Chorowanie z książką albo refleksje z pościeli

Być może tego nie widać, ale leżę rozłożona przez przeziębienie. Nie ma co, można pozostać aktywnym nawet zwalczając gorączkę, a wszystko dzięki temu, że rozmawiać można przez komentarze i nie słychać wtedy ani zachrypniętego głosu, ani nieprzyjemnych odgłosów kichania, ale tak leżąc i przewracając książkę za książką zdałam sobie sprawę, że takie cichutkie marzenie „ach, gdybym złapał grypę, to bym położył się do łóżka i cały dzień nic, tylko czytał” wcale nie jest takie łatwe do zrealizowania, jak się może wydawać.

Po pierwsze, jak już człowiek okrzepnie na tyle, że gorączka spadnie do poziomu, w którym znowu zaczyna się logicznie myśleć, można wcale nie mieć ochoty na czytanie. Każdy choruje w różny sposób: jeden woli wtedy po prostu spać, ile się da, inny czyta, inny ogląda telewizję albo uzbierane na taką okazję DVD, jeszcze inny godzinami rozmawia przez telefon, bo wreszcie ma czas. Ale przyjmijmy na potrzeby tego wpisu, że chcemy naszą grypopodobną przygodę spędzić na czytaniu. Zwykle tak bowiem niżej podpisana kończy: obłożona książkami, nie mogąc się zdecydować, co by tu czytać. Ano właśnie.
Po drugie, nie wiem, czy Was wtedy też dopada taki syndrom „tyle czasu, tyle książek!”. To znaczy zaczynam coś, ale jakby trochę nuży, więc może przeczytam jedno opowiadanie z tamtego tomu, o, a tutaj leży ta książka, co to mi ją polecano, i czeka, a przecież jest jeszcze książka z biblioteki, którą trzeba za tydzień oddać. To zabawne, że takie galopady myśli dopadają mnie głównie w czasie chorowania z książką — zwykle staram się jednak ustalić jakiś limit, bo inaczej wychoruję się, mając cztery napoczęte książki. Wydaje mi się, że to kwestia takiego podejścia w rodzaju „kurczę, za jakieś cztery dni będę zdrowa, trzeba się naczytać jak najwięcej!” oraz „skoro jest okazja czytać cały dzień, to dobrze by było wybrać książkę, która mnie wciągnie bez reszty”. O moich wyborach niech świadczy fakt, że z lektur „przeziębieniowych” najlepiej zapamiętałam „Pianistkę” Jelinek i „Miłość w czasach zarazy” Marqueza (dla pierwszego wielkie „tak”, dla drugiego „może być, ale raczej nie wrócę”).
Po trzecie, liczy się pewien komfort czytania w takich warunkach: to znaczy w przeciwieństwie do wielu innych sytuacji, przy czytaniu w czasie takiego przeziębienia, które chcemy czy nie zapędza nas do łóżka, sama książka raczej nie wystarczy. To chyba kwestia tego, że w trakcie choroby jest nam źle, jesteśmy wyczuleni na otoczenie i wcale nie chcemy, żeby było nam jeszcze gorzej. Stąd wszystkie te miękkie koce, pościele, herbaty, witaminy, rosoły i tabletki na gardło są jak najbardziej wskazane. Nie tylko pozwalają się wychorować, ale też — mam wrażenie — poprawiają jakość naszego chorowitego czytania.
Po czwarte, co się jakoś wiąże z po drugim, trzeba wybrać odpowiednią książkę (gdybyście pytali: mimo wszystko uważam, że „Pianistka” to nie jest „ta” lektura na przeziębienie, ale to chyba kwestia tego, że zwykle całą okropność opisywaną przez autorów odczuwam w dwónajsób w czasie chorowania i to chyba sprzyja „wczuciu się” w książkę, jeśli przy okazji jeszcze ona do nas przemawia; dla przykładu „Wiek żelaza” Coetzeego — którego już umiem wymówić, jak wiadomo — czytany w trakcie grypy skutecznie zniechęcił mnie do pisarza, nie dlatego, że jest to książka zła, ale dlatego, że tak mocno odczułam jej działanie, spotęgowane przez niedomaganie fizyczne). Zwykle staram się pogrążyć w czymś miłym i puchatym albo przynajmniej wciągającym za uszy do środka. Powtórka nie jest zła, wszelkiego rodzaju XIX-wieczne powieści dla dziewcząt, sagi fantasy, powieści dla młodzieży z okresu PRL-u — to są moje zwyczajowe wybory.
Po piąte, zauważyłam szalenie ciekawą rzecz: jeśli czytam daną książkę w trakcie choroby, a dokańczam już po wyzdrowieniu, czasami zdarza się tak, że zupełnie inaczej traktuję część przeczytaną z opuchniętym gardłem, łzawiącymi oczyma i łamaniem w kościach, a zupełnie inaczej tę, którą czytam w zwykłych warunkach. Jakby tak się nagle zmieniła i jestem rozdarta, bo wydaje mi się niespójna nie przez jakiś błąd autora, ale przez to, że w samym procesie lektury nastąpiła pewna wyrwa. Dlatego zwykle staram się jednak kończyć książki w trakcie przeziębienia, żeby uniknąć tego rodzaju „rozczarowań”.
A Wy chorujecie z książkami?

