Biblioteka prawdę ci powie albo o tym, jak patrzymy na biblioteki

Dzisiaj zaczyna się Tydzień Bibliotek, a ponieważ na każdym kroku coś o bibliotekach napominam, to nie sposób by było tego czasu tutaj w jakiś sposób nie zaznaczyć. Zapewne kilka wpisów w ciągu tych siedmiu dni na tematy okołobiblioteczne się znajdzie. Dzisiaj dla uczczenia początku tego jakże ważnego tygodnia zastanawiam się nad tym, jak też biblioteki wkroczyły w moje życie. I co z tego wynika w kwestiach bardziej ogólnych.

Ale obiecuję, że
nie będę dzisiaj wzdychała i snuła opowiadań niczym babuleńka,
którą mimo chustki w ludowe wzory jednak jeszcze nie jestem (choć
to przyjemnie być czyjąś babuleńką, jak sądzę). Pomyślałam
jednak, że takie zastanowienie się może stać się jednocześnie
asumptem do rozważań na temat pokrewny, to znaczy jak to właściwie
jest z relacjami pomiędzy nami a naszymi bibliotekami?
Zastanawialiście się kiedyś nad tym?

Pierwsza książka
wypożyczona z biblioteki.
Po pogrzebaniu w internecie odnalazłam
książkę, którą jako pierwszą samodzielne wypożyczyłam (to
znaczy wiecie, pamiętałam, o czym była i jak wyglądała, nie
pytałam google’a „ach, google’u, rzeknij mi, co to była za
książka, którą jako pierwszą wypożyczyłam z biblioteki?”).
Była to niepozorna, acz pieczołowicie przeze mnie wybrana
książeczka, z regału, z którego miałam później przez wiele lat
korzystać. Była to „O rudym jastrzębiu i gdańskiej jaskółce”,
baśń wykorzystująca znany motyw w nieco bardziej lokalnych
dekoracjach. Motyw zresztą już wtedy mnie, sześcioletniej
koneserce baśni, znany, ale mimo wszystko ciekawy – zresztą
kolekcjonowanie podobnych motywów w baśniach to jedno z tych
czytelniczych hobby, które pochłonęły mnie w dzieciństwie i
zostały do teraz.

Takie różne pomysły na biblioteki i biblioteczki na tumblrze zbierającym podobne cuda.

Może warto sobie zadać pytanie, co właściwie wpływa na nasz stosunek
do biblioteki? Pierwsze doświadczenia? Chyba nie do końca,
bo mnie, po tym jak przeczytałam „O rudym jastrzębiu…”,
przeczytałam na wszelki wypadek jeszcze raz i tego samego popołudnia
ruszyłam książkę oddać przywitano słowami, że to niemożliwe i
żebym nie oszukiwała, że już przeczytałam, bo nie warto. Także
pierwsze wrażenie byłoby raczej in minus.
No to co takiego? Wygląd?
Chyba nie bardzo, skoro moja pierwsza biblioteka była mała, nowości
tam nie było i znaczna część książek obłożona została w
skromny szary papier. Poza tym żadnych komputerów, tylko stosiki
książek wszędzie, rozklekotane regały i produkowane – przez nas
zresztą, czyli młodocianych czytelników – z zapałem lepszej
sprawy gazetki ścienne w
wersji bardzo handmade.
Rodzinne „obciążenia”?
Też nie do końca:
niestety moja rodzina od wieków osiadła na wsi nie miała zbyt
bliskich kontaktów z biblioteką (nie licząc bezpośrednio
nauczycielskiej gałęzi), czy
raczej oddając sprawiedliwość przodkom miała, ale
nie za mojej pamięci, bo
jakoś tak w momencie, kiedy moja pamięć się uaktywnia, likwidują
gminne biblioteki (to znaczy
gdzieś była jedna, mityczna, ale nikt z niej nie korzystał).

Także możliwe, że jestem jakimś
wyjątkiem, którego nie zniechęcają ani przeciętne widoki, ani
oskarżenia o oszustwo na wstępie i w dodatku niekoniecznie musi być
stymulowany przez otoczenie. Więc
może
odpowiedź leży jeszcze gdzie indziej (lub wszędzie po trochu, ale
nie do końca).
 
