Pierwsze wrażenia albo kupiłam kolorowankę

Tak, tak, myślałam,
myślałam i w końcu się namyśliłam. A że kiedyś zapowiadałam,
że jak spróbuję, to napiszę, więc obietnicę spełniam.

Nie stoi za tym
żadna wielka myśl. Po prostu poczułam się przedwczoraj na
tyle przygnębiona, że stwierdziłam, że może warto wreszcie się
wybrać po kolorowankę i zobaczyć, co o tym kolorowaniu mogę
powiedzieć sama. A nuż od-przygnębi?

Mój wybór padł na
„Tajemny ogród” Johanny Basford. Nie powiem, że nie miało tu
znaczenia i to, że Empik, koło którego przechodziłam, miał ten
akurat zeszyt w promocji. Najpierw jednak przejrzałam inne, a
stwierdziwszy, że wzory wszędzie są piękne i zasadniczo
skomplikowane, nabyłam „Tajemniczy…”. Co Wam mogę powiedzieć
o samym zeszycie? Obrazki są ładne. Serio, mamy liście, mamy z
lekka zapuszczone angielskie ogrody, ślimaki, latarenki, wijące się
pnącza i wyglądające zza liści stylizowane sowy. Czego chcieć
więcej?

W dodatku na
niektórych stronach nie tylko może sobie radośnie kolorować
kolejne, zaproponowane przez autorkę, wzory, ale i samemu dorysować
coś zgodnie z jej sugestią (albo zupełnie niezgodnie – na
przykład ja nie czuję się na siłach malować motyle albo roje
trzmieli, więc pewnie wymyślę coś innego). Co prawda autorka
sugeruje, żeby posługiwać się cienkopisem, ale jako osoba żyjąca
w domu pozbawionym cienkopisów (serio, co się z nimi stało?)
używam tylko kredek akwarelowych i snuję plany o zużyciu wreszcie
wszystkich malarskich utensyliów, jakie posiadam. 
 
 
 Nie będę gołosłowną Pyzą i zdjęcie pokażę.
 

Mamy w środku
trochę mozaik, trochę wycinków krajobrazu, są też labirynty i
nawet altanka. Co przypomina mi bardzo kolorowanki, jakie namiętnie
uzupełniałam w dzieciństwie (moją ukochaną była taka o
przygodach wróbla w mieście – ileż czasu zajęło mi wypełnienie
kolorem pelargonii, żeby choć trochę przypominały pelargonie!).
Nie powiem, kolorowanie abstrakcyjnych (no, wiecie, o co chodzi)
wieńców, girland i kwiatowych składanek raduje, zwłaszcza jak już
się skończy i okazuje się, że wcale ładnie to wygląda.

Ano właśnie, i tu
dochodzimy do sedna. Mam chyba zły charakter, ale serio nabyłam
kolorowankę, myśląc, że ach, teraz to już relaks i oderwanie się
od myślenia o wszystkim innym, a… A w sumie to nie powiem,
przyjemność jest, skupienie też, tyle że zamiast relaksu myślę
sobie coś w rodzaju „jeszcze trzy kwiatki i skończę ten
obrazek!”. Włącza mi się raczej tryb „skończ to, żeby było
ładnie!” niż „och, relaksuję się, może tego kwiatka
pokoloruję na zielono?”. Zdecydowanie jestem zaskoczona, ale
korzyść z zakupu jest, odkryłam mroczną stronę mego charakteru.

