Słuchajcie, ja jestem naprawdę dość spokojną osobą. Rzadko się denerwuję, zazwyczaj rozbieram sprawę z czterech stron, żeby się zastanowić, czy mam rację, czy jednak nie mam albo czy może to, co mi się nie podoba, ma sens i tak dalej, i tak dalej. Dlatego sporo trzeba, żeby mnie wyprowadzić z równowagi. I wyobraźcie sobie, słucham sobie wczoraj radia i jak nie gruchnie. Ech, pomyślałam. No i postanowiłam o tym napisać.
Otóż słucham
sobie radia w niedzielne popołudnie – jak już się z różnych
innych wpisów mogliście zorientować, słucham zwykle Dwójki. Tak
było i tym razem. A w niedzielne popołudnia w Dwójce jest taka
audycja „Strefa literatury”. Różni mądrzy ludzie znający się
na literaturze przychodzą do studia i na temat literatury dyskutują.
Przedwczoraj było akurat o debiutantach – na kanwie tych, którzy
zostali nominowani do nagród literackich w tym roku: Nike i Gdyni
głównie, ale nie tylko. Sam temat był bardzo sympatyczny, rozmówcy
wypowiadali się ciekawie i nie miałabym żadnego „ale”, ba,
wyłączyłabym radio z takim miłym poczuciem, że oto wysłuchałam
kulturalnej rozmowy na ciekawy temat i z poszerzoną o nowe pozycje
listą lektur, gdyby nie taki krótki fragment, na samym końcu,
gdzie jeden z rozmówców zaczął temat „wykluczenia cyfrowego”.
Argumentował, że w gruncie rzeczy dostęp do dobrej literatury
wiąże się z dostępem do dobrej krytyki literackiej – a że
periodyki z taką krytyką są głównie cyfrowe, to nie ma do nich
dostępu grupa „nadal istniejącej prowincjonalnej inteligencji”.
Wiecie, mnie się włącza taka lampeczka, jak słyszę sformułowanie
„prowincjonalna inteligencja”, ale nic to, słucham dalej. Co by
miało charakteryzować tę grupę? To są ludzie oczytani, ale bez
orientacji „w tym, co nowe” – dlatego, że „księgarnie
takiej orientacji nie mogą ich dać, a internet nie jest w sferze
ich przyzwyczajeń”. I że skoro w Niemczech recenzuje się poezję
w dużych gazetach, to czemu u nas nie, a wyłącznie – jeśli w
ogóle – w internecie. Kolejna rozmówczyni wskazała jednak, gwoli
ścisłości, że takie grupy jeśli nie mają świetnego dostępu do
internetu, to na pewno wkrótce mieć będą. A niektóre grupy są
wykluczone „papierowo” (bo albo nie są przyzwyczajeni do
kupowania czasopism papierowych albo ich na to nie stać), co jest
uwagą nad wyraz słuszną. I jeszcze trzecia uwaga od trzeciej
rozmówczyni: że dobrych czasopism literackich w internecie jest
niewiele, natomiast dużo jest blogów i stron „prezentujących
literaturę w sposób szeroki” i jest tam dużo tekstów, ale „nie
stanowią one takiej wypowiedzi o książkach, jak w prasie
papierowej, bo są inaczej napisane”, „zazwyczaj przedstawiają
książkę jako takie panoptikum wątków”, „nie przedstawiają
żadnych wątków do przemyślenia”, „nie inicjują dyskusji o
literaturze” (a co robią czasopisma – czy to internetowe, czy
papierowe). Co sprawia, że czytelnicy takich stron nie umieją
czytać recenzji krytycznoliterackich, bo a) są one za długie, b)
czują się „postawieni pod ścianą”, bo już w nich są jakieś
rzeczy do przemyślenia, c) spojlerują (nie możemy dyskutować o
całej książce – bo ktoś się obrazi, że zdradzamy
zakończenie). No i gatunek recenzji nam ginie. Dlatego „prawdziwe,
dobre recenzje” powinny zostać „wsączone w internet” – ale,
jak wynika z dyskusji – przez owe czasopisma internetowe, nie zaś
przez blogi czy owe tajemnicze „strony”.
sobie radia w niedzielne popołudnie – jak już się z różnych
innych wpisów mogliście zorientować, słucham zwykle Dwójki. Tak
było i tym razem. A w niedzielne popołudnia w Dwójce jest taka
audycja „Strefa literatury”. Różni mądrzy ludzie znający się
na literaturze przychodzą do studia i na temat literatury dyskutują.
Przedwczoraj było akurat o debiutantach – na kanwie tych, którzy
zostali nominowani do nagród literackich w tym roku: Nike i Gdyni
głównie, ale nie tylko. Sam temat był bardzo sympatyczny, rozmówcy
wypowiadali się ciekawie i nie miałabym żadnego „ale”, ba,
wyłączyłabym radio z takim miłym poczuciem, że oto wysłuchałam
kulturalnej rozmowy na ciekawy temat i z poszerzoną o nowe pozycje
listą lektur, gdyby nie taki krótki fragment, na samym końcu,
gdzie jeden z rozmówców zaczął temat „wykluczenia cyfrowego”.
Argumentował, że w gruncie rzeczy dostęp do dobrej literatury
wiąże się z dostępem do dobrej krytyki literackiej – a że
periodyki z taką krytyką są głównie cyfrowe, to nie ma do nich
dostępu grupa „nadal istniejącej prowincjonalnej inteligencji”.
Wiecie, mnie się włącza taka lampeczka, jak słyszę sformułowanie
„prowincjonalna inteligencja”, ale nic to, słucham dalej. Co by
miało charakteryzować tę grupę? To są ludzie oczytani, ale bez
orientacji „w tym, co nowe” – dlatego, że „księgarnie
takiej orientacji nie mogą ich dać, a internet nie jest w sferze
ich przyzwyczajeń”. I że skoro w Niemczech recenzuje się poezję
w dużych gazetach, to czemu u nas nie, a wyłącznie – jeśli w
ogóle – w internecie. Kolejna rozmówczyni wskazała jednak, gwoli
ścisłości, że takie grupy jeśli nie mają świetnego dostępu do
internetu, to na pewno wkrótce mieć będą. A niektóre grupy są
wykluczone „papierowo” (bo albo nie są przyzwyczajeni do
kupowania czasopism papierowych albo ich na to nie stać), co jest
uwagą nad wyraz słuszną. I jeszcze trzecia uwaga od trzeciej
rozmówczyni: że dobrych czasopism literackich w internecie jest
niewiele, natomiast dużo jest blogów i stron „prezentujących
literaturę w sposób szeroki” i jest tam dużo tekstów, ale „nie
stanowią one takiej wypowiedzi o książkach, jak w prasie
papierowej, bo są inaczej napisane”, „zazwyczaj przedstawiają
książkę jako takie panoptikum wątków”, „nie przedstawiają
żadnych wątków do przemyślenia”, „nie inicjują dyskusji o
literaturze” (a co robią czasopisma – czy to internetowe, czy
papierowe). Co sprawia, że czytelnicy takich stron nie umieją
czytać recenzji krytycznoliterackich, bo a) są one za długie, b)
czują się „postawieni pod ścianą”, bo już w nich są jakieś
rzeczy do przemyślenia, c) spojlerują (nie możemy dyskutować o
całej książce – bo ktoś się obrazi, że zdradzamy
zakończenie). No i gatunek recenzji nam ginie. Dlatego „prawdziwe,
dobre recenzje” powinny zostać „wsączone w internet” – ale,
jak wynika z dyskusji – przez owe czasopisma internetowe, nie zaś
przez blogi czy owe tajemnicze „strony”.
W ramach ilustracji — manaty. Manaty są zen (tym gorzej, że są na skraju wyginięcia). Uspokajające widoki manatów niech nam zatem towarzyszą. Źródło.
