Garderoba zimowego czytelnika albo o czytaniu zimą na zewnątrz

Ach, zróbmy sobie
przystanek w opisywaniu wrażeń z lektur, zwłaszcza że opuściło
mnie już to uczucie „nie nadążam pisać o tym, co przeczytałam”
(na szczęście już mniej więcej nadążam). Postanowiłam napisać
dzisiaj wpis zainspirowany rozmową z Myszą: będzie mianowicie o
czytaniu na zewnątrz, kiedy jest zimno. Bo o czytaniu w pomieszczeniu pisałam jakiś czas temu.

Nie wiem jak Wam,
ale dla mnie „czytanie na zewnątrz, kiedy jest zimno” zazwyczaj
oznacza: czytanie na przystanku/w drodze na przystanek, kiedy wieje
przenikliwy wiatr, śnieg lub deszcz zacina pod wszystkimi
istniejącymi kątami, a jeśli schowam książkę będę sobie z
rozpaczliwości takiego położenia zdawała sobie tym bardziej
sprawę. No, istnieją co prawda sytuacje, w których absolutnie nie
da się czytać – przez wzgląd na książkę/czytnik, żeby się
biedne nie przemoczyły, niemniej w sytuacjach mniej bezwzględnych
można się jako tako wyposażyć w utensylia paraczytelnicze i oddać
lekturze. Co towarzyszy mi zimą przy czytaniu na dworze?

Mitenki: nie
wiem, jak radziłam sobie bez nich. To co prawda takie trochę
oszukiwane mitenki, bo nie mają palców, ale mają za to taką
wełnianą górę, którą da się w każdej chwili zakryć
przemarznięte palce. A z drugiej strony przerzucanie
stron jednopalczastą rękawiczką nie stanowi już problemu, bo w
łatwy sposób można z jednopalczastej zrobić całkiem normalną.
Działa też w przypadku czytników (jeśli macie podobnie jak ja
taki, który upiera się, żeby bardzo wyraźnie dać mu znać, że
chce się przerzucić stronę i gardzi sugestiami czynionymi
urękawiczoną dłonią).

Stabilne buty:
przyznaję szczerze, zdarza mi
się czytać idąc z przystanku lub na przystanek (częściej z, bo
wiem, że w międzyczasie nie ucieka mi żaden autobus), co powoduje,
że w złą zimową pogodę stabilne buty bardzo się przydają.
Jeśli oczywiście zna się drogę i wie, że nie wyrośnie nam tuż
przed nosem latarnia albo w którym momencie trasa robi się na tyle
nierówna, że trzeba wiedzieć, gdzie stanąć. Zima ubarwia to
doświadczenie, fundując śnieg, zamrożony śnieg i ślizgawki,
więc stabilne buty pomagają w utrzymaniu się w pionie. Podczas
jazdy środkiem transportu, w którym nie bardzo jest gdzie usiąść,
też są nie od parady, bo jeśli na dworze jest mokro, to i w
autobusie/tramwaju/pociągu też będzie.
 
 
 
 Potencjalny zimowy czytelnik. Zdj. Daniel Bowman.

Wolne ręce:
przyznaję szczerze, że od
jesieni wychodząc z domu staję zawsze przed dylematem, czy brać
parasol. Parasol bowiem sprawia, że albo całą drogę staram się
pamiętać, że go wzięłam (pozdrawiam was, wszystkie moje
parasole, zapomniane, jeżdżące sobie teraz komunikacją miejską!),
albo trzymam go przy sobie, co sprawia, że zaczytanie się jest
trudne – bo równocześnie trzeba sprawdzać, czy akurat nie dźgamy
nim kogoś siedzącego/stojącego obok nas. Na szczęście są
kaptury, które pomagają w walce z deszczem, a ze śniegiem pod
parasolem i tak nie wygramy.

Prosty szalik: no
właśnie, większość
zimowego czytelniczego wyposażenia musi spełniać kilka funkcji. Z
szalikiem jest tak – przynajmniej w moim przypadku – że zakutam
się w niego, żeby jak najmniejszy kawałek twarzy wystawiać na
zimno, bo co to za przyjemność, kiedy lekturę przerywa ci
poczucie, że zaraz stracisz nos. Tyle że sprawa przedstawia się
inaczej, kiedy nosisz okulary (ach, zaparowujące okulary, sama
zimowa przyjemność!), a że czytanie zwykle wiąże się z
patrzeniem w dół, to okutani w szalik szybko i samodzielnie możemy
sobie zaparować własne okulary (zbyt szczelny szalik zatem: też
niedobrze). Nie wspominając już o tym, kiedy z zimna trafiamy w
cieplejsze miejsce i nagle ten cudowny, chroniący nas przed chłodem
szalik okazuje się być
szalikiem-duszącym-ach-zdejmijcie-go-ze-mnie. 
 