Z drugiej strony
zastanawiam się, z czego płynie przyjemność kolorowania. Nie będę
odkrywcza, kiedy powiem, że z budzenia miłych wspomnień z
dzieciństwa. Raczej też nie, kiedy powiem, że to miłe skupić się
na czymś tak właściwie nie zobowiązującym (spędziłam niedzielę
rysując, a jak mi mdlała ręka, czytając i tak na przemian –
mało produktywnie, ale jak przyjemnie!) i bez konsekwencji, czy
skończymy obrazek, czy nie (oprócz ewentualnych wewnętrznych
obostrzeń, patrz: akapit wyżej). Poza tym jest jednak coś, co
powoduje, że człowiek czuje się dumny, kiedy kolory grają ze
sobą, a nie wyjechaliśmy za żadną linię (no dobrze, prawie za
żadną). Poza tym bardzo mi się podoba duża wariantywność: to
znaczy współtworzymy wygląd tej książki, ale wcale nie musimy
się powtarzać, zasadniczo nie ma sztywnych reguł i podejrzewam, że
nawet jakby ktoś dostał hurtem trzydzieści takich samych książek,
to każda wyglądałaby inaczej. A poza tym jest też przyjemność z
dołączenia do ludzi zadowolonych z kolorowania.

I to chyba by było
na tyle, jeśli chodzi o pierwsze wrażenia. Przyjemnie, choć nie
wiem, czy wpadłam w ciąg. Podejrzewam, że ta jedna książka
pokryje moje zapotrzebowanie na kolorowanie. Ale może to tylko miłe
złego początki?

A czy Wy jesteście
z tych uzależnionych, fanujących, przyglądających się z
dystansu, a może zaciekle krytykujących?

Comments

  1. Procella

    Ja przyglądam się z dystansu. Sympatyczne, lubię popatrzeć jak ktoś się chwali, ale bawić się to na razie nie mam zamiaru. Choć przypuszczam, że gdyby mi to ktoś np. dał w prezencie, spróbowałabym nie tylko z uprzejmości.

    W relaksowanie się przy tym mogę uwierzyć, kiedyś przetrwałam dość paskudny okres dzięki rysowaniu op-artów (ok, krzywych czarno-białych kratek, które w zamierzeniu miały być op-artem, a w rzeczywistości wychodziło różnie).

    1. Post
      Author
      admin

      No właśnie, bo to jest bardzo przyjemna rzecz tak przy okazji. Jak będziesz miała okazję, to koniecznie powiedz, jak Ci się podoba :). Mnie nadal to nie relaksuje tak, jak na to liczyłam, ale odkryłam, że bardzo mi się przyjemnie rozmawia i słucha radia, jak mam zajęte ręce. To znaczy oczywiście w takich rozmowach domowych ;). Więc w sumie korzyści są różne :).

    2. Post
      Author
      admin

      Ano właśnie, rękodzieło się tu świetnie sprawdza (powinnam odkurzyć zamierzchłą zdolność szydełkowania, ale też nigdy nie byłam w tym aż tak dobra, żeby mnie to cieszyło — więc może zostać przy kolorowaniu jest bezpieczniej :D).

  2. aHa

    Niestety z moim perfekcjonizmem kolorowanki nie są dla mnie – nieskończone obrazki gryzłyby mnie do końca życia, a gdybym przypadkiem wyszła za linię, to runąłby mój bezpieczny świat 🙂 Puzzle, dlaczego nie wróci moda na puzzle? 🙂 Gdyby te obrazki przerobić na puzzle, byłyby super, bo nic mnie tak nie wkurza jak układanki, w których połowę miejsca zajmuje niebo, uwielbiam za to takie pełne szczegółów 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      Puzzle! Chociaż muszę przyznać, że przy tych wieloelementowych stół miałam tygodniami zajęty ;). I nawet te z niebem lubię, bo dopasowanie do siebie tych fragmentów to niezła łamigłówka. Aż chyba poszukam przy jakiejś okazji w mym domu rodzinnym takich wieloelementowych puzzli z Disneyowskimi bohaterami w tragicznych scenach i ułożę :).

      A z tym wychodzeniem za linię to radzę sobie zasadniczo tak, że przy akwarelach to normalne, że się wychodzi za linię, więc sumienie mam spokojne ;). Ale też nie jestem chyba pod tym względem przesadną perfekcjonistką, na szczęście :).

