Namalowane słowa albo o moich ulubionych ilustratorkach i ilustratorach

Jakże by przegapić Dzień Grafika i nie napisać o ukochanych
książkowych ilustracjach? Z mojego zupełnie profanicznego
spojrzenia na ilustracje dowiecie się dzisiaj, kto mnie straszył w
dzieciństwie, kto bawił, a kto do dzisiaj sprawia, że z
przyjemnością czytuję książki, na które napatoczyłam się w
dzieciństwie.

 

Nie będę robiła dłuższych wstępów. Powiem tylko, że to fascynujące, jak bardzo ilustracje mogą wpłynąć na odbiór fabuły – nie wiem natomiast, czy występuje tu sakramentalne „i odwrotnie”. Być może. Doboru dokonałam z klucza osobistego, czyli kogo lubię, kogo cenię i kto mi pomeblował częściowo wyobraźnię. Przy czym część ilustratorów poznałam już nie jako dziecko, także wybór jest nie wyłącznie sentymentalny. A zatem: moi ulubieni ilustratorzy – tadam!

Jan Marcin
Szancer
Nie mogło go tu zabraknąć. Statystycznie pewnie każdy z nas ma w
domu chociaż jedną książkę ilustrowaną przez Szancera i nie da
się jego ilustracji pomylić z żadnymi innymi. To jest ta wyrywna
kreska, ostra, wykuwająca buty w szpic i ozdabiająca twarze
bohaterów spiczastymi, zadziornymi nosami, a konie długimi szyjami
zadartymi ku górze. I te słońca i księżyce, które rozpadają
się na kilkanaście półokrągłych kresek! Lubię też to, że
rysunki Szancera są tak spójne stylistycznie, że nawet wzięte z
dwóch różnych fabuł zdają się tworzyć jedną historię. 
 
 

Adolf Born
Born najpierw oczarował mnie swoimi ilustracjami dla dorosłych.
Serią takich historycznych, absurdalnych szkiców, w których na
przykład wybitny czeski historyk Palacki jeździ na łyżwach z
cesarzową Sissi, a z góry przyglądają się im żołnierze i
szpiedzy poprzebierani za gawrony. Potem dopiero odkryłam jego
ilustracje baśni: u nas wyszli na przykład „Grimmowie” w Media
Rodzina. To są ilustracje z wielokrotnymi powtórzeniami jednego
motywu, z mnożeniem niepokoju ze strony na stronę, dosadne, czasami
może aż za bardzo, bo Born nie boi się groteski i zdaje się nie
uważać, że to, co nadaje się dla dzieci, musi być jakoś
przesadnie stonowane. Myślę, że gdybym odkryła jego ilustracje w
dzieciństwie, najpierw bym się ich bała, a dopiero potem
zachwyciła. 
 
 
 Biblijny Jonasz w wykonaniu Adolfa Borna. Źródło (znajdziecie tam dużo
rysunków Borna, tak w ogóle).
 

Ewa Salamon
Najpierw mnie straszyła przeokropnie w mrocznych baśniach Braci
Grimm („Ptak straszydło i inne baśnie Braci Grimm” – groza w
czystej postaci!), gdzie oczy jej kotów i ścigające bohaterów
przez kłącza szachownic wiedzmy śniły mi się po nocach, potem,
jak podrosłam, zachwycała tymi samymi ilustracjami. Ten Roland
przygrywający na skrzypcach rozwieszonej na gałęziach ukochanej!
Ale to nie tylko te ilustracje, ale wszystkie, utrzymane w stonowanej
kolorystyce (często sepia albo błękity, z wyraźniejszymi
akcentami), z rozwianymi, pofałdowanymi szatami bohaterów, z
przyrodą, która jest dosłownie ożywiona, wyrywa się w konkretnym
kierunku, czasami ma oczy, nie jest spokojnym tłem, ale wysuwa się
z drugiego na pierwszy plan i jest zawsze tak samo niepokojąca. Ach,
i jeszcze te budynki, dziwnie rozchwiane, jakby tańczące,
poprzechylane na wszystkie strony, jakby wyciągały szyje, żeby
zobaczyć, co też ten bohater na dole wykombinował. 
 
 
 Jasio Jeżyk. Źródło.
 

