Jak minął styczeń albo podsumowanie miesiąca

I takim oto sposobem bloguję już codziennie od miesiąca. Nie sądziłam, że będzie to taka fantastyczna przygoda – i że przyjdzie tutaj aż tyle osób, i będzie się chciało dzielić swoimi przemyśleniami, i komentować to, co piszę, często zwracając mi uwagę na różne elementy problemu, na które sama nie zwróciłam wcześniej uwagi. Także przede wszystkim dziękuję Wam wszystkim moim czytelnikom, obserwatorom i tym, którzy w czasie błądzenia po sieci tutaj zawitali i zostali. Blogowanie pozwala mi na ułożenie sobie w głowie wielu spraw, a że przy tym mogę z Wami się nimi podzielić i porozmawiać – po prostu cud, miód i orzeszki.

No, ale dobrze,
dosyć tego słodzenia, teraz chwila prawdy. Nie, zabrzmiało za
poważnie, nie mam za wiele odkryć do ujawnienia. Ostatniego dnia
każdego miesiąca chciałabym wstawiać taką właśnie notkę o
tym, co się ciekawego tutaj na blogu działo w trakcie tego
mijającego miesiąca. Trochę dla siebie, trochę dla tych, którzy
chcieliby w jednym miejscu mieć – w miarę przejrzysty – spis
treści. No to zaczynamy.
W ramach ilustracji zdjęcia tego, czego jest najwięcej w internecie, czyli słodkich kociąt. Wszystkie z tego tumblra, poświęconego, no cóż, zdjęciom słodkich kociąt. Czujecie, że Wasz dzień nie jest za dobry? Wpadnijcie tam, na pewno jakieś słodkie kocię poprawi Wam nastrój.

Styczniowe
lektury
Przeczytałam w tym
miesiącu siedem książek. Cieszę się, bo po pierwsze były to
lektury różnorodne, po drugie daje to miłą – dla mnie
przynajmniej – satysfakcję z odhaczania sobie kolejnych pozycji na
sprokurowanej liście (taki charakter), a po trzecie, że jestem w
stanie utrzymać systematyczność lektury nawet wtedy, kiedy bardzo
dużo innych zajęć piętrzy mi się nad głową. Ku mojemu
zaskoczeniu najlepszą książką miesiąca muszę
obwołać „Trafny wybór”: najlepiej napisaną, świetnie
zmontowaną, z wciągającą akcją i trafnymi obserwacjami
społecznymi powieść J. K. Rowling. Niemal ex aequo
postawiłabym
kosmiczną
etnografię w wykonaniu Ursuli Le Guin, czyli „Planetę wygnania”:
celnie, w sam środek, bez lania wody, z nutką melancholijnej
poezji. Spotkanie z klasyką
też było zasadniczo udane: „Przeminęło z wiatrem” okazało
się jednak słabnąć na finiszu. „Smażone zielone pomidory”,
czyli książka, którą zawsze chciałam przeczytać, ale nie mogłam
znaleźć wydania z odpowiednią wielkością druku (a
kysz, wszechobecne
wydanie Rebisu!) okazała się lekturą miłą, ale bez przesady.
Wyjątkowo za to styczeń upłynął mi pod znakiem
kryminałów
: przeczytałam aż
trzy. Udająca kryminał powieść o dojrzewaniu „Kim Novak nigdy nie wykąpała się w jeziorze Genezaret” zasadniczo mnie
rozczarowała, nie uwiódł mnie Miłoszewski ze swoim „Uwikłaniem”,
za to całkiem nieźle czytało mi się o przygodach prokuratora
Szackiego w „Ziarnie prawdy” tegoż autora (recenzja jutro!).
Styczniowe wpisy
Na blogu zgodnie z założeniami ukazało się 31 wpisów (licząc
ten, który właśnie czytacie). Największą popularnością – też
dzięki polecaniu go przez innych blogerów, cieszę się, że się
Wam podobało! – cieszyła się polemika z niesprawiedliwie szufladkującym literaturę dla młodzieży artykułem z „Polityki”.
Fajnie, że chciało się Wam czytać mój subiektywny ranking baśni Braci Grimm, bo układanie go sprawiło mi masę frajdy. Sporo osób
tęskniło za zimą, więc zajrzało do wpisu o zimowych lekturach,
podobnie jak ci, którzy byli ciekawi mojej no, prawie że recenzji
raportu Biblioteki Narodowej o stanie czytelnictwa w naszym pięknym,
zupełnie niezimowym kraju, zajrzeli do wpisu w tymże temacie.
Powodzeniem cieszył się również wpis o niedźwiedziach, które
skrzywdziła literatura, zsyłając na świat Kubusia Puchatka oraz
notka o tym, gdzie i jak można czytać (jak się zapewne domyślacie,
ten wpis też dał mi sporo radości – ale zdecydowanie najwięcej dało mi jej pisanie o „Pamiętniku księżniczki”, taka jestem). 
Styczniowe
dyskusje
To był też miesiąc bardzo fajnych dyskusji prowadzonych tutaj na
blogu – zawsze mnie cieszy, kiedy chcecie się ze mną i z innymi
podzielić swoim zdaniem, i podyskutować na temat, który nieśmiało
podsuwam (albo troszkę obok niego). Najwięcej dyskutantów
zgromadziły gromy rzucane na szufladkowanie czytelników na tych
dorosłych i tych zdziecinniałych, czyli wspomniany wpis o literaturze młodzieżowej oraz nieśmiertelna kwestia książka czy e-book (a właściwie wpis o tym, jak się o tym dyskutuje – pod
spodem pojawiły się zresztą elementy takiej dyskusji). Do
dzielenia się z innymi swoimi spostrzeżeniami okazały się też
zachęcać notki o magicznych właściwościach różnych rodzajów czytelni, a także o tym ile, jak i co czytamy.

