trochę serio, a trochę półżartem zrobić przegląd miejsc
dogodnych do czytania na dworze. Przy czym opieram się tu o własne
sympatie i antypatie oraz bagaż doświadczeń zebranych w trakcie
usadawiania się z książką w przeróżnych miejscach. A zatem ani
to wyczerpujące, ani silące się na obiektywność, ale ileż
radości z takich podsumowań, ileż wspomnień mrówczych ugryzień
i niechcianej opalenizny! Ach!
wpis. Balkony bywają różne i nie na każdym jest miejsce do
czytania. W domu, w którym się wychowałam, słowo „balkon”
oznaczało deskę otoczoną prętami balustrady, co było dziwnym,
ale mam również wrażenie, że dość powszechnym w pewnym
momencie, pomysłem architektonicznym. Na szczęście był to balkon
na piętrze, więc jako dziecko usadawiałam się na tej desce, tak
że nogi zwisały mi między tymiż prętami, a i książkę dało
się jakoś o nie oprzeć. Widok był ładny, ale za długo nie dało
się na nim czytać. Ale są przecież balkony bardziej pojemne, ba,
są nawet tarasy, a wtedy nic, tylko leżak, parasol i napój ze
słomką, i można sobie czytać do woli.
Wady: trudno się z całym balkonem przenieść w miejsce mniej lub bardziej nasłonecznione, w zależności od preferencji; jeśli się na nim zatrzaśniemy i nie ma nikogo, kto by nam mógł pomóc, istnieje niebezpieczeństwo, że zostaniemy na balkonie z książką, która nie do końca się nam podoba bez możliwości wymiany; przy ruchliwej ulicy zamiast uroczej lektury na świeżym powietrzu dostajemy mniej uroczą lekturę przy nieświeżym powietrzu.
się Wam szczerze, wiele robiłam przymiarek do czytania w ogródku i
jestem może ponurakiem, ale nie znoszę czytania na kocu. Zaraz
wszystkie mrówki z okolicy podają sobie tę wiadomość pocztą
pantoflową i przychodzą sprawdzić, co czytam. W dodatku po
kwadransie mój kręgosłup odmawia posłuszeństwa. Jest tylko jedna
książka, którą przeczytałam na kocu: „Złota gałąź”
Frazera, ale tak się wciągnęłam, że machnęłam ręką na mrówki
i kręgosłup. No, ale to taki jeden wyjątek. Poza tym wolę krzesła
ogrodowe, na których to – jak kiedyś wspominałam – w piękną
przedmaturalną wiosnę przeczytałam większość lektur, w tym
„Noce i dni”, które z racji pięknej pogody doceniam i wspominam
w dwójnasób.
Wady: jeśli nie mamy wygodnego kota albo mebli ogrodowych (czy jakichkolwiek, stojących w ogrodzie), to lipa. Trzeba też przygotować się na walkę o przetrwanie z owadem ogrodowym. Poza tym zawsze istnieje zagrożenie, że wypatrzymy, co też jeszcze możemy w naszym ogródku ulepszyć i wtedy lektura może iść w odstawkę.
Głównie, kiedy na kogoś w nim czekam. Ale obserwując ludzi w
parku zauważyłam, że czytanie tam jest całkiem popularnym
zajęciem. Bo i ławeczki jak stworzone, żeby przysiąść pod
krzewem i czytać, i sporo osób przychodzi do parku pobyć –
samemu albo z kimś, albo z dziećmi, żeby sobie pobiegały – i
wtedy lektura czy książki, czy gazety jest jak znalazł. No i nie
zapominajmy o coraz przyjaźniejszych kocom parkach. Nie uważam ich
za taką namiastkę zieleni w mieście, to są jak najbardziej
uprawnione połacie zieleni w mieście i fajnie, że rozwijają się
i pod tym kątem.
mieszkamy w mieście, to może być najszybsza droga do czytania na
dworze; można sobie urządzić czytanie w kilka osób;
prawdopodobnie w okolicy parku znajduje się jakiś przybytek z kawą,
więc można tam pójść po albo w trakcie lektury, spędzając
bardzo miłe popołudnie, gdzie czytamy i nie musimy się kłopotać,
skąd wziąć coś do picia, bo przyniosą.