Comments

    1. Post
      Author
      admin

      Faktycznie bardzo fajny dobór lektury (sama na "Diunę" się czaję już od lat, ale kiedyś przeczytam, jasna sprawa :)). Takie L4 to można spędzać ;). Natomiast z Marquezem mam tak, że owszem, "Sto lat…" dla przykładu bardzo lubię, ale potem nic mnie tak już nie zachwyciło — niektóre rzeczy zostawiły z mieszanymi uczuciami (jak wspomniana "Miłość…), inne w ogóle nie zachwyciły ("Rzecz…" na przykład).

    1. Post
      Author
      admin

      Właśnie, jest szansa nadgonić serialowo-filmowe zaległości, jeśli się je ma i cierpi na niemożność trzymania się przy jednej książce :). Osobiście lubię też wtedy oglądać programy w rodzaju "makijaż odmieni twoje życie!", "zobacz, jak oni gotują", "jak ustawić lampę w salonie na pięćdziesiąt sposobów" ;).

    1. Post
      Author
      admin

      No cóż, tylko się cieszyć, bo chorowanie w teorii i ideologii wygląda dużo lepiej niż w rzeczywistości ;). Ale faktycznie można czytać więcej, jak już się jako-tako wydobrzeje i jest się w stanie ;).

    1. Post
      Author
  1. Anna Flasza-Szydlik

    Dużo zdrowia, Pyzo!
    Ja zazwyczaj czytam albo sprawdzone klasyki albo wciągającą fantastykę. Mój okres skupienia w chorobie zbliża się niebezpiecznie do notowanego zwykle u złotych rybek, więc często kończy się tym, że zamiast czytać, gram.

    1. Post
      Author
      admin

      Dziękuję, przyda się :).
      Właśnie, "wciągający" to tutaj słowo-klucz. Ale przez ten spadek koncentracji (znany mi również :)) mam wrażenie, że mniej rzeczy niż zwykle mnie wciąga. Natomiast grać bym chyba nie umiała, bo musiałabym się wyczołgać z łóżka, a to w tej chwili robię tylko dla nastawienia wody na herbatę ;).

    2. Anna Flasza-Szydlik

      Ja mam bardzo wygodny fotel (taki na którym mogę usiąść po turecku, otulić się kołdrą i jeszcze jest miejsce na kota), więc to właściwie jak leżenie. A do kuchni po herbatę bliżej :).