 
 

To
nie jest oczywiście temat o tym, co cenię albo czego nie lubię w
bibliotekach.
Zastanawiam
się jednak, jak to jest, że człowiek zaczyna z nich korzystać.
Oczywiście podstawowym czynnikiem zachęcającym jest to, że za
darmo uzyskujemy dostęp do ogromnej liczby książek – także
takich, których sami nigdy byśmy nie nabyli, bo nie interesuje nas
w danej chwili jakiś gatunek albo były to bardzo drogie wydania.
Rzecz jasna biblioteki dzisiaj przyciągają nie tylko książkami:
są tam komputery z dostępem do internetu, czytelnie czasopism albo
spotkania z pisarzami, spotkania czytelnicze i tak dalej. Muszę
przyznać, że mimo to najczęściej korzystam z tej podstawowej
funkcji biblioteki i po prostu wypożyczam książki. I staram się
je zwracać w terminie (a już od momentu, kiedy przetrzymałam
kiedyś książkę, z której korzystałam, tak długo, że kara
zbliżyła się niebezpiecznie do ceny samej książki, staram się
to robić w dwójnasób i chyba mi się udaje, bo od kilku lat nie
zapłaciłam żadnej kary i nie dlatego, że tak sprytnie się
migam). Poza tym od lat nie
przechodzi mi ten przyjemny dreszcz oczekiwania na wizytę w
bibliotece (ach, cóż to tam znajdę dzisiaj?). Troszkę to może
nerdowskie, ale spośród rozlicznych fetyszy okołoksiążkowych,
których unikam, fetysz biblioteczny jest mi bliski i odciąć się
od niego nie mogę.

Ale trzeba przyznać, że
biblioteki bardzo się zmieniają na naszych oczach.
Bo,
chociaż ten mit o smutnej bibliotekarce za rozpadającym się
biurkiem w zagrzybionym pomieszczeniu na tyłach domu kultury nadal
ma się dobrze (co zastanawiające), to jednak w ciągu ostatnich
kilku-kilkunastu
lat biblioteki urosły do rangi centrów kultury, pojawiły się nowe
drogi pozyskiwania funduszy na ich działania, także na zakup
nowości (i to nawet w mało przedsiębiorczych, jeśli mogę to tak
nazwać, bibliotekach – ze zdziwieniem odnotowałam nagły napływ
nowości w ostatnich latach w jednej z moich bibliotek, gdzie od lat
zasadniczo nic się nie działo i chodziłam tam po klasyków, a tu
nagle proszę). Przy czym
albo traktujemy to jak oczywistość („wreszcie się ruszyło!”),
albo pozostajemy w nieświadomości i tego nie zauważamy („ach, ta
nasza biblioteka, taka
zmurszała, ostatnią nowość mają z 2009…”),
albo z zachwytem obserwujemy,
co się dzieje (albo wszystko po trochu).
Może warto w taki dzień jak dzisiaj iść do biblioteki, spojrzeć
na nią świeżym okiem i podziękować za wysiłek, dzięki któremu
mamy zawsze co czytać? Albo
zastanowić się, czemu nie mamy i co możemy zrobić (i to nawet niekoniecznie z biblioteką w każdym przypadku — czasami z naszym nastawieniem).
 
 
 To jest dopiero biblioteka, prawda? Źródło.
 

To może być dobry pomysł na
rozpoczęcie Tygodnia Bibliotek. Dlatego już teraz składam
wszystkim bibliotekarkom i bibliotekarzom tu zaglądającym
podziękowania za to, że po pierwsze zdecydowali się pracować w
takim miejscu jak biblioteka, za ich starania, żeby to było miejsce
fajne i za polecanie książek. No a nam wszystkim życzę jak
najlepiej zaopatrzonych i sympatycznych bibliotek!

_______________

Jutro natomiast napiszę kilka słów
o właśnie przeczytanej książce, w której jest jakoś niepokojąco
wiele przypadkowych tropów
z innej. Co ubarwiło mi lekturę w stopniu znacznym.

Comments

  1. joly_fh

    Ah, te biblioteki – też jestem ich wielbicielką i propagatorką korzystania, bo widzę, że jest jakiś opór (dla mnie niezrozumiały). Jak widzę zdanie: "chciałabym przeczytać, ale funduszy brak", to aż ciśnie mi się na usta: ale od czego są biblioteki, przecież nie każdą książkę trzeba kupować". Ale u nas jakoś tak to funkcjonuje, chyba faktycznie ludziom się kojarzą biblioteki z jakimiś rozlatującymi się książkami, ale tak się mogą kojarzyć tylko jeśli ktoś tam nie chodzi. No, ale jeśli nie chodzi, to nie wie, że świat się zmienia. Są nowości i jest internet.

