Nie wiem, czy Wy też załapaliście się na którąś z fal gorącej dyskusji na temat tego, czy nasza fantasy jest słowiańska, czy tylko tak się jej wydaje. Dyskutowało się lat temu z dziesięć albo i więcej w takich rzutach, bo temat od czasu do czasu wracał. Śledziłam te dyskusje z niekłamaną przyjemnością, chociaż jak wszystkie dyskusje, tak i ta właściwie nie miała żadnej konkluzji. Ale tak sobie wówczas myślałam nad tematem, a teraz sobie pomyślałam, że w sumie skoro już założyłam tego bloga, to może te przemyślenia spisać? No i taki jest efekt.
Będę
tutaj rozbierała kilka kwestii: to znaczy będę się zastanawiała,
co to ta słowiańska fantasy jest (będą latały nazwiska w
powietrzu) i czy ona może jednak służyć za jakiś inny punkt
wyjścia. Przy czym się zastrzegam, że to są moje luźne
przemyślenia. Także zapnijcie pasy, jedziemy z tym koksem.
tutaj rozbierała kilka kwestii: to znaczy będę się zastanawiała,
co to ta słowiańska fantasy jest (będą latały nazwiska w
powietrzu) i czy ona może jednak służyć za jakiś inny punkt
wyjścia. Przy czym się zastrzegam, że to są moje luźne
przemyślenia. Także zapnijcie pasy, jedziemy z tym koksem.
Skąd
się wziął cały problem? Bo nie wiem, czy w ogóle o czymś takim
jak słowiańska fantasy
słyszeliście?
Ano, dyskusja wykiełkowała – czy raczej wybuchła – w
1993 roku, kiedy Andrzej Sapkowski opublikował w „Nowej
Fantastyce” felieton „Piróg albo nie ma złota w Szarych
Górach”. Tekst znalazłam kiedyś krążący po internecie i
najpierw się uśmiałam, bo jest napisany ze swadą i dowcipem,
ponurym i ironicznym, ale jednak, a potem tropiłam dalej. No, ale co
też ten Sapkowski, zapytacie. Ano, Sapkowski prowokował. W sumie
trzeba pamiętać o kontekście – a kontekst był taki, że w
latach 90. zaczęło się u nas w fantasy wydawać
mnóstwo rzeczy z Zachodu, ale i pisać. I tak trochę jakby dla
przeciwwagi zaczęto pisać tak, żeby było bardziej rodzimie –
tyle że nie
wystarczy sam rodzimy sztafaż, żeby fantasy
polskie zaczęło
czymś różnić się od tego pisanego na Zachodzie. Ale oddam na
chwilę głos przywoływanemu autorowi. Bo Sapkowski ujął to tak,
o: Nagle zrobiło się w naszej fantasy słowiańsko,
przaśnie i kraśnie, jurnie, żurnie, podpiwkowo i lnianie. Swojsko.
Zapachniało grodziszczem, wsią-ulicówką i puszczańskim wyrębem.
Cudnie, nieprawdaż? I dalej:
Łup! Co tak huknęło? Czy to Bolko wbija słupy w Odrę? Czy to
może Czcibor łupi Hodona i Zygfryda pod Cedynią? Czy też to może
komar ze świętego dębu spadł? Nie. To tylko nasza, rodzima,
słowiańska fantasy. I potem wykłada swoje karty na stół.
Pisze, że nie mamy żadnego archetypu – że nieby jest mitologia
słowiańska, ale że ona nie ma żadnej siły oddziaływania. A nie
ma, bo Słowianie zostali przymusowo schrystianizowani, i to to
chrześcijaństwo jest dla nas bardziej archetypiczne (ewentualnie z
tymże chrześcijaństwem związane przeboje) niż cała mitologia
słowiańska razem wzięta.
się wziął cały problem? Bo nie wiem, czy w ogóle o czymś takim
jak słowiańska fantasy
słyszeliście?
Ano, dyskusja wykiełkowała – czy raczej wybuchła – w
1993 roku, kiedy Andrzej Sapkowski opublikował w „Nowej
Fantastyce” felieton „Piróg albo nie ma złota w Szarych
Górach”. Tekst znalazłam kiedyś krążący po internecie i
najpierw się uśmiałam, bo jest napisany ze swadą i dowcipem,
ponurym i ironicznym, ale jednak, a potem tropiłam dalej. No, ale co
też ten Sapkowski, zapytacie. Ano, Sapkowski prowokował. W sumie
trzeba pamiętać o kontekście – a kontekst był taki, że w
latach 90. zaczęło się u nas w fantasy wydawać
mnóstwo rzeczy z Zachodu, ale i pisać. I tak trochę jakby dla
przeciwwagi zaczęto pisać tak, żeby było bardziej rodzimie –
tyle że nie
wystarczy sam rodzimy sztafaż, żeby fantasy
polskie zaczęło
czymś różnić się od tego pisanego na Zachodzie. Ale oddam na
chwilę głos przywoływanemu autorowi. Bo Sapkowski ujął to tak,
o: Nagle zrobiło się w naszej fantasy słowiańsko,
przaśnie i kraśnie, jurnie, żurnie, podpiwkowo i lnianie. Swojsko.
Zapachniało grodziszczem, wsią-ulicówką i puszczańskim wyrębem.
Cudnie, nieprawdaż? I dalej:
Łup! Co tak huknęło? Czy to Bolko wbija słupy w Odrę? Czy to
może Czcibor łupi Hodona i Zygfryda pod Cedynią? Czy też to może
komar ze świętego dębu spadł? Nie. To tylko nasza, rodzima,
słowiańska fantasy. I potem wykłada swoje karty na stół.
