11 baśniowych książek albo o rankingach wybitnie subiektywnych

Postanowiłam wraz z ostatnim miesiącem roku zrobić podsumowanie cyklu baśniowego. Od stycznia, każdego dziesiątego dnia miesiąca, pojawiał się wpis o baśniach. Zwykle wybierałam jakąś okrągłą liczbę, ale nie zawsze, bo na przykład zbiorek był nieco chudszy. Starałam się wybierać baśnie ulubione, zbiory towarzyszące mi od dzieciństwa, i pokazywać, co też w poszczególnych historiach jest ujmujące. Czy to dlatego, że stwarzają ciekawe możliwości interpretacji, czy dlatego, że sama historia jest cudowna albo przerażająca, albo wszystko naraz.

Zaczęło się tak, jak powinno się było zacząć, czyli od Braci Grimm. Bez wątpienia baśnie Grimmów są książką, której egzemplarzy w różnych wydaniach i w różnych językach mam najwięcej. Kiedyś powinnam napisać o wydaniach Grimmów, tak w ogóle. W baśniach Grimmów jest ta odpowiednia doza dziwnego klimatu środkowych Niemiec — w końcu Hesja — atmosfera, która i bawi, i przestrasza (a może nawet głównie przestrasza) i cała kopalnia motywów, rozpowszechniona potem w innych źródłach.
http://pierogipruskie.pl/?p=623

Potem — wiadomo: jeśli byli Grimmowie, to musi też przyjść kolej na Andersena. Ten zawsze w moim odczuciu pozostawał w cieniu niemieckich braci, a jego baśnie doceniłam później. Są mniej surowe, bardziej literackie, melancholijne aż do przesady. Ale potrafią być złośliwie zabawne. W dodatku tych baśni też posiadam kilka wydań, ale głównie dostanych, sama aż tak Andersena nie kupuję. Są to baśnie magiczne, ale — mimo mniejszej dozy bezpośredniego okrucieństwa — smutniejsze, happy endy zdarzają się tutaj rzadko, a jeśli już, to są szalenie przewrotne. Andersen rzadko potrzebuje takiej reinterpretacji, sam nieźle sobie z tym radzi.

http://pierogipruskie.pl/?p=592

W marcu skręciłam ze ścieżek z baśniami powszechnie znanymi i postanowiłam napisać o jednym z moich ulubionych zbiorów baśni i legend — o „W krainie Gryfitów”. Potężnych gabarytów księga była wynikiem „slawizacji” pomorskich bajań, jaką podjęto po 1945 roku. Trochę jest tam niemieckich tekstów, odpowiednio przetransformowanych, trochę lokalnych polskojęzycznych legend, ale całość czyta się wspaniale. Jest odpowiednio strasznie, bywa zabawnie, a poza tym tom dostarcza ciekawostek o poszczególnych miejscowościach, więc jeśli, tak jak ja, pochodzicie z Pomorza, albo po prostu tam bywacie, z radością odkryjecie historie o znanych Wam miejscach.

http://pierogipruskie.pl/?p=564

Następnie skorzystałam z okazji, że piszę co miesiąc takie teksty, i wyposażyłam domową biblioteczkę w absolutnie cudowne wydanie serii „Baśnie narodów ZSRR”.. Podzielone na poszczególne segmenty, opisujące baśnie z kolejnych rejonów dawnego związku radzieckiego, uzupełnione cudownymi, klimatycznymi ilustracjami — och, to są takie baśnie, które warto sobie sprawić. Miałam wrażenie cofnięcia się do chwili, kiedy odkryłam te tomiki w szkolnym księgozbiorze. A przy okazji był to setny post na blogu! Do dzisiaj zresztą bardzo częstym hasłem, po jakim wyszukiwarka kieruje podróżnych tutaj, jest właśnie „baśnie ZSRR”. Nie tylko ja zatem pałam do nich takim sentymentem.