    2. asaszan

      Z puzzli ze szczegółam polecam te firmy Heye. Szczególnie te z orkiestrą, na nudę nie można narzekać 🙂 Poza tym, że niby mody nie ma? No jak, w moim towarzystwie trwa nieprzerwanie od nastu lat… a i sądząc po wysypie sklepów puzzlowych w internecie maniaków jest sporo 🙂

    3. Post
      Author
      admin

      Podejrzewam, że chodzi o taką ogólną modę, właśnie jak z kolorowaniem — żeby się okazało, że wszyscy wokół układają puzzle. A puzzle z orkiestrą — wierzę, że muszą być niezłym przeżyciem. Dwa tygodnie zajętego stołu, jak nic ;).

    4. aHa

      Co za wspaniałe puzzle, właśnie o takich mówiłam!!! 😀 Dziękuję, już odszukałam puzzlodajne źródełko w internecie! 🙂

    5. Post
      Author
    6. asaszan

      Ja je dostałam chyba ponad rok temu i do dzisiaj nie podjęłam próby 🙂 2000 elementów to u mnie prawie cały stół, a obawiam się, że leżałyby dłużej niż dwa tygodnie. Ale się w końcu wezmę tej jesieni, bo mi zalega chyba z 6 nieułożonych obrazków, a mama pożycza mi jeszcze swoje… Pracowite wieczory przede mną, i puzzle, i kolorowanka 🙂 Chałupa niech się sprząta sama!

    7. Post
      Author
      admin

      @asaszan, bardzo słuszne podejście :)! @Procella, nie pomyślałam o tym, ciekawa jestem, czy by się chciał kot bawić, czy raczej by popatrzył, popatrzył i sobie poszedł? Bo zakładam, że w końcu by się mu znudziło, jeśli by było odpowiednio wolno i na stole ;).

  3. Mag

    Mnie kompletnie ta moda nie bierze. Owszem, w dzieciństwie uwielbiałam kolorować i nawet jeszcze czasami na studiach kupowałam sobie kolorowanki z Kubusiem Puchatkiem, ale mi przeszło. Rozumiem,że dla kogoś jest to sposób na odstresowanie, ja to bym chyba umarła z nerwów, jakbym miała wypełniać te abstrakcyjne wzory jakimiś kolorami. Zamiast się odstresować, pewnie bym się wściekała, ze mi nie wychodzi. Poza tym, każdy ma swój sposób na od- przygnębienie, ja wolę łażenie z kijkami, bo to zdrowiej i też myśli odrywa od wszystkiego :). Polecam.

    1. Post
      Author
      admin

      Tam wiesz, w sumie trudno, żeby nie wyszło, maluje się jak się chce i co się chce :). W sumie dużo uroku na tym polega — ja lubię dobierać sobie kolory klasycznie, ale mój Domownik dostawszy jedną stronę pomalował sowę na fioletowo-brązowo i też jest szczęśliwy ;). A mnie z kolei spacerowanie nie do końca odpręża, bo dużo wtedy myślę — i jak chcę się od myślenia oderwać, to raczej skupiam się na czymś, co mnie rozproszy, a nie będzie sprzyjało koncentracji. Z tym że na chodzenie z kijkami się nigdy nie porwałam :).

  4. Anna Flasza-Szydlik

    Też mam i powoli sobie koloruję, ale napotkałam niespodziewaną przeszkodę. Jeden z moich kotów uwielbia gryźć kredkę znajdującą się w ludzkiej dłoni. Leżąca kredka nie budzi w nim takiego zachwytu. Niestety, zdarza mi się wyjechać za linię, gdy niespodziewanie kredką pokieruja koci łeb.
    I mam zielone kwiatki. I niebieskie łodygi. Bo mogę.

    1. Wiedźma

      On Ci po prostu pomaga w znalezieniu twórczej drogi 😉 Ewentualnie uważa, że Twój wybór kredki ewidentnie mija się z jego zapatrywaniami artystycznymi i ogólną wizją kolorowanki 😉

    2. Post
      Author
      admin

      @Wiedźma to pięknie określiła :). @Anna, a ja bym jeszcze dzisiaj rano przy pisaniu notki powiedziała, że taki problem mnie na szczęście nie dotyczy, ale już dzisiaj popołudniu przy kolorowaniu nadszedł mój kot i położył się na połowie właśnie kolorowanego obrazka. Idąc za linią interpretacji Wiedźmy, kot ma zupełnie i drastycznie inną wizję tej kolorowanki, niż ja 😉

    3. Post
      Author
      admin

      Przypisuję mu te intencje, nie wiem jeno, co czynić, kiedy kładzie się dokładnie na tej połowie, którą właśnie koloruję ;). Nie chcę myśleć, że ma aż takie złe zdanie o moich upodobaniach kolorystycznych ;).