 
 
 I wypatrywanie sposobności do lektury. Zdj. Caleb George.

Łatwe wiązania
i zapięcia:
otóż to – tu
dochodzimy zapewne do zmory wielu czytelników. W końcu czytając
człowiek nie ma ochoty odrywać się dla czynności tak trywialnych,
jak rozpinanie kurtek, rozkutanie się z szalika czy ściągnięcie
rękawiczek. W ruch idą łokcie i zęby, ale sprawa jest prostsza,
kiedy zrezygnujemy z superfantazyjnych węzłów i kurtek zapinanych
na zamek i guziki, i haftki, i jeszcze z taką listą zakrywającą
wszystkie wiązania. Ale to oczywiście strona praktyczna,
estetycznie i tak nosimy, co się nam podoba. Wszystko zależy od
naszego widzimisię i upodobań. A przy czytaniu mimo wszystko
najważniejsze jest, żeby książka się nam podobała. Nawet
najlepszy szalik tego nie zastąpi!

I
tym optymistycznym akcentem zakończę. A Wy macie jakieś sposoby na
walkę z zimnem przy równoczesnym czytaniu na zewnątrz?

Comments

    1. Post
      Author
      admin

      Audiobooki, moja wieczna pięta achillesowo! Ale próbuję, próbuję i nie powiem — nawet ostatnio (no, ostatnio — w grudniu) zabrałam ze sobą na czytniku jeden (mój czytnik może odtwarzać dźwięk), tyle że okazało się, że kiedy autobus warczy, słabo słyszę ;). Ale może to była kwestia samego audiobooka. Niemniej: próbuję :)!

    1. Post
      Author
  1. hard-big-hand

    Nie lubię słuchać czegokolwiek jak idę/jadę bo wtedy łatwo stracić czujność. Na zewnątrz też raczej nie lubię zasiąść z książką, a co do czytania w środkach komunikacji to też nie bardzo – tu mam traume po tym, że jak kiedyś wracałam busem od rodziców to taka baba cały czas mi zerkała na to co czytam i coś mruczała.

    1. Post
      Author
      admin

      Zasiąść na zewnątrz z książką to chyba tylko w jakichś miłych warunkach, na leżaku na stoku czy coś w tym rodzaju ;). Czasami po prostu trzeba poprzebywać na dworze, a że zwyczajowo wtedy czytam — to i moje zimowe czytanie :).

  2. Klaudyna Maciąg

    Choćbym nie wiem jak bardzo się opatulała, wolę jednak spędzać czas w domu 🙂

    No i muszę poczytać, co to te mitenki. Z opisu chyba wiem, o co chodzi, ale nie mam pewności.

    1. Post
      Author
      admin

      Jasna sprawa, ale czasami po prostu trzeba wyjść na dwór, chociażby idąc do sklepu czy na autobus ;). Ale czasami sobie myślę, że Muminki jednak wybierają lepszy sposób na spędzanie zimy :).

  3. Agnieszka A.

    Nie czytam na zewnątrz, bo chyba zbyt łatwo się rozpraszam 😉
    Z kolei w komunikacji miejskiej nie dam rady czytać, bo tłok i mieszanina zapachów przyprawia mnie o mdłości.
    Jedynie w pociągu miło mi się czyta, zwłaszcza wtedy, gdy mróz pomaluje okna 🙂

    I nie umiem czytać idąc…

    1. Post
      Author
  4. Fatalne Skutki Lektur

    O jak mnie wkurzają ludzie, którzy gapią się w coś/komórkę/książkę i nie uważają na drogę idąc. Przyznam, że czasem jako rowerzystka złośliwie nie dzwonię i potem jest och, wpakowałeś się przechodniu pod koła? och, jak mi przykro (wcale nie) ;P

    1. Post
      Author
      admin

      Gorzej, jak się zagapi na rower właśnie ;). Nie zdarzyło mi się nigdy wpaść pod rower, widocznie jakoś rowerzyści są dla mnie wyrozumiali albo w porę ich słyszę (choć jest ten rodzaj bezdźwięcznego rowerzysty na superrowerze, który trudno usłyszeć ;)).

