5 pisarzy, przez których nie mogę przebrnąć albo jak zachwyca, skoro nie zachwyca

To jest
ten wpis, w którym będę trochę oszukiwała. Bo nie jestem aż tak
radykalna, jak zasugerowałam w tytule. Część z tych pisarzy
obczytuję dość intensywnie, gorzej, że najczęściej jest to
czytanie bardzo długie i rozłożone na raty (jaka jest najmniejsza
jednostka do zniesienia przy czytaniu naraz pisarza X, mogłabym
zapytać w tym miejscu). Są to pisarze często bardzo przeze mnie
doceniani za jakąś część swojej twórczości, a czasami autorzy,
którzy w jakiś sposób potrafią mnie zupełnie zniechęcić do
dalszego zagłębiania się w wykreowane przez siebie światy. Toteż
dzisiaj taki wpis z lekka autoterapeutyczny – no bo czemu nie mogę
przebrnąć albo brnę z trudem, skoro wszyscy tak chwalą? No czemu?

 

Pisarz,
którego wszyscy znają i kochają: Jerzy Pilch
Próbowałam.
Naprawdę. Jeszcze w liceum sięgnęłam po „Pod mocnym aniołem”,
bo mi reklamowano sposób opowiadania, który uprawia Pilch, że taki
mocno zainspirowany Hrabalem (a ja Hrabala naprawdę cenię).
Zaczęłam i od razu po kilku stronach poczułam, że grzęznę. Nie
do tego stopnia, żebym zaraz zasypiała albo zaczynała myśleć o
czymś zupełnie innym. Nie. Grzęzłam więc raczej z takim
poczuciem zdenerwowania, że ten narrator tak mnie irytuje, że ta
fabuła jakoś mi się rozkleja przy czytaniu. Nieznośne uczucie,
które czasami mija – można np. zastosować regułę 50 stron
(jeśli po 50 stronach nadal nie czujesz się wciągnięty albo
chociaż zainteresowany – uciekaj) – tutaj minąć nie chciało.
Potem był „Marsz Polonia” – to samo. Nic to, pomyślałam jakoś
tak na jesieni zeszłego roku. Za młoda pewnie byłam, książka
ciężka, a przecież w pisarstwie Pilcha jest wszystko, co mnie
powinno znęcić do sięgnięcia po jego prozę. No więc wyruszyłam
do biblioteki po coś „na przekonanie się”. Padło na „Wiele
demonów”. Zaczęłam, uczucie grzęźnięcia jakoś nie
nadchodziło, sposób opowiadania – pierwsza klasa, bohaterowie –
intrygujący, historia – jakże by mogła nie chwycić, uśmiech od
ucha do ucha, aha, jednak za młoda byłam, o, teraz się w prozie
Pilcha rozsmakuję… I nagle, jakoś w okolicach setnej strony,
nagle pojawiło się na nowo znajome uczucie. Ugrzęzłam w
dygresjach, w denerwujących mnie dialogach z szykiem przestawnym.
Poirytowana muszę przyznać, że nie idzie mi ten Pilch.
Przyczyny:
mam nieodparte wrażenie, że nie trafiłam jeszcze na taką jego
książkę, która by jednocześnie miała wszystkie te elementy,
które u Pilcha mnie przyciągają, a była tylko w minimalnym stylu
obciążona tymi, które sprawiają, że grzęznę. Na pewno będę
próbowała czytać go dalej. Z jakim skutkiem – nie wiem.
No i co ja mam z tym zrobić? Tak bym chciała przeczytać, a nie mogę! Źródło.
Pisarz
reklamowany przez innych pisarzy, w sumie niemal klasyk: Michał
Choromański
Z
Choromańskim jest tak, że sama bym chyba po niego nie sięgnęła
nigdy, gdyby nie Zofia Nałkowska, która w swoich dziennikach bardzo
Choromańskiego chwali. A że przy wizycie w bibliotece okazało się,
że doczekał się Choromański bardzo gustownego wydania wszystkich
swoich dzieł w Wydawnictwie Poznańskim, z obrazami Witkacego na
okładkach, zachęcona sięgnęłam po te wychwalane dzieła.
