10 najlepszych baśni Andersena albo ranking wybitnie subiektywny #2

Dziesiątego
stycznia wrzuciłam tutaj mój prywatny ranking baśni Braci Grimm.
Bawiłam się przy jego pisaniu tak dobrze, odświeżając sobie
ulubione opowieści, że pomyślałam, że właściwie dlaczego nie
zrobić by z tego takiego mini-cyklu, co miesiąc, dziesiątego? I
jak pomyślałam, tak zrobiłam.

Wydań
baśni Hansa Christiana Andersena dorobiłam się kilku.
Najstarsze, które mam,
zostało kupione jeszcze przed moim urodzeniem i poniekąd przyszłam
„na gotowe”. Pamiętam, że długo woziłam je ze sobą w każdą
podróż i czytałam sobie powoli kolejne baśnie. Nie podobały mi
się wtedy zupełnie, ale jednocześnie strasznie chciałam już je
przeczytać i mieć spokój. Denerwował mnie język, sztywny i dla
sześciolatki miejscami niezrozumiały, zakończenia baśni często
sprawiały, że odczuwałam jakiś dziwny niepokój i bywałam
smutna. Ale jakoś chyba nieźle się z tym kryłam, bo na któreś z
kolei urodziny dostałam… kolejny egzemplarz Andersenowskich baśni.
Podeszłam do tego z filozoficznym spokojem, obrazki były inne,
przekłady zostały te same. Aż w końcu wyszło u nas nowe wydanie
na 200-lecie urodzin Andersena.
W
mojej ówczesnej szkole – a byłam wtedy w klasie maturalnej –
był dobry zwyczaj, że uczeń, który miał dostać nagrodę
książkową, mógł sam ją sobie wybrać.
Do dzisiaj pamiętam
zdziwioną minę dyrektora, który wręczał mi piękne wydanie baśni
Andersena. Ale właściwie, powiedzcie sami, czemu nie? Zwłaszcza,
że to absolutnie przepiękna książka: cudowne ilustracje Flemminga
B. Jeppsena są dowcipne i kreskówkowo urocze, a tłumaczka,
Bogusława Sochańska, oddała wreszcie sprawiedliwość językowi,
którym pisał Andersen. Nagle okazał się on być autorem często
zwracającym się do czytelnika, cudnie złośliwym w portretowaniu
bliskiej sobie rzeczywistości, z ogromnym dystansem do siebie i
tego, co robił, a przede wszystkim używającym zupełnie normalnego
języka, bez żadnych ozdobników. I tak, po latach, dość pokrętną
drogą, weszły te baśnie Andersena do mojego życia na stałe.
A
teraz, po tym przydługim wstępie, lista dziesięciu moich
ulubionych opowieści
z tego melancholijnego, ale jednocześnie
całkiem wesołego – miejscami – i wypełnionego okropnościami –
niekiedy – świata Duńczyka.
A wspomniane przeze mnie ilustracje Jeppsena możecie obejrzeć na stronie wydawnictwa Media Rodzina. Stamtąd też pochodzą te ilustracje, które ozdabiają ten wpis. Tu akurat ilustracja do baśni „Mała syrenka”.
    Miejsce
    dziesiąte: Dziewczyna, która podeptała chleb/Czerwone
    trzewiczki
    Trochę
    oszukuję, bo tutaj aż dwie baśnie. Dlaczego? Dlatego, że
    traktują właściwie o tym samym: próżna dziewczyna, dla której
    wygląd liczy się bardziej niż inne wartości, dostaje fiksacji na
    punkcie obuwia. W pierwszym przypadku nie chce sobie go ubłocić,
    więc staje na chlebie wrzuconym w bagno i zapada się do królestwa
    warzącej piwo błotnej wiedźmy, w drugim ciągle myśli o
    ślicznych nowych trzewikach, więc zaklęta przez wiarusa nie może
