10 najlepszych baśni z „U złotego źródła” albo ranking niezwykle subiektywny #11


Postanowiłam w dzisiejszym odcinku baśni zająć się tomikiem „U złotego źródła”. Co prawda większość z tych baśni znałam z nieco innego wydania, ale sam wybór jest tak piękny i pokazuje w bardzo dobry sposób równowagę między baśnią literacką – kreacją konkretnego autora a ludowymi wątkami obecnymi w niej, że nie mogłam się oprzeć.

Miejsce
dziesiąte
Czerwony
żupan Kornelii Dobkiewiczowej
Jest sobie stary wyplatacz koszy, który ma córkę. Córka ta
średnio spełnia jego oczekiwania, bo zamiast zajmować się domem
woli przebiegać przez mostek do pobliskiej gospody na tańce. I tak
przebiega – do czasu, kiedy na tymże moście nie spotyka pięknego,
ale nieco dziwnego szlachcica w czerwonym żupanie. Jego pojawienie
się ma na pewno coś wspólnego z tym, że łowiący tu ryby przed
południem ojciec w złości powiedział coś, czego nie powinien był
powiedzieć.
Co w niej jest takiego? Widzicie,
tę baśń umieszczam tutaj z dwóch powodów: klimatu (tak, tak, są
spróchniałe wierzby, jest sitowie, a w sitowiu siedzą pozostałości
po pogańskich korzeniach krainy, co zrobić, do mnie to jakoś
przemawia) i sprytu bohaterki. Natomiast z wszystkich innych powodów
jest to smutna historia: powinniśmy sympatyzować nie z bohaterką,
ale z jej ojcem, tylko mnie wydaje się to jednak trudne – bo ten
sam ojciec obcina córce włosy, żeby wstydziła się pokazać
publicznie (!), a potem przywołuje na nią złe, a jak już złe się
pojawi, to spokojnie odprawia wszystkie przepisane na tę okoliczność
zaklęcia, żeby się go pozbyć, nie zaprzątając sobie myśli tym,
że to nie żadne niebiosa zesłały karę na jego nieroztropną
córkę, ale on sam. Hm. W dodatku symbolika odprawionego rytuału
też tutaj nieco mąci – w końcu chodzi o poświęcenie kukły
córki. Po dwakroć hm.
Miejsce dziewiąte
Złota studzienka Wandy Dobaczewskiej
Mamy biedną sierotę, której gospodarstwo podstępem zabrała
bogata sąsiadka. Zabrała też ukochaną krówkę dziewczyny, a
krówka to nie bylejaka, bo magiczna. Sąsiadka oczywiście domyśla
się, że magiczna i postanawia krówkę zabić i zjeść
(wspominałam, że sąsiadka jest zła?). Na szczęście zwierzę ma
remedium i na to, więc na jej grobie wyrasta ni mniej, ni więcej,
ale złota studzienka. I teraz się dopiero zaczyna: a właściwie
zaczyna się, kiedy najbardziej pożądany kawaler we wsi prosi, żeby
jakieś dziewczę dało mu się ze studzienki napić.
Co w niej jest takiego? Właściwie
należałoby odpowiedzieć: krówka. Serio, to dość makabryczna
odmiana matki wróżki chrzestnej (makabryczna przez wzgląd na to,
co się z nią dzieje, sama krówka nie jest makabryczna). Poza tym
irytuje mnie co prawda, że dobro tryumfuje przez wzgląd na to, żeby
kawaler mógł się ze studzienki napić, ale w sumie bohaterka
zostaje odkryta, gospodyni ukarana, a krówka zmartwychwstaje, więc
czego chcieć więcej.
 Zdjęcia robione przeze mnie, więc nie oddają sprawiedliwości
 świetnym ilustracjom Zbigniewa Rychlickiego, ale chciałam je 
Wam mimo wszystko pokazać, chociaż w takiej wersji. Korzystałam 
z wydania Naszej Księgarni z 1996 roku.
Miejsce ósme
Chłopiec z Perły Urodzony Ewy Szelburg-Zarembiny
Bezdzietne małżeństwo chce mieć dziecko – po tytule można się
zresztą zorientować, że będą w tym maczały palce siły
nadprzyrodzone. Tak predestynowany do wielkich czynów syn postanowi
faktycznie zrobić coś dla swojego ludu (całość dzieje się w
Tatrach) i pokonać smoki, trapiące górali.
Co w niej jest takiego? Przyznam
szczerze, że nie miałam wielkiego sentymentu do tej baśni w
dzieciństwie, ale mam wrażenie, że to źródło inspiracji dla
góralskiej fantastyki Wita Szostaka („Wichry Smoczogór”). I
chociaż sama fabuła „Wichrów…” mnie przy czytaniu nie
porwała, to doceniam świetny pomysł na atmosferę – a tę
