Południowe plany albo 25 czeskich książek, które chcę przeczytać

Jakiś czas temu w ramach notki
wyliczyłam 25 w miarę klasycznych książek, które zamiaruję
kiedyś przeczytać. Ale zaznaczyłam, że to tylko kilka pozycji z
ciągle wydłużających się list książek do przeczytania. Dzisiaj
zatem kolejna część, trochę egzotyczna, jak się okazało już po
jej sporządzeniu, bo niewiele na niej jest przekładów. Bez
dłuższych wstępów: dzisiaj wybór 25-ciu czeskich książek,
które w zasadniczo bliższej przyszłości chcę przeczytać.

Czuję się dość dobrze obczytana w
czeskiej literaturze, no ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie
mogło być lepiej. Tytuły wszędzie daję po polsku, z tym że
niekiedy sama tłumaczyłam (może być przez to koślawie). Ale nie
martwcie się, zaznaczam, jeśli tłumaczenie istnieje – w razie
gdybyście zachęceni opisem też chcieli sięgnąć. A te
nieprzetłumaczone – cóż, tak sobie marzę, że kiedyś wejdzie
tu jakiś wydawca albo tłumacz, zobaczy i powie coś w rodzaju „ach,
Pyzo, jak ty piszesz o tej czeskiej literaturze – już przekładamy
i tłumaczymy, żeby i inni mogli się u nas radować tymi
książkami”. Kto wie, marzyć zawsze warto.
Większość tych książek to są też
rzeczy, które przywożę sobie z moich wędrówek po Czechach, gdzie
lubię wpadać do antykwariatów, księgarni czy bibliotek, które
się wyprzedają, także przy okazji będę miała silniejszą
motywację, żeby sukcesywnie czytać te zwożone na kilogramy
książki. A oto lista – oczywiście z krótkimi komentarzami.
 Oczywiście można by ten wpis zilustrować pejzażami Czech. Ale cóż jest równie
wspaniałego, jak czeska literatura? Oczywiście koteczki! Zdjęcie stąd.
„Opowieści o piesku i kotce”
Josef Čapek
[Istnieje
przekład] Kojarzycie może, że była taka
kreskówka? Nic się w niej specjalnego nie działo, ale była o
kotku i piesku, którzy pokonali różnice gatunkowe i zamieszkali
razem. Robili sobie prezenty, starali się sprzątać zajmowany dom i
generalnie tworzyli dość udaną parę. Okazuje się, że jest też
książka, autorstwa brata Karla Čapka, Josefa, z
pięknymi ilustracjami jego autorstwa (Josef był też malarzem). Mam
ją na liście od dłuższego czasu, bo jakoś jej jeszcze nigdzie
nie przyfilowałam.
„Gulasz
dla Masaryka” Milena Štráfeldová
[Nie
ma przekładu] Jeden z moich ostatnich czeskich nabytków. Właściwie
powiem Wam szczerze, że nie do końca wiem, co to będzie –
zobaczyłam tytuł (Masaryk!), przeczytałam opis na skrzydełku
okładki, zobaczyłam, czy nie za ciężka wagowo i wzięłam. Rzecz
ma być o kilku pokoleniach kobiet, które starają się jakoś
przetrwać zawieruchy dwudziestego wieku gotując różnego rodzaju
comfort food. A wszystko w
zawieruchach czeskiej historii rzecz jasna i z babką, która
gotowała gulasz dla samego prezydenta Masaryka. Zapowiada się
świetnie, ale jak będzie, zobaczymy.
„Wspomnienia
o pewnej wiejskiej potańcówce” Jiří
Hájíček
[Nie
ma przekładu] Czaiłam się na ten zbiór opowiadań już od
dłuższego czasu. Niedługo będziemy mieli na rynku polskie wydanie
jego „Rybiej krwi”, powieści moim zdaniem bardzo udanej
(chociaż jego wcześniejszy „Wiejski barok” cenię sobie
wyżej), a tymczasem sprawiłam sobie ostatnimi czasy ten zbiorek
opowiadań. Wspominałam już, że Hájíček to
jeden z moich ulubionych czeskich autorów ostatnich lat, także
jakby i decyzja o zakupie, i o przeczytaniu, rozumie się sama przez
się.
„Przygoda w
uzdrowisku” Román Ráž
[Nie
ma przekładu] Tu już zupełnie nie wiem, o co chodzi, ale ma
się dziać w uzdrowisku w latach 20., no to nie mogłam sobie
odmówić zakupu (tak, ostatnio jak się już zapewne
zorientowaliście, dokonałam zakupów na południu). To ponoć
pierwsza część trylogii – liczę na coś w miarę sensownego,