Emilia Dziubak
Już nie pamiętam, czy to ja któregoś dnia przy przeglądaniu
internetu zawołałam do mojego Domownika: „zobacz, chodź, jakie
cudowne!”, czy to on zawołał tak do mnie, w każdym razie Emilia
Dziubak z jej pięknymi ilustracjami melancholijnych owadów
wkroczyła przebojem do naszej biblioteczki. I to do tego stopnia, że
kilka razy zdarzyło mi się albo szukać koniecznie tego wydania
jakiejś książki, do którego robiła ilustracje, albo kupować
coś, czego w sumie dla fabuły bym nie kupiła, bo były tam jej
ilustracje. To są rzeczy rysowane prosto, ale z pomysłem. Nie dość,
że ożywia to, co nie ożywione i daje tę trudną do polubienia w
rzeczywistości podmiotowość owadom (na które w jej ilustracjach
reagujemy: „ojej, jaki słodki”, a w rzeczywistości: „błe,
paskudztwo, gdzie mój kapeć”). Wydała też cudną książeczkę
kucharską „Gratka dla małego niejadka”, którą mamy, chociaż
żadne z nas nie jest niejadkiem, ale… no, jak się oprzeć panu
karpiowi? Albo jajku wygrzewającemu się na brzegu barszczu? Z
ostatnich nabytków przywędrowali w plecaku Domownika „Pożyczalscy”
z ilustracjami Dziubak, i chociaż książki jeszcze nie
przeczytałam, to obrazki obejrzałam, jak zawsze, od deski do deski.
Autorka prowadzi bloga, gdzie możecie się przekonać, co mnie tak
ujmuje w jej ilustracjach, o tutaj
 
 
 Sami widzicie, nie sposób się nie zakochać. Ten obraz był zresztą długo
na tapecie mojego komputera. Źródło.
 
 

Janusz Grabiański
To jest jeden z tych autorów, których można rozpoznać po jednym
rzucie oka na ilustrację. Barwne akwarelowe plamy przycięte w
kształty kilkoma wyraźniejszymi, ciemniejszymi liniami i bach, mamy
statek, słonia i chłopca w kapeluszu uwitym z gazety. Ale nade
wszystko, jakże on maluje koty! To jest ruch, ten specyficzny koci
ruch, zatrzymany – czy właściwie nawet nie zatrzymany właśnie –
w tych charakterystycznych plamach, zlepiających się ze sobą,
przepływających wokół cętków i plamek, jakby ten kot się nie
chciał dać uchwycić na obrazku i próbował, przekornie, po
kociemu, z niego wyleźć w świat. I tylko oczy zostały wyraźne,
świdrujące patrzącego na wylot, z takim wyrazem „a ja zostałem
namalowany, a ty nie”. Ale tak przekornie trochę, to z
ilustracjami Grabiańskiego zetknęłam się w „Elementarzu”
Mariana Falskiego (na którym to uczyłam się czytać, o czym
wspominałam tutaj),
a potem w szkolnej bibliotece mając lat może z siedem albo osiem, w
„Brzydkim kaczątku”, i spodobało mi się: trudno oczywiście
dzisiaj odtworzyć, co dokładnie, ale dzisiaj jak na nie patrzę, to
właśnie ten ruch, że ten ptak w wodzie się odbija, rozmywa,
siedzi na niej tak miękko. 
 
 
 Jeden z rzeczonych kotów. Źródło.
 

Zenona Pionk
Tu robię mały wyjątek, bo ilustracje znam tylko z jednej książki,
ale za to jakiej: „Bardzo dziwne bajki” Kornela Makuszyńskiego,
czyli zbiór niesamowitości, które fascynowały mnie w dzieciństwie
i trochę się ich bałam, ale strasznie mnie do nich ciągnęło.
Napiszę o nich kiedyś osobno, ale do czego zmierzam: kiedyś
wypożyczyłam sobie ten zbiór z ilustracjami kogo innego i już nie
zrobił na mnie takiego wrażenia. Rysunki Pionk są niesamowite i,
no właśnie, bardzo dziwne. Te pokraczne maszkarony, szpiczastouche,
nieludzkie postaci tylko udające ludzi, krainy z lekka zabarwione
podobieństwem do naszych, a wszystko wcale nie gładkie, nie udające
zabawy, ale czysto-straszne, groteksowe, straszące. Świetna robota (i w ogóle ich nie mogę znaleźć w sieci, a swojego egzemplarza, póki co, nadal nie mam).