I widzicie, jako
człowiek dzień w dzień piszący po trzy-cztery strony o
literaturze, czasem żartobliwie, ale czasem zupełnie serio i z
każdej strony przyglądający się książce, pomyślałam sobie, że
kurczę, że strasznie to niesprawiedliwie. A że i do tej
inteligencji prowincjonalnej mi niedaleko, to pomyślałam raz
jeszcze: kurczę. I poczułam się potraktowana bardzo
niesprawiedliwie. Dlatego spróbujmy się przyjrzeć, co tutaj
takiego się właściwie wydarzyło.
człowiek dzień w dzień piszący po trzy-cztery strony o
literaturze, czasem żartobliwie, ale czasem zupełnie serio i z
każdej strony przyglądający się książce, pomyślałam sobie, że
kurczę, że strasznie to niesprawiedliwie. A że i do tej
inteligencji prowincjonalnej mi niedaleko, to pomyślałam raz
jeszcze: kurczę. I poczułam się potraktowana bardzo
niesprawiedliwie. Dlatego spróbujmy się przyjrzeć, co tutaj
takiego się właściwie wydarzyło.
Po pierwsze:
świat się szybko zmienia. Jeszcze nie dawno mieszkając na wsi
faktycznie było się poobcinanym kulturalnie z każdej strony. Ale
teraz nie tylko za pośrednictwem internetu, ale też prężnie
działających domów kultury w wielu miejscowościach, to
„kulturalne wykluczenie” daje się obejść. I tu powstaje
jeszcze inne pytanie: czy to wykluczenie faktycznie bazuje tylko na
tym, że nie mamy dostępu do nowości? Czy aby nie zawężamy sobie
tutaj pola? Bo jednak, prawdę mówiąc, ważny jest też dostęp do
tego, co stanowi ową treść „oczytania” tej
„prowincjonalnej inteligencji”. Ale chodzi o wskazanie
tego, jak to robić, skąd to brać, co z tego można wyciągnąć.
Owszem, możemy komuś zrecenzować tomik Słomczyńskiego. Ale chyba
równie ważne — jeśli nie ważniejsze — jest dać mu okazję do
poczytania tej poezji nieco starszej. Do porozmawiania o niej. Nie bez
kozery u nas się poezji nie czyta (argument, że w Niemczech się ją
recenzuje w dużych papierowych gazetach jest w ogóle
nieproporcjonalny zważywszy w ogóle na odsetek czytelników za Odrą
i tutaj u nas). Ale nie dlatego, że się nie ma dostępu do nowości,
tylko dlatego, że pracuje na to system edukacji chociażby. Może od
tego by zacząć? Wartościowe treści w internecie zaś warto
promować i pokazywać, gdzie są. Bo to, moim zdaniem, jest problem
większy niż to, że nie ma do nich dostępu, więc należy je
wydrukować i podetknąć nam pod nos.
świat się szybko zmienia. Jeszcze nie dawno mieszkając na wsi
faktycznie było się poobcinanym kulturalnie z każdej strony. Ale
teraz nie tylko za pośrednictwem internetu, ale też prężnie
działających domów kultury w wielu miejscowościach, to
„kulturalne wykluczenie” daje się obejść. I tu powstaje
jeszcze inne pytanie: czy to wykluczenie faktycznie bazuje tylko na
tym, że nie mamy dostępu do nowości? Czy aby nie zawężamy sobie
tutaj pola? Bo jednak, prawdę mówiąc, ważny jest też dostęp do
tego, co stanowi ową treść „oczytania” tej
„prowincjonalnej inteligencji”. Ale chodzi o wskazanie
tego, jak to robić, skąd to brać, co z tego można wyciągnąć.
Owszem, możemy komuś zrecenzować tomik Słomczyńskiego. Ale chyba
równie ważne — jeśli nie ważniejsze — jest dać mu okazję do
poczytania tej poezji nieco starszej. Do porozmawiania o niej. Nie bez
kozery u nas się poezji nie czyta (argument, że w Niemczech się ją
recenzuje w dużych papierowych gazetach jest w ogóle
nieproporcjonalny zważywszy w ogóle na odsetek czytelników za Odrą
i tutaj u nas). Ale nie dlatego, że się nie ma dostępu do nowości,
tylko dlatego, że pracuje na to system edukacji chociażby. Może od
tego by zacząć? Wartościowe treści w internecie zaś warto
promować i pokazywać, gdzie są. Bo to, moim zdaniem, jest problem
większy niż to, że nie ma do nich dostępu, więc należy je
wydrukować i podetknąć nam pod nos.
Po drugie: to
„szerokie prezentowanie literatury” to w gruncie rzeczy
taki eufemizm. Nie wiem do końca, co miałby znaczyć tak właściwie:
że różnorodnie? Bo jeśli tak, to chyba dobrze? A może właśnie
nie? Może tu jest takie — chyba nie do końca uświadamiane —
założenie, że jest pewien wąski, właściwy sposób mówienia o
literaturze? I że jakąś receptę na to mają czasopisma (już
porzućmy ten konflikt papier-sieć, bo jest strasznie upraszczający,
archaiczny, i rozmówcy „Strefy literatury” chyba sami
zdawali sobie z tego sprawę, a tak jakoś im wyszło przy okazji). O
tym konflikcie „krytyka profesjonalna” a blogi książkowe
czytałam już tu i ówdzie, a nie chcę powtarzać argumentów
innych. Moim zdaniem jednak to nie jest żaden konflikt. A sama
opozycja jest równie sztuczna co ta papier-sieć. Dlaczego? Mam
wrażenie, że przede wszystkim dlatego, że jedno medium drugiemu w
żadnym razie nie podbiera czytelników — jeśli już, to raczej się
uzupełniają. Bywa, że po co innego sięgamy do czasopisma, po co
innego do czasopisma — z tym że niekiedy to właśnie blogi mają
przewagę. W czym? W miejscu choćby. Mogę sobie pisać o książce
— i to nie nowej, ale takim Kraszewskim na przykład — i pisać, i
powiem sobie dość, jak uznam, że jestem zadowolona. Krytyk często
musi zająć się tą książką, którą akurat musi i ma limit
znaków. Czy to sprawia, że którekolwiek z nas ma prymat, rację i
w ogóle jest namaszczone i mówi sensowniej? Nie. Ja mogę bredzić
przez trzy strony, krytyk może w 500 wyrazach. Albo odwrotnie. Albo
oboje możemy pokazać czytelnikowi coś ciekawego. Czy jest w tym
coś złego? Czy potrzebujemy antagonizmu? Sądzę dość śmiało,
że absolutnie nie.
„szerokie prezentowanie literatury” to w gruncie rzeczy
taki eufemizm. Nie wiem do końca, co miałby znaczyć tak właściwie:
że różnorodnie? Bo jeśli tak, to chyba dobrze? A może właśnie
nie? Może tu jest takie — chyba nie do końca uświadamiane —
założenie, że jest pewien wąski, właściwy sposób mówienia o
literaturze? I że jakąś receptę na to mają czasopisma (już
porzućmy ten konflikt papier-sieć, bo jest strasznie upraszczający,
archaiczny, i rozmówcy „Strefy literatury” chyba sami
zdawali sobie z tego sprawę, a tak jakoś im wyszło przy okazji). O
tym konflikcie „krytyka profesjonalna” a blogi książkowe
czytałam już tu i ówdzie, a nie chcę powtarzać argumentów
innych. Moim zdaniem jednak to nie jest żaden konflikt. A sama
opozycja jest równie sztuczna co ta papier-sieć. Dlaczego? Mam
wrażenie, że przede wszystkim dlatego, że jedno medium drugiemu w
żadnym razie nie podbiera czytelników — jeśli już, to raczej się
uzupełniają. Bywa, że po co innego sięgamy do czasopisma, po co
innego do czasopisma — z tym że niekiedy to właśnie blogi mają
przewagę. W czym? W miejscu choćby. Mogę sobie pisać o książce
— i to nie nowej, ale takim Kraszewskim na przykład — i pisać, i
powiem sobie dość, jak uznam, że jestem zadowolona. Krytyk często
musi zająć się tą książką, którą akurat musi i ma limit
znaków. Czy to sprawia, że którekolwiek z nas ma prymat, rację i
w ogóle jest namaszczone i mówi sensowniej? Nie. Ja mogę bredzić
przez trzy strony, krytyk może w 500 wyrazach. Albo odwrotnie. Albo
oboje możemy pokazać czytelnikowi coś ciekawego. Czy jest w tym
coś złego? Czy potrzebujemy antagonizmu? Sądzę dość śmiało,
że absolutnie nie.
