Będąc
młodą lekarką… No, w każdym razie młodym dziewczęciem będąc,
opuściłam dom rodzinny i wyruszyłam na wakacje. Okazało się, że
po powrocie z tychże wakacji mój dom rodzinny był już innym
miejscem.
młodą lekarką… No, w każdym razie młodym dziewczęciem będąc,
opuściłam dom rodzinny i wyruszyłam na wakacje. Okazało się, że
po powrocie z tychże wakacji mój dom rodzinny był już innym
miejscem.
Macierz
ma bowiem wyłowiła ze stosu książek, które zniosła byłam na
wakacje, trzy pierwsze tomy „Harry’ego Pottera”. Domyślacie
się, jak to wpłynęło na naszą przyszłość (wliczając
podstępne kupowanie egzemplarza w pracy, żeby po powrocie do domu
zakrzyknąć „Córko! Mam tom piąty, ale już zaczęłam
czytać, więc sama rozumiesz, musisz zaczekać!”). Ale to nie
jest główny temat mojej dzisiejszej notki, chociaż po prawdzie
muszę powiedzieć, że to jest jej właściwy punkt wyjścia.
ma bowiem wyłowiła ze stosu książek, które zniosła byłam na
wakacje, trzy pierwsze tomy „Harry’ego Pottera”. Domyślacie
się, jak to wpłynęło na naszą przyszłość (wliczając
podstępne kupowanie egzemplarza w pracy, żeby po powrocie do domu
zakrzyknąć „Córko! Mam tom piąty, ale już zaczęłam
czytać, więc sama rozumiesz, musisz zaczekać!”). Ale to nie
jest główny temat mojej dzisiejszej notki, chociaż po prawdzie
muszę powiedzieć, że to jest jej właściwy punkt wyjścia.
I bez Snape wpis ten nie byłby w ogóle powstał, także wiecie.
Bo rozmowa
z Mamą o jej spostrzeżeniach o serii przyniosła szereg dalszych
obserwacji, które tak jakoś utkwiły mi w głowie, że w końcu po
latach postanowiłam je sobie tutaj spisać. Otóż rozmowa nasza,
kiedy zeszła na postaci, okazała się być w dużej mierze
uzgadnianiem jednej wersji wydarzeń, czy – będąc dosłownym –
wymowy. Mama, nie znając angielskiego, wymawiała je tak, jak jej
się wydawąło, że brzmią dobrze (do dzisiaj więc obie śmiejąc
się mówimy o bohaterach per „Snap” i „Dumbledore”
z przedłużonym „o” i wymawianym „e”, dodają
profesorowi nieco z francuskości). Ale wiecie, nigdy nie było to
powodem do śmiania się z czyjejś niewiedzy, a cieszenia się z
inwencji, którą się ktoś wykazał.
z Mamą o jej spostrzeżeniach o serii przyniosła szereg dalszych
obserwacji, które tak jakoś utkwiły mi w głowie, że w końcu po
latach postanowiłam je sobie tutaj spisać. Otóż rozmowa nasza,
kiedy zeszła na postaci, okazała się być w dużej mierze
uzgadnianiem jednej wersji wydarzeń, czy – będąc dosłownym –
wymowy. Mama, nie znając angielskiego, wymawiała je tak, jak jej
się wydawąło, że brzmią dobrze (do dzisiaj więc obie śmiejąc
się mówimy o bohaterach per „Snap” i „Dumbledore”
z przedłużonym „o” i wymawianym „e”, dodają
profesorowi nieco z francuskości). Ale wiecie, nigdy nie było to
powodem do śmiania się z czyjejś niewiedzy, a cieszenia się z
inwencji, którą się ktoś wykazał.
Sama
zresztą do dzisiaj, wracając do „Ani z Szumiących Topoli”,
nie mogę się oprzeć i chociaż wiem przecież, że Rebeka Dew nie
jest „Dew” tak naprawdę, zawsze wymiawiam jej nazwisko
tak, jak się pisze. Próbowałam porawnie i nic. Nie brzmi. Jakbym
mówiła o kimś zupełnie innym. Staramy się w takim razie z
jednej strony jakoś dostosować wymowę do reguł języka, który
znamy, kombinujemy ewentualnie, jakby to mogło brzmieć w języku
właściwym albo odpuszczamy sobie i mówimy tak, jak się pisze. Nie
dotyczy to zresztą tylko języków takich jak angielski. Czasami
taka polonizacja nazwisk ma przecież długą tradycję (Marcin Luter
przecież, a nie Luther albo Szekspir chociażby), mimo że ta
tradycja może nam się dzisiaj wydawać denerwująca albo dziwaczna.