„Chłopiec…” ma bardzo podobną.
Miejsce siódme
Żelazne trzewiczki Hanny Januszewskiej
Trzy siostry, cudowna woda, ojciec zmożony pragnieniem, podejrzane
oświadczyny, podejrzany narzeczony, podstęp, tragedia, konieczność
wędrówki, żeby odzyskać utracone szczęście. Historia ma mnóstwo
wariantów, ale można być pewnym, że kiedy utracona narzeczona już
wykuje sobie u kowala saganek na łzy, okropne chodaki niemal nie do
zdarcia i taki sam kostur, trafi do domostw ciał niebieskich, a w
rezultacie do domu Wiatru. Bo kto jest lepiej zorientowany, co tam na
świecie.
Co w niej jest takiego? Mam
wrażenie, że to jest baśń, która prezentuje nam zaradną
bohaterkę, która nie waha się przed działaniem. Książę z bajki
jest tutaj zawsze taki dziwnie pasywny, stać go co najwyżej na
złożenie dziwnej propozycji małżeństwa, ale potem więzi go
zwykle jakaś inna kobieta i gdyby nie narzeczona, zostałby mężem
wiedźmy i niewiele miał w tej sprawie do gadania. Jasne, nasza
bohaterka zwykle musi cierpiętniczo swoje odpokutować (przyszłe
szczęście?), niemniej działa, żadna tam dama w opałach, ale
rozważne dziewczę szukającego tego, w czym widzi swoją szansę,
no i tego, co mu się należy, skoro
wykonała wszystkie zadania krok po kroku. A w dodatku Hanna
Januszewska tak pięknie pisze! Naprawdę: moim zdaniem baśnie
Januszewskiej należą do najlepiej napisanych, trochę poetyckich,
trochę ludowych.
Miejsce szóste
Szewczyk Dratewka Janiny Porazińskiej
Wbrew pozorom to nie jest baśń o smoku – u Porazińskiej Dratewka
jest chłopcem o dobrym sercu, który pomaga innym w potrzebie. Inni
– tutaj różne zwierzęta – obiecują mu się odwdzięczyć, ale
on sam myśli, że raczej im to nie wyjdzie, bo cóż taka mrówka
może człowiekowi pomóc w życiu. I myśli tak, dopóki nie okaże
się, że szansą jego życia jest wyratowanie księżniczki
więzionej przez wiedźmę. I tu pomoc nieoczekiwanych przyjaciół
bardzo mu się przyda.
Co w niej jest takiego? Przyznaję,
najbardziej w pamięć zapadła mi wierszowana pogróżka wiedźmy:
Jak nie zrobisz do
poranku, to ci, panku, urwę głowę i gotowe!
Trudno,
jestem podatna na makabryczne wierszyki z tekstów pierwotnie
ludowych, co w tym cyklu bardzo dobrze widać.
 Il. Zbigniew Rychlicki.
Miejsce piąte
Szklana góra Janiny Porazińskiej
Jest trzech braci, ni mniej, ni więcej. Pierwszy jest pyszałkiem,
drugi leniem, a trzeci brat, jak to trzeci brat, pomiatany przez
dwóch starszych okazuje się mieć głowę na karku. I serce w
odpowiednim miejscu, bo kiedy umiera ich ojciec on jako jedyny nie
wymiguje się przed czuwaniem przy jego trumnie. W zamian ojciec
obdarowuje wszystkich braci (tak, tych nieczuwających również)
końmi. I nie byle jakimi, bo magicznymi. Kiedy nadchodzi zatem
wieść, że na szklanej górze siedzi królewna, którą jej zły
ojciec w ten sposób chce zmusić do małżeństwa, i że kto na tę
górę wjedzie konno, dostanie jej rękę, bracia ruszają na swoich
koniach w opisywane miejsce.
Co w niej jest takiego? Szklane
góry i królewny swoją drogą, ale mnie się zawsze podobał ten
motyw czuwania i dziwnego stwora wychodzącego z lipy rosnącej na
podwórzu, który wyprowadzał stamtąd konie. Pod lipą leżała
trumna ze zwłokami ojca, więc właściwie pokazuje to, jak blisko
jest z naszego świata do tego magicznego i że te granice są mocno
płynne (ojciec jako umarły znajduje się tu ciałem, a tam, zdaje
się, duchem). No i że taka dobrze znana lipa może mieścić w
sobie nieoczekiwane przejście do innego świata.
Miejsce czwarte
O tym, jak jeden utopiec chciał się ożenić Gustawa Morcinka
Utopiec też nie chciałby sam siedzieć w szuwarach, więc
postanawia się ożenić. Ale że utopcówny nie bardzo mu się
widzą, zagina parol na córkę przewoźnika. Sprytnie najpierw
urabia ojca, a dopiero potem bierze się za córkę. Tyle że chyba