częściej – kiedy miałam takie poczucie, że dobrze by było
przeczytać to w jakimś takim miejscu z odpowiednią atmosferą
(wpływ „Ani z Szumiących Topoli”, nie zaprzeczę), teraz nieco
rzadziej, bo i lasy się jakoś zmieniły (albo ja nabrałam
świadomości, że chodzenie samej do lasu nie jest najlepszym
pomysłem na każdą porę dnia). Las ma tę niezaprzeczalną zaletę,
że faktycznie jest w nim coś magicznego, ale i tę wadę, że nie
zawsze jest na wyciągnięcie ręki. Teraz akurat mam las zaraz za
oknem, więc wystarczy, że je otworzę i już troszkę czytam jak w
lesie – przynajmniej zapach jest bardzo podobny.
Wady: kleszcze, rozbójnicy, mrowiska, zabłąkani myśliwi, staruszki namawiające nas do wyciągnięcia krzesiwa ze spróchniałej wierzby, diabeł Rokitka, który nie przestaje nas nagabywać, byśmy podpisali cyrograf.
czasu do czasu ktoś tam ściągał na papierówki, ale że
papierówki są tylko w pewnym okresie, to generalnie panował tam
spokój. Toteż jak tylko zaczynały kwitnąć jabłonie brałam koc,
układałam się pod drzewem, żeby mieć oparcie pod plecy, i
czytałam. To było najrozkoszniejsze miejsce do czytania pod słońcem
i do dzisiaj marzy mi się, żeby jeszcze kiedyś mieszkać przy
takim sadzie. Przy czym zazwyczaj brałam ze sobą do czytania
książki, które już znałam, bo nie chodziło o czytanie czegoś
nowego, ale o to, żeby było przyjemnie. Do dzisiaj „Drużyna
Pierścienia” kojarzy mi się właśnie z kwitnącymi jabłoniami,
opadającymi na mnie, na koc, na książkę.
pięknie, a jak już są owoce, to nawet pożywnie; jest na co
wyczekiwać i za czym tęsknić; w
zależności od statusu sadu możemy się w nim ukryć przed światem,
jak we własnym „Tajemniczym ogrodzie” albo rozkoszować lekturą
w zadbanym przez siebie miejscu.
jednak czasami człowiek chciałby posiedzieć z książką na
zewnątrz w okolicznościach bardziej naturalnych niż kawiarniany
ogródek (który też zasadniczo jet bardzo przyjemnym miejscem do
czytania, jeśli idziemy tam w tym celu). Wtedy z pomocą przychodzą
nam placyki i skwerki. Jako człowiek wiejski nigdy nie czytałam na
wiejskim placyku, bo wiejskie placyki w sumie ani nie są stworzone
do czytania, bo chodzi się tam w interesach, ani nie ma aż takiej
wielkiej potrzeby tam czytać, bo można iść na ogród, do lasu i
tak dalej. Natomiast w mieście, jeśli do parku mamy daleko –
czemu nie? No, oczywiście, jeśli skwerek jest przyjemny, a nie
tylko traktowany jako dopust Boży i kupczalnia dla miejscowych
zwierzaków (to znaczy taka dzika, nie sprzątana).
Zalety: można znad lektury obserwować życie miejskie w szerszej i węższej – skwerkowej – perspektywie; można się poczuć jak prawdziwie miejski człowiek, a przy odpowiednio dobranej lekturze nawet w dwójnasób; można się cieszyć czytaniem na zewnątrz jednocześnie nie opuszczając murów miejskich, bo na przykład nie lubimy.
Wady: ruch na skwerku może nas rozpraszać, a jeśli nasz placyk jest dodatkowo ulubionym miejscem rozsiewania zapachów przez psiaki i koty z okolic, to możemy mieć problem.