niezbyt ciężkiego, ale i nie czytadło. Jak będzie, zobaczymy.
„Pacjentka
doktora Hegla” Maria Pujmanová
[Istnieje
przekład] Przyznaję szczerze i bez bicia. Nie mam zielonego pojęcia, o czym jest ta książka, ale figuruje na mojej liście „do przeczytania”, odkąd zobaczyłam ten tytuł. To jedna z tych impulsywnych czytelniczych decyzji, których powzięcia mam nadzieję nie żałować.
„Psiogłowcy”
Alois Jirásek
[Istnieje
przekład] Z Jiráskiem
mam tak, że niektóre jego książki czytam miesiącami, bo nie są
specjalnie ciekawe („Przeciwko wszystkim” było straszne,
mimo że interesują mnie husyci, a i powieści historyczne przecież
lubię), do innych z kolei wracam raz za czas („Stare powieści
czeskie”, jeśli nie znacie, to zajrzyjcie, są fajnym
kompendium wiedzy o legendach czeskich czasu pierwszych Przemyślidów
– późniejszych też, ale te wczesne lubię najbardziej).
„Psiogłowców” zaczęłam czytać w liceum, ale jakoś się
nie wciągnęłam, za to im więcej dowiadywałam się o czeskiej
kulturze, tym bardziej nabierałam ochoty, żeby do „Psiogłowców”
wrócić, tym razem z sukcesem. Stąd plan.
„Królowe
nie mają nóg” Vladimír Neff
[Istnieje
przekład] Literatura czeska jest u nas co prawda dość popularna,
ale mimo to jakoś egzotyczna, dlatego większość moich znajomych,
znajdując gdzieś czeską powieść, zwykle dzwoni do mnie i pyta,
czy bym nie chciała. Tak też trafił do mnie ten Neff – po opisie
z okładki (alchemicy! Rudolf II!) oczywiście go chciałam, bo jakże
by nie. I czeka sobie spokojnie na swoją kolej, przeczytany już w
domu mym rodzinnym przez wszystkich poza mną. A podobno warto, więc
musowo.
„Czarne
światło” Václav Řezáč
[Istnieje
przekład] Trochę przykład jak wyżej: dostałam kiedyś wydobyte z
ubytkowanych zbiorów bibliotecznych naręcze czeskich powieści, w
tym właśnie „Czarne światło” i poniżej wzmiankowaną
„Krawędź”. Podobno proza psychologiczna wysokiego gatunku
(autor po wojnie został socrealistą – a jak wiecie lubię od
czasu do czasu po socrealizm sięgnąć i stąd znam Řezáča,
ale tak już od dawna sobie myślę, że warto by przeczytać to, z
czego tak naprawdę słynie).
„Krawędź”
Václav Řezáč
[Istnieje
przekład] Jak wyżej, chyba nie mam nic do dodania. Trochę się
tych powieści obawiam – nie wiem, na ile proza psychologiczna to
gatunek, w którym gustuję, ale chcę się przekonać, no i mieć
porównanie.
„Małgorzata,
córka Łazarza” Vladislav Vančura
[Istnieje
przekład] Jak już zapewne pamiętacie, bo powtarzam to do
znudzenia, uwielbiam „Kamień i cierpienie” Karla Schulza.
A wspominam o tym tutaj nie bez kozery, bo powieść Schulza wpisuje
się w głębszą tendencję w czeskiej literaturze – powieści
historycznych pisanych w czasie II wojny światowej; chodzi
oczywiście o odwoływanie się do pewnej rzeczywistości
historycznej, żeby powiedzieć coś o tej, o której trudno coś
powiedzieć. I do tej samej kategorii należy właśnie
„Małgorzata…”, której czytanie jakoś mnie dotąd
ominęło, a chyba szkoda by było nie zaznajomić się z tą
pozycją.
„Historia
Partii Umiarkowanego Postępu (w granicach prawa)” Jaroslav
Hašek
[Istnieje
przekład] Powiem Wam, że nie przepadam za Haškiem
(herezja!) i jest to ten rodzaj nieprzepadania, który objawia
się u mnie czytaniem autora, żeby zobaczyć, na czym też polega
jego wielkość (bo wiem, za co go cenić, za niektóre z tych rzeczy
nawet go cenię) i czy czegoś nie przegapiłam. „Historia
Partii…” to może być taka lektura przełomowa, chociaż i co
do innych tak się łudziłam. Zobaczymy.
„Skrzyżowanie
pod Bramą Prochową” Eduard Bas
[Nie
ma przekładu] Powieść z tej samej serii co
Schulz i Vančura. Nic o niej nie wiem poza
tym, że opisano w niej scenę walki robotników o prawa wyborcze i
to mnie tak jakoś uderzyło, że u nas te tematy „robotnicze”