A Wasi ulubieni ilustratorzy pokrywają się w części z moimi? Do
kogo macie sentyment, dla kogo kupujecie książki?

_________

Zaś jutro, niespodzianka po niedzielnej recenzji – jeszcze jedna
recenzja! Za to czego, ho, ho. Będzie poniekąd smacznie, trochę
pouczająco i bardzo wehikuło-czasowo. Czujcie się zaproszeni!

Comments

  1. Galene

    Recenzja będzie i poniekąd smacznie? Już się nie mogę doczekać.:)
    Z Twoich ulubionych ilustratorów znam tylko Szancera i Dziubak.
    Na swoim blogu prowadzę sentymentalny cykl o ilustratorach zapamiętanych z dzieciństwa. Może by nie wymieniać wszystkich ulubionych, co było by nużące, wspomnę tylko o Elżbiecie Gaudasińskiej, Stasysie Eidrigevičiusie (jeśli tak się to odmienia), Jerzy Srokowskim, Bożenie Truchanowskiej i Józefie Wilkoniu, jako o tych najbardziej ukochanych.

    1. Post
      Author
      admin

      Och tak, ilustracje Elżbiety Gaudasińskiej są takie cudowne: te postaci rozpychające, miękko wypełniające stronę, te filcowe kapelusze przypominające kapelusze grzybów, okrąglutkie twarze postaci, bardzo mi się zawsze te ilustracje wydawały przytulne, chociaż i troszeczkę straszne (ale mnie łatwo nastarszyć, więc wiadomo — oczywiście Eidrigevičius straszył mnie zawsze skutecznie ;)). Z Józefem Wilkoniem mam tak, że doceniam niektóre jego kompozycje (jednak to jest niesamowite, tak kilkoma kreskami oddać coś i to jeszcze z różnie ustawianej perspektywy), ale nie wszystko mi się podoba. Srokowski ma świetny, spójny styl, ale nie do końca te twarze jakby arlekinów do mnie przemawiają. A o Truchanowskiej dziękuję, że mi przypomniałaś, nigdy jej świadomie nie śledziłam, a to są takie piękne prace!

    2. Galene

      Gaudasińka może przestraszyć mimo miękkich linii, obłych kształtów i żywych kolorów, np.: niektóre ilustracje do „Przygód Odyseusza” są dość straszne. Stasys Eidrigevičius jest mroczny, zgoda.:) „Kopciuszek” Truchanowskiej jest, moim zdaniem, najlepiej zilustrowanym Kopciuszkiem, ale tu nie jestem obiektywna, bo sentyment z dzieciństwa przeze mnie przemawia. I mimo Twoich zastrzeżeń do Józefa Wilkonia bardzo Ci polecam, jeśli będziesz miała okazję, zobaczenie wystawy jego rzeźb.

    3. Post
      Author
      admin

      Och tak, mam tego "Kopciuszka" w swoich zbiorach — w końcu pisała go Hanna Januszewska :). Dlaczego zapomniałam o Truchanowskiej, nie wiem, ale tak jak pisałam, i napiszę jeszcze raz: bardzo Ci dziękuję za przypomnienie o niej! Natomiast o rzeźbach Wilkonia słyszałam (mówił o nich w tym samym programie, o którym wspominam niżej w odpowiedzi @Magdallenie), jak będzie okazja, to postaram się zobaczyć :).

    1. Post
      Author
    1. Post
      Author
    2. Bazyl

      Jestem Bazyl i jestem dziubakoholikiem 🙂 Też zbieram wszystko co Emilia zilustruje, a swój zachwyt Jej pracami miałem przyjemność wyartykułować bezpośrednio ilustratorce 😀 Ponieważ lubię ilustrację "jajcarną", uwielbiam również prace Daniela de Latoura 🙂 Z pracami pana Wilkonia mam tak, że doceniam, ale nie mogę się do wszystkich przekonać. Co nie znaczy, że nie zachwycam się posiadaną "Księgą dżungli" z MR 🙂 Butenko z powodów jak Daniel. Roberto Innocenti, którego miałem okazję spotkać na TK w Krakowie i zdobyć autograf na egzemplarzu pięknego "Pinokia". Elżbieta Wasiuczyńska, która naszego Pana Kuleczkę ozdobiła długopisowym Pypciem. Iwona Chmielewska, której koncepty porażają prostotą (kiedy się je już zna 🙂 ) i zarażają próbami własnego tworzenia na kanwie już zobaczonego. Szancer i Grabiański – wiadomo. Ech, kończę, bo nie zwykłem tak się rozpisywać 😛