Pisze, że nie mamy żadnego archetypu – że nieby jest mitologia
słowiańska, ale że ona nie ma żadnej siły oddziaływania. A nie
ma, bo Słowianie zostali przymusowo schrystianizowani, i to to
chrześcijaństwo jest dla nas bardziej archetypiczne (ewentualnie z
tymże chrześcijaństwem związane przeboje) niż cała mitologia
słowiańska razem wzięta.
Oczywiście ilustracje z różnych słowiańskich wierzeń. Tu Jaryło,
bóstwo akuratne do okazji, bo wiosenne. Źródło.
No
dobrze, ale skąd się w ogóle wzięło to poszukiwanie definicji,
ta potrzeba wzięcia na warsztat czegoś takiego jak słowiańska
fantasy? Wiemy już za
Sapkowskim, że z tymi granicami tak prosto nie będzie, bo
nie mamy owego archetypu, ponieważ fantasy –
w ujęciu Sapkowskiego –
jest zwykle nabudowana na jakimś archetypie. Co to jest tutaj
ten archetyp, zapytacie? Powiedziałabym, że chodzi o całe to
zaplecze poskładane z mitów, baśni, opowieści tego typu, które
są w kulturze obecne i, co najważniejsze, czytelne dla jej
użytkowników (stąd te narzekania odnośnie mitologii
słowiańskiej). Za dobry przykład, znowu w optyce Sapkowskiego, ma
służyć fantasy anglosaska oparta w dużej mierze na
mitologii celtyckiej czy nordyckiej. W związku z tym, że obie te
mitologie istnieją do dzisiaj w formie pisanej, a spisane zostały
właściwie tuż przed, albo jeszcze w trakcie, chrystianizacji
powoduje, że przetrwały w świadomości swoich dawnych odbiorców
(no, byłaby to taka świadomość niemalże genetyczna, ale to uwaga
na maginesie, ruszajmy za myślą Sapkowskiego). Bagaż pokoleniowy,
tradycja i temu podobne są więc w takim szczęśliwym, z rzadka
najeżdżanym kraju jak Anglia, wzbogacone o ten arsenał kulturowy,
jakim jest mitologia. Natomiast w przypadku Słowiańszczyzny,
chrystianizowanej na zupełnie innej zasadzie niż taka dajmy na to
Irlandia (chrystianizowana w teorii bardziej pokojowo i
asymilacyjnie), nie możemy mówić o mitologii, skoro nie mamy
żadnego właściwie panteonu bogów (a tych, co się wymienia,
wymyślił na potrzeby kroniki Długosz). Nie ma też właściwie
żadnych mitów, które do dzisiaj przetrwałyby w formie ustnej czy
spisanej. Tutaj może dla porządku zrobię wycieczkę w bok, i
dopowiem, że kilka prac o mitologii Słowian powstało, gdybyście
byli zainteresowani, można zajrzeć do „Mitologii słowiańskiej i
polskiej” Bruecknera (oryginalnie z lat 20.), „Religii Słowian i
jej upadku” Łowmiańskiego (z końca lat 70.), „Mitologii
Słowian” Gieysztora (z początku lat 80., chyba najpopularniejsze
opracowanie, to wydanie w serii mitologii świata, takich niewielkich
książeczek w czarnych okładkach), „Dawnych Słowian – wiara i
kult” Urbańczyka (to już lata 90., a autor jest na przykład
konsultantem słowiańskich powieści Elżbiety Cherezińskiej) oraz
„Religii Słowian” Szyjewskiego (z XXI wieku już – a tak na
poważnie, to chyba moja ulubiona spośród tu wymienionych, więc o
niej może chwilę dłużej).
dobrze, ale skąd się w ogóle wzięło to poszukiwanie definicji,
ta potrzeba wzięcia na warsztat czegoś takiego jak słowiańska
fantasy? Wiemy już za
Sapkowskim, że z tymi granicami tak prosto nie będzie, bo
nie mamy owego archetypu, ponieważ fantasy –
w ujęciu Sapkowskiego –
jest zwykle nabudowana na jakimś archetypie. Co to jest tutaj
ten archetyp, zapytacie? Powiedziałabym, że chodzi o całe to
zaplecze poskładane z mitów, baśni, opowieści tego typu, które
są w kulturze obecne i, co najważniejsze, czytelne dla jej
użytkowników (stąd te narzekania odnośnie mitologii
słowiańskiej). Za dobry przykład, znowu w optyce Sapkowskiego, ma
służyć fantasy anglosaska oparta w dużej mierze na
mitologii celtyckiej czy nordyckiej. W związku z tym, że obie te
mitologie istnieją do dzisiaj w formie pisanej, a spisane zostały
właściwie tuż przed, albo jeszcze w trakcie, chrystianizacji
powoduje, że przetrwały w świadomości swoich dawnych odbiorców
(no, byłaby to taka świadomość niemalże genetyczna, ale to uwaga
na maginesie, ruszajmy za myślą Sapkowskiego). Bagaż pokoleniowy,
tradycja i temu podobne są więc w takim szczęśliwym, z rzadka
najeżdżanym kraju jak Anglia, wzbogacone o ten arsenał kulturowy,
jakim jest mitologia. Natomiast w przypadku Słowiańszczyzny,
chrystianizowanej na zupełnie innej zasadzie niż taka dajmy na to
Irlandia (chrystianizowana w teorii bardziej pokojowo i
asymilacyjnie), nie możemy mówić o mitologii, skoro nie mamy
żadnego właściwie panteonu bogów (a tych, co się wymienia,
wymyślił na potrzeby kroniki Długosz). Nie ma też właściwie
żadnych mitów, które do dzisiaj przetrwałyby w formie ustnej czy
spisanej. Tutaj może dla porządku zrobię wycieczkę w bok, i
dopowiem, że kilka prac o mitologii Słowian powstało, gdybyście
byli zainteresowani, można zajrzeć do „Mitologii słowiańskiej i
polskiej” Bruecknera (oryginalnie z lat 20.), „Religii Słowian i
jej upadku” Łowmiańskiego (z końca lat 70.), „Mitologii
Słowian” Gieysztora (z początku lat 80., chyba najpopularniejsze
opracowanie, to wydanie w serii mitologii świata, takich niewielkich
książeczek w czarnych okładkach), „Dawnych Słowian – wiara i
kult” Urbańczyka (to już lata 90., a autor jest na przykład
konsultantem słowiańskich powieści Elżbiety Cherezińskiej) oraz
„Religii Słowian” Szyjewskiego (z XXI wieku już – a tak na
poważnie, to chyba moja ulubiona spośród tu wymienionych, więc o
niej może chwilę dłużej).