Zwłaszcza, że opisy na okładkach sugerują niesamowitą przygodę
literacką. No nie skusilibyście się na przykład na coś takiego:
„Upalne, suche lato 1939 roku w
małym miasteczku w wysokich Tatrach, tajemnicze samobójstwo
baronowej, która podobno była szpiegiem niemieckim, podejrzane
nocne wizyty jakichś wysoko postawionych osób z rządu u
demonicznego wróżbity, upiorna wdowa po rzekomo wielkim artyście
budująca na cześć nieboszczyka niesamowitą tumbę, tragikomiczne
romanse i skandale obyczajowe na małomiasteczkową skalę – wszystko
to owiane charakterystyczną dla tego pisarza atmosferą
niezwykłości”? Albo na przykład na powieść pod tytułem
„Skandal w Wesołych Bagniskach” (chociaż może to tylko na mnie
działają takie tytuły)? A może wrócilibyście pod pachę z
„Kotłami Beethovenowskimi”, o których na okładce piszą, że
„można [je] odczytać jako powieść obyczajową i psychologiczną
na temat życia małego miasteczka na pograniczu polsko-niemieckim
tuż przed dojściem do władzy Hitlera, można ją odebrać jako
powieść kryminalną na temat, kto i dlaczego zabił ciocię, można
ją także potraktować jako powieść szpiegowską. Autor sugeruje
czytelnikowi kolejno te gatunki, w miarę jednak rozwijania akcji nie
trzyma się konwencji żadnego z nich, daje swoistą mieszaninę,
bawiąc się swoim pisarstwem i bawiąc czytelnika”? Ja za każdym
razem dawałam się nabrać i za każdym razem było to samo.
Pierwszych kilkadziesiąt stron: rewelacja, no jaki ten Choromański
niedoceniany, że tylko mówi się o nim jako o autorze „Zazdrości
i medycyny” albo pisarzu dla babć, taki humor, takie pomysły,
jaka intryga! A potem nagle – pff, uleciało całe napięcie,
fabuła zaczyna się dłużyć niemiłosiernie, a na zakończenie
lepiej spuścić zasłonę milczenia.
Przyczyny: nie wiem,
zupełnie szczerze. Czy to ja czytam jego powieści inaczej, niż by
sobie tego życzył autor, czy Choromański w połowie powieści
stwierdzał, że nie ma dalej pomysłów, więc pisze cokolwiek, a
zakończenie niech sobie czytelnik właściwie wymyśla sam, jak się
strony w książce skończą. O, oczywiście, że będę próbować
dalej.
Ja się tak staram pana czytać, ma pan takie piękne okładki i tytuły, i opisy na okładkach, i pierwsze pięćdziesiąt stron takie dobre, ale co dalej? Co dalej?! Źródło.
Pisarz, o którym
wstyd się przyznać, że nie zachwyca: Umberto Eco
Eco to jest właśnie
taki przypadek, jak zaznaczałam na początku. Bardzo lubię jego
felietony (te od pudełek zapałek) i eseje na tematy związane z
nauką, pisaniem, książkami. Uważam je za cenne i mądre.
Natomiast jego powieści mnie nużą. Oczywiście, można tu
wyciągnąć argument, którzy jedni kochają, a inni nienawidzą: na
pewno nie zrozumiałaś! Nie, nie chodzi mi o to, że to są powieści
„za mądre” per se.
One raczej starają się być tak strasznie mądre i erudycyjne, że
ja np. tracę już zupełnie zainteresowanie bohaterami, fabułą
(Fabuła? Jaka fabuła, zobacz, jak fascynujące są przypisy do
Arystotelesa i opis mało znanej sekty z jedenastego wieku!) albo
choćby sposobem prowadzenia narracji. I nawet, kiedy sam temat
interesuje mnie bardzo (jak z „Wahadłem Foucaulta” czy z
„Imieniem róży”), po prostu w pewnym momencie mówię sobie, że
szkoda dalej mojego czasu i odkładam. Z zamiarem, że wrócę.
Przyczyna: nadmierna
