne studia. Popieram fajne inicjatywy namawiające do bardziej świadomego czytania (blogi!), ale wyśmiewanie z całą pewnością nie jest jedną z nich.
A, i dla porządku: Patrząc po doborze cytatów, wydaje mi się, że sam administrator fanpage'a nie miał złych intencji, tylko chciał pokazać opinie, które dowcipnie podsumowują klasykę. Tyle że przyciągnął nie tych komentujących, na których liczył.
O, tak właśnie, tu się mogę podpisać 🙂
Author
To jest duży problem: bo to powoduje jakiś dziwny strach przed czytaniem ("tego nie wezmę, bo za trudne, nie, nie, nic ci o tym nie powiem, bo pewnie nie zrozumiałam" i temu podobne) i przed rozmawianiem o tym, co się przeczytało. I przenosi się dalej: wydzielają się bardzo wąskie grupy "uprawnione" do pisania/mówienia o literaturze, i robią się coraz bardziej wąskie.
Nie wspominając o tym, że oczywiście, że kapitał kulturowy mamy bardzo różny. Stąd wydaje mi się, że dziwnym posunięciem jest postawa "on się nie zna" — jasne, może nie każdy zareaguje radośnie na "a może o tym porozmawiamy?" (każdy ma to swoje dzieło, którym by rzucił o ścianę, jak już zostało wspomniane, i wcale do niego nie wracał). Ale mimo wszystko jakoś kusi mnie takie podejście.
No i generalnie też się podpisuję!
Otóż to. To jakaś straszna ironia, że literatura – część tego wspólnego dziedzictwa kulturowego i symbolicznego, które czyni z nas wspólnotę – bardziej nas dziś dzieli, niż łączy. Najgorzej nieopatrznie się przyznać, że się skończyło studia polonistyczne. Ludzie się zamykają, choć nie padł żaden cios. W takich momentach jest mi wstyd, tylko nie wiem za kogo: nauczycieli polonistów, krytyków literackich, akademików zajmujących się literaturą, snobistycznych studentów, którzy chadzają po uczelni z dziełami Derridy tak, żeby zawsze było widać okładkę?
Author
O, myślę, że te podziały idą nawet głębiej, bo i w obrębie samych czytających, i między czytającymi często a rzadko, dużo a mało, coś a wcale, to a tamto. A nawet jeśli "to" jest wspólne, to można się podzielić na tych, którzy uważają, że pisarz X jest wspaniały i wysławia cechę Y i na tych, którzy uważają, że to ramota, a pisarz X jest zdrajcą ojczyzny. Ciekawe, że to wywołuje takie emocje, a z drugiej strony każe się do tekstów przystępować emocje chowając do kieszeni. I z czego to wynika? Bo z tego, że emocje mają przysłonić "obiektywny ogląd" chyba nie do końca, to za proste. Może one się generalnie źle jakoś kojarzą?
Ha, docieramy do problemu, o którym mam nadzieję popełnić kiedyś spory wpis. Bo ja takie pełne emocji dyskusje, o których teraz mówisz, słyszę albo na uczelni, albo w fandomie. W pracy, na spotkaniach towarzyskich – cisza. Wydaje mi się, że spora część ludzi straciła umiejętność kłócenia się o takie rzeczy. Ba, chowają – jak piszesz – emocje do kieszeni, asekurują się, każdą opinię nie tylko o literaturze owijają w milion zastrzeżeń, o ile w ogóle chce im się ją wyrażać. I masz rację, że emocje źle się kojarzą, bo mamy ich nadmiar w przestrzeni publicznej i po prostu chcemy mieć święty spokój. Tyle że święty spokój nas w końcu wykończy. No, może nie on sam, ale ta cisza, ta nieznośna uprzejmość. Nie każda kłótnia jest przecież zła, nawet jeśli jest nieprzyjemna, a podziały są potrzebne, bo dzięki nim jest twórczy potencjał. Także, no, kłóćmy się, że pisarz X jest wspaniały, a pisarz Y jest zdrajcą ojczyzny. Pamiętając, że to kłótnia o pisarzy, a nie o to, który z rozmówców przeczytał więcej książek i urodził się w bardziej uprzywilejowanym środowisku.