Po trzecie: blogi
to jest niesamowite narzędzie do dyskusji o literaturze. Między
czytelnikami przede wszystkim: bo przecież taka dyskusja może
angażować także czytelników. Może nie wyznaczymy jako czytelnicy
nowych trendów tak jak to mogą zrobić dyskutujący o tejże
literaturze krytycy, pisarze czy wydawcy. Może nie. Ale nigdy nie
wiadomo. Czy naprawdę pod artykułami z czasopism toczą się takie
zażarte dyskusje, żeby stawiać je na takim piedestale? Czy nie
chodzi aby o to, że czasopisma mają większy zasięg, są jednak
ociupinkę jakby bardziej dostępne niż jakikolwiek blog? Może. I
nie mam tutaj o to żalu. To naturalne. Chodzi mi znowu o taki
sztuczny antagonizm. Bo co my innego na blogach robi, jak nie
dyskutujemy? Jasne, czasem z sensem, czasem zupełnie o czym innym, a
czasem tylko wymienimy się uwagą „o, fajny pomysł” albo
„chciałabym przeczytać”, ale kto wie, może i z tego coś
być. Czasem z najbardziej lakonicznej uwagi można wysnuć w
odpowiedzi ciekawą myśl. I ten ktoś od uwagi albo wróci i
odpowie, i dalej porozmawiamy, albo nie. Ale myśl zostanie.
to jest niesamowite narzędzie do dyskusji o literaturze. Między
czytelnikami przede wszystkim: bo przecież taka dyskusja może
angażować także czytelników. Może nie wyznaczymy jako czytelnicy
nowych trendów tak jak to mogą zrobić dyskutujący o tejże
literaturze krytycy, pisarze czy wydawcy. Może nie. Ale nigdy nie
wiadomo. Czy naprawdę pod artykułami z czasopism toczą się takie
zażarte dyskusje, żeby stawiać je na takim piedestale? Czy nie
chodzi aby o to, że czasopisma mają większy zasięg, są jednak
ociupinkę jakby bardziej dostępne niż jakikolwiek blog? Może. I
nie mam tutaj o to żalu. To naturalne. Chodzi mi znowu o taki
sztuczny antagonizm. Bo co my innego na blogach robi, jak nie
dyskutujemy? Jasne, czasem z sensem, czasem zupełnie o czym innym, a
czasem tylko wymienimy się uwagą „o, fajny pomysł” albo
„chciałabym przeczytać”, ale kto wie, może i z tego coś
być. Czasem z najbardziej lakonicznej uwagi można wysnuć w
odpowiedzi ciekawą myśl. I ten ktoś od uwagi albo wróci i
odpowie, i dalej porozmawiamy, albo nie. Ale myśl zostanie.
Po czwarte:
ten zaowalowany zarzut wobec blogów i stron, że ogłupiają
czytelnika wydaje mi się co najmniej dziwny. Bo czy to znaczy, że
przez proste odwrócenie na blogach się pisze krótko, tylko i
wyłącznie o fabule, no i się nie spojleruje? O spojlerowaniu już
pisano, sporo się o tym dało naczytać w poprzednim miesiący, a i
ja do tych tekstó linkowałam w karnawale, jeśli się nie mylę. O
długości zmilczę, głupio tak ciągle i w kółko powtarzać to
samo. No i co do tego nie stawiania przemyśleń: może nie są
wszędzie. Może nie zawsze są wyraźnie postawione. Ale jasne, że
są. I to jest takie cudowne w blogach: że są taką platformą,
gdzie można poznać opinie innych, podyskutować i tak dalej. I w
żaden sposób nie odbiera to chęci do czytania dyskusji o
literaturze w innych mediach (czy blog to medium? Chyba tak,
prawda?). Ani tym bardziej umiejętności. Będąc otwartym i
ciekawym świata można zewsząd czerpać korzyści, że tak zarzucę
truizmem. No ale kiedy ten truizm to — ekhem, ekhem — prawda.
ten zaowalowany zarzut wobec blogów i stron, że ogłupiają
czytelnika wydaje mi się co najmniej dziwny. Bo czy to znaczy, że
przez proste odwrócenie na blogach się pisze krótko, tylko i
wyłącznie o fabule, no i się nie spojleruje? O spojlerowaniu już
pisano, sporo się o tym dało naczytać w poprzednim miesiący, a i
ja do tych tekstó linkowałam w karnawale, jeśli się nie mylę. O
długości zmilczę, głupio tak ciągle i w kółko powtarzać to
samo. No i co do tego nie stawiania przemyśleń: może nie są
wszędzie. Może nie zawsze są wyraźnie postawione. Ale jasne, że
są. I to jest takie cudowne w blogach: że są taką platformą,
gdzie można poznać opinie innych, podyskutować i tak dalej. I w
żaden sposób nie odbiera to chęci do czytania dyskusji o
literaturze w innych mediach (czy blog to medium? Chyba tak,
prawda?). Ani tym bardziej umiejętności. Będąc otwartym i
ciekawym świata można zewsząd czerpać korzyści, że tak zarzucę
truizmem. No ale kiedy ten truizm to — ekhem, ekhem — prawda.
I tak sobie myślę,
że może czasem przydałby się w takiej dyskusji radiowej jakiś
bloger. Bo chyba największym problemem jest tutaj to, że to są
zarzuty dość ogólnikowe i rzucane w kierunku masy bez twarzy
(jakieś blogi, jakieś strony). A gdyby tak zajrzeć w blogosferę,
to ile tutaj ciekawych, mądrych miejsc, dyskusji, recenzji i
polemik. Wtedy trudniej by było mówić „bo te blogi to takie a
takie”. Bo jak z czasopismami i recenzjami w nich – jak zresztą
zwróciła uwagę jedna z rozmówczyń – i tutaj bywa różnie. Nie
warto uogólniać, bo wtedy dużo mniej widać, a i ludzi przy
spokojniej niedzieli można zdenerwować.
że może czasem przydałby się w takiej dyskusji radiowej jakiś
bloger. Bo chyba największym problemem jest tutaj to, że to są
zarzuty dość ogólnikowe i rzucane w kierunku masy bez twarzy
(jakieś blogi, jakieś strony). A gdyby tak zajrzeć w blogosferę,
to ile tutaj ciekawych, mądrych miejsc, dyskusji, recenzji i
polemik. Wtedy trudniej by było mówić „bo te blogi to takie a
takie”. Bo jak z czasopismami i recenzjami w nich – jak zresztą
zwróciła uwagę jedna z rozmówczyń – i tutaj bywa różnie. Nie
warto uogólniać, bo wtedy dużo mniej widać, a i ludzi przy
spokojniej niedzieli można zdenerwować.
A całej audycji
możecie posłuchać tutaj.
możecie posłuchać tutaj.
______________
No to powiedziałam,
co miałam do powiedzenia (mniej więcej), jutro już naprawdę
będzie o specyficznym rodzaju czytania i o tym, co się z tym wiąże.
co miałam do powiedzenia (mniej więcej), jutro już naprawdę
będzie o specyficznym rodzaju czytania i o tym, co się z tym wiąże.