erudycyjność, trochę jak z trylogią husycką Sapkowskiego. Cenię,
ale do pewnego stopnia, i na pewno w końcu przeczytam od deski do
deski. Pytanie, czy uda mi się to zrobić bez zaciskania zębów,
czy nie.
Pod tym spojrzeniem to aż mi się głupio przyznawać, ale mam z pana powieściami poważne problemy. Rady, uwagi, anegdoty o sposobach wędzenia szynki w XIII wieku? Źródło.
Pisarz-nestor, który
ma momenty: Józef Ignacy Kraszewski
To z kolei pisarz,
którego jedne powieści uwielbiam i mogłabym je czytać co jakiś
czas na nowo („Stara baśń” była dla mnie swego czasu niemałym
odkryciem), a inne sprawiają, że zapadam w hibernację. Do dzisiaj
wspominam ze zgrozą, z jakim zachwytem zaopatrzyłam się na jakiejś
wyprzedaży w egzemplarz „Historii o Januszu Korczaku i pięknej
miecznikównie”, po czym ze zgrozą brnęłam strona po stronie –
i tak po wielokroć, by skończyć z nie mniejszą zgrozą i odłożyć
na półkę z bolesnym wyrazem zawodu na twarzy.
Przyczyny: tutaj są
dość proste: zbytnia płodność. Trudno wymagać równego poziomu
od kogoś, kto napisał ponad dwieście powieści. Stąd jedne są
lepsze, inne gorsze, a jeszcze inne zupełnie okropne. Nic dziwnego,
że przez dużą część zupełnie nie mogę przebrnąć. Sęk w
tym, że nie jestem jeszcze na tyle wprawnym czytelnikiem
Kraszewskiego, żeby odróżnić jego powieści znakomite od tych,
które sprawiają ból przy czytaniu.
Za dużo, wołam, za dużo! Źródło.
 Pisarz, który
uprawia uwielbiany przeze mnie gatunek, a jednak nie jestem w stanie
go zmęczyć: Edmund Niziurski
Nie chciałabym
utrwalać stereotypu, według któego Niziurski to pisarz
„chłopacki”, więc dla porządku dodam, że na przykład serię
Nienackiego o Panu Samochodziku uwielbiałam (mniej więcej do
momentu, w którym pan Tomasz potyka UFO, ale to inna historia).
Natomiast Niziurski, którego wypożyczałam przez wiele lat z
kolejnych bibliotek, jakoś mi nie pasował. Denerwowali mnie ci
poobijani wiecznie chłopcy z dziwnych szkół i cały świat
przedstawiany w powieściach wydawał mi się alternatywny na modłę
zbyt, no cóż, alternatywną (i chyba w sumie miałam rację). Ze
zdziwieniem odkryłam jakiś czas temu, że uwielbiany przeze mnie
„Sposób na Alcybiadesa”, z którego kilku sformułowań używam
do dzisiaj („ty podły kacyku!”) również został napisany przez
Niziurskiego. Chyba pora wrócić i zobaczyć, czy mnie te
ildefonsiaki nadal tak zniechęcają.
Przyczyny:
wydaje mi się, że sposób pisania o wszystkich tych tajnych
uczniowskich stowarzyszeniach, rude chłopaki z poobijanymi kolanami
bijące się po szkole i specyficzne imiona i nazwiska postaci. Tyle
tylko, że część z tych elementów da się znaleźć i w „Sposobie
na Alcybiadesa”, więc wypadałoby szczerze powiedzieć: nie wiem.
I zapłakać.
 Czy
ktoś z Was
darzy uwielbieniem któregoś z moich
„nie-mogę-przebrnąć” autorów i byłby skłonny polecić mi
jakieś ich dzieła do dalszego próbowania, czy a nuż się nie
przekonam? Będę wdzięczna za rekomendacje! A może i Wy macie
jakichś pisarzy, z którymi nie dajecie sobie rady? I co wtedy:
próbujecie dalej, czy szkoda Wam czasu?
_____________________
Jutro
natomiast wpis z drugiego końca czytelniczego spektrum, czyli o tym,
że cudownie się czyta dobrze napisane książki kucharskie.
Zapraszam gorąco i z sosem!

