Tak jak obiecałam,
dzisiaj postanowiłam napisać o tym drążącym serca wielu
książkofili problemie: na czym czytać? Co jest lepsze: czytnik czy
papierowa książka? Nie tyle zamierzam tutaj jednak pisać o tym, co
ma jakie zalety, a jakie wady, raczej chciałabym się zastanowić
nad sensem takich dyskusji i poddać, jak to się w pewnych kręgach
mówi, dyskursy analizie.
dzisiaj postanowiłam napisać o tym drążącym serca wielu
książkofili problemie: na czym czytać? Co jest lepsze: czytnik czy
papierowa książka? Nie tyle zamierzam tutaj jednak pisać o tym, co
ma jakie zalety, a jakie wady, raczej chciałabym się zastanowić
nad sensem takich dyskusji i poddać, jak to się w pewnych kręgach
mówi, dyskursy analizie.
Na początku
powinnam poczynić pewne wyznanie. Otóż jak tylko pojawiły się
bardziej dostępne cenowo czytniki w naszym domu rozgorzała dyskusja
na ten temat. A może jednak warto by było mieć takie ustrojstwo?
Właściwie w tamtym momencie było to podejście dość, rzekłabym,
gadżeciarskie, bo ani tych e-booków tak znowu dużo nie było, ani
czytniki nie były specjalnie jeszcze tanie. O kupnie jednego
przeważyła w końcu naoczna lustracja takiego urządzenia u
znajomego („ach, to jest ten e-ink, faktycznie nie świeci!”) i
perspektywa kupowania gazet na czytnik, które są przecież o połowę
tańsze. Ale kiedy ten czytnik w końcu przyszedł i kupiliśmy sobie
tę pierwszą gazetę i pooglądaliśmy e-booki, które dostaliśmy
razem z czytnikiem… Cóż, może to dziwna reakcja, ale zebrało mi
się na płacz. Bo jakoś tak przecież ta e-książka nie przypomina
książki papierowej. Podchodziłam więc do nowego urządzenia jak
pies do jeża, i tak było przez dłuższy czas, póki przy jakiejś
okazji nie stwierdziłam, że nareszcie mogę przeczytać jedną z
lektur, na które od dawna miałam ochotę, ale wszystkie wydania,
jakie znalazłam, posiadały bardzo mały druk i niewielkie
marginesy. A tu proszę, czytnik pozwala dowolnie (no, prawie)
regulować jedno i drugie. Zupełnie jakby otworzył się przede mną
nowy świat. A przynajmniej jakiś jego kawałek.
powinnam poczynić pewne wyznanie. Otóż jak tylko pojawiły się
bardziej dostępne cenowo czytniki w naszym domu rozgorzała dyskusja
na ten temat. A może jednak warto by było mieć takie ustrojstwo?
Właściwie w tamtym momencie było to podejście dość, rzekłabym,
gadżeciarskie, bo ani tych e-booków tak znowu dużo nie było, ani
czytniki nie były specjalnie jeszcze tanie. O kupnie jednego
przeważyła w końcu naoczna lustracja takiego urządzenia u
znajomego („ach, to jest ten e-ink, faktycznie nie świeci!”) i
perspektywa kupowania gazet na czytnik, które są przecież o połowę
tańsze. Ale kiedy ten czytnik w końcu przyszedł i kupiliśmy sobie
tę pierwszą gazetę i pooglądaliśmy e-booki, które dostaliśmy
razem z czytnikiem… Cóż, może to dziwna reakcja, ale zebrało mi
się na płacz. Bo jakoś tak przecież ta e-książka nie przypomina
książki papierowej. Podchodziłam więc do nowego urządzenia jak
pies do jeża, i tak było przez dłuższy czas, póki przy jakiejś
okazji nie stwierdziłam, że nareszcie mogę przeczytać jedną z
lektur, na które od dawna miałam ochotę, ale wszystkie wydania,
jakie znalazłam, posiadały bardzo mały druk i niewielkie
marginesy. A tu proszę, czytnik pozwala dowolnie (no, prawie)
regulować jedno i drugie. Zupełnie jakby otworzył się przede mną
nowy świat. A przynajmniej jakiś jego kawałek.