Comments
Też uważam,że w takich dyskusjach powinien wziąć udział jakiś bloger..
Uogólnianie się źle kończy,bo ludzie są różni.Zarówno dziennikarze,blogerzy jak i zwyczajne osoby.. 😉
Author
No, to się zgadzamy :).
Z mojej perspektywy, dyskusje na blogach są często ciekawsze i bezpieczniejsze. Mniej w nich osób przypadkowych, więc mniejsze ryzyko, że nagle ktoś rzuci komentarzem bezsensownym, albo oskarżającym partię rządzącą o cokolwiek. I jakoś bardziej osobiste, większość z nas podpisuje się przecież, podaje linki do swoich stron.
Mam wrażenie, że to uogólnianie bierze się z tego, że blogów jest strasznie dużo i ludzie widząc ilość, wpadają w popłoch. Bo nie wiadomo, co czytać, skąd zacząć i w ogóle trochę to straszne, jeśli ktoś nie obraca się na codzień. Nie ma rankingów merytoryczności, jedynie popularności.
Author
Tu chyba dochodzi taki aspekt, na który trafnie zwróciłaś uwagę: że internet, mimo że przecież to my jako twórcy danego bloga się pod nim podpisujemy (czy nazwiskiem, czy pseudonimem, ale jednak tworzymy sobie tutaj pewną osobowość), nadal jest postrzegany jako gniazdo takiej anonimowości. A że nie jesteśmy w czasach Galla, to ta anonimowość jakoś rzutuje na odbiór — stąd czasopismo internetowe już tak (bo ręczy za swoich recenzentów, że oni to oni, są tym i tym, i że istnieją tak a tak), a blog nie. Tak sobie teraz pomyślałam, że coś w tym takiego chyba jest.
I zgadzam się, że oczywiście trudniej jest się orientować w blogosferze książkowej/literackiej niż w czasopismach. Co się wiąże właśnie i z zasięgami, i ze wsparciem instytucjonalnym i tak dalej. Tyle że teraz nie idzie o to, żeby blogi były takie jak czasopisma internetowe (chyba?), ale żeby uchwycić właśnie tę specyfikę.
No tak, czyli standard: wrzucanie wszystkich blogerów do jednego wora (pod hasłem "nastolatki, które streszczają fabułę") i antagonizowanie ich z "profesjonalnymi krytykami". Że niby recenzja w gazecie jest wartościowa, a w internie to już nie. Krytycy literaccy uparcie bronią swojej twierdzy: zamiast cieszyć się, że blogi popularyzują czytelnictwo, że dzięki temu czytanie "wchodzi pod strzechy", pomstują na to, że to nie są prawdziwe recenzje, a ludzie, co o książkach się wypowiadają to plebs jakiś… Na siłę lansują swoją wizję świata, oderwaną od rzeczywistości. Takie ciągłe niedocenianie internetu to jest jakiś anachronizm potworny: przypomina mi się wypowiedź prezesa PIK o tym, że ludzie na wsi nie mają dostępu do internetu, więc trzeba im tam… księgarnie otworzyć. Ale tu wypowiada się ktoś, że "księgarnie nie dają pojęcia o nowościach". Hmmm, a niby czemu?
Nad blogami nie ma kontroli, więc może dlatego? Ale zastanawiam się, czy nie od rzeczy byłoby przygotowanie jakiejś "ściągi" dla przedstawicieli tradycyjnych mediów. Czym są blogi, z czym to się je i gdzie powinni zajrzeć. Ja wiem, że to wszystko można znaleźć przez Google, ale może warto pomóc.
Author
@joly_fh, wiesz, nie sądzę, żeby to było totalne zamknięcie się w oblężonej twierdzy: mam wrażenie, że nie do końca to, co padło w tej dyskusji było objawem złej woli rozmówców, ile właśnie takiego nie uświadamiania sobie skali i możliwości blogowania o książkach poza krytykami literackimi (choćby to "trafianie pod strzechy"). Druga sprawa, że tej wypowiedzi o nowościach też nie rozumiem. Chyba zawarta tam jest nieprzyjemna aluzja, że w "prowincjonalnej" (cokolwiek to znaczy — jak niżej bardzo ciekawie pisze @Tarnina) księgarni to wiesz, tylko Grey ;). Ale jakoś tak faktycznie zapachniało tą wypowiedzią prezesa PIK.
@Anna, tylko kto miałby się tym zająć? Czy powinno się skrzyknąć i przygotować taką listę? Ale w jaki sposób — sama wyżej piszesz, że rankingi popularności są, a merytoryczności — jakkolwiek pojętej — nie ma. I myślę, że właśnie dlatego, że trudno jest coś takiego zrobić w takim "niekontrolowanym" środowisku.
Nie twierdze, ze to wynik złej woli, ale raczej ignorancji – jak sama niżej piszesz "rozmówcy sie nie orientują". Ale z drugiej strony, czy ignorancja w erze informacji nie jest jednak wyrazem złej woli? I czy osoby pretendujący do miana ekspertów nie powinny sie orientować ?
Author
A to bardzo dobre pytanie — po prostu nawet jak się wkurzam, to jednak zakładam jakieś domniemanie niewinności ;). Ale tak, coś w takim posługiwaniu się stereotypami — tutaj akurat odnośnie do blogosfery książkowej — ze złej woli być może.
Naprawdę ktoś wrzucił wszystkie blogi książkowe do jednego wielkiego worka? Przecież jest tyle rodzajów blogów i stron o literaturze, że nie sposób oceniać ich wszystkich po przeglądnięciu zaledwie kilku, czy nawet kilkunastu, czy kilkudziesięciu.
Znam osoby, które piszą naprawdę świetne recenzje, takie krwiste, nic nie mające wspólnego z krótką opinią o książce. Znam osoby, które tworzą bardzo długie teksty (sama się zresztą do nich zaliczam!), znam takie, które potrafią książkę rozłożyć na czynniki pierwsze i niejednokrotnie są dużo bardziej skrupulatne oraz fascynujące, niźli jacykolwiek gazetowi krytycy. Rozumiem, że według rozmówców tejże audycji krytykiem literackim może być tylko osoba spełniająca podstawowe kryterium pisania dla czasopisma papierowego? A zatem krótkie, niekiedy przedziwne opisy książek w Tele Tygodniu tworzą także krytycy?
Nie lubię generalizowania. Moim zdaniem każdy powinien zająć się swoim i nie próbować dopisywać jakiejś większej filozofii do istniejącego stanu rzeczy. Są krytycy "gazetowi", są krytycy blogowi, są blogerzy nie będący krytykami, czy nawet recenzentami, a również o literaturze piszący, są redaktorzy prowadzący audycje o literaturze i dla każdego jest miejsce na tym świecie oraz każdy ma jakąś grupę odbiorców. I chwała za to, że mamy taką różnorodność!
Author
To się w takim razie zgadzamy :). Wiesz, myślę, że ta radiowa dyskusja bardzo niefortunnie pod sam koniec zjechała na ten temat i stąd to generalizowanie. Rozmówcy chyba nie orientują się w blogosferze i stąd takie "wrzucanie do wora".
I zgadzam się, że problem z tym, co jest "profesjonalną" krytyką to problem duży. Nie rozwiązuje go zupełnie ta opozycja papier-internet, więc nie ma sensu się na nią powoływać, nie sądzę, żeby do końca rozwiązywało też wykształcenie czy zawód (ten temat zresztą też ciekawie porusza w komentarzu niżej @Tarnina).