    przestać tańczyć. Obie dziewczyny spotyka masa okropieństw, ale
    obie w końcu zdają sobie sprawę, że jest w życiu więcej rzeczy
    niż ładny wygląd, ba, że mogą one sprawiać dużo większą
    frajdę.
    Co
    w niej jest takiego?
    Chociaż
    morał jest dość nachalny w obu przypadkach i strasznie w nich
    dużo takiego surowego protestanckiego podejścia do dóbr
    doczesnych, to są bardzo ciekawe zamienniki takich klasycznych
    religijnych opowieści. Dodatkowo zapewniają obowiązkową w dobrej
    baśni dawkę makabry (jak wiadomo, tańczące samodzielnie po
    odcięciu stopy w czerwonych pantofelkach śniły się po nocach nie
    jednemu
    czytelnikowi).
    Miejsce
    dziewiąte: Cień
    Klasyczna
    w gruncie rzeczy opowieść o sobowtórze. Mam do niej słabość
    z kilku powodów: po pierwsze,
    opowiedziana jest w taki mocno tragikomiczny sposób, bo chociaż
    czytelnik od początku zdaje sobie sprawę, że danie własnemu
    cieniowi wolności skończy się źle, to jednak tytułowy naukowiec
    jest tak strasznie nieżyciowy, że powoli daje cieniowi zdobyć nad
    sobą znaczną przewagę. Opowiedziana jest językiem dosyć
    kolokwialnym („sprzątnąć po cichu” – tego domaga się
    narzeczona cienia), co kontrastuje z opowiadaną historią, a
    zwłaszcza z upierdliwymi przemowami uczonego, który tak się
    nastawił na napisanie Dzieła, że nie zauważa, że
    metody, którymi się posługuje, nie dość, że są chybione, to
    jeszcze uniemożliwiają mu tak naprawdę pisanie. No
    i było to moje pierwsze zetknięcie się z motywem sobowtóra, za
    każdym razem, kiedy znowu się z nim stykam, ta baśń przychodzi
    mi na myśl.
    Co
    w niej jest takiego?
    Przystępne
    wprowadzenie do motywu sobowtóra – także dla dzieci. Pokazanie,
    że nie można bezmyślnie ufać nawet samemu sobie i
    że zapatrzenie się w jeden punkt i cel skutecznie zawęża nam
    pole widzenia. Plus kąśliwa ironia.
    Ilustracja do baśni „Dzwon”. Źródło.
    Miejsce
    ósme: Świniopas
    Próżna
    księżniczka nie chce przyjąć zalotów księcia z sąsiedztwa.
    Odrzuca wszystkie jego dary. Kiedy jednak ten przebiera się za
    świniopasa i zaczyna kusić ją wymyślanymi przez siebie
    zabawkami, zgadza się po kryjomu całować go za chlewikiem, byleby
    je dostać. Mam co do tej baśni mieszane uczucia, bo z jednej
    strony jako dziecko miałam mściwą satysfakcję, że głupawa
    królewna dostała za swoje, a z drugiej z dzisiejszej perspektywy
    myślę, że to jednak było prawdziwe, nomen omen,
    świństwo ze strony królewicza, że zszargał jej reputację i
    zostawił (mimo że sam musiał się nieco upodlić, przyjmując
    mało intratną i węchowo niezbyt atrakcyjną posadę świniopasa
    na sąsiednim dworze).
    Co
    w niej jest takiego?
    Odrzucając
    interpretację „bierz tego, kto uderza do ciebie w konkury,
    inaczej zostaniesz z niczym” – lubię wątek przedkładania
    prostych prezentów nad nawet najwymyślniejsze zabawki i wierszyk
    śpiewany przez jeden z wynalazków świniopasa. 
     