![]() |
Ach, więc to są te czytniki… Ten i pozostałe gify, jak zwykle, stąd.
|
No dobrze, ale dosyć
wspomnień, powiecie, wynurzenia były wzruszające, ale miała być
jakaś analiza dyskursu, ktoś, coś. No więc, o co chodzi z tym
dyskursem. Otóż im popularniejsze robią się e-booki, tym zwiększa
się alergiczna reakcja na nie. Proste, oczywiście, akcja wywołuje
reakcję. Ale nie pamiętam specjalnie podobnego zjawiska sprzed
pojawienia się czytników. A teraz właściwie wszędzie dostrzegam
jakąś dziwną fetyszyzację książki papierowej. Przez jakiś czas
byłam przekonana, że wszystkie te deklaracje wynikają z reakcji na
publikowane badania czytelnictwa, z których wynika, że większość
naszych rodaków czyta mało, nie czyta albo nie kończy czytanych
książek. Wtedy jednak nie mamy do czynienia z fetyszyzacją książki
jako takiej, a raczej z fetyszyzacją czytania jako takiego (i mówię
tu np. o akcjach takich jak popularna przed rokiem-dwoma „Nie
czytasz? Nie idę z tobą do łóżka”). Tymczasem trend
dzisiejszy, jaki można zaobserwować wśród czytających, to
deklaracje w rodzaju „uwielbiam zapach książki”, „ach, ten
szelest kartek” etc. Jakie ma to zasadniczo znaczenie?
wspomnień, powiecie, wynurzenia były wzruszające, ale miała być
jakaś analiza dyskursu, ktoś, coś. No więc, o co chodzi z tym
dyskursem. Otóż im popularniejsze robią się e-booki, tym zwiększa
się alergiczna reakcja na nie. Proste, oczywiście, akcja wywołuje
reakcję. Ale nie pamiętam specjalnie podobnego zjawiska sprzed
pojawienia się czytników. A teraz właściwie wszędzie dostrzegam
jakąś dziwną fetyszyzację książki papierowej. Przez jakiś czas
byłam przekonana, że wszystkie te deklaracje wynikają z reakcji na
publikowane badania czytelnictwa, z których wynika, że większość
naszych rodaków czyta mało, nie czyta albo nie kończy czytanych
książek. Wtedy jednak nie mamy do czynienia z fetyszyzacją książki
jako takiej, a raczej z fetyszyzacją czytania jako takiego (i mówię
tu np. o akcjach takich jak popularna przed rokiem-dwoma „Nie
czytasz? Nie idę z tobą do łóżka”). Tymczasem trend
dzisiejszy, jaki można zaobserwować wśród czytających, to
deklaracje w rodzaju „uwielbiam zapach książki”, „ach, ten
szelest kartek” etc. Jakie ma to zasadniczo znaczenie?