Ano
właśnie, Andrzej Szyjewski. To jest autor, który w tej wspomnianej
„Religii Słowian” przyjmuje pogląd, że da się wyciągnąć
elementy mitologiczne z folkloru. Bo chociaż ten folklor je
upraszcza albo straszliwie uwspółcześnia, to jednak zawiera w
sobie te przeróżne – uwaga, uwaga – archetypy, więc daje jaki
taki wgląd w sposób myślenia tych Słowian, dla których mitologia
nie była jeszcze tak do końca mitologią, ale mniej lub bardziej
gorącym źródłem wiary. Także, mówiąc w skrócie, Szyjewski
twierdzi, że da się mitologię Słowian obudować, ha, ha, będziemy
mieli archetyp. Niby wszystko pięknie, prawda? No, ale nie do końca.
No bo czy takie odtworzenie mitologii ma w ogóle szanse na spotkanie
się ze społecznym odzewem? To znaczy czy taki archetyp, że powrócę
do tezy Sapkowskiego, czy on ma w ogóle szanse wejść w życie?
Pewnie pod pewnymi względami tak, ale na jaką skalę? No, ale
wróćmy do tego pomysłu Szyjewskiego (sam pomysł bowiem mnie się
na przykład szalenie podoba). Załóżmy za nim, że najżywszym
elementem mitologicznym, jaki mamy – jeśli możemy go tak nazwać
– będą treści przekazywane w folklorze. O ile jednak
rekonstrukcja mitologii z tych kawałków nie może, jak już
napisałam wyżej, zastąpić trwałej świadomości obecności tych
elementów w kulturze, to podjęcie tego tematu przez fantasy
ma może jednak szansę wprowadzić to w jakiś większy obieg? No,
zobaczmy.
właśnie, Andrzej Szyjewski. To jest autor, który w tej wspomnianej
„Religii Słowian” przyjmuje pogląd, że da się wyciągnąć
elementy mitologiczne z folkloru. Bo chociaż ten folklor je
upraszcza albo straszliwie uwspółcześnia, to jednak zawiera w
sobie te przeróżne – uwaga, uwaga – archetypy, więc daje jaki
taki wgląd w sposób myślenia tych Słowian, dla których mitologia
nie była jeszcze tak do końca mitologią, ale mniej lub bardziej
gorącym źródłem wiary. Także, mówiąc w skrócie, Szyjewski
twierdzi, że da się mitologię Słowian obudować, ha, ha, będziemy
mieli archetyp. Niby wszystko pięknie, prawda? No, ale nie do końca.
No bo czy takie odtworzenie mitologii ma w ogóle szanse na spotkanie
się ze społecznym odzewem? To znaczy czy taki archetyp, że powrócę
do tezy Sapkowskiego, czy on ma w ogóle szanse wejść w życie?
Pewnie pod pewnymi względami tak, ale na jaką skalę? No, ale
wróćmy do tego pomysłu Szyjewskiego (sam pomysł bowiem mnie się
na przykład szalenie podoba). Załóżmy za nim, że najżywszym
elementem mitologicznym, jaki mamy – jeśli możemy go tak nazwać
– będą treści przekazywane w folklorze. O ile jednak
rekonstrukcja mitologii z tych kawałków nie może, jak już
napisałam wyżej, zastąpić trwałej świadomości obecności tych
elementów w kulturze, to podjęcie tego tematu przez fantasy
ma może jednak szansę wprowadzić to w jakiś większy obieg? No,
zobaczmy.
Mamuna wabiąca młodzieńca w przepaść. Słowiańska sielanka. Źródło (ale z jakiej książki,
przyznaję się, nie wiem).
Zastanówmy
się jednak jeszcze
nad samą słowiańską mitologią.
Bo
czy
my
się aby na pewno mamy do czego uciekać?
Sami badacze nie są zgodni co do ogólnego wyglądu wierzeń Słowian
(co
w sumie nie jest niczym dziwnym, a nauce chyba co do niewielu rzeczy
panuje zgoda).
Szyjewski twierdził, że mitologię Słowian da się zrekonstruować,
tymczasem na
przykład wspomniany już przeze mnie
Łowmiański w
dość osobliwej lekturze, jaką jest jednak
„Religia Słowian i jej upadek”, twierdzi, że absolutnie
nie. Ba, mówi on, że to był tylko zlepek różnych wierzeń
pogańskich, słabo rozwinięty i w związku z tym chrześcijaństwo,
z całym swoim zapleczem nie tylko instytucjonalnym, ale jako pewien
blok światopoglądowy, gdzie wszystko było mniej więcej
poukładane, szybko i bezboleśnie ową religię
słowiańską
wyparło.
Co
znaczy według Łowmiańskiego, że ta tradycja pogańska i
słowiańska mitologia nie gra żadnej istotnej roli
w naszej
tradycji
historycznej czy w słowiańskiej
(przy czym ciągle tu wałkujemy ten przymiotnik, ale w istocie
chodzi zwykle o zamiennik do „polskiej”) mentalności.