  5. Wiedźma

    Wokół widzę szał kolorowania, ale sama jeszcze się nie skusiłam. Ale kto wie, może za jakiś czas 🙂 Każdy sposób na odstresowanie się jest dobry. Chociaż z drugiej strony przy kolorowance też można się stresować. Do dzisiaj pamiętam jakim wyzwaniem było niewyjechanie za linię 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      Ha, oczywiście, że można ;). Przy pewnym podejściu wszystko może stresować. Grunt to dobrać sobie środki — jak wspominałam wyżej, mnie ratują akwarelowe kredki, a jeszcze myślę, że spróbować po prostu z farbami :). Przy czym raczej mnie nie stresuje, ale i nie relaksuje, dążenie do takiego wewnętrznego "no skończ już ten obrazek, Pyzo!" ;).

  6. joly_fh

    Ja sobie też kupiłam Tajemniczy ogród, pokolorowałam pół obrazka i książka leży. Z niczym przyjemnym mi się to nie kojarzy, raczej mnie męczy, bo kolory latają przed oczyma, a tam są takie malusieńkie detale – z dzieciństwem też nie, bo ja od dziecka wolałam czytać i jakoś nie przypominam sobie, by rysowanie sprawiało mi przyjemność (plus mój brak talentu w tej dziedzinie). Zatem zdecydowanie mnie nie wciągnęło.

    1. Post
      Author
      admin

      Jest trochę detali, fakt, ale są i takie strony z większymi elementami, jakieś liście, sowy, te sprawy :). Pół dzieciństwa — to pół, którego nie spędziłam na czytaniu — spędziłam na malowaniu, więc to jakoś godzi obie moje sentymentalne strony ;).

  7. Hannah

    Jakie to zabawne, ze kazdy mowi "Tajemniczy ogrod". Oczywiscie Nasza Ksiegarnia nie chciala (a moze nie mogla) uzyc tego tytulu ze wzgledu na tlumaczenie ksiazki Burnett, ale przeciez ten tytul w tak oczywisty sposob przynalezy tez tutaj 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      O rety! Dopiero teraz zwróciłam na to uwagę, że raz napisałam "tajemny", a potem "tajemniczy" :D. O czymś to świadczy, bo klimat kolorowanki trochę taki właśnie. Ale nie poprawiam, bo to pięknie wyszło, fajnie, że zwróciłaś na to uwagę :)!

  8. Fatalne Skutki Lektur

    W teorii wiem, że to bawi i chciałabym spróbować. W praktyce…meh, naprawdę szkoda mi pieniędzy – jakoś nie potrafię przed sobą usprawiedliwić wydatku – a poza tym znam siebie i jeśli nawet sprawiłoby mi to przyjemność, to później wpadłabym w zły humor i wyrzuty w stosunku do samej siebie pt. "dwie godziny siedziałaś i kolorowałaś, wstyd".
    W kategorii bezmózgowych rozrywek króluje u mnie pinterest i zbieranie wszystkiego: ładych ubranek, ładnych wnętrz, przepisów na sernik, rad jak wyczyścić dywan z kota, starych sesji zdjęciowych i w ogóle wizualnie wszystkiego. Się naoglądam, a na koniec pocieszę "no na pewno kiedyś wykorzystam" 😉

    1. Post
      Author
      admin

      Ostatnio sobie założyłam pinteresta, żeby zobaczyć, co to i wierzę, że może wciągać. Na razie jeszcze nie wpadłam w szał, ale nie wykluczam, bo obrazki tam krążące są super i wystarczy kliknąć i proszę, można się takiemu przyglądać do woli ;). Może wypełnione kolorowanki też tam są ;). Tak sobie myślę, że zawsze można wyczaić okazję pewnie — ta promocja, w której ja kupowałam, powalająca nie była, ale pewnie będą i takie bardziej kuszące; albo może ktoś, kto ma, się podzieli jedną stroniczką chociaż? Co do wstydu — to pewnie kwestia charakteru, ale muszę powiedzieć, że cenię sobie to, że właśnie można dwie godziny siedzieć i po prostu kolorować :). Pół całej przyjemności :)!