![]() |
Jak to nie czytasz
książek papierowych?! |
Wydaje się, że ta
reakcja anty-e-bookowa, chociaż może nazwa jest nieco na wyrost,
przybiera kształt łagodnej odmiany bibliomanii. Bibliomania to
upodobowanie do zbierania książek – i bez znaczenia jest tutaj
ich treść, liczy się sama forma: okładka, gramatura papieru,
wykończenia stron, typografia etc. Dlaczego łagodna? Bo nie sądzę,
żeby większość osób deklarujących przywiązanie do papierowej
książki nabywała takowe bez względu na ich treść. Chodzi
przecież raczej o kolekcjonowanie książek, które nas interesują
także przez wzgląd na to, co zawierają, do jakiej, mówiąc nieco
wyświechtanym sloganem, przygody zapraszają. Drugą kwestią, która
wydaje się nie bez znaczenia, są ceny e-booków. W momencie, kiedy
książka elektroniczna jest niewiele tańsza od papierowej, można
uznać przewagę tej pierwszej w prostych kategoriach materialnych:
widzimy dokładnie, za co płacimy, trzymamy ten przedmiot w ręku,
możemy go postawić na półce, pożyczyć komuś, czy ostatecznie
oddać albo odsprzedać, jeśli nas zawiedzie albo mamy za mało
miejsca w domu. Tymczasem e-book znajduje się w nieco innej
kategorii materialności: widzimy go przecież, czytamy, znajduje się
na naszym czytniku, ale jednak nie posiada wszystkich tych cech,
które ma materialna książka papierowa (może poza kwestiami takimi
jak typografia – zupełnie z boku pozostaje jeszcze problem DRM i
kwestia pożyczania/dzielenia się e-bookami). Jego status zatem,
jeśli chodzi o taką, powiedzmy, organoleptyczność, jest gdzieś
na drugim planie. E-book nie posiada formy takiej, jak tradycyjna
książka – nie pachnie, nie widać, jaki jest duży, nie jest
formą oddaną nam przez wydawnictwo, bo możemy przy nim
manipulować, chociażby powiększając czcionkę. Przede wszystkim
służy swojej pierwotnej roli: ma być czytalny (odbija się to
czasami na odbiorcach, kiedy np. w elektronicznej wersji książki
wydawnictwo poskąpi zdjęć/obrazków, a takie sytuacje się wciąż
zdarzają – ale świadczy to o takim właśnie uproszczonym
rozumieniu e-booka: kupujemy go, bo chcemy poznać treść książki,
nie zaś ze względu na to, jak została wydana; to zresztą szalenie
denerwujące podejście, które mam nadzieję szybko odejdzie do
lamusa). Trochę upraszczam, ale sedno problemu wydaje się krążyć
wokół tego zagadnienia.
reakcja anty-e-bookowa, chociaż może nazwa jest nieco na wyrost,
przybiera kształt łagodnej odmiany bibliomanii. Bibliomania to
upodobowanie do zbierania książek – i bez znaczenia jest tutaj
ich treść, liczy się sama forma: okładka, gramatura papieru,
wykończenia stron, typografia etc. Dlaczego łagodna? Bo nie sądzę,
żeby większość osób deklarujących przywiązanie do papierowej
książki nabywała takowe bez względu na ich treść. Chodzi
przecież raczej o kolekcjonowanie książek, które nas interesują
także przez wzgląd na to, co zawierają, do jakiej, mówiąc nieco
wyświechtanym sloganem, przygody zapraszają. Drugą kwestią, która
wydaje się nie bez znaczenia, są ceny e-booków. W momencie, kiedy
książka elektroniczna jest niewiele tańsza od papierowej, można
uznać przewagę tej pierwszej w prostych kategoriach materialnych:
widzimy dokładnie, za co płacimy, trzymamy ten przedmiot w ręku,
możemy go postawić na półce, pożyczyć komuś, czy ostatecznie
oddać albo odsprzedać, jeśli nas zawiedzie albo mamy za mało
miejsca w domu. Tymczasem e-book znajduje się w nieco innej
kategorii materialności: widzimy go przecież, czytamy, znajduje się
na naszym czytniku, ale jednak nie posiada wszystkich tych cech,
które ma materialna książka papierowa (może poza kwestiami takimi
jak typografia – zupełnie z boku pozostaje jeszcze problem DRM i
kwestia pożyczania/dzielenia się e-bookami). Jego status zatem,
jeśli chodzi o taką, powiedzmy, organoleptyczność, jest gdzieś
na drugim planie. E-book nie posiada formy takiej, jak tradycyjna
książka – nie pachnie, nie widać, jaki jest duży, nie jest
formą oddaną nam przez wydawnictwo, bo możemy przy nim
manipulować, chociażby powiększając czcionkę. Przede wszystkim
służy swojej pierwotnej roli: ma być czytalny (odbija się to
czasami na odbiorcach, kiedy np. w elektronicznej wersji książki
wydawnictwo poskąpi zdjęć/obrazków, a takie sytuacje się wciąż
zdarzają – ale świadczy to o takim właśnie uproszczonym
rozumieniu e-booka: kupujemy go, bo chcemy poznać treść książki,
nie zaś ze względu na to, jak została wydana; to zresztą szalenie
denerwujące podejście, które mam nadzieję szybko odejdzie do
lamusa). Trochę upraszczam, ale sedno problemu wydaje się krążyć
wokół tego zagadnienia.