Och, "prowincja"! A może tak byśmy się zastanowili, co to słowo dziś oznacza i czy naprawdę można je definiować geograficznie? Bo ja bym raczej powiedziała, że to pewien stan umysłu i niekoniecznie jest tożsamy z miejscem zamieszkania. I to właśnie rozwój Internetu w ogromnej mierze zniwelował geograficzną "prowincję kulturalną". Jeżeli w naszym kraju mamy do czynienia z "wykluczeniem cyfrowym", to będzie ono raczej definiowane pokoleniowo, a nie geograficznie. Bo owszem, mieszkając na wsi w górach mam problem z szerokopasmowym Internetem (i z zasięgiem telefonii komórkowej), ale nie przesadzajmy. Jestem tylko wykluczona z oglądania seriali online.
Kwestia blogów… naprawdę trzeba być chyba bardzo ograniczonym (albo bardzo nieświadomym tematu), żeby nie przyjmować do wiadomości, że nie ma jednego typu blogera książkowego czy literackiego. Ciekawe, że najczęstszym zarzutem wobec blogerów jest właśnie "spojlerowanie", a tutaj spotykamy się z zarzutem odwrotnym. Ale jest przecież różnica pomiędzy recenzją (która może być profesjonalna albo nie, ale to odrębna kwestia), a analizą dzieła literackiego. Recenzja jest oceną utworu, która zasadniczo ma służyć pomocą osobom go nieznającym w podjęciu decyzji, czy warto się z nim zapoznać. Jest więc oczywiste, że pisze się ją tak, żeby nie odbierać potencjalnym czytelnikom/widzom przyjemności. I do tej zasady stosują się przecież również profesjonalni krytycy, a w każdym razie powinni. Dlatego jest oczywiste, że teksty o charakterze bardziej analitycznym po prostu nie mają miejsca w prasie o szerokim zasięgu. Ale mogą znaleźć miejsce w Internecie, na blogach również.
Kolejna kwestia: kto ma prawo wypowiadać się na temat literatury (i kultury w ogóle). Czy tylko "profesjonaliści"? I kim jest w tym przypadku "profesjonalista"? Czy np. uznany pisarz, z wykształcenia powiedzmy ekonomista, ma już prawo do wypowiadania się na temat literatury, czy wciąż będzie tylko nieznającym się na rzeczy amatorem? I skąd ten syndrom oblężonej twierdzy? Przecież blogi, czy szerzej te wszystkie "nieprofesjonalne" działania popularyzujące literaturę, w żadnej mierze nie odbierają racji bytu krytykom literackim, a wydaje mi się, że wręcz mogą ich wspierać.
Author
Tak, "prowincja". Sama od razu zastrzygłam uszami. Bo sama historia w ogóle wyglądała tak, że rozmówca miał okazję zwiedzać Wielkopolskę i tam na różnych spotkaniach czy wykładach tęże prowincjonalną inteligencję napotkał. Z tym że sam przy użyciu tego słowa się zawahał i dodał, że prosi o wybaczenie. Czyli widzi, że sformułowanie jest niefortunne. A jednak! Zresztą poniżej @ann-wlkp dobrze oddała ten obrazek: to jest trochę taka sielska wizja, trochę taki umęczony inteligent-siłaczka w drucianych okularach. Bardzo mi się podoba Twoje dopowiedzenie o "wykluczeniu cyfrowym"; mnie też się zdaje, że ono nie biegnie już geograficznie od dawna.
Tak jak pisałam wyżej w odpowiedzi @Claudette, mam wrażenie, że rozmówcy nieszczęśliwie się wypuścili na te wody, trochę z takiego tonu "trzeba ponarzekać na zły stan tego i owego", częsty w rozmowach u nas w ogóle, trochę chyba z nieświadomości. Nie wiem, ile tam było (i czy) złej woli, niemniej wypowiedzi były niemiłe. No i właśnie: ten antagonizm krytyk (jakkolwiek mierzyć jego profesjonalizm: etat na uczelni/w gazecie/w radiu?) — bloger jest nie dość, że fałszywy, to jeszcze ze wszech miar bez sensu.
Mnie urzeka ta "prowincjonalna inteligencja": siedzą na werandzie, piją kawę, w tle im kwitnie sad wiśniowy, a oni, tak elegancko, między łykiem kawy z porcelanowej filiżanki, a kęsem pitfiurki z konfiturą różaną, utyskują, że hej, panie, do Moskwy by się wybrać, do Moskwy, tam i teatr, i dyskusje, i trendy, i ponoć jacyś Mickiewicze nawet brylują na salonach. 🙂
Poza tym, jak już jesteśmy przy recenzjach i literaturze. Primo, czemu albo lecimy z wysokiego konia (rozkminy nad powieściami głębokimi i ważnymi, nad poezją poważną, i nawet, kurcze, biografii ani reportażu nie dadzą), albo lecimy po łebkach (zajawka trzech empikowskich bestsellerów obok historii z życia wziętych i porad na udane życie erotyczne). Zresztą, przyznam, że dawniej podobny problem miałam z recenzjami filmowymi – był "Film" i było "Kino". A ja bym najchętniej widziała coś pomiędzy.
Secundo, jak Boga kocham, jeszcze raz przeczytam, że "miasto jest oddzielnym bohaterem tej powieści", że "kryminał stał się metodą opisu współczesnej rzeczywistości"; że "serial stał się współczesnym sposobem na opowiadanie historii"; że "G.R.R.Martin nie oszczędza bohaterów", a "dorośli czytują literaturę dla dzieci" – to mi się żuchwa zdyslokuje od ziewania. Brylanty spostrzeżeń błyskotliwych niczym błystki na szczupaka, wyciągniętych z zamrażarki i wydrukowanych w dodatkach kulturalnych niczym objawienie sezonu.
Tertio, czy na przykład to, co prezentuje periodyk "Książki" to są recenzje? Bo tam obowiązuje schemat – fota książki (np. o okupowanym Paryżu, o I WŚ, o Mozarcie), fota recenzenta, wywód, co recenzent myśli – ale nie o książce, tylko o okupowanym Paryżu/I WŚ/Mozarcie. Dość ciekawe, ale często gęsto nie na temat. W tle przewija się streszczenie kolejnych rozdziałów książki. A ja bym się chciała dowiedzieć, jak autor to napisał? Czy fabularyzuje czy nie? Czy jego narrator jest przezroczysty, czy prześwituje przez niego sam pisarz? Jak są rozłożone akcenty? Jaki jest poziom wiarygodności? Czy recenzent zgadza się, czy nie zgadza na takie ujęcie tematu? A jak wypada książka na tle innych na podobny temat?
A w internecie jak w internecie. Wszystkiego jest więcej, papieru nikt nie wydziela, to i wybór większy. Nie mówiąc o możliwościach dyskusji. Maglowanie wyższości prasy papierowej nad internetową (i vice-versa) to w ogóle bez sensu jest. Jedno oderwało się już drugiego na tyle, że możemy mówić o dwóch różnych mediach. Telewizja też startowała jako "radio z obrazem", ale im dalej ogary szły w las, tym bardziej ścieżki się rozchodziły. Można bardziej lubić to, można bardziej owo, można doceniać jedno i nie czuć się w drugim. Ale narzucać komuś, że wykluczony… to ani inteligentne, ani nowoczesne. I jeszcze dźwięczy w tym niemiły ton poczucia wyższości nad biednymi masami. Które, koniecznie, ale to koniecznie trzeba oświecić. Bo bez orientacji w tym "co nowe" to spsieją i przerzucą się na produkcje samogonu, zamiast delektować się literackim kawiorem (na marginesie: kto jest teraz w stanie być na bieżąco? Choćby na zasadzie "kojarzę tytuł"? Chyba tylko booty przemierzające otchłanie serwisów "goodreads" czy innej "biblionetki". I czy lepiej brać się za nowe, czy zaliczać klasykę? No, chyba że zakładamy, że każdy inteligent klasykę wyssał z mlekiem matki i już w przedszkolu pisał fanfiki do "Braci Karamazow" ).
Author
O, to, to. To jest ten obraz. Trochę to, a trochę — jak pisałam wyżej — taka siłaczka z dala od centrum kultury w morzu niezrozumienia się taplająca. Chyba u nas to występuje równolegle: bo i sielanka, i martyrologia.