Czyli
nawet te fragmenty z folkloru są, mówiąc brzydko, psu na budę.
Łowmiański
twierdzi
też,
że Słowianie
bardzo swobodnie podchodzili do swojej religii,
więc
się z chęcią schrystianizowali (co by obalało dramatyczne
argumenty Sapkowskiego o zębach wypluwanych z krwią).
Ale
nie tak szybko: bo badacz nasz nie zauważa w ogóle, jaki to jednak
musiał być szok
kulturowy
dla tych naszych Słowian (tu swobodne zlepki wierzeń, a tu łups,
doktryna i nie ma zmiłuj), co zresztą w niesamowitej „Niesamowitej
Słowiańszczyźnie” tak świetnie opisała Maria Janion (naprawdę,
jeśli zawsze chcieliście przeczytać coś Janion, ale nie mieliście
weny albo nie wiedzieliście, od czego zacząć, weźcie
„Niesamowitą…”). Ba, Janion twierdzi nawet, że taka
chrystianizacja – brutalna i na chybcika, spowodowała u Słowian
traumę i zahamowała rozwój słowiańskiej kultury.
No
więc teraz możemy, tak sobie myślę, zapytać: czy
można by
jakoś
odwrócić tę
traumę, jakoś ją przezwyciężyć (to znaczy zakładając, że
taką traumę wciąż przez tysiąc lat odczuwamy)
przez
odtworzenie mitów w
fantasy?
W
końcu, jak chciał sam Tolkien, fantasy
to
jest do pewnego stopnia taki mit, który się daje, kiedy tego
pierwotnego brakuje. Ale przecież Sapkowski
pisze, że brak wierzeń spisanych, czy jakkolwiek dochowanych, równa
się brakowi archetypu, na jakim może bazować pisarz fantasy
(Tolkien
miał jednak mity).
No
to pójdę kroczek dalej: czy
ta
słowiańska
fantasy
nie jest w takim razie gatunkiem, który nie tyle potrzebuje
wyraźnego archetypu (w rozumieniu Sapkowskiego), ile jest taką
wersją fantastyki, która sama mogłaby
stać się archetypem?
się jednak jeszcze
nad samą słowiańską mitologią.
Bo
czy
my
się aby na pewno mamy do czego uciekać?
Sami badacze nie są zgodni co do ogólnego wyglądu wierzeń Słowian
(co
w sumie nie jest niczym dziwnym, a nauce chyba co do niewielu rzeczy
panuje zgoda).
Szyjewski twierdził, że mitologię Słowian da się zrekonstruować,
tymczasem na
przykład wspomniany już przeze mnie
Łowmiański w
dość osobliwej lekturze, jaką jest jednak
„Religia Słowian i jej upadek”, twierdzi, że absolutnie
nie. Ba, mówi on, że to był tylko zlepek różnych wierzeń
pogańskich, słabo rozwinięty i w związku z tym chrześcijaństwo,
z całym swoim zapleczem nie tylko instytucjonalnym, ale jako pewien
blok światopoglądowy, gdzie wszystko było mniej więcej
poukładane, szybko i bezboleśnie ową religię
słowiańską
wyparło.
Co
znaczy według Łowmiańskiego, że ta tradycja pogańska i
słowiańska mitologia nie gra żadnej istotnej roli
w naszej
tradycji
historycznej czy w słowiańskiej
(przy czym ciągle tu wałkujemy ten przymiotnik, ale w istocie
chodzi zwykle o zamiennik do „polskiej”) mentalności.
Czyli
nawet te fragmenty z folkloru są, mówiąc brzydko, psu na budę.
Łowmiański
twierdzi
też,
że Słowianie
bardzo swobodnie podchodzili do swojej religii,
więc
się z chęcią schrystianizowali (co by obalało dramatyczne
argumenty Sapkowskiego o zębach wypluwanych z krwią).
Ale
nie tak szybko: bo badacz nasz nie zauważa w ogóle, jaki to jednak
musiał być szok
kulturowy
dla tych naszych Słowian (tu swobodne zlepki wierzeń, a tu łups,
doktryna i nie ma zmiłuj), co zresztą w niesamowitej „Niesamowitej
Słowiańszczyźnie” tak świetnie opisała Maria Janion (naprawdę,
jeśli zawsze chcieliście przeczytać coś Janion, ale nie mieliście
weny albo nie wiedzieliście, od czego zacząć, weźcie
„Niesamowitą…”). Ba, Janion twierdzi nawet, że taka
chrystianizacja – brutalna i na chybcika, spowodowała u Słowian
traumę i zahamowała rozwój słowiańskiej kultury.
No
więc teraz możemy, tak sobie myślę, zapytać: czy
można by
jakoś
odwrócić tę
traumę, jakoś ją przezwyciężyć (to znaczy zakładając, że
taką traumę wciąż przez tysiąc lat odczuwamy)
przez
odtworzenie mitów w
fantasy?
W
końcu, jak chciał sam Tolkien, fantasy
to
jest do pewnego stopnia taki mit, który się daje, kiedy tego
pierwotnego brakuje. Ale przecież Sapkowski
pisze, że brak wierzeń spisanych, czy jakkolwiek dochowanych, równa
się brakowi archetypu, na jakim może bazować pisarz fantasy
(Tolkien
miał jednak mity).
No
to pójdę kroczek dalej: czy
ta
słowiańska
fantasy
nie jest w takim razie gatunkiem, który nie tyle potrzebuje
wyraźnego archetypu (w rozumieniu Sapkowskiego), ile jest taką
wersją fantastyki, która sama mogłaby
stać się archetypem?