żeby się wyciągnąć na wznak, napaść oczy naturą i zatopić je
w książce. No, chyba że w pobliżu pasie się zupełnie co innego
i trudno wtedy skupić się na czytaniu, bo można zostać zdeptanym.
Ale przy odrobinie uwagi i dystansu da się jednak spędzić
przyjemnie czas na czytaniu na łące.
Wady: jeśli boimy się wypasanych stworzeń, to raczej omijajmy łąki z daleka; uwaga na owady, na łąkach jest ich zdecydowanie więcej, bo zapylają to, co stanowi o uroku łąki – a jeśli mamy uczulenie, to już w ogóle; podejrzewam, że dla alergików łąki muszą być straszne; mrówki, mnóstwo mrówek.
o czytaniu nad wodą pozwolicie, że napiszę w innej notce, bo to,
nomen omen,
temat rzeka. A Wy lubicie czytać w którymś z wyżej wymienionych
miejsc? Macie swoje sposoby na walkę z przeszkadzaczami naturalnymi?
A może czytanie na dworze to nie dla Was?
jutro dziesiąty. Będzie o baśniach, a jakże, ale takich odrobinę
innych.
Comments
Też czytałam "Złotą gałąż" na kocu!
Czytanie ma polu (ja z tej opcji 😉 ) jest fajne, byle mi się nie zbiegły dzień przedmigrenowy, ksiażka z białym papierem i ostre słońce, bo wtedy odpada.
Balkony mam zapchane doniczkami z różnymi dziwnymi ziołami (polecam oregano kubańskie, miętę indiańską i szałwię ananasową, nieziemskie zapachy!), ale czasem radzę sobie w ten sposób, że kładę się w pokoju na podłodze, ksiażkę opieram o próg drzwi balkonowych i jest dobrze. Oczywiście podkładam sobie koc i/lub poduszkę pod łokcie. W ogrodzie czytam często, ale zwykle na krześle. No, dwóch, bo drugie podkładam pod nogi (leżakom jakoś nie ufam, nie chcą mnie z siebie wypuścić, na pewno coś knują). W lesie nie czytam, do lasu chodzę z wielką radością, ale dla samego lasu.
Author
Te zioła brzmią obłędnie! U mnie tylko klasyka: szałwia całkiem zwykła i mnóstwo różnych mięt, za to hodujemy z zapałem rabarbar ;). No, ale on w zasadzie nie pachnie.
Ależ oczywiście, tak swoją drogą, że krzesła muszą być dwa, żeby było wygodnie siedzieć i wygodnie oprzeć książkę :). Leżaki odkryłam jakiś czas temu, ale jak są odpowiednio wyprofilowane, to bardzo je lubię. Strach jest, zanim usiądę, czy się nie zamknie ze mną w środku, ale jak już siedzę, to siedzę. I czytam ;).
A w ogóle to żałuję, że nie mam altany, mogłabym czytać w deszczu <3 Coś kiedyś będzie trzeba w tej sprawie podziałać, tylko że to wiązałoby się z dość radykalnym przemeblowaniem ogródka.
Author
O, nigdy nie miałam przyjemności czytać w altanie w czasie deszczu (mniam!), ale zdarza mi się wychodzić wtedy na balkon albo w jakieś przyrodnicze, ale zadaszone miejsce i też jest cudnie :). A przynajmniej znacząco ubarwia letnio-wiosenną deszczową pogodę.
Również nie lubię czytania na kocu! Zazwyczaj wszystkie nierówności gleby odbijają się na moich plecach lub brzuszku (w zależności od pozycji). Dobrym pomysłem jest krzesło, ale zazwyczaj nie czytam na siedząco (chyba, że: patrz poniżej).