![]() |
No to masz te swoje
e-booki! |
W dodatku dyskusja
na temat formy czytanych książek robi się często ekskluzywna, to
znaczy: albo czytamy jedne, albo drugie. To model dość utopijny, bo
w momencie, kiedy posiadamy czytnik, nie wypisujemy się
automatycznie z biblioteki i nie przeganiamy znajomego, który
przyniósł nam papierową książkę, bo akurat skończył czytać i
chciałby pożyczyć, żeby mieć z kim podzielić się wrażeniami.
Część książek czytamy przecież w formie papierowej, inne jako
e-booki. I nie ma w tym nic złego.
na temat formy czytanych książek robi się często ekskluzywna, to
znaczy: albo czytamy jedne, albo drugie. To model dość utopijny, bo
w momencie, kiedy posiadamy czytnik, nie wypisujemy się
automatycznie z biblioteki i nie przeganiamy znajomego, który
przyniósł nam papierową książkę, bo akurat skończył czytać i
chciałby pożyczyć, żeby mieć z kim podzielić się wrażeniami.
Część książek czytamy przecież w formie papierowej, inne jako
e-booki. I nie ma w tym nic złego.
Stąd większość
debat na ten temat grzęźnie w martwym punkcie: zwolennicy wąchania
książek rozbijają namioty po prawej, e-bookowicze ostrzą noże po
lewej. Nie do końca jasne jest, poza może uwarunkowaniami natury
ludzkiej, lubiącej spory, czemu którykolwiek obóz tak bardzo chce
mieć rację. Zaczyna się zatem przypinanie łatek: e-book jest
wygodniejszy, ale nie pozwala na przywiązanie się do książki
(znowu, za podobnym poglądem wydaje się stać właśnie ta
nieszczęsna kwestia materialności książki) – książka
papierowa zabiera miejsce, jest ciężka i nieekologiczna (czy
i tutaj nie kryje się czasami przekonanie o czytej użyteczności
e-booka?). Za tym idą łatki przypinane danemu użytkownikowi
księgozbiorów w takiej czy innej formie. Co dziwi tym bardziej, że
przecież większość z nas czyta zapewne w obu wariantach, rzadko
kiedy przestawiając się wyłącznie (powtarzam: wyłącznie, nie w
większości) na jeden tor doboru lektur ze względu na ich formę.
debat na ten temat grzęźnie w martwym punkcie: zwolennicy wąchania
książek rozbijają namioty po prawej, e-bookowicze ostrzą noże po
lewej. Nie do końca jasne jest, poza może uwarunkowaniami natury
ludzkiej, lubiącej spory, czemu którykolwiek obóz tak bardzo chce
mieć rację. Zaczyna się zatem przypinanie łatek: e-book jest
wygodniejszy, ale nie pozwala na przywiązanie się do książki
(znowu, za podobnym poglądem wydaje się stać właśnie ta
nieszczęsna kwestia materialności książki) – książka
papierowa zabiera miejsce, jest ciężka i nieekologiczna (czy
i tutaj nie kryje się czasami przekonanie o czytej użyteczności
e-booka?). Za tym idą łatki przypinane danemu użytkownikowi
księgozbiorów w takiej czy innej formie. Co dziwi tym bardziej, że
przecież większość z nas czyta zapewne w obu wariantach, rzadko
kiedy przestawiając się wyłącznie (powtarzam: wyłącznie, nie w
większości) na jeden tor doboru lektur ze względu na ich formę.