Plany na luty są równie bogate – chociaż siłą rzeczy wpisów
będzie mniej, bo to w końcu luty, i to nawet w roku nieprzestępnym
– także mam nadzieję, że nadal będzie się tu Wam podobało. A
ponieważ taka natura tego wpisu, to gdybyście chcieli się
podzielić ze mną w komentarzach tym, co się Wam tu podoba, a co
nie, to z chęcią posłucham (chociaż nie ze wszystkim się pewnie
– zwłaszcza w drugiej sprawie – zgodzę, w końcu trzeba trochę
pohołubić własnego bloga; ale konstruktywna krytyka zawsze
cenie!). Zwłaszcza, że jestem blogowym świeżakiem i dopiero
ogarniam większość kwestii technicznych.

A w bonusie: kilka osób trafiło na bloga, wpisując w wyszukiwarkę hasło „pyza pruska”. Ot, esencja tego, co chciałam zawrzeć w nazwie.

________________________
A luty, jak już wspomniałam, rozpoczniemy od pochylenia się nad
poczynaniami prokuratora Szackiego poza Warszawą. Będzie spisek,
będzie wątek antysemicki i będą okropności jak z „Klubu
Dantego”. No i oczywiście niezmiennie na posterunku będzie Teodor
Szacki. Punkt dwunasta.

Comments

  1. Dextella

    Komentarz może nie do końca związany z wpisem:
    Zauważyłam, że wielu blogerów literackich lubi koty i postuje dużo kotów. Czy ktoś kiedykolwiek prowadził badania o wpływie kotów na czytelnictwo, bądź na odwrót?

    1. Post
      Author
      admin

      Och, koty mają znaczący wpływ na czytelnictwo, zwłaszcza dlatego, że starają się je ograniczać wszelkimi dostępnymi sposobami. Szczególnie przez kładzenie się na otwartej książce, którą ich właściciel właśnie czyta. Ale to tylko dane empiryczne, na właściwe opracowanie pewnie przyjdzie nam jeszcze poczekać (chyba, że ktoś coś?).

    2. Procella

      U mnie kot wpływa pozytywnie, ponieważ ostatnio często kładzie mi się na plecach (czytam leżąc na brzuchu, podobno nie jest to najzdrowsza pozycja, ale jaka przyjemna!), a więc muszę leżeć i czytać, nie mogę się ruszyć. Za to czasem zasypia na książce odłożonej lub na stosie książek od przeczytania (półki mi się… przelały), wpływa więc na decyzję CO czytać.

    3. Post
      Author
      admin

      A, no tak, racja – faktycznie mój też zawsze się oburza, jeśli śmiem wyciągnąć spod niego książkę, którą właśnie odłożyłam jako następną do czytania. Ale z drugiej strony lubi też dokładnie te miejsca w domu, które zwykle okupuję czytając, więc jednak na polu ograniczania też ma swoje zasługi.

    4. Post
      Author
      admin

      Współczuję straty kota.
      W ogóle podobno koty kładą się w ten sposób, bo tam czują najaktualniejszy zapach właściciela (jeśli akurat czyta się daną książkę, to wiadomo). Ale zawsze trafi się kot-wyjątek. To w sumie należy do ich natury.

  2. Altti Anonim

    Gratuluję pierwszego miesiąca blogowania! Życzę dużo sił i pomysłów na resztę roku, co najmniej tak dobrych jak dotąd.
    Choć nie mam teraz tyle czasu, by wszytko komentować, to wiedz, że mój czujny wzrok śledzi z uwagą Twoje posty 😉

    1. Post
      Author
    1. Post
      Author
    1. Post
      Author

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.