się nikomu dobrze nie kojarzą, a przecież to istotne kwestie. Może
przeczytam jakoś tak w miarę blisko „Ziemi Obiecanej”,
żeby pozostać w klimacie. Samej powieści jeszcze nie znalazłam,
ale liczę, że mi się uda. W końcu od czego są antykwariaty za
Olzą!
„Saturnin”
Zdeněk Jirotka
[Nie
ma przekładu] Na dwóch czeskich portalach
służących do oceniania dla siebie książek ta książka jest
jakoś szalenie wysoko i aż dziw, że jeszcze jej nie znam, ale jak
widać nawet w ulubionej gałęzi literatury mam jeszcze dużo „to
be readów”. W każdym razie, rzecz ma być lekka, przyjemna i
komiczna, z opisu wynika, że coś w rodzaju P. Wodehouse’a, także
muszę się przekonać, oczywiście, na własnej skórze.
„Portret
Marcina Blaskowitza” Ladislav Fuks
[Istnieje
przekład] Fuks, dość mam wrażenie popularny w naszym kraju (to
ten pisarz od „Palacza zwłok” i „Pana Theodora
Mundstocka”) został przełożony w bardzo znacznej części,
ale mnie jakoś tak nigdy nie było z nim po drodze. To znaczy
przeczytałam go dużo, ale nie zachwyciłam się i szczerze mówiąc
bardzo ciężko czyta mi się jego książki. „Portret…”
padł ofiarą takiego podejścia „wiem, o czym jest, a w sumie
nie przepadam za autorem”, ale zamierzam się za niego zabrać,
żeby zobaczyć, jak też będzie tym razem.
„Komendant”
Vladimír Macura
[Nie
ma przekładu] Bardzo lubię powieści historyczne
dziejące się w czasie czeskiego odrodzenia narodowego w
dziewiętnastym wieku – a Macura pisał je lepiej niż ktokolwiek,
moim zdaniem. Kiedyś oczarowała mnie jego „Guwernantka”
(przekłądu chyba też nie ma, a szkoda!) o poecie Ladislavie
Čelakovskim, a przede wszystkim o jego
żonie Antonii Rajskiej – świetna rzecz, pisana z perspektywy
kobiety właśnie, która ma poczucie, że jej mąż jest tym
„wielkim człowiekiem”, ale i widzi, że niespecjalnie się
im układa na takiej zwykłej ludzkiej niwie (no a poza tym dzieje
się we Wrocławiu!). „Komendant” rozgrywa się w czasie
Wiosny Ludów w 1848 roku i liczę, że będzie równie dobry, co
„Guwernantka”.
„Ziemia
krwawi, ziemia kwitnie” Vladimír
Vaněk
[Nie
ma przekładu] Powieść napisana przez czeskiego
ambasadora w Szwecji, którego Szwedzi pod naciskiem nazistów
uwięzili w latach 40., ale mieli takie wyrzuty sumienia, że musi
siedzieć w lochach (bo siedział w lochach), że kiedy postanowił
napisać powieść o wojnie trzydziestoletniej, znosili mu do celi
źródła historyczne, żeby miał na czym pracować. Sama powieść
jest podobno taka sobie, ale znając historię jej powstania nie
dziwicie się już pewnie, że zamierzam ją przeczytać?
„Śmierć
świętego Wojciecha” Vladimír Körner
[Nie
ma przekładu] Jak już wiecie, to mój ulubiony
autor, a ulubionego autora zawsze przyjemnie poczytać (chociaż tego
konkretnego akurat w małej dawce naraz). O „Śmierci świętego
Wojciecha” nic nie wiem, ale liczę, że jest o tym, co sugeruje
tytuł (już teraz widzicie, jak niektóre książki lądują na
moich listach „do przeczytania”), napisana z typowym
Körnerowskim
pesymistycznym widzeniem świata.
„Powieść o
Dąbrówce czeskiej i polskim Mieszku” Nina
Bonhardová
[Nie
ma przekładu, chyba] To jest jedna z
takich książek zgarniętych z półki bibliotecznej „drodzy
czytelnicy, ubytkujemy, za złotówkę te książki mogą być
wasze!”. No, nie za złotówkę, ale za bodajże dwadzieścia
koron. Co mnie skusiło? Temat, wiadoma sprawa, śliczna okładka
stylizowana na początek kroniki z pięknie ozdabianymi literami, no
i ciekawa jestem, jak wyszło, bo chyba w sumie związek Mieszka i
Dobrawy to nie jest bardzo częsty temat powieści historycznych.
„Poczmistrz
Znaminko” Bohumil Říha
[Nie
ma przekładu] Autor znany przede wszystkim z
powieści i opowiadań dla dzieci, ale ma też w swoim dorobku