Comments

  1. Altti Anonim

    Obawiam się, że uczynię odwrotnie do Twej prośby i zniechęcę Cię do U. Eco. Ale – za McMurphym z "Lotu nad kukułczym gniazdem" – powiem: przynajmniej próbowałem.

    Otóż profesor U. Eco (to ważne, że jest akademikiem), zajmuje się semiologią i strukturami narracyjnymi. Piszesz, że uważasz jego eseje za cenne i mądre. Ale może nie dostrzegasz powiązania między nimi a powieściami. To nie jest tak, że Eco jest profesorem do godziny 19:00, a potem odreagowuje monotonię uniwersytecką pisząc kryminały o występnych mnichach. Bynajmniej! Jego powieści są ilustracjami do jego esejów.
    Zerknij, proszę do tej recenzji "Cmentarza w Pradze":
    http://esensja.stopklatka.pl/ksiazka/recenzje/tekst.html?id=14461&ref=ep_pw
    Przynajmniej od słów:
    "Można śmiało rzec, że U. Eco napisał powieść, która nie ma wiarygodnych psychologicznie bohaterów, nie niesie specjalnej głębi i jest niemal suchym zapisem ewolucji jednego tekstu na tle łajdactw zwanych „wielkimi czynami XIX wieku”. Czy to znaczy, że opuszczają go siły?
    Dopuszczałem tę możliwość aż do miejsca, (…)"

    Reasumując: powieści Eco są ciężkie w czytaniu jak Deuteronomium, bo nie są pisane dla płochej rozrywki. To dziwaczne maszyny konstruowane przez Leonarda da Vinci. Są brzydkie, ale mają za cel udowodnienie jakiejś śmiałej tezy, która dla florenckiego targowiska była nie warta czasu.

    Pozwolę sobie zakończyć rytualną frazą: "mam nadzieję, że pomogłem" ;-P

    1. Post
      Author
      admin

      Ano tak, z tym muszę się zgodzić: powieści Eco są przedłużeniem jego prac naukowych. I cały ten koncept wydaje mi się szalenie pociągający, tyle tylko, że, no właśnie, w praktyce okazuje się, że grzęznę. Niekoniecznie to, że cenię Eco-akademika będzie oznaczało, że zachwycę się Eco-pisarzem – wypadałoby się z tym pogodzić, ale nie przychodzi mi to łatwo, więc nadal będę próbowała. Z tym że nie sądzę, żeby to nie były powieści pisanie nie dla rozrywki: jak napisałeś, Eco jest semiotykiem i pewnie lepiej niż inni zdaje sobie sprawę, że jednym z zadań powieści jest zainteresowanie czytelnika i dostarczenie mu (pewnego rodzaju) rozrywki. Dlatego wydaje mi się, że tam, gdzie robią się grzęźliwe, tam Eco-pisarz ponosi porażkę będącą równocześnie porażką Eco-akademika. A z recenzją z chęcią się zapoznam, dziękuję!

    2. Post
      Author
  2. Osiris

    Proza Choromańskiego w zasadzie jest niezwykle trudna w odbiorze. Z pewnością nie są to książki dla wszystkich, gdyż takie pozycje jak "W rzecz wstąpić" czy "Schodami w górę. Schodami w dół" to w zasadzie teksty eksperymentalne, które tylko "podszywają się" pod typowe powieści kryminalne. Sam autor lubuje się w zwodzeniu czytelników za pomocą zagęszczenia akcji, prowadząc z czytającym inteligentną grę na wielu poziomach. Dla przykładu weźmy jedną z przystępniejszych książek, "Zazdrość i medycynę". Tam do końca powieści nie wiemy, kto jest kim. Czy wina leży po stronie zazdrosnego męża, który próbuję poznać prawdę czy zawiniła zdradzająca żona, a może odpowiedzialność za całą "aferę" powinny wziąć osoby trzecie? Tego nam autor nie tłumaczy, ale możemy się domyślać poprzez zostawione w książce poszlaki (odnajdują je różni bohaterowie). Koncepcja książki polega na tym, aby czytelnik pochylił się nad proponowanym studium zazdrości i doszedł do własnych wniosków. To nie wszystko, gdyż sam tekst możemy czytać pod zupełnie innym kątem (patrz. dzieci). Nie wspominając już o tym, że autor w wielu momentach puszcza do nas oko, śmiejąc się z popularnych w tamtym czasie powieści romantyczno-kryminalnych, podkreślając literacki absurd i jak bardzo proza przerysowuje ludzkie zachowania. Już te pośpiesznie przeze mnie wymienione tematy (a zwłaszcza ich połączenie), wskazują iż mamy do czynienia z czymś ponad przeciętnym. Polecam pierwsze powieści Choromańskiego, które idealnie obrazują jak pisarz postrzega formę – przemyślane, wielogatunkowe dzieło, które za pomocą zmyślnej narracji prowadzi z czytelnikiem grę literacką. To jest jeden z tych pisarzy, któremu w żadnym wypadku nie wolno ufać podczas czytania książki, a zwłaszcza narratorom jego powieści 🙂 Pozdrawiam!