![]() |
Słowem
podsumowania. |
Ciekawa jestem,
kiedy te dyskusje wreszcie zamilkną. Być może wówczas, kiedy
czytelnicy przestaną mieć poczucie musu wyruszenia na krucjatę w
celu obrony papierowych książek („niedługo nikt już nie będzie
ich wydawał, bo przestanie się to opłacać!”) albo wychwalania
e-booków („zawsze znajdziesz w torebce miejsce na czytnik!”). Z
formą czytania jest zatem jak, plus minus, ze wszystkim: dlaczego
komuś ma przeszkadzać, jak czytam? Może zresztą spory o wyższość
i niższość książek papierowych i elektronicznych to kolejny
pogłos w dyskusji o tym, jakie gatunki literackie są „wysokie”,
a jakie „popularne”?
kiedy te dyskusje wreszcie zamilkną. Być może wówczas, kiedy
czytelnicy przestaną mieć poczucie musu wyruszenia na krucjatę w
celu obrony papierowych książek („niedługo nikt już nie będzie
ich wydawał, bo przestanie się to opłacać!”) albo wychwalania
e-booków („zawsze znajdziesz w torebce miejsce na czytnik!”). Z
formą czytania jest zatem jak, plus minus, ze wszystkim: dlaczego
komuś ma przeszkadzać, jak czytam? Może zresztą spory o wyższość
i niższość książek papierowych i elektronicznych to kolejny
pogłos w dyskusji o tym, jakie gatunki literackie są „wysokie”,
a jakie „popularne”?
____________________________
Zrobiło się ostatnio jakoś poważnie, więc jutro będzie wpis nie poważny, bo w niedzielę trzeba się zrelaksować przed nadchodzącym poniedziałkiem. Takie słowo wstępu.
Comments
Dyskusje o wyższości papieru nad e-papierem i odwrotnie to kolejne echo mniemanologii stosowanej, rozumianej jako nauka o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia.
Wydaje mi się, że problemem nie jest urojona doskonałość któregoś medium (papier nie wymaga baterii, czytnik waży mniej niż regał), lecz nasza narodowa tendencja do spierania się o cokolwiek. A że dotyczy ona także czytelników… A czemu miałoby być inaczej? Czytelnik też Polak 😉
Author
Taaak, też myślałam po prostu o tym jako o nowej odsłonie sporu o wszystko, ale postanowiłam nie odwoływać się do chwytów z charakteru narodowego (chociaż nie mogę tu powiedzieć, że się z tym argumentem nie zgadzam, sakramentalnie: "coś w tym jest"). Poza tym myślę, że po prostu lubimy mieć zdanie o wszystkim – a takie zdanie, jak wiadomo, nie może być rozmyte między jednym a drugim poglądem, ale musi stać twardo na barykadzie jednej racji :).
Hej, ja tu od Grendelli i Milvanny przyszłam.:)
Wypowiem się jako świeżo upieczona posiadaczka Kindla, będącą jednocześnie zwolenniczką książek papierowych.;) Trochę nie rozumiem tych świętych wojen internetowych między eczytaczami a miłosnikami papieru. Z tej prostej przyczyny, że, jak piszesz, najczęściej ludzie czytają po prostu obie formy książek. Mam taką teorię, wziętą prosto od czapy i niepopartą żadnymi badaniami, że trochę to wynika ze specyfiki polskiego, bardzo ciasnego rynku. Eczytelnicy boją się, że jeśli ebooki nie zdobędą większej popularności, wydawcy przestaną w nie inwestować. Więc agitują, czasami agresywnie i niezbyt mądrze. Z kolei tradycjonaliści podskórnie boją się, ze jeśli tańsze w produkcji ebooki zdobędą popularność, to książki tradycyjne staną się czymś ekskluzywnym i będą pojawiać się tylko drogie wydania kolekcjonerskie… Osobiście wolałabym, żeby żaden z tych scenariuszy się nie ziścił.
Osobiście jestem pokojowym stworzeniem, choć ebooki traktuję czysto użytkowo. Co śmieszniejsze, na Kindlu czyta mi się dużo lepiej i szybciej niż na papierze, ale kolekcjonować wolę wydania papierowe. Szkoda, że tak niewielu wydawców (w ogóle jacyś?) wpadają na pomysł sprzedaży multipacka – jakbym mogła kupić pakiet papier+ze dwa formaty elektroniczne powiedzmy za 10 zł więcej niż sam papier, to chętnie bym kupiła.