    3. Post
      Author
      admin

      Och, takiego fotela to zazdroszczę. W moim mieszczę się wyłącznie ja, otulić się na nim kocem trudno, a kot musi siedzieć na oparciu, bo inaczej wszyscy przepadniemy ;). Ale w takim razie doskonale mogę zrozumieć, że dajesz radę grać. A fotela, powtórzę, zazdroszczę :).

  2. Emilia

    Hm. Przeczytać Diunę w trakcie chorowania, to trzeba chorować, hohoho.
    Ja niestety jak mnie rozłoży, to pogrążam się w kilkugodzinnym śnie, a po dwóch dniach wstaję na nogi więc nawet nie mam kiedy czytać.

    1. Post
      Author
      admin

      Tak, sen to tutaj jest doskonała sprawa — ale jak to jest takie przeziębienie wymagające "wyleżenia", to wtedy jak już się człowiek wyśpi, to może poczytać. W innym wypadku faktycznie może być trudno :). A co do "Diuny" to tak sobie myślę, że przecież można też ten czas chorowania poświęcić właśnie na książki tego rodzaju, czyli takie, które się zawsze chciało przeczytać. To też jest fajna strategia :).

    2. Emilia

      Pamiętam, że kiedyś nawet tak miałam, że jak wylegiwałam, to czytałam, ale to było chyba w podstawówce. Staaaaaare czasy 😛 Czasami to nawet bym chciała tak jeszcze, ale dotarcie do lekarza po L4 jest ponad moje siły 😀
      Życzę powrotu do zdrowia na tyle szybkiego, byś mogła nadrobić zaległości w lekturach 😉
      Właśnie się zastanowiłam nad książkami, które zawsze chciałam przeczytać… i tutaj mam zagwozdkę, jakie to książki mogły by być. Zazwyczaj czytam tylko takie, które chcę przeczytać. A właściwie, to jedynie takie 🙂
      Rozumiem, że miałaś na myśli pewnie czytanie książek, które teoretycznie powinno się znać/przeczytać chociaż raz w życiu. Ale nie wiem, czy w czasie choroby bym się katowała czymś z kanonu, co by mnie męczyło, tylko dlatego, żeby mieć to odhaczone. Tym bardziej, że nie uznaję czytania dla zaliczania i mody.

    3. Post
      Author
      admin

      Trochę tak, a trochę nie, bo wydaje mi się, że jest taka kategoria książek "chciałam przeczytać, ale jakoś nie było okazji/warunków/czasu i tak dalej", które się częściowo pewnie pokrywają z kanonem, ale nie muszą. Dużo też tu zależy od motywacji i powodów — bo inaczej będzie, jak zapadamy na grypę i mówimy sobie "o, teraz przeczytam Ulissesa, bo wszyscy czytają, a w ogóle to krytycy literaccy mówią, że wykształcony człowiek musi znać", a inaczej, jak powiemy coś w rodzaju "o, teraz przeczytam Ulissesa albo chociaż spróbuję, bo ciekawa jestem, jak to się w ogóle czyta, a leży na półce, zobaczymy". Przy czym też wolę książki lekkie (dosłownie, bo jak jestem chora, to zwykle nie lubię dźwigać cegiełki, i w przenośni), ale rozumiem, że ktoś może chcieć się mierzyć z tymi książkami ze swojej listy "do przeczytania" w tym stylu :).

    4. Agnieszka z Niebieskiego Stoliczka

      Wiesz ja kiedy jestem chora to po prostu muszę się dobrze wygrzać. Dlatego zawinięta szczelnie w koc i z herbatką z cytryną spokojnie tę Diunę pochłonęłam. Czytam szybko, pewnie to dlatego. Do "Diuny" zabierałam się od ładnych kilku lat, ale wiecznie coś mi przeszkadzało…"

    5. Emilia

      Ja sobie to raz jeszcze przemyślałam i doszłam do wniosku, że masz trochę racji. W końcu w biblioteczce stoją książki, które chcę, bardzo chcę przeczytać, ale właśnie coś mi wpadło w oko w księgarni/bibliotece/na straganie, a przecież tamte stoją w domu, to jeszcze zdążę 🙂
      No nie chciałabym napisać, że bym sobie pochorowała, ale takie siedzenie w domu usprawiedliwione, bez obowiązków, żeby sobie nic nie robić, tylko czytać… czytać… czytać… 😀