trylogię historyczną (o niej niżej), a także takie obyczajówki w
rodzaju „nauczyciel/listonosz/sklepikarz rusza na wieść nieść
i krzepić”. „Poczmistrz…” to jedna z takich
opowieści; ma być o wrastaniu, krzepieniu i niesieniu oświaty,
więc czemu nie. Może być dobre, a może być zupełnie niestrawne,
ale jak zobaczyłam w antykwariacie nie mogłam się oprzeć.
„Dmuchawce
każdego lata” Anna Sedlmayerová
[Nie
ma przekładu] O Sedlmayerovej też Wam już
wspominałam przy okazji pisania o ulubionych czeskich autorach.
„Dmuchawce…” kupiłam za grosze w antykwariacie, bo
leżały w takim pudle „wszystko za dziesiątkę” (dziesięć
koron to jakieś złoty sześćdziesiąt) i miałam co prawda od razu
zabrać się za czytanie, ale jakoś tak coś innego mnie zaprzątnęło
i wylądowały na półce. Powieść ma być obyczajowa, ma być
młoda kobieta, no, zobaczymy.
„Uklęknij
przede mną” Bohumil Říha
[Nie
ma przekładu] A to właśnie pierwsza część
tej trylogii historycznej, o której wspominałam wyżej. Co prawda
udało mi się wykupić z ubytkowanych bibliotecznych zbiorów dwie
części, ale drugą i trzecią – pierwszej nadal nie mam, ale nie
tracę nadziei. Akcja dzieje się w czasie panowania Jerzego z
Podiebradów, husyckiego króla ziem czeskich w piętnastym wieku. W
wydarzeniach historycznych się orientuję, ale żadnej powieści na
ten temat nie czytałam, więc wiadomo.
„Niech mi
pani pomoże, Tereso!” Anna
Sedlmayerová
[Nie
ma przekładu] Sedlmayerová pisała
również kryminały, i to całkiem sporo, i w dużych nakładach.
„Niech mi pani pomoże…” to taka książka, którą
dorzucają do paczki, jak widać, że się kupuje dużo danego
autora, bo po prostu nie szkoda: wydań miało mnóstwo, nakłady
wielkie, innymi słowy prawdopodobieństwo, że mają ją w
antykwariacie, do którego się wchodzi, wynosi, no, niech będzie,
że dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
„Syrena”
Marie Majerová
[Istnieje
przekład] Powieść o fabryce z dwudziestolecia międzywojennego.
Autorka należała do tych zaangażowanych autorów, którzy
wierzyli, że komunizm jest oparty na dobrych założeniach, więc
jak najdejdzie, to będzie cudownie. Tymczasem zanim nadszedł,
tworzyli często bardzo dobre książki – „Syrena” to
trochę zapomniany klasyk, ale już kilka razy mi go chwalono, więc
nabyłam bardzo szacowne wydanie w dużym formacie i z ilustracjami.
„Krzivoklat”
Karel Hynek Mácha
[Nie
ma przekładu] Naia mi kiedyś poleciła, więc
wpisałam sobie na listę. Mácha to w
sumie jedyny taki czeski romantyk z prawdziwego zdarzenia (inspirował
się bardzo Byronem na przykład) i jego „Maj” (przekład
jest!) to klasyk nad klasyki. Jeśli „Krzivoklat” jest
równie dobry, to już zacieram łapki.
„Król
Szumawy” Rudolf Kalčík
[Nie
ma przekładu] To jedna z tych książek, bez
których mam wrażenie, że część rzeczywistości mi umyka bokiem.
Rzecz o strażnikach granicznych w latach sześćdziesiątych, którzy
starają się nie przepuścić nikogo na Zachód przez zieloną
granicę (Szumawa to piękne pasmo gór i lasów na południowym
zachodzie Czech); powieść raczej z tych propagandowych (co Wam
mówię ze słuchu, więc mogę się mylić), przy czym udało mi się
nabyć nowe wydanie z reportażem współcześnie napisanym, żeby
weryfikować i demitologizować to, co się dzieje w powieści.
Miało
być dwadzieścia pięć, jest dwadzieścia pięć. Innymi słowy
lata czytania przede mną, a jeszcze zostawiłam sobie materiał na
dwie tego typu notki, żeby dociągnąć do okrągłej setki. Jakże
przyjemnie jest wiedzieć, że ma się co czytać – i to takie
przyjemne, wyczekiwane książek! Cały czas pamiętam, żeby napisać
o czeskich pisarzach, wartych przeczytania, a mniej znanych, za to
wydanych po polsku. I napiszę, może nawet niedługo.
_________________
A
jutro będzie o alternatywności i literaturze.