Moimi ulubionymi miejscami na czytanie w plenerze są zatem:
1. plaża (jak plażą to wygodny leżak, a i w morzu można się schłodzić, jak gorąco), ewentualnie zamiennik plaży w mojej szerokości geograficznej, a więc brzeg podkrakowskiego zalewu (i też leżak!),
2. leżak/krzesło na balkonie – blisko do domu, a i internet jest i od razu można wrzucić ocenę książki na BNetce 😉 ,
3. ławka w parku/na krakowskich Plantach – tak czytam, gdy zazwyczaj czekam na mojego T., minusem jest stosunkowo duży ruch tzw. meneli,
4. troszkę nie do końca plener, ale jednak – kawiarnia, a w szczególności kawiarniane ogródki, których w Krakowie tysiące – też zazwyczaj, gdy czekam na kogoś lub na coś,
5. taras z widokiem na sad – a więc dwa w jednym, blisko natura, blisko owoce, a jednocześnie blisko dom (co prawda nie mój, a szwagierki, ale zawsze),
6. typowy zamiennik wszystkich powyższych – łóżko w sypialni w ciepły wieczór z otwartym na oścież oknem (polecam jedynie, gdy ma się stosowną i skuteczną moskitierę).
Author
O tak, tak, o plaży i zbiornikach wodnych — tak jak zaznaczałam — będę jeszcze pisać. Zasługują na to :). O właśnie, zapomniałam o wielkiej zalecie balkonu, czyli sięgającym tam wifi (no, chyba że je zwiewa tuż za progiem, co się zdarza). I otwarte na oścież okno jest super, zwłaszcza jak jest to duże okno z ładnym widokiem, jest niemal jak na werandzie. U nas za moskitierę robi kot, który łapie wszystkie muchy i komary, które wpadają i jest szczęśliwy, że ma zajęcie ;).
Moja kotka sobie też doskonale radzi. Ale ostatnio, gdy wróciłam do domu po pracy zastałam w przedpokoju wywróconą wycieraczkę pod którą leżał… martwy szerszeń!
Wpadł prawdopodobnie przez uchylone okno do domu, a kotka postanowiła go upolować i na szczęście się jej udało. Dobrze jednak, że jej gdzieś nie ukąsił, a ponieważ Maddie jest kociakiem jeszcze to obcy przybysz był wielkości jej malutkiej łapki!
I dlatego za punkt honoru postawiłam sobie jak najszybsze załatwienie moskitiery, zwłaszcza, iż sama jestem uczulona na większość latających stworzeń, więc tym lepiej dla całej rodzinki 🙂
Author
A to inna sytuacja, fakt. Przy czym nasz kot jest zupełnie niestrudzony w polowaniu i nie ustaje nawet wtedy, kiedy w panice biegam za nim, żeby zostawił osę w spokoju, żeby nic mu się nie stało. Jest zupełnie nieczuły na moje tłumaczenia, adrenalina jednak robi swoje. Trochę jak z tym szerszeniem.
Ja lubie czytać w podrózy
Author
A to swoją drogą :). Pisałam już o czytaniu w podróży, bo to jest bardzo ciekawy temat :).
Jeśli mam czytać bezpośrednio pod niebem, to tylko na moim tarasie. Jest wygodnie, zacisznie i spokojnie (bo od strony podwórka). W tym roku, przebywając we Włoszech, próbowałem czytać na rynku, jednak natłok ludzi sprawiał, że było to niemożliwe.
Do lasu nie odważyłbym się pójść czytać, Jakoś strasznie, ciemno i głucho!
Author
Zaciszność w ogóle ułatwia czytanie, przynajmniej większości z nas :). No i dobrze, jak nas faktycznie nikt nie popycha i potrąca z powodu tłoku. A lasy bywają różne — słoneczne też się zdarzają ;).
Ja uwielbiam czytać na balkonie i na szczęście nigdy jeszcze nie udało mi się zatrzasnąć 😀 Również często czytałam w sadzie,ale teraz z wygody wolę pójść na balkon 😉
Author
Balkon jako taki bardziej domowy jest faktycznie wygodniejszy — bo to jest jeszcze dom, no a sad wiadomo, nieco dalszy i w ogóle.