I widzę, że mamy ten sam problem z recenzjami/tekstami o książkach. Mnie jeszcze drażni przeintelektualizowanie samego języka. Bo nie można napisać na przykład o "różnorodnym podejściu do przedstawiania inności", trzeba napisać o "heterogenicznym queerowaniu sui generis" (albo coś w ten deseń). Oczywiście, można, tylko że potem trudno się dziwić, że ludzie się zniechęcają. Pójście w drugą stronę, czyli te nie bardzo odkrywcze wydobywania z literatury akurat na topie pewnych obserwacji (poczynionych już po stokroć) to kolejna bolączka czasopism literackich. Które chcą same przez to poruszać problemy aktualne, ale że z aktualnością teraz jest tak, że gna do przodu w zawrotnym tempie, no to właśnie — trudno jest być "aktualnym".
A co się tyczy tych czasopism: rozmówcy nawet nie stawiali w opozycji sieci i papieru (a przynajmniej, tak jak pisałam, nie wszyscy), ale jedne media internetowe versus inne. W tym "inne" były też blogi. To chyba jest takie dziwne: że zamiast cenić różnorodność, dąży się do kanonizacji jednego kosztem drugiego. Ale może faktycznie jest tak, jak pisze wyżej @Anna, że po prostu przeraża ilość i próby rozeznania się mogą spalić na panewce?
Booty przemierzające otchłanie serwisów Goodreads albo Biblionetki ;))
Bo to zawsze się kończy pytanie, jak pisać/mówić o książkach, żeby było ciekawie. Podobny problem z programami TV: na jednym biegunie teledysk MTV przeplatany ujęciami prezenterów w sombrerach, a na drugim dwóch facetów w swetrze i pająk snujący miedzy nimi sieć, co obrazuje dynamizm sceny przedstawionej.
A drugie pytanie: czy raczej zachęcać tych, co jeszcze danej pozycji nie przeczytali, czy omawiać dla tych, co już się zapoznali? O, może właśnie to jest plus netu – można z powodzeniem znaleźć miejsce, żeby nie tyle dowiedzieć, że jakaś książka jest i jest ciekawa, ale żeby skonfrontować swoje wrażenia z cudzymi. Często gęsto mam tak, że po przeczytaniu, aż się gotuję, żeby zobaczyć, co ktoś inny myśli o bohaterze, jak odczytuje scenę taką i owaką, co sądzi o zakończeniu wątku X i Y, czy się z autorem zgadza czy nie zgadza i czy ktoś takie rzeczy już robił lepiej albo gorzej.
A jak już jesteśmy przy słownictwie z wysokiej półki, to uwielbiam, jak w recenzji ktoś zaczyna zdanie słowem "paradoksalnie". Czuję wtedy taka dopieszczona. Bo patrzcie, nie dość, że paradoks!, to autor tak zadbał, żebym nie przeoczyła, że wyciągnął z kieszeni chusteczkę i pomachał mi przed nosem. To takie rozbrajające. 🙂
Co do bootów – oczekuje tylko, aż wyewoluują i same zaczną recenzować pod fałszywymi profilami. Może nawet na końcu same założą jakieś czasopismo albo nawet program na TVN. 🙂
Author
"Ciekawie" jest słowem kluczem, ale mam wrażenie, że "ciekawie" leży w niektórych — jakby to powiedzieć: dyskursach? narracjach? — niebezpiecznie blisko do "mądrze". A "mądrze" z kolei może być rozumiane jako ten żargon spod znaku "quuerowania sui generis".
No i właśnie, internet daje właśnie i tę możliwość konfrontacji — no, może nie zawsze, ale najczęściej — swoich wrażeń z wrażeniami innych. A to przecież cenna rzecz jest! Chyba, że się woli kontemplować samemu. Ale jeśli nie, jest jak znalazł. Przy czym sama lubię rozbierać książkę na części w towarzystwie niż w samotności, czego zresztą to miejsce jest najlepszym dowodem ;).
A co do bootów — nie zdziwiłabym się, gdyby już się czaiły i przemierzały ;).
"Poza tym, jak już jesteśmy przy recenzjach i literaturze. Primo, czemu albo lecimy z wysokiego konia (rozkminy nad powieściami głębokimi i ważnymi, nad poezją poważną, i nawet, kurcze, biografii ani reportażu nie dadzą), albo lecimy po łebkach (zajawka trzech empikowskich bestsellerów obok historii z życia wziętych i porad na udane życie erotyczne). Zresztą, przyznam, że dawniej podobny problem miałam z recenzjami filmowymi – był "Film" i było "Kino". A ja bym najchętniej widziała coś pomiędzy. "
Z tym się zgadzam. I dla mnie takim złotym środkiem są blogi. Przeglądam recenzje w "Polityce", przejrzę w Empiku "Książki", ale wpływ na to co czytam ma kilku blogerów i użytkownicy jednego forum o literaturze. Żadnemu krytykowi nie wierzę tak jak im ;). To właściwie są jak dobrze oczytani znajomi, tylko, że są "gdzieś w sieci".
Już zaczynałam tęsknić za tą dyskusją! Zgadzam się oczywiście z Tobą, Pyzo, i ze wszystkimi przedmówcami. Od siebie dodam, że moim zdaniem konflikt między blogerami a "prawdziwymi" recenzentami wynika przede wszystkim ze stosunków władzy.
Krytyk literacki mógł dawniej uważać, że dzięki wykształceniu ma monopol na dyskusje o literaturze. Że ustala kanony, podaje interpretacje, oddziela Dobre od Złego – w poczuciu misji i oczywiście na papierze. A potem przyszły media społecznościowe i nagle okazało się, że z sukcesem pisać o literaturze może każdy, nawet jeśli nie ma dyplomu poświadczającego z trudem zdobytą wiedzę.
Co gorsza, okazało się, że blogi kulturowe mają duży potencjał wywrotowy. Nieoficjalność, niezależność od przełożonych, skrajny subiektywizm, własne interpretacje, własne rankingi, element ludyczny (karnawał blogowy!), zatarcie granic między literaturą wysoką a popularną, komentowanie książek/filmów/seriali z perspektywy ich fana… Taki nowy, niezależny,a przy tym zaangażowany sposób mówienia o kulturze nieźle trafia w ducha naszych czasów i nic dziwnego, że coraz częściej przebija się do oficjalnych mediów.
Nie chcę przez to powiedzieć, że "prawdziwi" krytycy boją się o stanowiska (to by było za proste). Chcę powiedzieć, że mamy tu do czynienia nie tylko z typowym niezrozumieniem, ale i ze starciem dwóch różnych sposobów mówienia o kulturze – i dwóch różnych na tę kulturę poglądów. A że stawką jest władza (dusz), nic dziwnego, że czasem robi się gorąco.
Author
To jest tak w ogóle dobry trop, ale ja się zastanawiam, czy faktycznie jeszcze tak jest? Bo to by chyba świadczyło o tym, że nie wyszliśmy poza pewne "monopole władzy" z — bo ja wiem? — pierwszej połowy ubiegłego wieku (jeśli nie dalej). Przy czym te wszystkie zjawiska odbijają się bardzo dobrze w mediach pozablogowych (bo nie pozainternetowych, jako że mamy czasopisma internetowe), zwłaszcza te pozycje fanowskie. Coraz bardziej nam wychodzi w pisaniu o kulturze emocjonalność (i bardzo dobrze!).