http://pierogipruskie.pl/?p=533

Przy okazji pobytu w domu rodzinnym przegrzebałam się przez pieczołowicie zbierane tomiki z serii „Złota encyklopedia bajek”. (nie zdążyłam zrobić zdjęć, ale obiecałam, że wpis o nie uzupełnię, i w Święta postaram się obietnicy dotrzymać). Dla mnie, i nie tylko dla mnie, jak się okazuje, wiele z tych baśni stało się wersjami kanonicznymi. Jasne, są uproszczone, jasne, chodziło o dotarcie do jak największego grona odbiorców — ale to absolutnie nie sprawia, że są to baśnie w jakiś sposób gorsze. Bynajmniej. W dodatku są przepięknie ilustrowane, tak że można godzinami tylko je przeglądać, i mieć ogromną radość z tego, że się to robi.

http://pierogipruskie.pl/?p=503

Następnie ruszyłam w klimaty bardziej skandynawskie i opisałam Wam moje ulubione legendy z tomu „Zardzewiały miecz” Roberta Stillera.. Stiller bardzo zręcznie wybrał opowieści z Północy, przetworzył je, pokazując w jaki sposób działa baśń: i co można z niej wyciągnąć, a czasami wcale nie są to rzeczy przyjemne. Historie te są pełne przemocy, ale też zachowują w sobie ten niezbędny element baśniowości — jest trochę historycznie, trochę strasznie, dużo zabawy formą.

http://pierogipruskie.pl/?p=472
W lipcu baśni po raz pierwszy było mniej niż 10, ale nie dlatego, że się leniłam, ale dlatego, że zbiorek był skromniejszy liczebnie niż poprzednio opisywane. Podczas wizyty w Czechach znalazłam w antykwariacie piękne wydanie „Bajek czeskich” Jana Drdy, z ilustracjami Josefa Lady, więc pomyślałam, że będzie okazja powtórzyć i gruntownie sobie przypomnieć, co też pisał Drda. Urok tych baśni polega na ich literackiej obróbce: historie przecież znamy, ale jak one są napisane! Ta fantastyczna geografia drdańskiego świata, te wszystkie czarty siedzące po spróchniałych wierzbach, ten zakręcony język — coś wspaniałego.
http://pierogipruskie.pl/?p=442

Czytając latem Lema akurat w okolicach dziesiątego sierpnia skończyłam „Bajki robotów”, zamiast więc pisać o nich osobny tekst, zakomponowałam je w cykl baśniowy. Tym razem wybrałam 7 ulubionych tekstów, na świeżo zachwycona przetworzeniami lemowskimi. Naprawdę, jeśli lubicie sprytne reinterpretacje klasycznych baśniowych wzorów, w dodatku napisane pięknym, pomysłowym językiem, koniecznie zajrzyjcie do Lema!

http://pierogipruskie.pl/?p=411


Wzbogacając wczesną jesienią domową biblioteczkę, zgromadziłam w niej w końcu także wydanie „Przedziwnej historii o zbójniku Ondraszku” Gustawa Morcinka.. W dzieciństwie zaczytywałam się tym tomikiem. Klimatem przypomina nieco Jana Drdę i jego czeskie bajki, głównie dlatego, że Morcinek też bawi się znanymi schematami i opisuje je charakterystycznym dla niego językiem: trochę tu zmyślenia, jakieś ziarenka prawdy, a wszystko w pięknej szacie graficznej.

Październikowe wydanie cyklu baśniowego było nietypowe, bo wzięłam na warsztat cały zbiorek. Nie było to specjalnie trudne, jako że „Bardzo dziwne bajki” Kornela Makuszyńskiego, bo o nich mowa, liczą tylko cztery historie. Jeśli pamięcie „O dwóch takich, co chcieli ukraść księżyc”, to dziwną krainę, w której Makuszyński lokuje swoje baśnie, poznacie bez problemu. Jako dziecko bałam się tych historii — także przez sugestywne ilustracje Zenony Pionk — ale nie mogę odmówić im tego, że w jakiś sposób wpłynęły na moją wyobraźnię i na upodobania do baśni literackich.

Ostatnim jak na razie tomikiem, który omówiłam, były baśnie ze zbioru „U złotego źródła”. Okazało się jednak, że w żadnym razie nie udało mi się przeczytać całości, a jedynie wybór — taki, jaki miałam — wpis wymaga więc suplementu, który na pewno w przyszłości powstanie. Sam zbiór jednak, żeby coś o nim powiedzieć w dwóch słowach, jest piękny: literacko różnorodny, bo mają w nim swój udział różni autorzy, z ciekawymi przetworzeniami, napisany cudowną polszczyzną. Można się z miejsca zakochać.