    Miejsce
    siódme: Pewna wiadomość
    Czyli
    jak działa plotka. Historia o tym, jak z jednego zgubionego przez
    kurę piórka nagle w sąsiednim kurniku opowiadano sobie mrożącą
    krew w kurzych żyłach historię o pięciu kokoszach-samobójcach.
    Jedna z tych weselszych, chociaż niepozbawionych moralizatorskiego
    zacięcia, baśni Andersena. Poza tym sowy mówiące po francusku,
    jak to się mówi, zawsze robią mi dzień.
    Co
    w niej jest takiego?
    Dowcipna
    ilustracja mało dowcipnego mechanizmu; kury
    jako bohaterki wcale nie mają ptasich móżdżków, za to są
    stworzeniami bardzo społecznymi i z dużą (aż za dużą)
    wyobraźnią.
     Jeszcze raz Jeppsen i „Dzwon”. Źródło.
    Miejsce
    szóste: Szczęśliwa rodzina
    W
    wielkim ogrodzie przy dworze mieszka rodzina ślimaków. Największą
    ambicją rodziców-ślimaków jest trafić na dworski stół.
    Dzieciom się to za bardzo nie uśmiecha, ale jako dobrze urodzone
    ślimaki, dziedzice całego pola łopianów, jako tako wypełniają
    ślimaczy sen o pomyślności swoich rodziców. Uwielbiam
    żartobliwy, ale jednocześnie przerażający wydźwięk tej baśni.
    Świat z perspektywy ślimaków opisany jest przekonująco i w
    bardzo przemyślany sposób. A końcówka jest jak na Andersena
    zaskakująca (Wy też czekaliście, aż ślimaki w końcu zginą w
    garze? No właśnie).
    Co
    w niej jest takiego?
    Pięknie
    opisany świat ślimaków, które robią się jakoś takie bardziej
    przyjazne i bliższe sercu. W dodatku rozważania o przestrzeni i
    losie świata ze ślimaczej perspektywy – bezcenne.
    Miejsce
    piąte: Calineczka
    Tak
    naprawdę mój pierwszy czytelniczy quest
    fantasy. Bohaterka musi być dzielna i pokonać mnóstwo
    niebezpieczeństw, żeby odnaleźć lud podobnych do niej i
    szczęśliwą miłość. Po drodze jest nagabywana i wykorzystywana
    przez mężczyzn, którzy czują się od niej lepsi, bo jest mała –
    ale za to urodziwa. Bohaterka gromadzi sprzymierzeńców, którzy
    nie są może zbyt potężni, ale pomagają jej, jak umieją. Ma
    trochę szczęścia, a trochę sprytu i czaruje swoją osobowością,
    więc w końcu osiąga swój cel.
    Co
    w niej jest takiego?
    Sympatyczna
    bohaterka, której można kibicować, sporo ciekawych przygód,
    happy end, którego w
    innych popularnych Andersenach raczej brakuje.
    Miejsce
    czwarte: Ole zmruż oczko
    Kiedy
    kompletowałam sobie tę listę, pomyślałam z rozbawieniem, że ta
    baśń przypomina mi mocno Amber Zelaznego, i w sumie dlatego
    znalazła się tak wysoko. Czemu? Ano temu, że do nudzących się
    dzieci przychodzi ojciec chrzestny, a że się nudzą, to buduje
    przed ich oczami cały świat, biorąc różne elementy i wznosząc
    z nich przed ich oczami fantastyczną konstrukcję nowej
    rzeczywistości, w której już się nie nudzą, ale siedzą z
    rozdziawionymi paszczami i się zachwycają.
    Co
    w niej jest takiego?
    Przyznam
    szczerze, mam słabość do takich postaci – trochę tajemniczy,
    trochę przerażający ojciec chrzestny, ni to zwykły człowiek, ni
    to czarodziej, wpada od czasu do czasu i umila nudzącym się
    dzieciom dzieciństwo.
     „Mała syrenka”, jak się zapewne domyślacie. Źródło.
    Miejsce
    trzecie: Kalosze szczęścia
    Okropnie
    złośliwy portret Kopenhagi czasów Andersena. W przedsionku
    salonu, wewnątrz którego bawią się wyższe sfery, zjawia się
    służka Szczęścia i Troska. Mimo przestróg towarzyszki,
    pokojówka Szczęścia zostawia w sionce kalosze, które spełniają
    życzenia tego, kto je włoży. Oczywiście wynika z tego masa