  9. Karolina K

    Ja z tych kolorujących, chociaż chyba jeszcze nie uzależnionych (chociaż różnie mówią). Lubię bardzo, bo dla mnie to takie miłe zajęcie, które nie ma absolutnie żadnego znaczenia, wywołuje jedynie radość i zadowolenie z tworzenia czegoś ładnego.

    1. Post
      Author
      admin

      Prawda? Dokładnie, też mi się to podoba pod tymi właśnie kątami. Zastanawiam się, jak wygląda uzależnienie — chodzi o ilość poświęcanego czasu, różnorodność książeczek, a może jeszcze o coś innego ;)?

  10. Maną

    Choć same kolorowanki są bardzo urocze i podoba mi się pomysł, to jednak pewnie jeszcze długo nie spróbuję. Podejrzewam, że rolę relaksacyjną spełniałoby rzeczywiście tylko wtedy gdy kolorowałabym mechanicznie, np. w trakcie rozmowy telefonicznej (zawsze sobie powtarzam, że to nieuprzejme rysować w trakcie rozmowy, ale z drugiej strony nikt nie widzi, mi zajmuje rękę i relaksuje, więc może kolorowanki w takiej sytuacji byłyby ciekawym zamiennikiem), a tak to właśnie raczej zostałaby sytuacja – "namaluj to tak, a tu dodaj cienie, a jutro leć po inny odcień cienkopisu bo to wygląda tragicznie gdy jest o ton za jasno/ciemno".

    Choć podobnie jak aHa, chętnie pookładałabym sobie tego typu puzzle. 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      A nie, to ja jednak się trochę relaksuję albo może jestem z natury mało dokładna, już nie wiem ;). Ale ani do cieniowania, ani do poprawek mnie na razie nie ciągnie ;). Ale jako taki wypełniacz czasu przy robieniu czegoś w stylu rozmowy telefonicznej pewnie nadają się te kolorowanki bardzo dobrze (jeszcze nie próbowałam, muszę zobaczyć ;)). Przy zwyczajnej rozmowie nadają się dobrze (przy czym wiadomo, że nie przy stole pełnym ludzi czy rozmowie takiej serio, ale przy wymianie luźnych uwag tu i tam — naprawdę fajnie).

      Zwolennicy puzzli czekają na powrót mody :)!

    1. Post
      Author
    1. Post
      Author
      admin

      Właśnie tak się zastanawiam, czy i dla mnie nie byłby to dobry sposób na słuchanie audiobooków. Czy w ogóle na przekonanie się do słuchania. Muszę spróbować w końcu.

  11. asaszan

    Ja z kolorujących, ale z przerwami. Ogród ściągnęłam sobie z amazona jakiś rok temu, z 10 obrazków zrobiłam, ale to dla mnie rozrywka jesienno-zimowa, więc dawno nie ruszałam. Nawiasem mówiąc, angielskie wydanie jest trochę większe i z papierową obwolutą. I wydaje mi się, że lepiej się rozkłada na płasko, chociaż też bez szału.
    Co do relaksu – fizycznie trudno się zrelaksować, bo boli ręka, a oczy z czasem tracą ostrość widzenia 🙂 do tego dochodzą zarwane noce, bo przecież jeszcze tylko te trzy kwiatki i skończę… i tak kończę do pierwszej w nocy 🙂 Ale psychicznie odpoczywam, jak przy puzzlach. Ręce i oczy zajęte, mózg na luzie.
    Swoją drogą ciekawe, że mój mąż wyżebrawszy ode mnie jeden rysunek, też pokolorował go artystycznie – niebieskie pnie, czerwone i różowe liście…

    1. Post
      Author
      admin

      Właśnie, tego mi tu brakuje, że co prawda papier jest niezłej grubości, więc się mocno od wody nie marszczy i nie przebija, ale mógłby mieć jeszcze ułatwienie przy wyrywaniu (dzielę się moją kolorowanką, więc jest szansa, że to, co zostanie, zostanie przeze mnie faktycznie do końca pokolorowane ;)).