Bardzo fajnie oddany leszy. Źródło.
Widziałabym
trzy punkty wyjścia, z jakich owa fantasy
tutaj
może czerpać z tych zrębów mitologicznych, które widać w
folklorze.
Po pierwsze, mamy
takie elementy mitologiczne, które nam przeniknęły do świadomości
– mamy może nie gigantyczne, ale sporawe słowiańskie bestiarium.
Zaciera
się nam granica między rzeczywistością
i fantazją, bo te stworzenia, te byty nierzeczywiste, wkraczają w
takie zwykłe, znane nam miejsca.
Z takim rodzajem wykorzystania elementów mitologicznych mielibyśmy
do czynienia głównie w przypadku powieści zaliczanych do
historycznej fantasy
(z
takiego poletka słowiańskiego na przykład Rafała
Dębskiego „Kiedy Bóg zasypia” – powieść,
która mnie jednak rozczarowała, ale to na marginesie – albo
Michała Krzywickiego „Plagi tej ziemi”,
albo może nawet „Koronę śniegu i krwi” Elżbiety
Cherezińskiej, i pewnie jeszcze kilka innych książek, których nie
miałam okazji czytać).
Mamy w nich fakty historyczne, ale
do
akcji wkraczają
również stwory mityczne oraz –
u Dębskiego i Krzywyckiego – słowiańscy
bogowie, którzy
co więcej nie siedzą gdzieś w oddali i się przyglądają, ale
biorą się za bary z tą chrystianizacją.
trzy punkty wyjścia, z jakich owa fantasy
tutaj
może czerpać z tych zrębów mitologicznych, które widać w
folklorze.
Po pierwsze, mamy
takie elementy mitologiczne, które nam przeniknęły do świadomości
– mamy może nie gigantyczne, ale sporawe słowiańskie bestiarium.
Zaciera
się nam granica między rzeczywistością
i fantazją, bo te stworzenia, te byty nierzeczywiste, wkraczają w
takie zwykłe, znane nam miejsca.
Z takim rodzajem wykorzystania elementów mitologicznych mielibyśmy
do czynienia głównie w przypadku powieści zaliczanych do
historycznej fantasy
(z
takiego poletka słowiańskiego na przykład Rafała
Dębskiego „Kiedy Bóg zasypia” – powieść,
która mnie jednak rozczarowała, ale to na marginesie – albo
Michała Krzywickiego „Plagi tej ziemi”,
albo może nawet „Koronę śniegu i krwi” Elżbiety
Cherezińskiej, i pewnie jeszcze kilka innych książek, których nie
miałam okazji czytać).
Mamy w nich fakty historyczne, ale
do
akcji wkraczają
również stwory mityczne oraz –
u Dębskiego i Krzywyckiego – słowiańscy
bogowie, którzy
co więcej nie siedzą gdzieś w oddali i się przyglądają, ale
biorą się za bary z tą chrystianizacją.
Po
drugie, elementy zaczerpnięte ze słowiańskich mitów mogą
stanowić rodzaj fundamentu dla wykreowania przez autora własnego
świata – tak dzieje się w przypadku (słabych,
ale przywołam, bo nawet w tym wyjściowym tekście Sapkowskiego się
ten tekst pojawia)
„Skarbów Stolinów” Rafała Ziemkiewicza. Akcja powieści (czy
właściwie, mówiąc
prawdę,
rozbudowanego opowiadania) dzieje się w świecie nazwanym Sleng,
gdzie
dzieją się rzeczy tolkienopodobne, ale my, to znaczy czytelnicy,
wiemy, że to wszystko brzmi ze słowiańska i na Słowiańszczyźnie
bazuje.
drugie, elementy zaczerpnięte ze słowiańskich mitów mogą
stanowić rodzaj fundamentu dla wykreowania przez autora własnego
świata – tak dzieje się w przypadku (słabych,
ale przywołam, bo nawet w tym wyjściowym tekście Sapkowskiego się
ten tekst pojawia)
„Skarbów Stolinów” Rafała Ziemkiewicza. Akcja powieści (czy
właściwie, mówiąc
prawdę,
rozbudowanego opowiadania) dzieje się w świecie nazwanym Sleng,
gdzie
dzieją się rzeczy tolkienopodobne, ale my, to znaczy czytelnicy,
wiemy, że to wszystko brzmi ze słowiańska i na Słowiańszczyźnie
bazuje.
No
i po trzecie, zamiast odwołań do mitologii, czy całego systemu
wierzeń, autorzy mogą odwoływać się do elementów stricte
folklorystycznych, zgodnie z moją ulubioną koncepcją
Szyjewskiego. I tutaj chyba najlepszym przykładem będą powieści
Andrzeja Sapkowskiego zaliczane z trylogii husyckiej. Ale elementy
folkloru mogą być również fundamentem autorskiego świata, jak w
książkach Anny Brzezińskiej, to znaczy w zbiorze opowiadań
„Opowieści z Wilżyńskiej Doliny”, gdzie główna bohaterka,
babunia Jagódka, jest wzorowana na – że użyję tego słowa –
archetypie słowiańskiej Baby Jagi.
i po trzecie, zamiast odwołań do mitologii, czy całego systemu
wierzeń, autorzy mogą odwoływać się do elementów stricte
folklorystycznych, zgodnie z moją ulubioną koncepcją
Szyjewskiego. I tutaj chyba najlepszym przykładem będą powieści
Andrzeja Sapkowskiego zaliczane z trylogii husyckiej. Ale elementy
folkloru mogą być również fundamentem autorskiego świata, jak w
książkach Anny Brzezińskiej, to znaczy w zbiorze opowiadań
„Opowieści z Wilżyńskiej Doliny”, gdzie główna bohaterka,
babunia Jagódka, jest wzorowana na – że użyję tego słowa –
archetypie słowiańskiej Baby Jagi.