No właśnie, gdybym chciała z tych 11 zbiorów stworzyć listę moich Top 11 baśni, to na podstawie wpisów wyglądałaby ona następująco: „Bajka o jednym takim, co wyruszył w świat, by strach poznać”, „Krzesiwo”, „O regalickim wodniku”, „Zakazany węzeł”, „Mysz ze wsi i mysz z miasta”, „Wilk z dużym brzuchem”, „Zapomniany diabeł”, „Jak ocalał świat”, „Legenda o czerwonych bruclikach istebniańskich”, „O tym jak krawiec, pan Niteczka, został królem” i „Kwiat paproci”. Całkiem niezły zestaw, moim zdaniem.
Co dalej? No cóż, nie będę ukrywać, że dalej chciałabym pisać o baśniach. Trochę o tych, które znam, a jeszcze ich nie opisałam, trochę o tych, które zebrały się z Waszych poleceń („Złota dzida Bolesława” już czeka w kolejce), ale myślę, że zmienię trochę formę. Na jaką? Tego jeszcze nie zdecydowałam. Czy dalej będą pokazywały się co miesiąc dziesiątego? Tego też jeszcze nie wiem. Ale na pewno półek z baśniami w bibliotekach nadal nie zamierzam omijać. A czy Wasze ulubione zbiory baśni znajdują się wśród tej jedenastki? A może nie — i odkryjecie dla mnie coś nowego?

Comments

  1. Miłka Kołakowska

    Ja swoją przygodę z baśniami wiążę z tymi najbardziej znanymi: Baśniami braci Grimm oraz Baśniami Andersena. Nie wiem, na które zdecydowałabym się, gdybym miała wybrać te, które bardziej mniej ujmują. U braci Grimm były one bardziej bajkowe, kolorowe, a u Andersena bardziej poważne, melancholijne, ale pamiętliwe i piękne. Trudny wybór. Widzę, że wielu zbiorów nigdy nie widziałam i nie miałam okazji czytać. Mam nadzieję, że kiedyś nadrobię, a Twój cykl, mam nadzieję, będzie mi w tym pomocny. Pozdrawiam 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      Andersen i Grimmowie to dobry punkt wyjścia, zwłaszcza do braci sporo twórczości XIX-wiecznej siłą rzeczy nawiązuje, można wychwycić podobny sposób katalogowania motywów i formę stylistyczną. Niemniej: polecam szperać dalej ;).

  2. Magdallena M

    Moje dzieciństwo to baśnie Andersena, a szczególnie "Królowa Śniegu" i cudowne nie wymienione tu baśnie rosyjskie, zebrane w zbiorze pt "Piórko Finista Jasnego Cud- Sokoła" – pełne grozy, zaskakujących rozwiązań i mądrego przesłania, szczególnie "Wasylisa Pięknolica". Polecam też baśnie cygańskie zebrane przez Fickowskiego pt "Gałązka z drzewa słońca", a tam utwór – majstersztyk "Jak cygan okpił diabła". Na uwagę zasługują też nieznane u nas zupełnie baśnie hiduskie – "Sekret życia", ze swoim filozoficznym przesłaniem, (moja recenzja – http://magdallenamagazine.blogspot.com/2015/03/sekret-zycia-spotkanie-autorskie.html) Pozdrawiam :)))

    1. Post
      Author
      admin

      O widzisz, nie znam chyba tego zbiorku. Ficowskiego mam na półce, pojawiła się ta książka właściwie nie wiem nawet kiedy, ale jakoś nie miałam okazji jeszcze przeczytać (chociaż po filmowej "Papuszy" miałam mocne postanowienie, żeby szybko zajrzeć — ale wiadomo, jak z książkami bywa ;)).