      A co do ręki, to tak sobie myślę, że dobrze dla jej kondycji trochę pokolorować, bo faktycznie nie ma za dużo okazji pisać ręcznie czy właśnie malować, więc niech się ćwiczy. Poza tym może się jakaś wymowniejsza stanę, bo podobno w mózgu ośrodek mowy jest obok tego, który odpowiada za tego rodzaju ruchy rąk — i niby na siebie to ma działać ku ogólnej poprawie :). Więc może warto ;)? Ale co od ogólnego "relaksu" widzę, że cierpimy na podobną przypadłość :).

  12. Mysza

    Ja do kolorowanek siadam zrywami (nie ma to jak mentalne ADD połączone z perfekcjonizmem, prokrastynacją i słomianym zapałem), ale głównie dlatego, że dla mnie kolorowanka nie może być saute – musi być -do czegoś-, np. do filmu, serialu albo przesłuchania nowego albumu muzycznego. Ale też nie każde popkulturowe dzieło pasuje – są seriale/filmy które lubię czynnie oglądać (100% uwagi skupione na na ekranie i tym co się dzieje), a są takie które mogę oglądać jednym okiem. Odkryłam że najlepiej do kolorowania nadają się odcinki talkshowów: Tonight Show, Late Night, itp.

    Mam też jednak problem np. z kolorami, zwłaszcza w przypadku Tajemnego Ogrodu, gdzie wiele ilustracji to kwiaty/drzewa. Jasne, czasem koloruję łodyżki na fioletowo a kwiatki na zielono, ale jest we mnie ta potrzeby by jednak to się ładnie komponowało. A w pewnym momencie kolory – i ich kombinacje – zaczynają się powtarzać. I to nawet nie ze strony na stronę (tak że po pewnym czasie cały album wygląda jak kolorowe kopie) tylko nawet w jednej, mocno ukwieconej kolorowance. Walczę z tym i próbuję po prostu kolorować "na czuja", tak żeby się zrelaksować, ale ten stres gdzieś jednak we mnie siedzi 😛

    1. Post
      Author
      admin

      Chyba nie umiem oglądać przy czymś, głównie dlatego, że jak już się zdecyduję na oglądanie, to do oglądania (ale kiedyś zdarzało mi się pisać przy dźwiękach "Castle'a", więc w sumie… ;)). Jakoś akurat przy innych komponentach wizualnych nie umiem się dobrze skupić — przy czytaniu mi to nie przeszkadza, ale chyba mam za małą podzielność takiej wzrokowej uwagi. Tak mi się przynajmniej wydaje na dzisiaj, ale się nie zarzekam (w końcu są takie seriale, które przed porzuceniem oglądałam jednym okiem — kto wie, czy teraz jakiś też tak nie skończy, ale przy kolorowance, a nie przy czytaniu ;)).

      Tak! Właśnie! Dokładnie to uczucie mi teraz towarzyszy. Zwłaszcza przy tych symetrycznych kolorowankach (na dwa, na cztery, a już na osiem…!), gdzie lubię, żeby jednak wszystko się ze sobą zgadzało. I lubię — ale z drugiej strony powtarzanie wszystkich kolorów i samej czynności kolorowania tego samego dwa, cztery (a już osiem!) razy jest nużące i mnie denerwuje. Jakiś naprawdę mam zły charakter ;). Chociaż wczoraj się po słowach @Anny przemogłam i mam kilka kwiatowych łodyg pomarańczowych, więc może jest dla mnie jeszcze nadzieja ;).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.