nikomu nie jest w smak to, że po ślubie dziewczyna musiałaby się
utopić i mieszkać w jeziorze.
Co w niej jest takiego? To
taka wariacja na temat zakochanego utopca, tyle że pozbawiona całej
tej melancholii, w jaką wyposażył ją Jan Drda.
Tutaj utopiec patrzy
wyłącznie na własny interes, a nie na wygodę potencjalnej
towarzyszki życia. Zresztą, czy muszę tłumaczyć? W końcu, jak wiecie, mam słabość do baśni pisanych przez Gustawa Morcinka, a i te o utopcach dosyć
często się w moich zestawieniach pojawiają. Głównie dlatego, że
utopiec jako stworzenie fantastyczne ma spory potencjał: nie jest to
topielec, ale osobna rasa, którą baśniopisarze w różny sposób
sobie tłumaczyli.
 Il. Zbigniew Rychlicki.
Miejsce trzecie
O dwunastu Miesiącach Janiny Porazińskiej
Ciężko mieć w baśni macochę. A to w środku zimy pośle po
fiołki, a to po poziomki, wszystko, żeby tylko mieć w garści
jakiś powód, żeby wyrzucić sierotę z domu. Nawet baśniowe
macochy chcą taki mieć, żeby nie stać się obiektem obmowy, że
wyrzuciły rzeczoną sierotę z domu za nic. Lepszy lichy powód, niż
żaden. Ale co, jeśli sierota nieźle orientuje się w tym, kogo
można spotkać przy ognisku w lesie i darzy estymą każdy miesiąc
w roku?
Co w niej jest takiego? Cudowny
jest ten pomysł: dwanaście miesięcy to bracia, siedzący w lesie
przy ognisku. A kiedy zmieniają się miejscami, zmieniają się pory
roku (ciekawe, jaki jest ich stosunek do czterech sióstr-pór
roku?). A na marginesie – „baśń o dwunastu miesiącach”
pojawiała się jako jedno z częstszych haseł, po jakich czytelnicy
trafiali na bloga; jakże było jej nie opisać?
Miejsce drugie
O Bartku doktorze Hanny Januszewskiej
Bartek, chłop z małopolskiej wioski, uznaje, że nigdy nie dojdzie
do pieniędzy i nie zapewni matce godnego życia, jeśli nie wyrwie
się ze swojej miejscowości. Trafia do Krakowa, gdzie stwierdza, że
najprostszą ścieżką kariery jest medycyna (jak podkreśla
Januszewska: średniowieczna medycyna to nie to samo, co dzisiejsza).
Po czym, wyedukowany w tym, w które ucho chuchać i z której strony
opukiwać, wraca do wsi – ale na mokradłach spotyka dziwną, chudą
babinkę.
Co w niej jest takiego? Sama
historia pojawiała się tutaj w kilku wariantach, ale chyba nigdy
tak wysoko, jak ta w wykonaniu Januszewskiej. Sam jej pomysł, żeby
podkreślić dziwne losy Bartka – lekarza z ugodą ze Śmiercią –
jest świetny: Bartek dostaje coś więcej niż nadnaturalnego ojca
chrzestnego, bo charakter. I owszem, kończy się (niemal) jak
zawsze, ale do tego mamy też szczyptę humoru i autorską wizję
Śmierci, która okazuje się narzekającą staruszką.
 Il. Zbigniew Rychlicki. Ilustracje przypominają trochę
ryciny, trochę jest w nich z nieporządku projektów dziecięcych
światów, a do tego taka dobra typografia na pierwszych stronach.
Miejsce pierwsze
Kwiat paproci Józefa Ignacego Kraszewskiego
Bohaterowi marzy się bogactwo, więc rusza w noc świętojańską do
lasu, szukać kwiatu paproci. Trzy lata tak chodzi, bo ciągle coś
mu przeszkadza, aż go zrywa. I dostaje całe bogactwo, o jakim
marzył – tyle że nie może się nim z nikim podzielić.
Co w niej jest takiego? Dla
mnie to jest ta właściwa historia o kwiecie paproci. Ale lubię w
niej przede wszystkim sposób, w jaki jest napisana: a jest napisana
szalenie filmowo! Co, wziąwszy pod uwagę w ogóle styl pisania
Kraszewskiego, odróżnia ją od traktatów politycznych dla
niepoznaki przebranych za powieści, i czyni z niej oryginalną
opowieść obrazami i wyobrażeniami. Jasne, mamy oczywisty morał i
właściwie wiadomo, jak kończy się paktowanie z podejrzanymi
siłami, ale przy okazji jest nawet trochę, powiedziałabym,
ludowego horroru.
A czy Wy znacie „U złotego
źródła”? Macie swoje
ulubione baśnie stamtąd, a może którychś nie możecie znieść?