    6. Post
      Author
      admin

      @Emilia, właśnie! Jest taka grupa książek, jak najbardziej. Tylko to wiesz, trzeba chorować w odpowiedni sposób, nie na zasadzie "mam 39 stopni gorączki i nie wiem, co się dzieje", ale "kaszlę tak, że strony same się w książce przewracają, ale funkcjonuję" ;).

  3. Olga Majerska

    Mam bardzo podobnie – kiedy jestem chora od razu dostaję "książkowej gorączki". Mam ochotę zabrać się za wszystko, czego jeszcze nie przeczytałam, a najlepiej zmusić osobę, która akurat jest obok, żeby natychmiast poszła wypożyczyć kilka książek z biblioteki. Najlepiej czyta mi się wtedy lekką literaturę, kryminały i coś mniej ambitnego co pozwoli mi odpocząć fizycznie i mentalnie. Jakbym miała utknąć z jakimś Proustem podczas choroby, to bym się pewnie zapłakała.
    Naprawdę potrafisz wymówić nazwisko Coetzeego?! Ja nadal nie wiem czy to Kołtzi czy Kutsii, dlatego nie mówię o nim publicznie, choć autora bardzo lubię 😉
    Zdrowiej Pyzo, choć nie za szybko, żebyś jeszcze zdążyła sobie poczytać 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      Piękne określenie, kradnę, dobrze? Bo dokładnie oddaje taki stan, jaki opisałam: wezmę to, o, ale tamto czeka, a może to, nie, to ;). I tak, zdarza mi się w takim stanie wysyłać Domownika do biblioteki z nieostrym przekazem "chciałabym coś, co się dzieje w liceum, ale żeby nikt nie chorował i nie został wampirem" (z jednej z takich wypraw Domownik przyniósł mi Nałkowską, w której sam się przy tej okazji zakochał ;)). Bo właśnie: ja też należę do tych, co preferują wtedy rozrywkę, ale znam i takich, co wtedy się biorą właśnie za Prousta, więc zależy od upodobań :).

      Tak, o Coetzeem była duża dyskusja tutaj i znalezione zostało salomonowe rozwiązanie, więc od tego czasu już wiem i nie spędza mi to snu z powiek. Powstała też cudna teoria spiskowa, że sam Coetzee raduje się z tego, że wprowadza taki zamęt ;).

      Dziękuję :).

    2. Post
      Author
      admin

      Ha, mnie się udaje opanować, jak jestem zdrowa, ale w chorobie jakoś mi się nasila ;). Może dlatego, że mam tyle czasu na wybieranie lektur ;).

    1. Post
      Author
      admin

      Czasami po prostu nie ma innego wyboru :). A można wtedy za to nadrobić inne zaległości — książkowe, filmowe czy serialowe ;).

  4. Procella

    Choroba to świetny pretekst, żeby sobie pozwolić na jakieś książkowe "guilty pleasures" (ma to jakiś dobry polski odpowiednik? "wstydliwe przyjemności"? ale to nie z książkami mi się kojarzy ;)). Bo przecież skupić się człowiek nie może, to nie będzie ambitnego czytał, a głupotki przecież czasem, powiedzmy sobie szczerze, kuszą 😉

    1. Post
      Author
      admin

      No właśnie, "wstydliwe przyjemności" nie są takim dobrym odpowiednikiem, bo sugerują, według mnie, że byśmy z taką książką się nie pokazali "za zdrowia". A to chyba raczej kwestia tego, że możemy sobie pogrzebać w tych naszych lekkich lekturach, które skądinąd i tak czytamy, ale może w chorobie bardziej intensywnie albo bardziej celowo :)?

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.