    1. Post
      Author
      admin

      To prawda — w zupełności się zgadzam, że jest taki mechanizm, że do biblioteki się nie chodzi, bo nadal się myśli, że tam same starocie i w ogóle brzydko, a że się nie chodzi, to się nie wie, że coś się mogło zmienić. I to jednak dobrze mieć przeróżne źródła dopływu lektur, nie tylko wykładanie na nie z własnej kieszeni ;).

  2. Anna Flasza-Szydlik

    Dobrze wyposażona biblioteka w okolicy to skarb. Zwłaszcza taka, która zamawia nowości i przyjmuje propozycje od czytelników. Ale chyba ludziom biblioteki nadal kojarzą się z miejsce, do którego wpada się po wysłużony tom lektury, bo poza tym nic tam nie ma.

    1. Post
      Author
      admin

      No właśnie, tak jak pisałam wyżej, zgadzam się. Natomiast ten system przyjmowania propozycji od czytelników w sprawie zakupu nowości bardzo lubię. Nie dość, że jakoś mnie jako czytelnika włącza w proces decyzyjny, to jeszcze pomaga w dopływie bardzo różnych gatunkowo nowości.

    1. Post
      Author
      admin

      Dziękuję :). Tak, jest coś magicznego w bibliotece. Trochę jak u Pratchetta, że wiele książek zakrzywia rzeczywistość i wszystko może się zdarzyć ;).

  3. Tarnina

    Ha ha. Nowości, owszem, są. Dzięki katalogowi internetowemu przeglądam sobie od czasu do czasu, co też panie u nas zakupiły i zawsze mnie zastanawia, czym się kierowały 😉 Czyżby miejscowym gustem czytelniczym, tak różnym od mojego? Chociaż pojawiają się też czasem książki, po które chętnie bym sięgnęła, niestety nowości zawsze akurat ktoś czyta. No ale te z 2009, a nawet 2012, to już można bez problemu wypożyczyc, a przecież nie samymi nowościami człowiek żyje.

    1. Post
      Author
      admin

      Jest tylko jedna biblioteka, w której łapię się na nowości jako jedna z pierwszych, ale też dlatego, że zwykle łapię te nowości, na które inni machnęli póki co ręką ;). Natomiast co do sortu nowości — jasne, że jest sporo literatury, na którą się może nie rzucam, ale skoro jest chodliwa, to trochę rozumiem, czemu się ją kupuje. Jednak dobrze jest móc nie odesłać kogoś z pustymi rękoma. Inna sprawa, czy wtedy ten inny ktoś nie odejdzie z pustymi rękoma. No i właśnie, nie samymi nowościami człowiek żyje. Ale i z niektórymi starszymi książkami jest problem — mnie się przez kilka miesięcy (!) nie udało załapać na "Złego" Tyrmanda w bibliotece, z której w tym czasie korzystałam i tam akurat był, bo był taki oblegany i zapisy szły w baaardzo długą kolejkę ;).

    2. Kama

      Ostatnim razem jak chciałam wypożyczyć "Złego" z biblioteki, też trzeba się było zapisywać w kolejkę. 😛
      Empik promuje jakieś nowsze wydanie obecnie. 😉

    3. Post
      Author
      admin

      Gorzej, jak jest na przykład 10 osób w kolejce, a zamówienia są ustawione tak, że na przykład wygasają po dwóch miesiącach. Przegapisz okienko i z osoby dajmy na to siódmej w kolejce stajesz się siedemnastą, bo zapomniałaś przedłużyć swoje zamówienie ;).

  4. Alicja Szymańska

    No, to ja należę do tej grupy ludzi, którzy długo nie korzystali z bibliotek, aż w którymś momencie (za późno) uświadomili sobie, że chcą czytać więcej niż kupują. Myślę, że i wygląd, i rodzinne "obciążenia" mają jednak sporo wspólnego z tym, jak (i czy w ogóle) podchodzimy do bibliotek. Wygląd ma znaczenie, bo dziś cokolwiek robimy, tworzymy w ten sposób swoją tożsamość; trudno więc oczekiwać od nastolatka, by chodził do biblioteki, w której przeznaczone dla niego książki stoją w dziale dziecięcym. No, a po rodzinie dziedziczymy kapitał kulturowy (m.in. chęć i zwyczaj czytania) oraz kapitał ekonomiczny, którego marne zasoby prędzej zaprowadzą nas do biblioteki niż do księgarni.