    1. Post
      Author
      admin

      Ze wszystkim się w zupełności zgadzam, zajrzę jeszcze do tych wczesnych próz, o których mówisz – ja mam z Choromańskim ten problem, że widzę grę z czytelnikiem (w "Schodami…" to przecież też np. gra z młodopolskim wyobrażeniem na temat sztuki, nie wspominając o aluzjach do konkretnych rzeczywistych postaci), ale mnie ta gra zupełnie nie pociąga, bo skutkuje nadmiernym wydłużaniem niektórych scen, a czasami wręcz pobieżnym kończeniem wątków lub wypadaniem ich z fabuły, przez co narracja zwyczajnie traci na walorach czysto literackich. Ale jak mówiłam – będę próbowała nadal :). Również pozdrawiam i dziękuję za obszerny komentarz!

  3. Kasika

    Pilcha polecam "Spis cudzołożnic". Niby mnie odrzucał i irytował chwilami ten jego narrator, bo był po prostu… No, irytujący, z tymi jego rozkminami moralnymo-pijackimi. Ale przebrnęłam przez całość i doceniam, jest w nim coś. To takie coś, co nie pozwoliło mi zarzucić lektury w jednej trzeciej, kiedy mnie wyjątkowo zirytował, już nie pamiętam nawet, czym (no właśnie! :)).

    Idę czytać Cię dalej, pozdrawiam, życzę dalszej motywacji 🙂

    1. Post
      Author
      admin

      Spróbuję może zrobić podejście, mam takie przeświadczenie, że jeśli przebrnę przez całość, to docenię, tylko że zawsze, jak napisałam, grzęznę gdzieś w trakcie. Ale dobrze wiedzieć, że nie tylko ja tak mam – i że się jednak mimo to da przeczytać (i docenić!).

      Dziękuję, będę się starała :). Zwiedzaj do woli :)!

  4. Barbara

    Wędruję sobie po Twoim blogu i oto znalazłam coś, o czym sama ostatnio pisałam w wersji „autorzy, których nie mogę”. Jeśli chodzi o Pilcha, to rozumiem Cię dobrze. Pilcha się super czyta małymi porcjami, ma on wiele świetnych epizodów w dłuższej prozie, ale mnie też tak całościowo nie przekonuje. Przeczytałam w całości „Bezpowrotnie utraconą leworęczność” i o ile dobrze pamiętam, to było to jeszcze najbardziej strawne. Potem też „Pod Mocnym Aniołem”, które nawet mi się podobało, oprócz dziwacznego zakończenia. Ale ogólnie mam wrażenie, że on ciągle pisze to samo, i to może nawet być fajne, pod warunkiem, że się nie przedawkuje. Dlatego lubiłam jego felietony, no, ale już nie pisze.

  5. Barbara

    A, i podobnie jeśli chodzi o Eco. Też nie dałam rady niczego więcej oprócz „Imienia róży”, i to na fali mody związanej z ekranizacją. Miałam na studiach profesora, który tylko to nazwisko miał na ustach, i odtąd odnoszę wrażenie, że to jest taki pisarz dla humanistów-hipsterów, czyli ludzi, którzy lubią przyszpanować erudycją. A dla mnie nie do końca o to powinno chodzić w literaturze.

    1. Post
      Author
      Pyza

      Cóż, mnie z tej listy udało się nieco więcej od czasu powstania wpisu poczytać tylko Kraszewskiego: i próbuję go ugryźć jako pisarza political fiction (jakkolwiek to może brzmieć egzotycznie) i dla mnie się ta strategia sprawdza ;-). Natomiast i Eco, i Pilch to dla mnie wciąż ten sam problem. Powiem Ci, że też lubiłam Pilchowe felietony, lubię też felietony Eco — może to jest jakiś sposób? „Pisarze, których nie mogę” w krótkiej formie?

  6. Maria Różańska

    Nie mogę nie skomentować. Miałam długo problem z Niziurskim, jakieś to wszystko było zbyt surrealistyczne chwilami. Za „Adelo zrozum mnie” zabierałam się kilka razy, z przerwami kilkuletnimi. A potem sięgnęłam po te książki już w dorosłym wieku, i dopiero jestem w stanie zrozumieć i docenić klimat, styl i gorzko-słodkie przedstawianie rzeczywistości, często nie wprost. Na przykład „Pięć melonów na rękę” – w dzieciństwie w życiu nie miałabym szansy zrozumieć całej sieci machinacji finansowych, jakie tam miały miejsce. Także ja po latach nadrabiam i doceniam Niziurskiego, patrząc na jego książki inaczej niż przez pryzmat dawnych młodzieżówek.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.