Author
Wpis — koniecznie (już czekam :))! Pamiętam, że rozmawiałyśmy też o tym przy okazji mojej notki o tym, jak rozmawiać o książkach. Jestem zdania, że kłócić się o książki, w sposób kulturalny, z tym rozróżnieniem, o co właściwie się kłócimy — jak napisała @Maną — warto. I masz rację, że jest coś w tym, że w sferze prywatnej — a przestrzeń lektury za taką chyba się uważa przecież — chcemy mieć spokój, przynajmniej względny (bo równocześnie chcemy, żeby książka wywołała w nas jakieś emocje przecież: rozśmieszyła, wzruszyła, kazała się zastanowić i tak dalej). A może to też takie poczucie, że "a, przecież nikogo nie przekonam"? I takie przekonanie o rywalizacji w dyskusji, która musi mieć jakiś finał i można w niej "wygrać"?
A nie wydaje się Wam, że to "zamknięcie" i niechęć do "kłótni" (ja bym jednak powiedziała po prostu "dyskusji") o literaturze wynika z tego, że wiele osób, o ile w ogóle czyta, to przywiązało się do jednej półki i po książki z innej nie sięgną, choćby ich łamać kołem?
I dlatego się zamykają, bo jeśli usłyszą, że ktoś się mieni polonistą, to spodziewają się, że będzie chciał dyskutować o Cortazarze albo Derridzie, ewentualnie, skoro polonista, to może nie daj Boże zechce porozmawiać o polskiej literaturze, a oni "niestety" czytają tylko zagraniczną. (Tu charakterystyczne skrzywienie ust i zadarcie głowy ;))
To przywiązanie do jednej półki dopada nawet ludzi uważających się za oczytanych znawców, ale jeśli czytają "wielką" literaturę, to po "kobiecą" nie sięgną. Jeśli "dorosłą" to uwłaczałaby im lektura "młodzieżówek", jeśli fantastykę, to nie tkną obyczajowej. (Zabawne w tym wszystkim jest to, że zależnie od preferowanej półki zupełnie co innego ktoś taki wrzuci do worka z "wielką" literaturą, co innego uzna za "dorosłą". lub "młodzieżową" a co innego zaklasyfikuje jako "kobiecą".)
Spotykam ludzi, którzy z wyraźną dumą w głosie mówią o sobie "niestety nie czytam tego typu literatury" (charakterystyczne jest to ociekające fałszywym żalem i puchnące od dumy "niestety").
I może właśnie tu leży przyczyna dla której tak trudno dyskutować o literaturze a nawet pokłócić się o pisarza X czy Y?
Author
Tylko — pozwolisz, że odpowiem pytaniem — czy nie jest (przynajmniej czasami, ale wiadomo, że mówimy nie o wszystkim, a o pewnych zjawiskach) tak, że to zamknięcie nie występuje nawet wówczas, gdy hipotetyczni dyskutanci czytają to samo?
Sorry, Pyzo, ale tu się kompletnie zgubiłam. 🙂
Napisałaś: "czy nie jest tak, że to zamknięcie nie występuje nawet wówczas, gdy hipotetyczni dyskutanci czytają to samo?"
Tymczasem cała dyskusja toczy się chyba właśnie o tym, że owo zamknięcie występuje?
Author
Przepraszam, może niejasno się wyraziłam: chciałam się odnieść do tego, że to zamknięcie występuje nawet w grupach, które właśnie izolują się od pewnej konkretnej części literatury, tak jak je opisałaś wyżej. No i chyba użyłam o jednego "nie" za dużo, teraz widzę! 😀
Nie wiedziałam o tym fanpage'u, weszłam i sprawdziłam, na czym polega jego "działalność". Otóż, mam bardzo mieszane odczucia, podobnie jak Ty. Trochę strach teraz wyrażać własną opinię, bo ktoś może wyjąć z kontekstu całej recenzji jedno zdanie i je niejako wyśmiewać, podczas, gdy ktoś może użył tego zdania jako przenośni, która ma nam powiedzieć coś więcej. Dodatkowo, jeżeli ktoś dajmy na to młody, czyta teraz "Chłopów", to za nic w świecie nie wkręci się w opisy pól uprawnych, czy zmieniających się pór roku. Przynajmniej, nie wkręci się tak, jak zrobiliby to np. nasi rodzice. Dla obecnych młodych czytelników inaczej przedstawia się wizja dobrej książki, musi się coś dziać, ważna jest akcja, a nie jak kiedyś, opis tła tej historii. Uważam, że publikowanie takich opinii jest zbyteczne, do niczego nie prowadzi, a ten, kto jest akurat autorem "śmiesznej" recenzji, może zniechęcić się nie tylko do pisania kolejnych opinii, ale także do samego czytania…
Pozdrawiam i cieszę się, że poruszyłaś taki temat, świetny wpis!