    Warto może rozpatrzyć jeszcze kwestię dostępności i czasu, którego rzekomo wszyscy mamy tak mało. Przykład z życia: W mojej dzielnicy biblioteki czynne są od 11.00 do 18.00 i tylko od poniedziałku do piątku. Nie są też aż tak świetnie zaopatrzone, by wystarczyło odwiedzać tylko jedną, najbliższą. Efekt? W kolejce stoję zwykle z emerytami i matkami z dziećmi. Podejrzewam, że byłoby zupełnie inaczej, gdyby otworzyć bibliotekę w sobotę, chociaż na dwie godziny.

    1. Galene

      Moja biblioteka jest codziennie czynna od 9 do 19 a w soboty do 15. I myślałam, że to jest norma, a widzę, że mam szczęście.

    2. Post
      Author
      admin

      @Alicja i @Galene — część z "moich" bibliotek jest czynna w soboty, część nie. Więc rozumiem, o co chodzi. Podejrzewam jednak, że to się wszystko wiąże z zagadnieniami czasowo-ekonomicznymi, bo jednak a) nadgodziny, b) ilość pracowników.

      Natomiast jeśli chodzi o kapitał kulturowy, owszem, zgadzam się, chociaż jak starałam się pokazać, to nie wszystko i nie wyłączny motywator naszych zachowań :). Ale istotny, oczywiście.

    3. Kama

      Są biblioteki dla dzieci i młodzieży oraz dla młodzieży i dorosłych. 😉 Z tego co pamiętam już w wieku 14-15 lat zapisana byłam do biblioteki dla dorosłych.

      Na Woli biblioteki są czynne od pon do pt od 9 do 19 (poza obcojęzyczną i chyba paroma dla dzieci). Sprawdziłam Pragę Pd. bo tam wciąż mam kartę – i w zależności od dnia cześć jest np. od 10-16 albo od 13-19. Wolę Wolę. 😛

      Kiedyś, podczas dyskusji w gronie bibliotekarskim (chociaż dotyczyło oferty skierowanej do dzieci/rodziców) poruszyłam dokładnie ten sam argument, że ludzie nie mają czasu i np. otwarcie w soboty mogłoby być dobrym rozwiązaniem. Kontrargument, skądinąd słuszny, brzmiał "ale czas na prowadzanie dziecka na kilka dodatkowych zajęć rodzice mają". Cóż, kwestia priorytetów. Tak samo jak "drogość" książek.

  5. Luka Rhei

    Ja za życzenia podziękuję, bo Tydzień z musu obchodzę 😉 Ale gratuluję pamięci, Pyzo 🙂 Z życiu nie powiem Ci, jaką książkę wypożyczyłam pierwszą, ba, o wspomnieniach z nią związanych tym bardziej nic. Ale ładnie wyszło Ci to czytanie, skoro w Twojej rodzinie pod tym kątem średnio. A czasem można zdziwić się, jak bardzo stereotyp bibliotekarki jest nadal..aktualny, mimo że każda z nas na wszelkie sposoby stara się od niego odstąpić.

    1. Post
      Author
      admin

      Tak mi utkwiło w głowie, nie wiem, może przez ten zarzut oszustwa mi się ta książeczka zakodowała, a może po prostu moja sentymentalna nuta nie pozwala mi o takich rzeczach zapominać ;). A co do domowego czytania: co ciekawe, w moim pierwszym domu rodzinnym się nie czytało jakoś bardzo, ale mnie czytano dużo i zawsze. Frapuje mnie to bardzo, ale jak widać były to działania skuteczne, choć nie idące w przykłady osobiste zawsze ;).

      W każdym razie, tak sobie myślę, że z tym stereotypem może być tak, że jednak bibliotekarki i bibliotekarze to nie jest grupa, z którą każdy się zaznajomił w większej próbie i stąd ta żywotność stereotypu?

  6. malami

    Dziękuję za życzenia 🙂 Jak miło przeczytać, że ktoś jednak szuka źródeł swojego zainteresowania motywem biblioteki w życiu!

    Jestem typem analizującym i znam odpwiedź na zadane pytanie 😉 W moim przypadku był to kontakt z człowiekiem czyli z bibliotekarką, która w nienachalny sposób potrafiła zainteresować niejedno dziecko do czytania. I choć w okolicy miałam 2 biblioteki to wypożyczałam książki w tej, w której pracowała ta miła Pani.
    Pozdrawiam

    1. Post
      Author
      admin

      To jest faktycznie niezmiernie istotne, to znaczy osoba, która pracuje w bibliotece :). Bo to prawda, że czasami biblioteka ma wielkie zbiory, ale idzie się do niej niechętnie albo dokładnie odwrotnie. Także masz rację, to na pewno ważny czynnik :).