    nieporozumień wedle dobrze znanej zasady „uważaj, czego sobie
    życzysz”. A do tego: podróże w czasie, loty na Księżyc,
    rozważania o elektryczności i czemu podróżowanie wcale nie jest
    takie poetyckie, jak się wydaje, kiedy jest się zamkniętym w
    ciasnym dyliżansie z sześcioma innymi osobami przemierzającymi
    Szwajcarię.
    Co
    w niej jest takiego?
    Absolutnie
    zachwycający złośliwy humor (wymierzony także w profesję poety,
    którą Andersen odziera z majestatu i wykpiwa melancholijny
    nastrój, w którym poeta powinien się znajdować, żeby tworzyć),
    fantastyczne XIX-wieczne
    teorie o elektryczności, epizodyczna
    budowa opowieści. Dla każdego coś miłego.
    Miejsce
    drugie: Towarzysz podróży
    Osierocony
    Jan rusza w świat, żeby być dobrym człowiekiem. Przemierza
    ciemne bory, pełne nieboszczyków kościoły o północy, a przy
    boku ma tajemniczego wędrowca, który pomoże mu odczarować piękną
    królewnę spod uroku złego czarnoksiężnika. Baśń bardzo
    nietypowa dla Andersena, bo wyraźniej niż poetycką metaforę
    widać w niej ludowy rodowód. W swoich najlepszych fragmentach
    zbliża się do stylu Grimmów. Niepokojące jest co prawda
    nasuwające się przypuszczenie, że księżniczka wcale nie chce
    zostać odczarowana, bo ceni sobie wolność i niezamężność, ale
    z drugiej strony jest tam zły czarnoksiężnik, więc nie jest taka
    do końca wolna.
    Co
    w niej jest takiego?
    Ludowe
    mroczne krajobrazy wędrówki i ciągły niepokój, kim okaże się
    tytułowy towarzysz podróży. No i pokrzepiająca świadomość, że
    warto być dobrym człowiekiem, bo chociaż z daleka wygląda to na
    naiwność, to z bliska okazuje
    się być najlepszym życiowym wyborem.
    Miejsce
    pierwsze: Krzesiwo
    Zaczyna
    się od podłej zbrodni, której nie umiem bohaterowi wybaczyć:
    żołnierz morduje wiedźmę, która wskazuje mu ukryty w drzewie
    skarb. Jest nim krzesiwo, chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się,
    że skarby są ukryte w trzech skrzyniach w trzech komnatach
    wewnątrz spróchniałej wierzby. Skrzynie nie są takie zupełnie
    bez opieki, bo siedzą na nich trzy psy, jeden większy od drugiego
    ze specyficznym w dodatku szczegółem w psiej fizjonomii. Doceniłam
    tę baśń tak naprawdę-naprawdę dopiero po zobaczeniu, w jaki
    sposób ilustrator (wspomniany na początku Jeppsen) sportretował
    poczciwe psiska. Od tej pory, jak mam zły humor, sięgam sobie po
    tę baśń w tym wydaniu i czytam, i oglądam, i jak dochodzę do
    ostatniego zdania: „Wesele trwało tydzień, a psy siedziały z
    gośćmi przy stole i robiły wielkie oczy” (dla porównania
    przekład Beylin: „Wesele trwało cały tydzień, a psy siedziały
    przy stole razem ze wszystkimi i wytrzeszczały oczy” – już nie
    brzmi tak dobrze), to już czuję się zazwyczaj odrobinę lepiej.
    Co
    w niej jest takiego?
    Nieco
    okropny i zadufany w sobie bohater, ale można go jakość znieść,
    bo te psy są takie wspaniałe! Plus nieustający problem do
    rozgryzienia: jakim cudem nasz nieświetny główny bohater
    przeniósł ze skrzyni psa
    o oczach jak Okrągła
    Wieża
    w Kopenhadze?
No
dobrze, teraz Wy możecie się pochwalić. Albo ewentualnie
powybrzydzać na mój wybór (sama już trochę wybrzydzam, bo tyle
baśni się nie załapało) i podać kontrpropozycje!
_____________
A
jutro będzie recenzja książki, która mnie zachwyciła, chociaż
po pierwszych trzydziestu stronach naprawdę rozważałam oddanie jej
do biblioteki bez przeczytania do końca.