I wcale nie taka niestraszna Baba Jaga. Źródło.
I
jako że zaraz okaże się, że przekraczam zdroworozsądkowe
rozmiary notki, to pozwolę sobie w tym miejscu wywód przerwać –
hu, hu, cliffhander! – i wrócić do niego jutro. Taka pierwsza na
Pierogach pruskich dwuczęściowa notka! Także słowem zakończenia
na dziś: mam wrażenie, że pomimo tej wielkiej dyskusji (albo
dzięki niej) sam termin słowiańska fantasy raczej
już nie wywołuje ognistych sporów. Nie mam też wrażenia, że
Sapkowski tak raz na zawsze zdyskredytował w ogóle możliwość
pisania słowiańskiej fantasy.
Bo jednak elementy słowiańskiego folkloru (i mitów) są u
nas – i nie tylko u nas – w fantasy wykorzystywane.
Natomiast mam wrażenie, że szczyt popularności słowiańskiej
fantasy przypadł na koniec lat 90. i początek nowego wieku.
I przede wszystkim porzuciła to, od czego wyszła – ten antywzór
jakim są „Skarby Stolinów” – a zaczęła próbować sił w
podgatunkach (urban fatasy, fantasy historyczna) i nowych pomysłach.
jako że zaraz okaże się, że przekraczam zdroworozsądkowe
rozmiary notki, to pozwolę sobie w tym miejscu wywód przerwać –
hu, hu, cliffhander! – i wrócić do niego jutro. Taka pierwsza na
Pierogach pruskich dwuczęściowa notka! Także słowem zakończenia
na dziś: mam wrażenie, że pomimo tej wielkiej dyskusji (albo
dzięki niej) sam termin słowiańska fantasy raczej
już nie wywołuje ognistych sporów. Nie mam też wrażenia, że
Sapkowski tak raz na zawsze zdyskredytował w ogóle możliwość
pisania słowiańskiej fantasy.
Bo jednak elementy słowiańskiego folkloru (i mitów) są u
nas – i nie tylko u nas – w fantasy wykorzystywane.
Natomiast mam wrażenie, że szczyt popularności słowiańskiej
fantasy przypadł na koniec lat 90. i początek nowego wieku.
I przede wszystkim porzuciła to, od czego wyszła – ten antywzór
jakim są „Skarby Stolinów” – a zaczęła próbować sił w
podgatunkach (urban fatasy, fantasy historyczna) i nowych pomysłach.
_______
I
o tym będzie między innymi jutro.
o tym będzie między innymi jutro.
Comments
Wyznam: unikam tej słowiańskiej fantasy jak ognia. Wszystko tam przaśne i kraśne, w rolach głównych albo jurni zbóje, albo głupawi chłopkowie. W dodatku trudno oprzeć się wrażeniu, że te "elementy mitologiczne" to ledwie rekwizyty, które mają nadać powieści ten jakże pożądany słowiański wydźwięk.
Częściowo winne są oczywiście problemy ze słowiańską mitologią, które tak świetnie omówiłaś. Możemy śladem Szyjewskiego próbować rekonstruować tę mitologię z przekazów folklorystycznych, ale to zawsze będą tylko strzępki: nazwy bestii czy imiona bogów. Brakuje nam za to opowieści. Jakiejś "Eddy", legendy o królu Arturze albo "Pieśni Nibelungów"; czegoś, co zostawiłoby nam w spadku nie tyle bogate rekwizytorium, ile sposoby opowiadania, schematy fabularne, może nawet całe gatunki literackie i – no właśnie – archetypy.
Chociaż nie, to nieprawda. Mamy coś takiego: literaturę sowizdrzalską. To chyba do niej odwołuje się duża część słowiańskiej fantasy z jej przaśnym językiem, rubasznym humorem i skłonnością do satyry. A może to tylko ten słowiański duch przekory, który podświadomie bojkotuje wszelkie próby stworzenia nowej słowiańskiej mitologii na poważnie i w wysokim rejestrze (jak w Anglii zrobił to Tolkien).
Author
Wydaje mi się, że to jest właśnie ogólniejszy problem: to znaczy nawet nie tyle, czym ta słowiańska fantasy ma być, ale z czym się kojarzy. Bo jednak jakby tak pogrzebać w przykładach (co będę robiła jutro ;)), to tam się znajdzie jednak coś poza tymi krzepkimi zbójami (na szczęście). Bo oni się biorą, mam wrażenie, przede wszystkim stąd, że tak dużo mamy folkloru, z którego się tych wątków mitycznych nie wyciąga, żadnych tropów nie rekonstruuje, ale się po prostu go wciska i przykraja w ramy fabuły.
I zgadzam się w zupełności, że brakuje opowieści — tylko że to też chyba jest ciut bardziej złożone. Bo te opowieści są, ale poukrywane, pochrzczone (też o tym jutro będzie, straszna autoreklama, wiem ;)), ale można je poznajdywać — sęk w tym, że trudno je czasami spod tej warstwy chrześcijańskiej wyciągnąć. Ale nie jest to, mam wrażenie, niewykonalne (i nie jest też tak, że ta warstwa chrześcijańska niczego im nie przyniosła i nie dała, bo dała).
W takim razie czekam na jutrzejszy wpis! Bo to też pytanie: jeśli mamy taki fajny folklor, dlaczego nie wyciągamy z niego wątków i nie rekonstruujemy tropów? Dlaczego tak łatwo dajemy się ponieść tej swojskiej, ludycznej fantasy spod znaku "krzepkich zbójców"?