  7. Justyna W.

    Bardzo lubię biblioteki, a swoją osiedlową odwiedzam regularnie. Jest taka niepozorna, na piętrze brzydkiego klocowatego budynku, ze starymi półkami i wytartą wykładziną. Ale właśnie to w niej lubię. Ja się tam w czasie cofam, do dziecięcych wypraw po nową książkę. Czasem ja wynoszę z niej książki, a czasem noszę książki do niej, by inni mogli je też przeczytać. Ale kupuję też. Bo tworzę bibliotekę swoją własną. W domu. Z książkami, które zawsze chcę mieć blisko siebie. Małą owczą bibliotekę. Zawsze mi to śmiesznie brzmi (:

    1. Post
      Author
      admin

      Doskonały plan :). No i ważną kwestię tu poruszyłaś: bo i ja lubię nowoczesne, przeszklone biblioteki, ale te małe, osiedlowe, takie jeszcze jedną nogą w wirze czasu sprzed dwudziestu lat i mnie się kojarzą tak miło, z dzieciństwem, z pierwszymi książkami, z czasami kiedy jeszcze człowiek tak mało przeczytał, chociaż tak dużo czytał i w ogóle :). Dobra myśl!

    1. Post
      Author
  8. Bazyl

    Mam do bibliotek olbrzymi sentyment. Przez kilkanaście lat mieszkałem nad jedną z nich. I choć zarówno ja, jak i ona, zmieniliśmy adresy, to wciąż mówię o niej per "moja" 😀

    1. Post
      Author
      admin

      O, jak pięknie :). W sumie w moim przypadku jest tak, że biblioteka, z której korzystałam przez jakiś czas już na zawsze zostaje "moją", nawet jeśli nie ma szans, żeby z niej korzystać aktualnie, więc rozumiem ;).

  9. Charlie Librarian

    Ja niemalże po miesiącu, ale chciałbym podziękować za życzenia. I powiedzieć, że na moje życie biblioteka, a dokładniej biblioteka szkolna, a jeszcze dokładniej bibliotekarka wywarły ogromny wpływ. W moim rodzinnym domu książek się nie czytało. I zdarzyło się, że w pierwszych miesiącach bycia uczniem klasy pierwszej szkoły podstawowej zabłądziłem w okolice pomieszczenia biblioteki szkolnej. I tam przemiła, cudowna kobieta zaopiekowała się mną i zadawszy sakramentalne pytanie: Czego tu chłopczyku szukasz? wręczyła mi książkę do przeczytania. Nie wiem dlaczego, ale był to "Kopciuszek". I właśnie od "Kopciuszka" się zaczęło… Jeszcze raz dzięki za życzenia i zapewniam, że staram się promować czytelnictwo i biblioteki zawsze i wszędzie!

    1. Post
      Author
      admin

      To są życzenia permanentne i zawsze będące w mocy! Bo w bibliotekach jest moc, także wiadomo. A czy ten "Kopciuszek" Januszewskiej? Bo to jest piękna książka i taka, która jest niesamowicie zachęcająca (chociaż ja ją miałam w domu, nie z biblioteki akurat). No i moja podstawówkowa biblioteka to było niesamowite okno na świat, masę z niej wyczytałam takich "kanonicznych" książek — zarówno jeśli chodzi o klasykę, jak i kanon osobisty :).

    2. Charlie Librarian

      Tak! To był "Kopciuszek" Januszewskiej. I powodowany sentymentem właśnie dokonałem zakupu wyżej wymienionego tytułu na znanym portalu aukcyjnym. Za grosze! Będę miał własny egzemplarz tego "Kopciuszka". Że też do głowy mi to nie przyszło wcześniej. Może dlatego, że sentymentalnym typem nie jestem. Dzięki Pyzo za poruszenie owych nut nostalgii w mej duszy (ależ popłynąłem). Miłego dnia!

    3. Post
      Author
      admin

      Zawsze służę, w wywoływaniu nostalgii jestem coraz lepsza ;). Ale tak serio, to to jest taka piękna książka — te ilustracje Truchanowskiej, rozmyte, a jednocześnie konkretne, trochę woda, trochę popiół, trochę taka przymglona baśń — że korzyści z takiego zakupu a korzyści :).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.