Comments

  1. Anna Flasza-Szydlik

    A ja najbardziej lubię "Królową Śniegu". Za to, że zupełnie odwraca fantasy quest, za postać Rozbójniczki, za zwierciadło, za wszystko generalnie. Ale "Calineczkę" też bardzo lubię.
    W baśniach "Dziewczyna, która podeptała chleb" i pokrewnych bardzo mi się podobała wyobraźnia Andersena, te wszystkie światy czające się pod powierzchnią bagien. Z jednej strony straszne, z drugiej fascynujące.

    1. Post
      Author
      admin

      "Królową śniegu" też uwielbiam – ale pisałam o niej przy okazji książek o zimie, więc poczułam się rozgrzeszona 🙂 – ale to jest doskonały przykład, że silne kobiece postaci w fantastyce istnieją w takiej baśniowej klasyce (Gerda jest doskonała!). Co do "Dziewczyny…" – zgadzam się, światy podziemne u Andersena są niesamowite (i zupełnie przerażające, to fakt).

  2. Claudette

    Uwielbiam baśnie Andersena! Mam w domu ich piękne wydanie, które niestety jest już troszkę podniszczone od ciągłego czytania.

    Patrząc jednak na Twoją listę baśni uświadomiłam sobie, że kojarzę tytuły, szczątki niektórych historii, ale faktycznie żadnej z baśni dokładnie nie pamiętam. A ponieważ planuję powrót do wszystkich książek dzieciństwa (zaczęłam od "Wakacji z duchami" oraz Sherlocka Holmesa) to i po Andersena sięgnę. Wszak na baśnie nigdy nie jest się za starym 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      Oczywiście, że tak! I to jest wspaniałe w baśniach :). Od lat noszę się z powtórką "Wakacji z duchami", tak swoją drogą ;).

    2. Claudette

      Tak mi się właśnie widzi, że Andersen jednak pisał dosyć "dorośle". Przecież jego baśnie są momentami przygnębiające, a niektóre nawet przerażające. I chyba dlatego tak je uwielbiam 🙂

      A "Wakacje z duchami", chociaż lubię kontrasty (mocno śnieżną "Przygodę z owcą" Murakamiego czytałam na plaży), to jednak lepiej czytać w cieplejszej porze roku. Przy tej kupie śniegu za oknem, jakoś trudno mi wejść w klimat upalnego lata nad jeziorem.

    3. Post
      Author
      admin

      No, przed latem po nie nie sięgnę, ale z tego, co pamiętam, czytałam je po raz pierwszy jesienią i ten nastrój letniej plaży był mi dość bliski :).

      Co do samego Andersena: dużo baśni kierował jednak głównie do dzieci, chyba ta "dorosłość" wychodziła trochę przez to, że jednak zamierzał nadać im taki wysokoliteracki sznyt. Ale to właśnie sprawia, że możemy je czytać zawsze i wszędzie – zresztą, właściwie jak każdą książkę, na którą mamy ochotę :).

    1. Post
      Author
      admin

      Andersen wydawał się być szczególnie zafascynowany tym tematem – wiele jego baśni porusza ten temat, ale prawda, że nie we wszystkich robi to w najprzystępniejszy dla dziecka sposób.