Author
Strzelałabym, że dlatego, że ten taki "folklor na pierwszy rzut oka" może wyglądać atrakcyjniej albo może być brany za wszystko, co tam jest — bo bliski, bo znany, bo wykorzystywany już po wielokroć? Ciekawy problem.
W zasadzie temat fantastyki jest mi dość obcy, oprócz Tolkiena, Martina i Sapkowskiego nic więcej nie czytałam, ale Twój tekst bardzo mnie zainteresował. Harmonizuje z moim ostatnim postanowieniem, że nadrobię braki w tym temacie. To taka dodatkowa inspiracja, żeby więcej "pownikać", tak więc czekam na ciąg dalszy jutro.
Intuicyjnie podoba mi się pomysł z utworzeniem naszego własnego fantastycznego świata 🙂
Author
Ciąg dalszy nastąpi :). A w zeszłym miesiącu był wpis o tym, jak to jest z tą fantasy i od czego zaczynać — zawsze możesz tam zajrzeć po inspiracje (albo odwrotnie, bo wpis właściwie nie jest o polecaniu, ale o początkach przygody z fantasy) :).
To w takim razie muszę się rozejrzeć, jeszcze nie "zwiedziłam" całego bloga, ale już nadrabiam. 🙂
Author
Rozglądaj się do woli :).
Szyjewski! W książce ten proces odgrzebywania jest trochę skrócony, ale kiedy na wykładach omawialiśmy to przez cały semestr, krok po kroku, strzępek po strzępku – było fantastycznie.
Author
Oj, domyślam się :).
Widać taki nasz los; nie tylko dżinsy z zagranicy, ale i mity. Gdyby Polak miał odnaleźć świętego Graal, to tylko w Pewexie. 🙂
Co do artykułu Sapkowskiego – pamiętam, że parę lat później trafiłam na niego ponownie, przeleciałam wzrokiem i zadumałam się. Primo, byłam już po lekturze Anny Brzezińskiej i jako żywo, na mnie działała. Jasne, tam nie tyle mitologia słowiańska, co raczej kultura. I to w otoczce schrystianizowanej (piękna scena, gdzie bohaterowi zwiduje się cudowna pani, matka narodu w wieńcu z kwitnącej jabłoni, a potem, za jednym zmrużeniem oczu, wizja zmienia się w coś bardzo odległego od polsko-słowiańskiego archetypu, za to blisko kojarzonego z zupełnie innym kręgiem religijnym). Ale wszak i mitologia Zachodu obrosła sobie otoczką, poczynając do świetlistych kielichów i innych krzaków głogu. Po drugie, Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy i proszę, taki Sapkowski sam machnął „Trylogię śląską” (na marginesie: to był dla mnie ten przypadek, kiedy chciałam wysłać autorowi anonim z niemiłymi słowami. Nie za zakończenie, bo zakończenie było OK, ale za cały trzeci tom, który został chyba stworzony metodą „Agata nogą zamiata”. Ewentualnie autorowi nadmiar riserczu wykipiał i rozlał się na fabułę szeroką strugą ciepłego mleka).
Co do fantasy polskiej, to noga jestem. Jedynie Brzezińską znam i kocham, choć drugi tom o Jagódce wyszedł słabszy. No, ale uwielbiam zestaw „Córka grabarza” + kontynuacja w postaci „Szczura i panny” oraz podobną parę: „Zaklęta księżniczka” i „Ballada”. To takie piękne, że świat przestawiony nie funduje bohaterom, ani zwyczajnego happy endu, ani prostackiego braku happy endu, tylko jakiś happy end (z naciskiem na „jakiś”) i to zazwyczaj byle jaki, ale tak już w życiu bywa.
Author
Bo ten tekst się jednak, no właśnie, zestarzał i to nawet nie w tym, co głosi — bo to jak zawsze u Sapkowskiego ocieka erudycją i jest podane bardzo gładko — ale w tym, że jednak trochę się u nas pojawiło więcej fantastyki w ogóle i można się było samemu obczytać, ba, można było wyjrzeć trochę zza autorytetu mistrzowsko-nauczycielskiego, na jaki się AS upozował, i zobaczyć, co tam takiego jest. No a tam, jak widać, jest twarde bronienie pozycji, że bez archetypu się nie da, ni w ząb. A że to jednak nie jest niepodważalna teza, bo jak każda teza da się sfalsyfikować, to problem się otwiera na nowo :). I jak najbardziej się zgadzam, że to chrześcijaństwo na wierzchu wielu historii mitycznych z Zachodu widać, ale jest też jednak więcej historii w ogóle — to raz (co słusznie wypunktowała wyżej @Alicja) i są wersje, które jakoś usiłują dociekać, co też pod tym religijnym lukrem jest — to dwa.
No a jeśli chodzi o trylogię husycką, to i ja mam bardzo mieszane uczucia. Chyba najbliżej mi do "Bożych bojowników", mimo że pisanych na schemacie "zabili go i uciekł", lubię pojedyńcze sceny z "Narrenturmu" (oryginalna nie będę: niemal całą scenę egzorcyzmów, sabat, pewnie coś jeszcze, czego teraz nie pomnę), ale "Lux perpetua" jest straszna. Nie powtórzyłam sobie nigdy całości naraz, chociaż jakoś tak od dwóch-trzech lat zamiaruję, bo właśnie mnie te wszystkie deusy ex machinusy w trzeciej części na samo wspomnienie denerwują.
Będziemy musieli sami stworzyć archetypy. Jak w gazetach kiedyś był run na pisanie, że Polacy naród chłopski, to widać i archetypy nam schłopiały. Zero porywających questów i zbawiania świata; co najwyżej można od dziwożony wyprosić młodej pokrzywy, żeby nie zemrzeć z głodu na przednówku.