A DRM w polskich ebookach to chyba jakaś marginalna rzadkość? Wydawcy już go raczej unikają. Za granicą to wciąż niestety standard.
Author
Cześć, miło mi Cię tu widzieć :)!
Myślę, że te podejrzenia, o których mówisz, mogą mieć wpływ na tę dyskusję, ale z drugiej strony – jeśli tak, to pewnie raczej podświadomy niż taki na pierwszym planie. I też wolałabym, żeby ten rynek rozwijał się dwutorowo, oczywiście (i gdyby e-booki częściej bywały w promocji albo tańsze… ;)).
Zupełnie nie rozumiem tej dyskusji o wyższości książki nad e-bookami, czy też na odwrót. Oba rozwiązania mają swoje wady i zalety. Ja korzystam i z jednego i z drugiego: w czasie drogi sięgam po czytnik (zajmuje mało miejsca w torebce), a w domu po książkę. Staram się też ograniczyć kupowanie książek, bo i tak już prawie nie mam miejsca na półkach. Raczej wybieram takie, do których będę kiedyś chciała wrócić. Pozostałe wypożyczam z biblioteki albo kupują w formie elektronicznej.
Teraz coraz popularniejsze stają się też audiobooki. Wykorzystuję je, gdy mam do przejścia jakieś dłuższe odcinki. Żeby się nie nudzić, to słucham sobie książki :). Jednak wadą jest to, że łatwo się rozkojarzyć, a przesłuchanie jednej książki zajmuje dość długo. Jednak w ciągu około miesiąca mam "przeczytaną" dodatkową pozycję.
Pozdrawiam i zapraszam do odwiedzenia mojego bloga Książkowe Wyzwania
Author
Ja mam z audiobookami ten problem, że denerwuję się, kiedy ktoś mi za wolno czyta, więc korzystam z nich głównie w takich podbramkowych sytuacjach. A kupowanie książek to osobny problem – zwłaszcza, kiedy zaczyna brakować na nie miejsca ;).
Audiobooki mają dużo wad: niełatwo przekartkować do właściwej strony, brak zakładek i ten brak synchronizacji między tempem aktora i słuchacza, który może prowadzić do rozkojarzenia, to tylko garść z nich. Ale byłbym skłamał, gdybym napisał, że są samym złem. Kilka książek poznałem w audiobookach i jestem bardzo zadowolony.
Czasem czytam też e-booki (na komputerze albo komórce). Ale nie będę inwestować w czytnik dopóki nie będę miała pewności, że będę mogła tam zainstalować sobie wszystkie potrzebne słowniki, i będę miała możliwość tworzenia notatek we wszystkich językach, które sobie wymyślę. Azjatyckich, europejskich, etc.
Zdecydowanie wolę książki papierowe, także w podróży. Czytnik jest kłopotliwy z wielu różnych względów.
Author
Ważne, żeby nie ograniczać sobie możliwości :).
Oczywiście. Ale moim zdaniem czytanie tylko/głównie e-booków to jest ograniczanie sobie możliwości. Nie ma i długo nie będzie takiego wyboru e-booków na świecie, jaki jest z książkami papierowymi. 😉
Author
Ale, jak pisałam, dobrze jest mieć wybór i dyskusje o tym, co jest lepsze, w gruncie rzeczy nie mają sensu. Dlatego nie będę zajmowała stanowiska w kwestii czytnik-książka, ze wszystkich powodów, które wyłożyłam we wpisie :).
Ty serio myślisz, że masz wybór czy chcesz książkę papierową czy e-booka? Bo ja nie widzę tego. Może w USA (1/4 światowego rynku e-booków), ale na pewno nie globalnie.
Author
Po pierwsze, wpis nie dotyczy tego, czy ja jako ja wielbię e-booki, czy oddaję hołd książkom papierowym. Jest o tym, że spieranie się nie prowadzi do niczego – dlatego spierać się nie mam zamiaru. Stąd bardzo się cieszę, że większość osób również uważa, że różnorodność tego co i jak się czyta jest godna pochwały.