Author
Jeśli chodzi o wyjęcie z kontekstu, to akurat przed tym administrator fanpage'a się broni, wklejając całe opinie. Okazuje się jednak, że to również jest problematyczne, jak już pisałam. No i tak się zastanawiam: nie zgodzę się do końca, że młody czytelnik potrzebuje tylko książek pisany w określony sposób — przecież charaktery i upodobania czytelnicze bywają różne.
Dziękuję :).
Nie chodziło mi o to, że młody czytelnik potrzebuje książek w konkretnym stylu, raczej miałam na myśli fakt, że nie musi rozumieć niektórych książek w ten sam sposób, jak rozumieli je jego dziadkowie. Gdy taki młody czytelnik wyraża swoją opinię na LC, to nawet jak jest ona pozornie śmieszna i sami nigdy byśmy tak nie zrecenzowali danej pozycji, to on ma do tego najświętsze prawo. Szkoda, że opinie takich osób się wyśmiewa, bo może to ich powstrzymywać przed czytaniem znanych klasyków.
Author
Ach, okej, zrozumiałam to inaczej :). Oczywiście, że sposoby odbioru się różnią — i śmiem twierdzić, że niekoniecznie zależy to od wieku czytelnika, ale od różnych uwarunkowań w ogóle.
Mnie się wydaje, że fanpage "Recenzje z Lubimy czytać" powinien istnieć (zaraz to uzasadnię) a gdyby nie istniał należałoby go wymyślić, ale te "recenzje" i opinie powinien zamieszczać, zamazując nick autora.
Wtedy zamiast skupiać się na tym KTO coś takiego na LC popełnił, można by się skupić na interesującym zjawisku, które ów fp zauważył, a mianowicie z jednej strony na swobodnym i nieskrępowanym wypowiadaniu osobistej opinii na temat czy zachwyca, a jeśli nie zachwyca, to dlaczego (nauczyciel Bladaczka czmycha w popłochu, a Gałkiewicz chichocze złowieszczo) z drugiej zaś strony jest to chyba pierwsze miejsce w sieci, które ma szansę stać się miejscem dyskusji o tym JAK należy pisać recenzję czy też opinię, by w ogóle była recenzją bądź opinią, a może nawet JAK należałoby czytać książkę, by zechciała do nas mówić.
(Czy się stanie, to inna kwestia, napisałam, że "ma szansę" – i to właśnie było moje uzasadnienie sensu istnienia tego fanpage'a.)
Cierpimy w tej chwili na zalew niechlujnych, nieprzemyślanych, a często kompletnie nieuzasadnionych opinii na każdy temat. Wiele z nich, jeśli tylko mają odpowiednią formę (tzn są albo błyskotliwie złośliwe, albo dowcipne, albo wystarczająco agresywne itp.)lub też wypowie je ktoś znany, są podchwytywane i powtarzane, a przez wielu przyjmowane za własne.
Do tego szkoła już dawno złożyła broń i nawet nie próbuje uczyć nie tylko jak się pisze recenzję, jak formułuje opinię, ale nawet jak skonstruować poprawne zdanie w języku polskim i wyrazić poprzez nie własne myśli. (Są wyjątki, ale potwierdzają regułę, nie chcę teraz rozwijać tematu, korzenie tego zjawiska sięgają dość głęboko.)
Jeśli istnieją gdzieś jeszcze dobrzy poloniści (wiem, że paru się uchowało, nie wiem jak wielu, mam nadzieję, że więcej, niż mi się wydaje) to mogliby przeprowadzać świetne lekcje w oparciu o wspomniany fanpage.
Joly_Fh:"Stephen King w najnowszej książce, że najczęstszą krytyką (zwłaszcza wśród młodych ludzi) jest zdanie: to jest głupie."
Pesahson: Tak pewnie jest kiedy trafiają na coś, czego nie rozumieją, ale nie mają narzędzi, żeby wskazać, co im właściwie się nie podoba."