  5. Karolina Sosnowska

    Podziwiam czytanie na zewnątrz, bo mnie to zwykle słabo wychodzi 😉 Nie umiem się zbyt dobrze skupić, gdy dookoła jest hałas. Co prawda w przeszłości nieraz zdarzało mi się czytać w busie/tramwaju i nawet czasami akcja wciągała mnie na tyle, że przestawałam słyszeć odgłosy z zewnątrz, ale pojawiał się inny problem – choroba lokomocyjna.

    Teraz już rzadko gdzieś jeżdżę, bo pracę mam 10 minut spacerkiem od domu. Czytam więc przeważnie na moim własnym, wygodnym łóżku 🙂 A już totalnie podziwiam Cię za czytanie w trakcie chodzenia! Jest pewne, że w drodze do domu 10 razy bym się wywaliła i 5 razy na kogoś wpadła, gdybym miała tak robić 😀

    1. Post
      Author
      admin

      Przy dobrym zapoznaniu się z drogą do domu, a do tego z przystanku do domu idę jakiś kawałek, ale nie jest to przesadnie ruchliwy kawałek, można czytać. Ale też nie zawsze, wiadomo, kiedy przycinają gałęzie drzew, wolę się mieć na baczności ;). Ale na nic nie wpadam, więc czasem sobie pozwalam ;).

    1. Post
      Author
  6. aHa

    Dla mnie najgorsze jest czytanie w nieogrzewanych tramwajach 😉 Wtedy jakoś żadne mitenki nie pomagają, zwłaszcza jak jedną ręką musisz się trzymać lodowatej barierki 😉 A czytać przecież trzeba…

    1. Post
      Author
      admin

      Lodowate barierki to zło! Ale, no właśnie, czytać trzeba ;). Zresztą w nieogrzewanych tramwajach straszne jest jeszcze i to, że przez drzwi wieje, nawet jak są zamknięte ;).

    1. Post
      Author
      admin

      No chyba że się stoi na przystanku, wtedy oczywiście da się coś ciekawego zaobserwować, ale zwykle wchodzę wtedy już w tryb "jestem w podróży, a zatem: czytam!" ;).

  7. Justyna W.

    Ledwo toleruję, że sama zimą muszę być na zewnątrz, toteż czytanie tam za cholerę nie wchodzi w grę. Ale skoro są kluby morsów, to może i coś takiego w odniesieniu do czytaczy też jest? W każdym razie z oczywistych względów nie muszę nawet o tym wiedzieć. Uściski (:

    1. Post
      Author
  8. Mysza

    Mam wrażenie, że cosik osamotnione jesteśmy w kwestii "nadwornych" nawyków czytelniczych. Ale nie bój się, Pyzo – ja miewam te same dylematy. A czytanie-w-ruchu opanowałam do perfekcji, choć rzeczywiście gołoledź i ślizgawki bardzo utrudniają tę formę poruszania się, a za to ułatwiają utratę zębów 😉

    1. Post
      Author
      admin

      Na pociechę można sobie powiedzieć, że się zęby zjadło na czytaniu ;). Ale tak na serio: przy gołoledzi zmieniam się w przykładnego przechodnia (i wolę kroczyć po śniegu niż po oblodzonym chodniku, ale i tak: ograniczam wtedy czytanie przy chodzeniu ;)).

  9. Moni Ka

    Mitenki są jednym z najważniejszych elementów mojego zimowego stroju 😉 A są wręcz niezbędne podczas czytania na czytniku (zwłaszcza jak się ma taki jak ja, czyli dotykowy). Mogłabym sie nawet pokusić o stwirdzenie że jest to zimowy niezbednik dla książkowego mola ;))

    A tak wogóle to jak można nie czytać na przystanku? Toż to najlepszy sposób na to, żeby nie sfiksować od czekania na autobus/metro 😉

    1. Post
      Author
      admin

      Prawda? Czytanie na przystanku, jeśli nie pada zbyt mocno śnieg lub deszcz, jest idealnym sposobem, by czas oczekiwania minął jak z bicza strzelił (a nawet mógłby być niekiedy ciut dłuższy, zwłaszcza jak autobus zatłoczony i na wygodne czytanie nie ma szans ;)).

      Mitenki są strasznie fajną sprawą i bardzo je sobie chwalę, i tak, przy czytniku też dają radę (bo jednak na urękawiczoną dłoń on niespecjalnie chce reagować).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.