  3. Anutek

    "Serce matki", "Matka" albo "Opowieść o matce", znam pod różnymi tytułami. Nie ma osoby, której nie przeraziłam, opowiadając ją (w dodatku ja dobrze opowiadam), włączając w to baaaardzo dorosła i zblazowaną klasę gimnazjalistów :D. Przejmująco smutna, chociaż ma IMHO skopane zakonczenie ;).

    1. Post
      Author
      admin

      A mnie właśnie to zakończenie najbardziej przyprawia o ciarki (bo nagle cała sprawczość matki się ulatnia, niewiele jej zostaje do działania w momencie, w którym okazuje się, że czegokolwiek by nie robiła, jej dziecko spotkałby taki a nie inny los), jest przerażająco nieodwołalne.

      Ale że nawet gimnazjalistów, no, no… 🙂 Wczoraj jak grzebałam przy tej notce starannie ominęłam "Opowieść…", na pewno nie należy ona do baśni, do których często wracam, jestem podatna widać na przerażanie nią ;).

    2. Hannah

      O! Wrocila! Opowiesc o matce. Sam tytul przywolal. Ja mialam dreszcze jak ona wyplakala oczy do jeziora. Czy to jest ta, gdzie jest jaskinia Smierci ze swiecami, czy kwiaty? Bo juz mi sie myli… Ale wrazenie niezapomniane.

      Ja w ogole lubie te mniej znane opowiesci ale tez zwiazane w jakis sposob ze strachem przed smiercia. Len albo te o starej latarni.

      I podobaja mi sie te troche satyryczne, Ogrodnik i jego chlebodawcy na przyklad.

      I ja kocham Slowika, ale w oryginale. Tam najlepiej widac co jest w Andersenie dobre. On laczy jakby taka perspektywe dziecka opowiadajacego basn z doroslym, ktory tym steruje, (bo dziecko czesto traci z oczu historie jako calosc) ale rownoczesnie pozwala zachowac swiezosc opowiesci. I mam bardzo pozytywne wspomnienia, bo widzialam te basn w wykonaniu dunskiego teatru w kufrze. Serio, przyjechalo dwoje Dunczykow z taka wielka waliza a'la dziewietnastowieczny kufer i okazalo sie ze ten kufer to jest scena i oni calego Slowika zrobili kukielkami ktore przewozili w tym kufrze. Teatr to magia jest i juz.

    3. Post
      Author
      admin

      Lubię jak tak ożywają starsze wpisy — gorzej, że nie mam przy sobie tego egzemplarza baśni, bo od razu człowiek ma ochotę je znowu przeczytać, a w każdym razie przekartkować :-). W tej są akurat kwiaty, jest ta cała scena w szklarni — jaskinia to zdaje się nie Andersen, a Grimmowie i ich "Kuma Śmierć" (w każdym razie nie kojarzę teraz takiego motywu u Andersena).

      Mnie uderza, jak kruche jest życie bohaterów Andersena, i tych ludzkich, i tych nie ludzkich (bałwan, choinka, stokrotka), to jest zawsze świat z tą śmiercią — chorobą, na którą łatwo zapaść, wiekiem, który nie chroni przed niebezpieczeństwem, lekkim przeziębieniem, które może się skończyć zapaleniem płuc i śmiercią — splecione.

    4. Post
      Author
      admin

      Jak najbardziej, to jest wariacja na tym samym motywie, co "Kuma Śmierć" (Śmierć zostaje chrzestnym/chrzestną bohatera, obdarza go jakąś zdolnością i tak długo, jak bohater dotrzymuje warunków tej specyficznej umowy, jest okej, natomiast wydarza się coś, co sprawia, że umowę zrywa i kończy się to bliskim i nie tak znowu przyjemnym spotkaniem z rodzicem chrzestnym). Zastanawiam się teraz, czy u Grimmów zamiast jaskini nie jest chata, a jaskinia jest w "Bartku Doktorze".