zresztą do dzisiaj, wracając do „Ani z Szumiących Topoli”,
nie mogę się oprzeć i chociaż wiem przecież, że Rebeka Dew nie
jest „Dew” tak naprawdę, zawsze wymiawiam jej nazwisko
tak, jak się pisze. Próbowałam porawnie i nic. Nie brzmi. Jakbym
mówiła o kimś zupełnie innym. Staramy się w takim razie z
jednej strony jakoś dostosować wymowę do reguł języka, który
znamy, kombinujemy ewentualnie, jakby to mogło brzmieć w języku
właściwym albo odpuszczamy sobie i mówimy tak, jak się pisze. Nie
dotyczy to zresztą tylko języków takich jak angielski. Czasami
taka polonizacja nazwisk ma przecież długą tradycję (Marcin Luter
przecież, a nie Luther albo Szekspir chociażby), mimo że ta
tradycja może nam się dzisiaj wydawać denerwująca albo dziwaczna.
W
przypadku czeskich nazwisk bohaterów często polega ona albo na
dostosowaniu pisowni czeskiej do wymowy polskiej (Dany Smirzicki
zamiast Šmiřícký z
„Trzórzy” Josefa Škvoreckiego)
albo na opuszczaniu haczków i długości, które dla czytelnika
polskiego są nieczytelne. Można też dodawać jakieś instrukcje
wymowy (w „Harrym…” były na przykład w słowniczku, ale
że słowniczek był na końcu, sama wymawiałam niektóre nazwy
zupełnie inaczej niż się powinno – stąd żarcik o wisielu w
tomie czwartym czas jakiś pozostawiał mnie głuchą i obojętną na
swój urok).
przypadku czeskich nazwisk bohaterów często polega ona albo na
dostosowaniu pisowni czeskiej do wymowy polskiej (Dany Smirzicki
zamiast Šmiřícký z
„Trzórzy” Josefa Škvoreckiego)
albo na opuszczaniu haczków i długości, które dla czytelnika
polskiego są nieczytelne. Można też dodawać jakieś instrukcje
wymowy (w „Harrym…” były na przykład w słowniczku, ale
że słowniczek był na końcu, sama wymawiałam niektóre nazwy
zupełnie inaczej niż się powinno – stąd żarcik o wisielu w
tomie czwartym czas jakiś pozostawiał mnie głuchą i obojętną na
swój urok).
Pojawia
się tu pytanie inne: czy wymowa nazwisk bohaterów ma dla nas takie
samo znaczenie, jak nazwisk pisarzy? Pamiętacie może, że skarżyłam
się kiedyś na problemy z Coetzeem (skarżyłam się skutecznie i
zostałam doedukowana), sami wskazywaliście innych takich
problematycznych bohaterów. Pojawił się tam też wątek imion i
nazwisk bohaterów literackich właśnie. Tyle tylko, że mam
wrażenie, że możemy ewentualnie pozbyć się problemu, używając
wytrychu: główny bohater tej a tej książki. Rzadko też będziemy
mieli z tym problem w księgarni – chyba, że nasz bohater o
skomplikowanym nazwisku jest też bohaterem tytułowym. Generalnie
mniej chyba jest okazji do rozmowy na temat bohaterów literackich z
imienia i nazwiska niż do takiej o pisarzach. Zastanawiam się
bowiem teraz, kiedy ostatnio biedziłam się z czyimś nazwiskiem, i
szczerze mówiąc, nie pamiętam.
się tu pytanie inne: czy wymowa nazwisk bohaterów ma dla nas takie
samo znaczenie, jak nazwisk pisarzy? Pamiętacie może, że skarżyłam
się kiedyś na problemy z Coetzeem (skarżyłam się skutecznie i
zostałam doedukowana), sami wskazywaliście innych takich
problematycznych bohaterów. Pojawił się tam też wątek imion i
nazwisk bohaterów literackich właśnie. Tyle tylko, że mam
wrażenie, że możemy ewentualnie pozbyć się problemu, używając
wytrychu: główny bohater tej a tej książki. Rzadko też będziemy
mieli z tym problem w księgarni – chyba, że nasz bohater o
skomplikowanym nazwisku jest też bohaterem tytułowym. Generalnie
mniej chyba jest okazji do rozmowy na temat bohaterów literackich z
imienia i nazwiska niż do takiej o pisarzach. Zastanawiam się
bowiem teraz, kiedy ostatnio biedziłam się z czyimś nazwiskiem, i
szczerze mówiąc, nie pamiętam.