Comments

  1. Procella

    Muszę przeczytać "Królowe nie mają nóg"! Koniecznie!

    Muszę też sobie odświezyć "Dawne podania czeskie". Czytałam to w "czarnej dziurze" (znaczy – miałam taki nie za fajny okres, kiedy owszem, czytałam, czy też próbowałam, ale nie mogłam się skupić i prawie nic nie pamiętam).

    1. Post
      Author
      admin

      Wyszły w tej bardzo przyjemnej serii "Klub interesującej książki" PIW-u (jeśli niczego nie mylę), a to miało dość duże nakłady, także myślę, że spokojnie jest do dostania :). A "Dawne podania…" polecam i rekomenduję, to są takie historie, że część się chyba tak czy inaczej zapomina, ale niektóre warto znać ;).

    2. Procella

      Jest do dostania i to tanio, już zrobiłam rozeznanie 🙂 A podania leżą akurat na tej półce, która jest przy komputerze, tylko sięgnąć… chyba to zrobię 🙂

    3. Post
      Author
      admin

      Podziwiam, że bardzo szybko umiesz przejść od postanowienia do jego realizacji :). Mam nadzieję, że będzie Ci się i jedno, i drugie podobało! Z tym Jiráskiem, to tak jak napisałam: wolę te starsze historie niż te późniejsze, ale ogólnie bardzo przyjemnie się czyta :).