  3. Hannah

    Milo bylo sobie tak pospacerowac wsrod basni, ale powaznie – co ludzie maja z Krzesiwem? Nigdy tego nie rozumialam. Owszem lubie, jak bylam w Kopenhadze specjalnie poszlam pod Okragla Wieze, zeby miec jakies pojecie o trzecim psie (imponujacy musial byc, zaprawde powiadam wam) ale sama historia mnie nie zachwycila. Andersena najbardziej lubie te malo znane, na przyklad opowiesc latarni, albo Ogrodnika i jego chlebodawcow albo Krasnoludka u kupca. W ogle jak bylam mlodsza to za basniami nie przepadalam, tylko niektore utkwily mi w glowie. CZytalam Podroze z Abrakadabra na przyklad i to bylo swietne, taki przeglad. Nie umialam tego nazwac wtedy, ale widac bylo przy calej uniwersalnosci specyfike silnie lokalna. Basnie Indian byly zdecydowanie, zupelnie, totalnie inne niz japonskie. Nawet te zupelnie obce lubilam, bo byly takie wlasnie – obce. Nauczylam sie pozwalac im zeby byly obok mnie i stale wracaly w myslach. Taktowne. Nigdy sie nie narzucaly, po prostu byly. Na przyklad taka opowiesc o dziewczynie ktora gotowa byla oddac zycie aby wioska odzyskala dostep do wody. Do basni wrocilam pozniej i teraz jest nawet ciekawiej.

    1. Post
      Author
      admin

      Widzisz, ja widzę niedostatki tej baśni — główna sprawa: bohater. Najpierw morduje wiedźmę (jasne, to wiedźma, ale mimo wszystko trudno jego zachowanie usprawiedliwić, zwłaszcza że miał widoczną przewagę), potem wykorzystuje psy, potem cała akcja z księżniczką. Niemniej jednak strasznie tę baśń doceniłam w nowym przekładzie i w wydaniu z ilustracjami Jeppsena. Jest szalenie dowcipna, psy zaś są absolutnie cudowne. Psy w całej baśni zresztą doceniam najbardziej. "Ogrodnik…" to jedna z tych ultraprawdziwych baśni Andersena, "Krasnoludka…" też lubię, ale to właściwie sprytne przetworzenie wzoru, ale bardzo przyjemne. Opowieści latarni zupełnie nie pamiętam, muszę sprawdzić!

      Och, zdecydowanie jest ciekawiej, bo więcej się widzi :). Ale mnie baśnie sprowadziły na ścieżkę czytelnika fantastyki i jestem im za to wdzięczna. Poza tym lubię tę pewną powtarzalność motywów, rysunek świata, i to, o czym piszesz — te różnice kulturowe, które pozwalają lepiej zrozumieć samo sedno kultury czy sposobu patrzenia na rzeczywistość.

    2. Hannah

      Och z zachowaniem zolnierza nie mialam problemu w tym sensie, ze nigdy nie watpilam, iz, gdyby okazal sie grzeczny i mily i krzesiwo oddal, wiedzma poszczulaby go psami na wszelki wypadek. Jest taka troche zbyt ukladna, za bardzo mu schlebia, ach jaki masz piekny tornister, jaka piekna szable, blablabla. Te czarownice, ktore maja na wzgledzie nasze dobro na ogol zupelnie nie sa mile. A jesli zaczynaja znienacka byc mile trzeba uwazac 🙂 Ja po prostu nie widzialam w tej basni az takiego elementu komicznego, z wyjatkiem tego o psach, ktore robily wielkie oczy. Ten byl za to bezkonkurencyjny 🙂

    3. Post
      Author
      admin

      Zapewne — ale mimo wszystko cała scena jest przykra. Wiedźma już wie, że nie ma żadnej mocy, a żołnierz za to ma właściwie całą przewagę (bo ma krzesiwo / bo jest młody i silny / bo jest zaprawiony w walce — widać tu zresztą też, być może przypadkiem, jakąś taką "prawdę psychologiczną", skoro on się nie cofnie przed tym morderstwem).

  4. Franca

    Baśnie braci Grimm dawały mi w dzieciństwie konieczną dozę grozy, coś innego niż wszechobecne księżniczki i książęta. Mam do nich ogromny sentyment i na pewno będę katować nimi moje dzieci.

    1. Post
      Author
      admin

      A nawet jak są książęta i księżniczki, to sprawa jest bardziej skomplikowana niż "włóż jej bucik / pocałuj ją / uwolnij ją z wieży" ;). Ale kilka klasycznych motywów by się znalazło ;).

    1. Post
      Author

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.