    1. Post
      Author
      admin

      To prawda, szkoda, korzystałam przy wpisie z kilku różnych zbiorów baśni Andersena, które mam w domu. Ten z pięknymi ilustracjami Jeppsena nie jest wydaniem zbiorowym wszystkich baśni, ale ma sporo innych zalet, jak choćby ilustracje, sposób wydania, no i tłumaczenie ;-).

    2. Ervisha

      Jestem szczęśliwą posiadaczką tego zbioru 🙂 Przekład rzeczywiście na duży plus – fajnie, gdyby wznowili trzytomowe wydanie wszystkich baśni Andersena z wyd. Media Rodzina… jest jeszcze książka "Córka moczarów i inne baśnie", ale zrezygnowałam – według mnie ilustracje są odstraszające ;/ A jakie inne egzemplarze baśni Andersena posiada Pani w swoich zbiorach? 🙂

    3. Post
      Author
      admin

      Szczerze mówiąc mam pewną słabość do zbiorów ilustrowanych przez Jana Marcina Szancera, ale największą chyba do takiego niepozornego zbioru z lat 70., gdzie większość tłumaczeń jest autorstwa Stefanii Beylin. Dziękuję za zwrócenie uwagi na "Córkę króla moczarów", nie miałam tego wydania w rękach, muszę się nim bliżej zainteresować :-).

    4. Ervisha

      Szancer to cudowny artysta – Jego prace są przepiękne i nie tylko Ty masz do nich słabość 🙂 Takich arcydzieł brakuje jeśli chodzi o ilustracje dziecięce 🙂
      W "Córce moczarów" są opowieści, których nie znałam, ale mnie ilustracje odstraszyły ;/ Jestem ciekawa Twojego zdania 🙂

    5. Post
      Author
      admin

      Prawda? Lubię to, że ta kreska jest na tyle charakterystyczna, że od razu wiadomo, że to Szancer, ale i te ilustracje nie są "od sztancy", ale dopasowane klimatem do dzieła, które ilustrują :-).

      Jak tylko uda mi się dotrzeć, na pewno o tym zbiorze napiszę :-).

  4. wendigo

    A ja powiem inaczej: ja lubię Andersena, bardziej niż jego baśnie, bo też jestem bi i też nieszczęśliwie zakochany w koledze 😉 To moją ulubioną powinna chyba być „Mała syrenka” – o miłości beznadziejnej, z góry skazanej na niepowodzenie, niepasującej do świata…
    To było z przymrużeniem oka, a teraz poważnie: szczęśliwy to on raczej nie był i to widać w jego baśniach… Zgodziłbym się, że jego twórczość jest raczej dla dorosłych niż dla dzieci (choć umiejętnie napisana, tak że dzieciom też można przeczytać) i chyba to mi się najbardziej w jego baśniach podoba. Nie potrafię chyba wskazać ulubionych tak dokładnie jak Ty, z resztą wielu jeszcze nie znam (właśnie poznaję i dlatego tu trafiłem 😉 ).

    1. Post
      Author
      Pyza

      Wyszły w sumie u nas jeszcze chyba jakieś fragmenty dzienników i listy — jeśli lubisz autora, to z takimi dokumentami bardziej osobistymi też warto się zapoznać. Czytałam też jego stylizowaną autobiografię, co prawda przez to, że jest właśnie stylizowana bardzo widać, co autor chce pokazać, a czego pokazywać bardzo by nie chciał (albo chciałby, tylko że inaczej), ale to mimo wszystko ciekawa lektura, polecam! 🙂

      A poznawanie baśni Andersena to piękna przygoda i czeka Cię na pewno sporo fajnych odkryć! Myślę, że dzisiaj ten ranking wyglądałby może trochę inaczej, ale zasadnicze jego zręby jednak by zostały takie same :-).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.