Comments

  1. Procella

    W pierwszej chwili nie skojarzyłam tytułu, ale zobaczyłam ilustracje i wszystko wskoczyło na miejsce. To była jedna z moich ulubionych książek! Pamiętam większość tych opowieści, "Czerwony żupan" i "O Bartku doktorze" chyba najlepiej.

    1. Post
      Author
      admin

      Takie same ilustracje miało zdaje się wydanie z lat 60. też. One są zupełnie cudowne i tak, jakoś "meblują" pamięć. Bo przyczyniają się też mocno do atmosfery tych baśni, korespondują z ich językiem — bo pisarze czasami się stylizują na ludową gawędę, nie tracąc przy tym swojego stylu, i razem to się doskonale łączy :).

    2. Post
      Author
    3. Post
      Author
    1. Post
      Author
    2. Magda Bitner

      W moim wydaniu (1989) jest pierwsza w zbiorze. Zawsze była moją ulubioną. Wyjaśnia w końcu pochodzenie najważniejszego trunku w naszej kulturze. 😉

    3. Post
      Author
  2. Hannah

    A jeszcze Wojtkowa ozimina! Ja najbardziej lubiłam Wojtkową oziminę, utkwiła mi w pamięci. Natomiast zupełnie zapomniałam te inne baśnie. Twój opis Bartka doktora przypomniał mi baśń Grimmów w podobnym stylu, o lekarzu który zawał układ ze Smiercią a potem był zmuszony udać się do jej siedziby i ta siedziba to była jaskinia wielka wypełniona świecami. I wizja tej jaskini i rozmowy w tej jaskini została ze mną o wiele bardziej niż wszystkie andersenowskie ogrody. Odzyskałam wspomnienie 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      Skandal, w mojej wersji "Wojtkowej oziminy" nie było (problem z wyborem baśni, który funkcjonuje w różnych konfiguracjach i składach, niestety). Oczywiście, Bartek-doktor występuje dość licznie w różnych wariantach (pisałam też o dość niecodziennej wersji tej baśni, jaką zapisał u siebie Drda). Januszewska zostawia jaskinię pełną świec, ale przede wszystkim zmienia sposób, w jaki Doktor wchodzi w układ ze Śmiercią: to już nie jest tak, że jest jej chrześniakiem, od dzieciństwa predestynowanym do tego, co robi, ale przypadkiem pomaga Śmierci na mokradłach i udaje mu się zyskać ten przywilej, że ją widzi przy łóżku chorego.

      Super! Cieszę się, że wspomnienie się odzyskało :).

  3. Kasia O.

    Dziękuję za przypomnienie mi o tak pięknych baśniach z dzieciństwa. Teraz czas na przekazanie je kolejnemu pokoleniu – mojej córce.

    1. Post
      Author

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.