Sporo
też dla upowszechniania właściwej wymowy robią inne media. Filmy
chociażby. W końcu obejrzawszy „Rytuały morza” na
podtrawie trylogii Goldinga nie będziemy się już mysieli
zastanawiać, jak wymawiać nazwiska bohaterów. Albo kiedy
posłuchamy sobie booktubera, opowiadającego o naszym bohaterze
(idealnie, jeśli język booktubera i bohatera pokrywają się ze
sobą, żebyśmy nie mieli wątpliwości, ze oto stoimy oko w oko z
kimś, kto również ma z tym nazwiskiem problem). Ciekawe jednak, co
z bohaterami, o których mówi się rzadko albo wcale. W końcu nie
wykluczone, że nieco przykurzona literatura kryje całe połaci
Brzęczyszczykiewiczów.
też dla upowszechniania właściwej wymowy robią inne media. Filmy
chociażby. W końcu obejrzawszy „Rytuały morza” na
podtrawie trylogii Goldinga nie będziemy się już mysieli
zastanawiać, jak wymawiać nazwiska bohaterów. Albo kiedy
posłuchamy sobie booktubera, opowiadającego o naszym bohaterze
(idealnie, jeśli język booktubera i bohatera pokrywają się ze
sobą, żebyśmy nie mieli wątpliwości, ze oto stoimy oko w oko z
kimś, kto również ma z tym nazwiskiem problem). Ciekawe jednak, co
z bohaterami, o których mówi się rzadko albo wcale. W końcu nie
wykluczone, że nieco przykurzona literatura kryje całe połaci
Brzęczyszczykiewiczów.
A
Wy co myślicie?
Wy co myślicie?
_______________________________
A
jutro wracamy do Lema.
jutro wracamy do Lema.
Comments
Heh, to jeszcze nic – w Harrym Potterze wszakoż wszyscy mówią po angielsku, więc wiadomo, że nazwiska należy wymawiać mniej więcej z angielska (i tak samo jest w zasadzie w książkach niefantastycznych. Jeśli ktoś nie zna danego języka, a jest dociekliwy, to może mu je przeczytać guglowy translator). Ale co z powieściami z dalekich neverlandów, gdzie bohaterowie mówią językiem niewiadomojakim? Ja zazwyczaj posiłkuję się narodowością pisarza – jak napisał Anglik, to wymawiamy z angielska, jak Rosjanin, to z rosyjska, a jak Polak, to z polska. A potem przychodzisz na spotkanie autorskie z takim Wegnerem i pytasz, jak wyobrażał sobie brzmienie nazwisk swych bohaterów, bo po polsku trudno to przeczytać. A on ci odpowiada, że zawsze je sobie wyobrażał czytane z angielska. I cały misterny plan się sypie.
Ha, też pomyślałam od razu o nazwiskach w fantasy i o Wegnerze (którego nazw własnych, moim zdaniem, nie da się wymówić w żadnym języku). Mnie się podoba postawa George'a R. R. Martina, który oznajmił kiedyś, że każdy powinien sobie wymawiać imiona jego bohaterów tak, jak mu się podoba. Oczywiście serial trochę tę dowolność popsuł.
Jeśli chodzi o Martina, to ja zawsze miałam problem z panem Lannisterem – Dżejm to czy Dżejmi? Polski tłumacz wybrał tę pierwszą wersję i odmienia go "Jaime'a", "Jaime'owi", ale lektor HBO uprawia już wolną amerykankę 😉
Hm. Ja za poprawną uznałabym raczej wymowę Dżejmi (tak też chyba mówią aktorzy w serialu?), ewentualnie po hiszpańsku Hajmi (bo to w ogóle hiszpańskie imię jest). Ale biorąc pod uwagę deklarację Martina, to myślę, że każdy może sobie wybrać, co mu najbardziej pasuje. 🙂
Author
@Moreni, @aHa, @Alicja — słuchajcie, ale to wszystko trochę wskazuje na to, że nasza ogólna fantastyczna wyobraźnia jest zanglicyzowana, nieprawdaż? Bo hm, z Martinem to wiecie, jak u mnie jest (a na marginesie: ja z opcji "Dżejm" :)), ale mnie przyszedł jeszcze do głowy wiedźmin i przeróżne czytania zwłaszcza chyba "Ciri", którą sama przez lat kilka czytałam jako "Kiri". Potem mi przeszło po kilku walkach stoczonych z innymi czytającymi z otoczenia (w tym z mą Matką, która jak lew broniła opcji "Ciri, ależ to oczywiste, że Ciri" ;)).
Przykład z trochę innej strony – w "Lalce" Jumart – "sfrancuzcza" nazwisko Suzin i wymawia je jako Siuzę 🙂
Author
Co dowodzi silnych przyzwyczajeń językowych, ale jest i trochę naigrawaniem się z francuzczenia wszystkiego, żeby lepiej brzmiało chyba ;).