    1. Post
      Author
      admin

      Opowiem, jak tylko przeczytam (zakładam, że jak skończę z Lemem, ale może wcześniej, nie zapowiadam się kategorycznie na wszelki wypadek ;)).

  2. Anna Flasza-Szydlik

    Hm, a pokażesz gdzieś okładkę "Powieści o Dąbrówce czeskiej i polskim Mieszku" :)? Z chęcią poczytam opinie o wszystkich wymienionych książkach, ale najbardziej ciekawią mnie te bez przekładu.

    1. Post
      Author
      admin

      O, mam takie wydanie, jak tutaj: http://www.antik-variat.cz/cz-detail-552239-roman-o-doubravce-ceske-a-meskovi-polskem-n-bonhardova.html (nie wiem, czy to przypadkiem nie jest jedyne wydanie, bo od razu wyskoczyło jako pierwsze w googlu). Bardzo mi się podoba ten pomysł ze stylizacją (w rzeczywistości kolory są bardziej soczyste). Będę się dzieliła po przeczytaniu na pewno (zastanawiałam się, czy to robić, ale w sumie skoro już mam tego bloga, to czemu by nie :)).

    2. Post
      Author
  3. koczowniczka

    "Portret Marcina Blaskowitza" czytałam bardzo długo, kawałkami, bo były w nim straszne, poruszające opisy bombardowania Drezna. Też mam wrażenie, że książki Fuksa ciężko się czyta, ale moim zdaniem warto po nie sięgnąć, bo są przejmujące i napisane charakterystycznym, właściwym tylko dla Fuksa stylem.

    1. Procella

      Fuks jest świetny (choć dołujący i mieszający w głowie bardzo). Na razie mam za sobą "Palacza zwłok" i "Wariacje na najniższej strunie", ale pewnie prędzej czy później po coś jeszcze sięgnę.

    2. Post
      Author
      admin

      Dokładnie tak, zgadzam się z Wami. Książki Fuksa to są takie lektury, przez które się brnie trudno nie dlatego, że są złe czy nudne, ale dlatego, że są takie straszliwie ciężkie i często dzieją się tylko w głowie bohatera ("Palacz…", "Pan…", "Wariacje…" w sumie też). Jeszcze mi do kolekcji brakuje właśnie "Portretu…" i "Śledztwa…", ale tak się zabieram i zabieram, bo to jednak muszę się chyba przygotować :).

  4. naia

    Pejska i kočičkę pasjami oglądaliśmy na lektoracie z czeskiego, urocze! 🙂 Nie wiedziałam, że to na podstawie opowiadań Josefa Čapka, dobrze wiedzieć! „Małgorzatę, córkę Łazarza” też mam i chcę przeczytać, „Saturninem” – jeśli w klimacie Wodehouse'a – muszę się zainteresować, Sedlmayerowej nie czytałam nic… Inspirująca lista! Ciekawa jestem Twojej opinii o Pujmanovej, której nie czytałam, ale która kojarzy mi się tylko z siermiężną literaturą socjalistyczną. W dodatku na świeżo po lekturze „Zemsty bezsilnych” jeszcze trochę przeżywam jej atak na młodziutkiego Havla na konferencji Związku Pisarzy w '56…

    1. Post
      Author
      admin

      Tak, ta kreskówka jest przeurocza, dlatego jak tylko okryłam, że jest książka, zapragnęłam ją przeczytać :). Pujmanová mnie się też kojarzy z zupełnie inną literaturą, ale jak w przypadku większości tych pisarzy (bo przecież i Řezáč, i Majerová, i Nezval) przed wojną pisała zupełnie inaczej. Czy może raczej: o tym samym, ale jednak w innym duchu. No, poniekąd. Wiesz, o co mi chodzi — o to, że ideowi komuniści międzywojnia po wojnie wpadli w szpony nieciekawej literatury, podczas gdy ich dzieła międzywojenne i wojenne to są klasyki dobrej literatury. Dlatego ciekawa jestem tej "Pacjentki…". A jak wrażenia po "Zemście bezsilnych"? Czytałam tylko fragmentami póki co :).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.