U mnie w mieście, często latem, nad rzeką robi się plaża. I jak się przejdzie z osiedla przez wszystkie ni to lasy ni to gaje to można się rozłożyć na piasku. Świetna opcja z psem, który przy okazji się wykąpie, wybiega za ptakami i rybami a my możemy leżeć i czytać … albo i spać. Bo jednak taki szum wody i drzew oraz praktycznie zero odgłosów z miasta jest tak przyjemne że aż usypiające 😀
Author
A to fakt, lepiej się wtedy przygotować i zabrać coś niesamowicie wciągającego ;). A o czytaniu nadwodnym jeszcze na pewno napiszę, bo to wydaje mi się nieco inna para kaloszy!
A jak daleko na północ wybiegasz? Bo i ja z pruskiej północy jestem :] Świetny post! jeszcze świetniejszy niż ostatnie, choć przecież i tamte świetne. Ale tu podoba mi się wersja z lasem, bo lasy ubóstwiam, tam czuję się najlepiej (tuż za nimi wody i łąki) i cudownym by było połączyć czytanie z leśną atmosferą. Dobrze Ci 😀
Author
Ja z tej zachodniej pruskiej strony, więc z tej mniej się z Prusami kojarzącej, za to nad morze bliżej, choć niezupełnie blisko ;). A to mi miło, że się podoba :D. A z lasami jest tak, że są lasy i lasy — takie bardziej cywilizowane, od linijki, i takie bory borzaste, gdzie można chwilę z książką posiedzieć, ale nie za długo, bo bór by chciał być sam i to się czuje ;).
Pamiętam, że jeszcze na studiach, a mieszkałam wtedy na 9-tym piętrze, czytałam na balkonie, jako przyzwyczajona na słońcu siedzieć (ale na gruncie). Dostałam udaru słonecznego.
A normalnie czytam na krześle, na trawie. Mam czytnik bez e-inku, więc to trochę przeszkadza, ale co tam. Pies mi towarzyszy.
Author
O nie, tak bym się nie ośmieliła aż — ja zawsze grzecznie z wodą i w chustce na głowie siaduję, no bo właśnie: strach.
do wad balkonu: szalona sąsiadka ścinająca codziennie trawę kosiarką spalinową + jej wnuczęta krzyczące na siebie nawzajem + patologiczna rodzina innych sąsiadów krzycząca do siebie z drugiego końca posesji.
A tak mi się marzy poczytać na balkonie…. ;((((((
Author
Słuchawki z muzyką? Chociaż wiem, że to nie to samo. Zostaje Ci jesień, kiedy nie ma tyle trawy do koszenia, wnuczęta idą do szkoły, a ludzie wolą pokrzykiwać w domach. Tyle że no właśnie, zimno to już nie jest tak znowu przyjemnie.
Ja bardzo lubię czytać na balkonie oraz podczas opalania 🙂
http://wolnym-krokiem.blogspot.com
Author
Och, ja z kolei nie cierpię czytać podczas opalania. Zawsze słońce mnie razi, wszystko mi drętwieje (no bo niby opalać się trzeba równo ;)), do tego ja się wiecznie książką zasłaniam ;).
Uwielbiam czytać na balkonie. Tylko jeszcze muszę sobie na nim zainstalować hamak… Mam też to szczęście, że moi teściowie posiadają letni domek za miastem w lesie. I tam jest taka przecudna weranda. Prawie całe lato tam spędzam 🙂
Author
Och tak, hamak na balkonie… Chociaż u mnie się nie da, myślę, że cała konstrukcja budynku by się za mocno nadwerężyła ;). Ale no właśnie, zdarza mi się hamakować, kiedy uda się pojechać w rodzinne strony, gdzie hamak sobie wisi pod drzewkiem czereśni ;).
Czytanie na dworze jest przyjemne, ale te owady! Ja chyba bardziej przyciągam, albo z racji alergii osowatej bardziej na nie zwracam uwagę (ze strachu, że mnie jakaś dziabnie). Z tego też względu nigdy za długo nie udaje mi się wytrzymać.
Author
Tak, owady są kłopotliwe, te wszystkie mrówki wpełzające na koc. Ale z odstraszaczem w płynie jakoś można sobie zazwyczaj poradzić (chociaż rozumiem, że alergia to może być skuteczny zniechęcacz).