    3. Post
      Author
      admin

      Super! Taki wernisaż to musi być coś (wszystkie te ilustracje w większym niż książkowy formacie!), no i przyjemność poznania autorki :). Daniela de Latoura bardzo lubię (i przyznam, że najbardziej niepospolitych ludzi w dniu ich powszednim, zawsze mnie bawią te koncepty, a mój ulubiony to chyba Maria Curie-Skłodowska). Iwonę Chmielewską odkryłam dopiero niedawno i jeszcze nie zaznajomiłam się do końca z jej sztuką, ale to, co widziałam, bardzo mi się podobało (właśnie ta prostota).

  2. 5000lib

    Piękniste, a może być wyjątek nie ilustrator (choć na piękne wydanie książek panuje moda) choć może architekt wyobraźni, malarz, Rafał Olbiński…:) Polecam.

    1. Post
      Author
    2. 5000lib

      Chyba tak, o ile się nie mylę dawno nie miałam w rękach Charakterów, ale dla mnie należało by włączyć w w. poczet. Teraz panuje moda na b.ładnie wydane książki, chociaż skład tekstu i tak leży i kwiczy, (relatywnie bardzo pomału się poprawia).

    1. Post
      Author
      admin

      Tak jak pisałam wyżej — z Wilkoniem nie zawsze mi po drodze, ale doceniam to, jak umie z tych kilku kresek wyczarować całą scenę. Swoją drogą oglądałam kiedyś program z nim (chodziło o promocję czytelnictwa, jeśli się nie mylę), gdzie powiedział, żeby koniecznie czytać, bo on nie ma już tyle czasu, co kiedyś, bo strasznie dużo ilustruje ;). Bardzo to było ujmujące :).

  3. malami

    "Gratkę" z ilustracjami Emilii Dziubak kupiłam rok temu chrześnicy (faktycznie małemu niejadkowi ;).
    Co do ulubionych ilustratorów to jest ich trochę, ale do dziś mam w pamięci ilustracje do "Baśni Narodów ZSSR", które stworzył Michaił Anikst 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      Och, ilustracje do "Baśni narodów ZSRR" wielbię (pisałam o nich tutaj nawet, tyle że w innym poście :)). I prawda, że "Gratka" jest rozczulająca? Myślę, że nawet jeśli nie zachęci do jedzenia, to jakoś może z nim oswoić, pokazać, że skoro ono samo z sobą się dobrze czuje, to czemu my z nim nie mielibyśmy też :).

  4. Hannah

    Poza Szancerem i Ewa Salamon (ach te wlosy jak makaron) uwielbialam Marie Orlowska Gabrys i Wande Orlinska. Antoni Uniechowski tez byl swietny. Nie znosilam natomiast Rychlickiego i Butenki, ich docenilam jak juz doroslam. Teraz czytam corce wszystko co ilustrowala Katalin Szegedi, dla czysto wizualnej przyjemnosci 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      Włosy jak makaron — to się rozumiemy :). Orłowska-Gabryś ma świetne wyczucie do plamy, strasznie fajnie nią operuje, trochę mi się kojarzy z Szancerowską kreską, ale nie do końca. Orlińska natomiast nie do końca zawsze do mnie trafia: lubię tę giętkość jej postaci i taką ich przytulność, ale zawsze mi tam czegoś brakowało (chociaż nie umiem do końca sprecyzować, o co chodzi — chyba najbliżej by tu było do tego nieuchwytnego "nastroju" :)). Antoniego Uniechowskiego i Katalin Szegedi musiałam sobie szybko wygooglać i myślę, że to jest pole do dalszego śledztwa dla mnie ;).

      I zgadzam się jak najbardziej, że do niektórych rysowników trzeba dorosnąć (ciągle nie jestem pewna, jak się układają moje czytelnicze stosunki z Bohdanem Butenką, jak mam być szczera).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.