Przy czym zastanawiam się jeszcze, jak to jest z tym "rządem dusz", bo jednak media mają dużo większy zasięg niż blogi (przynajmniej jeśli chodzi o działkę kultury), co trochę jednak stawia blogi w tej walce o władzę na przegranej pozycji. Właściwie nawet to bardziej niż jakiekolwiek "wykluczenie cyfrowe". I przez zasięg rozumiem nie tyle liczbę odbiorców, co łatwość docierania do i oddziaływania na czytelnika/widza. Mam wrażenie, że specyfika blogów polega na czymś innym (tylko jeszcze do końca nie wiem na czym; póki co wiem, że na pewno ten antagonizm krytyk-bloger zaciemnia sytuację i w sumie niewiele mówi, a na pewno nie mówi niczego o specyfice blogowania o kulturze).
I jeszcze chciałam powiedzieć, że ta myśl z ludycznością jest wspaniała :).
Author
I mały offtopic: kiedy będzie coś u Ciebie o finale GoT? Swoją wiedzę o tym serialu czerpię od Ciebie i teraz się czuję niedoinformowana co do rzeczywistości wokół mnie ;).
Finał GOT: jak zwykle krew, przemoc i okrucieństwo. Stwierdziłam ze dalej nie oglądam, ksiazki tez chyba nie przeczytam, mam dość tego psychopaty. Pomijam już to, ze 5 sezon był mega nudny i w gruncie rzeczy chodziło w nim tylko o to, by zabijać kolejnych bohaterów… Pisze o tym dziś Zwierz popkulturalny
Taki mały offtop – ja też się ujawniam jako czekający z grupy "czytałam, nie oglądałam, ale chcę wiedzieć". W końcu trzeba być na bieżąco, a teraz o serialu piszą nawet w poważnych gazetach, między wypowiedziami ministra a analizą giełdy, więc tym bardziej wypada wiedzieć, o co chodzi.
Myślę, że dużo się zmienia, ale wciąż sporo ludzi (niekoniecznie starszych) ma zaskakująco elitarystyczne poglądy na rolę krytyka literackiego i w ogóle na literaturę. Pamiętam, że utrzymane w takim tonie wypowiedzi pojawiły się w podobnej dyskusji, która toczyła się niedawno, oraz podczas rozmowy o ustawie o książce (na Warszawskich Targach Książki). Cóż, każdy musi określać się w hierarchii względem niższego. Nawet niektórzy blogerzy dzielą blogosferę na blogi bardziej i mniej wartościowe (a o tych drugich piszą pogardliwie, na przykład, że prowadzą je trzynastolatki, tak jakby bycie trzynastolatką było jakimś strasznym przestępstwem).
Co do zasięgu mediów: czy na pewno? Nie oglądam telewizji, ale nie przypominam sobie, by ostatnio głośno było o jakimś fajnym programie poświęconym kulturze. Prawie nikt z moich znajomych nie kupuje czasopism o literaturze. Prędzej popularne tygodniki, w których recenzje zajmują 5 linijek tekstu. No, a Internet – więc i dostęp do blogów – mają wszyscy. Nie wszyscy wprawdzie traktują blogosferę poważnie, ale sądzę, że to tylko kwestia czasu (i dobrego marketingu szeptanego ;)), zanim się przekonają.
Moim zdaniem specyfika blogów polega z jednej stronie na swobodzie myśli, z drugiej – na współtworzeniu treści. W teorii swobodę myśli tradycyjny krytyk mieć powinien, w praktyce często ogranicza go charakter czasopisma, ilość znaków, wreszcie dyskurs krytyczno-literacki. Współtworzenia treści przez czytelników nie dopuszcza zaś nigdy. Swoją drogą, to byłby niezły temat na notkę – tak tylko podrzucę pomysł. 😉
Offtopic: Cieszę się, że pytacie! Muszę ten finał solidnie przemyśleć, więc to będzie czwartek, a najpóźniej piątek. Zatem powiem złowieszczo: wkrótce. 🙂
Author
@joly_fh, widziałam u Zwierza, nawet sobie pozwoliłam skomentować, ale jako że za pośrednictwem bloga Alicji śledzę cały piąty sezon, to pozostanę jej w tym wierna ;).
@ann_wlkp, a, to sama nie jestem w mojej postawie wobec GoT!
@Alicja, oprócz tego, że czekam na refleksje po finale "Gry…" 😀 to wracając do tematu: masz oczywiście rację, że te podziały na linii władzy (szeroko rozumianej) i definiowania siebie względem słabszych są obecne nie tylko w tym nibysporze krytyk-bloger. Nie wnikam póki co w te dyskusje o blogosferze książkowej toczone wewnątrz niej, bo jeszcze się tak specjalnie nie orientuję, ale wiem, o co chodzi. I chyba toczy się tu spór o to samo: o odbiorcę. To znaczy sformułowany jest on tak, że odbiorca wybiera jeden kanał (tak jak z prasą: prasę ALBO internet, tak tutaj blog 33-latki ALBO blog 13-latki), co jest jednak fikcją czy jakimś typem idealnym, czy jakby to jeszcze inaczej nazwać.
Chyba jednak blogosfera kulturalna jest jeszcze nie do końca traktowana jako podobne źródło informacji/treści w ogóle. Czy te informacje krążą — a, to inna sprawa — ale jakby tak zapytać o to, skąd można się dowiedzieć o książkach, gdzie się dyskutuje i tak dalej, to podejrzewam, że mogłaby paść odpowiedź w rodzaju "TVP Kultura", "Magazyn Książki" i tym podobne. Poza tym w "Tygodniku Powszechnym" czasami jednak recenzje są dłuższe, a jak jest dodatek "Książki" to już w ogóle ;).
Tak, ta różnica jest uderzająca, ale chyba jakoś mało póki co wykorzystywana (jak widać po tym, co pisałam w notce, nie uważa się dyskusji toczonych na blogach za wartościowe, a przecież to współtworzenie właśnie jest takie interesujące w całej tej hecy z blogowaniem. ba, treści z dyskusji pod wpisami bywają nie tyle uzupełnieniem, co w ogóle takim naświetleniem pomysłu z różnych stron — coś jak takie seminarium nad książką w jednym miejscu, w pigułce). Temat na notkę przezacny :), będę myślała nad nim, skoro podrzucasz (a ja Ci go też odrzucam, myśl również ;))!
Ja tu widzę raczej spór o własne ego. Ale masz rację, nie jesteśmy stworzeni do pokojowego współistnienia, i kiedy jakieś nowe medium wkracza na nasze terytorium, od razu próbujemy je zagryźć (Internet, blogi kulturowe i oczywiście te straszne gry komputerowe, co to psują młodzież).
To dlatego, że blogi książkowe nie przeszły jeszcze do oficjalnego obiegu (i szczerze mówiąc, mam nadzieję, że nie przejdą). Nie byłabym taka pewna co do TVP Kultura i spółki; myślę, że większość ludzi jako źródło informacji wskazałaby swoich znajomych i właśnie Internet, choć niekoniecznie blogi. Warte przetestowania.
Nawet piszę teraz pracę zaliczeniową na podobny temat. Jeśli wyjdzie coś strawnego, na pewno wrzucę. Widzę, że jest o czym dyskutować. 🙂
Author
No, ale zobacz, jaki to jest trwały spór (powiedzmy, że blogi to stosunkowa nowość, ale dyskusjach o strrrasznych grach toczy się już z powodzeniem od jakichś dwudziestu lat, jak nie dłużej!).
A to ciekawe właśnie, trzeba przetestować. Zapewne na pierwszym miejscu nadal byliby znajomi (zresztą to pokazywał raport o stanie czytelnictwa z BN: że najczęściej sięgamy po coś, bo nas do tego zachęci inna znana nam osoba niż z powodu przeczytania o czymś w gazecie/usłyszeniu w TV albo radiu — tu bym widziała tę specyfikę bloga, tak jak wyżej pisała @Magdalena, że piszący bloga to taki znajomy raczej).
O, to super :)! Wrzuć, wrzuć!