Kłopotliwe jest wiezienie samolotem (gdzie liczy się każde sto gramów) zestawu książek na wakacje: dwie moje, jedna dla córki, może żona też by coś poczytała.
Jestem wychowany na papierowych książkach, ale liczy się dla mnie ich treść. Mniej forma. Czy książka drukowana na paperbacku (który ciemnieje i rozsypuje się z czasem) jest bardziej kłopotliwa, niż drukowana na welinie? Pewnie tak. Ale treść wydrukowanej powieści będzie tak samo poruszająca (czy też wynudzająca) w obu przypadkach.
Muszę przyznać, że sama też broniłam się przed e-bookami, bo lubię patrzeć na stojące na półce książki. Jakoś bardziej czuję się też ich właścicielką, jeśli mam je w wersji papierowej. Ale od niedawna nie bronię się przed e-bookami. Od Świąt jestem szczęśliwą posiadaczką czytnika i bardzo go sobie chwalę. Nie da się ukryć, że elektroniczne książki mają swoje zalety. Jednak nie przestałam nagle czytać książek papierowych, ani też ich kupować. Myślę, że w moim życiu znajdzie się miejsce dla jednych i drugich. 🙂
Author
No właśnie :). Swoją drogą, to jest bardzo ciekawe zjawisko, że jeśli chodzi o własność, to bardziej "nasza" wydaje się książka papierowa niż czytnik (co wiąże się jakoś z tą kategorią materialności, o której pisałam – tak sądzę w każdym razie).
Mnie wydaje się, że traktujemy książkę papierową jako "naszą", bo na niej wychowaliśmy się. Od niej zaczęliśmy przygodę z czytaniem. Następne pokolenia mogą pierwsze spotkanie z literaturą odbywać za pomocą czytników (lub jeszcze innego medium) i dla nich książka papierowa będzie tym, czym dla nas zwój papirusa ("Rany julek, jak się tym posłużyć?! Przecie to takie niewygodne!")
Author
No tak, ale do tego dochodzi jeszcze kwestia poczucia własności: podobnie jest cały czas jeszcze z chmurami – czy ten plik to aby ja na pewno mam, jak on tam krąży gdzieś w chmurze, a nie siedzi sobie na moim dysku? Albo z wersjami programów, które trzymamy w chmurze, a nie posiadamy nośnika, który możemy dotknąć, włożyć do szuflady albo postawić na półkę. W tym sensie wydaje mi się, że książki papierowe odbieramy jako coś, co posiadamy _bardziej_ niż e-book. Chociaż jest to zapewne wrażenie złudne.
O, bynajmniej. Siedząc co nieco w technice od -dziestu lat odnoszę wrażenie, że przy chmurach, dyskach twardych, pamięciach flash (pendrive'y, dyski SSD i karty SD), papier ma trwałość zbliżoną do spiżowych tablic. Każdy, kto stracił swe dane (książki, dokumenty, zdjęcia, programy, kody źródłowe, pliki z wynikami pomiarów etc.) w awarii dysku, stwierdza, że z nadpalonej kartki papieru jeszcze da się coś wyczytać. A z dysku – poszło.
Tak więc – papier trwały jest.
Szczerze mówiąc, w ogóle nie rozumiem o czym tu dyskutować. Jeden woli książki papierowe, inny elektroniczne. To tak, jakbym kłóciła się z kimś o to, która zupa lepsza:) Ważne, że ludzie czytają. Wydaje mi się, że dzięki czytnikom więcej młodych ludzi sięga po książki. Ja korzystam z obu form czytania, jednak nie ukrywam, że wolę papier:) Co nie znaczy, że patrzę z góry na tych, którzy czytają e-booki. Wręcz przeciwnie.Bardzo często widzę w busie ludzi z czytnikami i cieszy mnie ten widok:)
Pozdrawiam:)
Author
Również pozdrawiam 🙂
To z zupą to bardzo dobra metafora: niektórzy lubią pierogi ruskie, a inni pruskie… oh, wait…