Skąd ja to znam! Pełno było takich nazwisk, których ni w ząb nie mogłam wymówić tak jak trzeba, bo coś mi po prostu nie grało, ta sama postać nie była już tą samą postacią.Czasami była to kwestia tylko jednej literki, a może "aż jednej literki". Ale ileż zależy też od tłumaczenia! Moim ulubionym przykładem jest Małgorzata Linde z serii o Ani. W oryginale to przecież Rachel, ale to imię nie ma w sobie tego, co ma w sobie nasza polska Małgorzata. Jestem pewna, że gdybym teraz zdecydowała się przeczytać całą serię po angielsku to uparcie czytałabym jej imię po naszemu.
Niektórych spolszczeń imion nie potrafię wyprzeć z pamięci, ale i na odwrót. Niektórych nazwisk nie jestem w stanie wymawiać z polska. (Tak mam w przypadku francuskich imion i nazwisk.)
Author
Ależ oczywiście, że pani Linde to Małgorzata ;). Jak czytałam "Anię…" po angielsku, to mimo wcześniejszej wiedzy, kim jest tajemnicza Rachel Linde, nie mogłam się powstrzymać przed tą Małgorzatą w głowie, bo Rachel wydawała mi się bohaterką z jakiejś zupełnie innej powieści. No i oczywiście do dzisiaj czytam "Linde", z tym "e" na końcu. Trochę jak z Rebeką Dew :).
A ten drugi przypadek znam — chociaż bardzo niewygodnie mi się tak "przełącza" na inny język w środku, ale tak, zasadniczo staram się też czeskie nazwiska wymawiać z czeska, chyba że mówię bardzo szybko, wtedy sobie miękkości daruję zwykle i stawiam na polskie (zwłaszcza jak mamy spolszczenie, jak na przykład to się dzieje z Czapkiem ;)).
Nie jesteś sama, dla mnie pani Linde jest panią Linde, nie panią Lind. Lind jest za krótkie dla osoby tego kalibru po prostu ;).
Author
O to, to! Celnie ujęte :)!
Ja zdecydowanie muszę przeczytać tę Anię po angielsku. Chociaż czuję, że moje dzieciństwo runie 🙂
Author
Nie, tak źle nie jest ;). Muszę przyznać, że dopiero po przeczytaniu "Ani…" po angielsku właśnie doceniłam tę ironię LMM, o której wcześniej ciągle słyszałam (ale też czytałam tylko "Anię z Zielonego Wzgórza", reszty jakoś póki co nie).
Z booktuberami jest pewien problem- Anglicy, Amerykanie i Australijczycy zupełnie inaczej wymawiają niektóre nazwiska. Maggie Stiefvater była już Stiwater, Stiewate, Stifater i Stiefater. A niby i ona i booktuberzy są z tego samego języka (przykład dotyczy nazwiska pisarki, bo rzuciło się na mnie dziś rano).
Author
Hm, czyli w sumie problem robi się nam bardziej uniwersalny — ale ciekawe, czy dotyczy to tylko języka tak regionalnie zróżnicowanego, jak angielski, czy po prostu to stary problem z nazwiskami pisarzy, czyli jakże się ich czyta ;).
Kevin Hearne w "Kronikach Żelaznego Druida" zawsze zaczyna tom słowniczkiem z poprawną wymową nazw własnych (w polskich wydaniach Rebis też słowniczki wprowadził). We wstępie pisze, że jemu jest obojętne jak czytamy nazwy własne, ale wie, że jest przynajmniej kilku czytelników, którzy chcą wiedzieć jak być powinno. A że korzysta m.in. z irlandzkiego są to nie lada ciekawostki. Dla przykładu Granuaile czy Tuatha Dé Danann. Dodatkowo na swojej stronie internetowej umieszcza nagrania z poprawną wymową.
Kilku jego bohaterów pochodzi z Polski, zresztą akcja jednego z tomów przebiega też w granicach Polski i w wydaniach zagranicznych słowniczek obejmuje też nasz piękny język 🙂
Author
O, to ciekawe z kilku powodów nawet: bo raz, że autor pokazuje, że sobie przemyślał co i jak powinno się wymagać, ale ma świadomość, że nie każdy czytelnik zna gaelicki czy polski (co w sumie naprowadza mnie na myśl: Tolkien też przemyślał, ale założył chyba i domyślność czytelnika na bazie jakiejś wcześniejszej wiedzy?), a dwa, że jednak te "dziwne" języki ze słabą przekładalnością tego, "jak się pisze" na to "jak się czyta" trzymają się nadal mocno w fantastycznych krainach ;).