Ciekawe, jak mają w innych narodach, co im nowe religie zjadły poprzedników. Na ile żywe są archetypy, bo ja wiem, kultury zoroastryzmu? Piszą o tym książki rozrywkowe? 🙂
Cieszę się, że nie tylko mi "Lux perpetua" wyszła nosem. Rany, ten odczapizm, nawet nie samego biegu wydarzeń, ale zachować bohaterów (jeden łapie się za głowę, że to już trzeci tom,a nie sprzedał historii swojego życia, więc dalej streszczać biografię i motywacje psychologiczne; drugi wyszedł z kazamatów zainteresowany głównie tym, kto został prezesem ZUS i jaki kurs złotego; trzeci okazał się bedgajem na całe uniwersum, pewnie nawet do Australii jego macki sięgały; czwarty z piątym w ogóle ominięty bokiem i krzyż im na drogę…). I postaci kobiecych mi żal. W "Sadze" kobiety mi raczej zwisały, a w"Trylogii" były takie sympatyczne bohaterki… No, były i się zmyły. No i gdzie "tak mało już nas zostało" z "Narrenturm"?
Author
No, szlacheckie one być nie mogą, bo to po pierwsze wszystko wcześniej i przed tymi podziałami, choć jednak w społeczeństwie feudalnym, a po drugie i w kulturze chłopskiej mnóstwo jest epickich questów (baśnie się na niej opierają, a tam questów dostatek :)).
Ale, ale, jeśli chodzi o postaci kobiece w trylogii, to ja się nie mogłam oprzeć wrażeniu, że to wszystko jest jak z "Krzyżaków". I że Jutta-Danusia musiała zostać poświęcona, tutaj dodatkowo w bzdurnej absolutnie, ale krzyżakopodobnej scenie, żeby Zbyszko-Reynevan wrócił do takiej niby-Jagienki (no bo schemat trochę trzeba naciągnąć, no ale).
Ale takie merkantylne to wszystko – kwiat paproci, ręka księżniczki, język smoka… Nie, że Percival wszedł, nie zapytał i tak już zostało. 🙂 A tak na serio, może, faktycznie, nad "zachodnimi" archetypami mniej się trzeba napracować, bo historia już gotowa, bohaterzy jako tako znani, można retllingować, euhemeryzować, dechrystianizować i co tam jeszcze. Ale liczę na rodaków, że nie pójdą na łatwiznę. Bo jak pojedziemy li i jedynie na cudzych archetypach, to wyjdzie nam coś a la kino sensacyjne lat 90, gdzie Heniek z Pcimia udawał Clinta Eastwooda, a Warszawa – Nowy Jork.
Jutta mi latała bokiem, a jej wątek cierpiał na nadreprezentatywność Trójbogini. Ale lubiłam Marketę, Dzierżkę, Elenczę, Weronikę, Ofkę… Nawet z Elektry mogło coś być, jakby autorowi chciało się o niej napisać dwa słowa.
A ci "Krzyżacy" by pasowali. Wszak ci źli tez powiewają płaszczami i porywają dziewice niewinne.
Author
Elektra to jest taka dziwaczna efemeryda, która dostaje znaczące imię, jedną rolę (wyskoczyć z niczego i zadziałać), i wychodzi strasznie zmarnowany potencjał, prawda.
No i już się napaliłam, że podyskutuję, a tu tylko taki rozbudowany wrócę podyskutować jutro.
Miało być, że rozbudowany wstęp.:)
Author
No tak jakoś wyszło, ale jutro będzie reszta, więc zachodź i jutro, już się nie mogę doczekać dyskusji :)!
To ja tak gwoli informacji dodam, ze elementy slowianskiego folkloru wykorzystuje sie w róznych miejscach na swiecie – w Hiszpanii w tej chwili jednym z bestsellerów jest futurystyczny thriller "Khimera" oparty na basni o Koscieju Niesmiertelnym, z którym walcza bogatyrowie (jak w bylinach). Oczywiscie dla Hiszpanów slowianski oznacza rosyjski… (Jakis tydzien temu przeczytalam recenzje "Uwiklania" Miloszewskiego, które wyszlo w Hiszpanii pare miesiecy temu, w którym Polska zostala zaliczona do krajów nordyckich)
Author
A to, że Słowiańszczyzna znaczy Rosja, to w sumie jest chyba dość (poza samą Słowiańszczyzną, gdzie z kolei każdy uważa się za tego najbardziej słowiańskiego;)) utarty pogląd. Ale to jest niesamowicie interesujące, co piszesz o tej powieści (muszę poszukać, czy nie ma angielskiego/czeskiego tłumaczenia już), sama z chęcią zobaczę, jak się korzysta z takich wątków w literaturach nie słowiańskich.
Ze słowiańskich wątków u niesłowiańskich pisarzy jeszcze jest "Nieśmiertelny" Catherynne M. Valente (przy czym zdaje się jej mąż jest rosyjskiego pochodzenia, więc miała konsultanta "z wewnątrz" ;)). Mam na półce, jeszcze nie czytałam, ale ogólnie bardzo ją lubię, więc wiele sobie po tej książce obiecuję.
Author
O tym słyszałam, ale też jeszcze jakoś nie miałam okazji czytać. Też będę musiała nadrobić :)!
Dzięki za polecenie książek o mitologii Słowian. Już dawno chciałam coś, poczytać, ale nie miałam pomysłu co.
Chciałabym, żebyś napisała coś więcej o "Skarbach Stolinów", jakoś dziwnie lubię czytać o złych książkach 😉
Author
Cieszę się, że się przydało :).
Ojej, nie wiem, czy po rozbiórce dokonanej przez Sapkowskiego jest co tam zbierać, ale w takim razie zapisuję sobie ten temat w kajeciku :).