Dziękuję za ten tekst. Poczułam się określona, zdefiniowana i zaszufladkowana przez profesjonalistów'. 'Inteligencja prowincjonalna'. Nie wiem czy powinnam się z tego cieszyć, czy wprost przeciwnie. Moje zdanie jest takie, że czytelnicy nie zważają na takie określenia i i tak czytają to co ich interesuje. Blogi wprowadzają nową jakość do dyskusji o książkach i to jest dobre. Sprawa długości moich i innych blogerów recenzji to inna kwestia. Ale to już reguluje tzw. licznik wejść. Jeśli piszę nudno i niewiarygodnie, to ludzie przestaną mnie czytać.
Zdenerwowało mnie tez takie pogardzanie blogerami młodymi. A przecież to bardzo ważny młody głos w kulturze.
Jeden konkretny przykład książki, która krytykom literatury nie przypadła do gustu: 'Ostatnie rozdanie' Myśliwskiego. W programie w TVP Kultura pani powiedziała, że 'tego nie czuje'. A ja i tysiące czytelników czują. Blogi czują.
Wydaje mi się, że takie krytyczne opinie oficjalnych recenzentów biorą się z zazdrości o spadające zainteresowanie ich programami, ich audycjami. A moim zdaniem one istnieją obok siebie niezależnie. Są odbiorcy i na to i na tamto.
Author
Nie wiem właśnie, czy z zazdrości, to mi się wydaje za proste. Raczej właśnie z tych problemów z kwestiami władzy, jak wyżej punktowała @Alicja. A co do tej inteligencji prowincjonalnej — fatalne jest to sformułowanie, ale tak jak pisałam wyżej: to w sumie czuł też i sam je wygłaszający, bo dodał, że "za przeproszeniem". Dlatego nie wiem, czemu w ogóle go użył.
Długo zastanawiałam się nad kwestią, którą podjęłaś. Chciałabym to ująć w poście. Mam więc pytanie, czy mogę powołać się na Ciebie?
Chciałabym po pierwsze posłuchać samej audycji. Czy pamiętasz tytuł, żebym mogła ją wyszukać na stronie radia?
Po drugie zastanawiałam się nad tym jak ja piszę recenzje. Ja staram się stosować się do zasad recenzenckich. A czy daję radę, to już nie wiem. Bo w sumie nikt nie uczy pisania recenzji.
Po trzecie, ciekawi mnie sprawa tej nieszczęsnej grupy nazwanej inteligencją prowincjonalną (jakoś mnie to nie obraża). Czy orientujesz się nad tym, czy są jakieś badania nad tym co my, ta nieszczęsna inteligencja prowincjonalna czytamy? Czy są jakieś różnice w doborze lektur? To jest mocno ciekawa sprawa.
Po czwarte, czy naprawdę jesteś z północy Polski? Studiowałam kiedyś w Toruniu. Czytuję Ciebie codziennie, więc chciałabym uszknąć rąbka tajemnicy.
Pozdrawiam
Author
Link do całej audycji podałam na końcu posta — Polskie Radio ma dobry zwyczaj wrzucania audycji w internet, więc bez problemu można ich posłuchać i poniewczasie.
Co do badań — szczerze mówiąc, to na pewno dane o czytaniu w miastach, na wsiach i w ogóle w miejscowościach różnej wielkości znajdziesz w badaniach czytelnictwa Biblioteki Narodowej (pisałam o nich w styczniu, tam też chyba linkowałam sam raport z badań — a jeśli nie, to znajdziesz go na stronie BN). Przy czym to nie są do końca takie badania, o jakie Ci chodzi, jak mniemam. Czy są do końca dokładnie takie badania — nie wiem. Można by pewnie poszperać, może jakiś socjolog albo antropolog coś takiego badał, ale niestety nie wiem.
I tak, pochodzę z północy, obiecuję osobną notkę o tym, jak będę pisała o książce z wyzwania czytelniczego "książka, która dzieje się w okolicy, z której pochodzisz". Obiecuję sobie napisać coś o tym za czas jakiś :).
Dziękuję za informacje. Nie zauważyłam napisu 'tutaj'.
Tak, strona internetowa Polskiego Radia jest bardzo profesjonalna. Uwielbiam ją.
Myślę, że już nawet te dane BN, o których wspominasz pokażą jakiś obraz czytelnictwa.
Pomyślałam sobie, że czytelnicy 'na prowincji' (może na wsi, bo w czasach samochodów i Internetu prowincja się zdewaluowała) mają więcej czasu na czytanie niż ci w mieście?
A może nie.
Author
To chyba jest bardziej skomplikowane, bo to, gdzie się mieszka, to przecież tylko jeden z czynników, które mogą o czymkolwiek mówić (a raport polecam). No, a co do prowincji — to chyba faktycznie bardziej, tak jak wyżej pisała @Tarnina, pewien stan ducha (i może być pozytywny, tak jak na przykład Schulzowska prowincja) albo nie. Albo coś pomiędzy, powiedziałabym.
Po pierwsze gratuluję świetnego bloga! Dopiero trafiłam i przeglądam ze sporym zadowoleniem! 🙂
Co do dyskusji to ja jednak pod pewnymi względami zgodzę się z komentarzami uczestniczących w audycji. O blogach książkowych nie słyszałam do zeszłego roku, nie interesowałam się tym, nie myślałam, że o książkach i literaturze można pisać w internecie poza popularnymi serwisami społecznościowymi. Kiedy jednak na nie trafiłam, przy okazji powrotu do czytelniczego nałogu po kilku latach abstynencji, okazało się niestety, że bardzo duża część blogerek (nie oszukujmy się, w większości są to kobiety) w swoich postach streszcza książki, a nie je recenzuje. Oczywiście są blogi, jak na przykład ten, na których można znaleźć coś więcej, refleksję czytelniczą czy próbę krytyki literackiej, ale to tylko część blogosfery, w moim odczuciu mniejszość ( blogi oceniające poezję to chyba tylko promil). Kiedy już się znajdzie w takim miejscu łatwo trafić na inne, równe dobre blogi, bo blogerzy obserwują się wzajemnie i komentują. Jednak jeśli ma się do dyspozycji tylko wyszukiwarkę, to naprawdę trzeba dużo szczęści by trafić pod dobry adres. Przydałby się jakiś odnawiany co roku ranking blogów literackich, kiedyś listę najciekawszych stworzył Instytut Książki, może to jest recepta. Niestety z blogosferą książkową jest jak z księgarniami – na pierwszy rzut oka tylko produkty książkopodobne typu "Zniszcz ten dziennik", ale jak się wejdzie głębiej to i dobra literatura się znajdzie. Z tą prowincją i pędem ku nowościom to trochę się zgadzam z przedmówcami, że to stereotypy. Jednak przydałoby się, żeby wszystkie, a szczególnie "prowincjonalne", biblioteki były pełne nowości, co chyba zrobiłoby więcej dla kultury niż profesjonalna krytyka literacka.
Author
Dziękuję, cieszę się, że się podoba :).
Tak sobie myślę, że to jest jednak prawidło bardziej ogólne: to znaczy są też kiepskie portale, nie za dobre czasopisma i tak dalej. Ale przyznam Ci rację, że o wiele łatwiej — też przez ich dostępność i popularność — rozeznać się w prasie czy portalach, niż w blogach książkowych. Ale tak jak już zwracaliśmy uwagę wyżej, trudno jest chyba stworzyć taką listę — ale myśl jest warta uwagi!
Tak obserwując część moich bibliotek, które zapewne w optyce audycji są "prowincjonalne", to w dużej mierze ich zbiory — także nowości — zależą od tego, jak przedsiębiorczy jest bibliotekarz/ka: od tego, jakie "wytarguje" finansowanie z gminy/miasta/urzędu, w jakich programach finansowych bierze udział i tak dalej. I masz rację, dostęp do tych książek to jest podstawa — bo nawet najlepsza krytyczna recenzja bez tego materiału "emirycznego" pozostaje odnośnikiem do napełnienia.