I to jest właśnie sedno IMHO. Jeśli ten fanpage stałby się miejscem szukania takich narzędzi, byłaby to genialna inicjatywa.
Obawiam się jednak, że stanie się kolejnym miejscem gdzie można sobie chwilę pomalkontencić, a potem wrócić do własnych zajęć. 🙂
Author
Zastanawiałam się nad tym, ale nie myślisz, że nawet jeśli by tego nicka nie było, to jakaś część komentarzy nie skupiałaby się na osobie autora, mówiąc: ale jak można coś takiego pomyśleć? Bo mnie się wydaje, że ten autor opinii jako "chłopiec do bicia" tam mimo wszystko by był. Co do Twojej konkluzji: tak, wydaje mi się, że tak (w obu sprawach).
"Chłopiec do bicia" penie by był i bez nicka, niemniej nick powinien być zamazany choćby z powodu ochrony danych osobowych. Natomiast, wydaje mi się, że rolą admina, jest hejty neutralizować i je minimalizować. I tak jak Przelotna, też uważam, że fanpage powinien być i działać. Byle tylko nie przeobraził się w "hahaha jacy oni gupi a my mondrzy". 😉
Jeśli ktoś publicznie ogłasza, że Ziemia jest płaska to nie powinien się potem dziwić, że jego pogląd niektórych budzi wesołość.
Author
Ale czy nie jest tak, że sprawa ta toczy się — również, czy: w tym zakresie — o naoczną niesprawdzalność "arcydzielności" książki, czy podważenia tejże albo postawienia pytania, na czym miałaby polegać (no i pojawia się tutaj wątek subiektywności opinii, podczas gdy Ziemia, niezależnie jak bardzo będziemy się upierać, płaska nie będzie; przy czym widzę, że można analogię z Ziemią ładnie ciągnąć dalej ;)).
Oczywiście, że można kwestionować "arcydzielność" (albo na odwrót z kiczu próbować zrobić dzieło), jak najbardziej masz rację, ale w takim przypadku można oczekiwać minimum kompetencji od osoby ferującej takie sądy, tymczasem tu sytuacja przywodzi na myśl krytykę Symfonii "Pastoralnej" przez miłośnika "Białego misia". Nie widzę takiej kompetencji u kogoś, dla kogo "Tango" jest książką o tańcu. Oczywiście nie ma konieczności widzieć o czym mowa ale w takim razie niech się potem nie dziwi, że jego opinii nie traktuje się na serio, oględnie rzecz mówiąc. Może już o tym wspominałem, kiedyś na pytanie o "Jądro ciemności" usłyszałem "a to coś z fizyki". Jasne, że nie ma obowiązku czytania Conrada ale byłbym ostrożny w braniu na serio opinii osoby udzielającej takiej odpowiedzi na temat Faulknera a choćby i Prusa 🙂
To porównanie "Pastoralnej" do "Białego misia" jest tu szczególnie cenne. Zastanówmy się nad istotą tzw. "literatury młodzieżowej". To literatura przeznaczona dla ludzi młodych, skrojona pod ich doświadczenia, temperament, wrażliwość i dla ich zdolności percepcyjnych. Ani "Pan Tadeusz", ani "Dziady", ani przywołana opowieść wędkarska, a tym bardziej mroczna alegoria "Tanga", nie trafią do młodego człowieka. A jeśli się próbuje na polskim wmówić komuś: "patrz, to jest arcydzieło; powtórz teraz: to jest… no, co to jest? tak, arcydzieło; no widzisz, chcesz, to się potrafisz nauczyć", to kwiat smętny w dłoni więdnie. Jestem przekonany, że większość tych wpisów, nad którymi się tu pochylamy, została popełniona przez tę niemal archetypiczną "gimbazę", która wylewa swą frustrację na system edukacji, który ignoruje ich niemożność zrozumienia tych utworów. I wbija coś do głów, zamiast wytłumaczyć.
Chciałam się wypowiedzieć, ale co mogę dodać do tak rozwiniętej dyskusji?
Sowy. Sowy są urocze;) A stronę na fb będę śledzić. I czekać na rozwój wydarzeń.
Author
Sowy są czasem straszące, więc wybrałam te, które wyglądają, jakby były superspokojne i zadowolone (a jaka jest prawda, kto wie ;)).